Literówka zmienia płeć. W wolnych mediach od korekty ważniejszy jest zysk
– Tekst bez korekty, gdzie trzeba się potykać o źle postawioną interpunkcję i rozsypaną składnię, jest półproduktem – mówi Maciej Szklarczyk, szef korekty w „Tygodniku Powszechnym” (fot. Pixabay.com)
Za komuny korektorski błąd pachniał polityczną dywersją. W wolnych mediach od literówek ważniejszy jest zysk.
***
Ten tekst Stanisława Zasady pochodzi z magazynu "Press" – wydanie nr 05-06/2024. Teraz udostępniamy go do przeczytania w całości dla najaktywniejszych Czytelników. Przyjemnej lektury!
***
W „Gazecie Wyborczej” błędy tropią redaktorzy. Wspomaga ich komputerowa autokorekta.
– Czy w kapitalizmie zasady ortografii to przeżytek? – pytają dziennikarze. Nie z ciekawości. Złośliwie.
Ale korektorek i korektorów nie ma w wielu mediach. Niektóre tytuły korzystają z korekty w papierze, a obywają się bez niej w internecie.
Czytelnikom nie jest wszystko jedno.
AKCJE W GÓRĘ
Prawie 200 osób zwolniła już w tym roku Agora. Z „Gazety Wyborczej” odszedł znany reporter Paweł Piotr Reszka – zdobył Nagrodę Kapuścińskiego za reportaż literacki. W redakcji nie ma już Donaty Subbotko (laureatka Grand Press za wywiady), publicystki Katarzyny Wężyk (zdobywczyni nagrody za książkę reporterską roku) ani Joanny Klimowicz (relacjonowała kryzys uchodźczy na granicy z Białorusią).
Grupowe zwolnienia to efekt restrukturyzacji firmy. Jej częścią była rezygnacja z korekty. Korektorów nie ma tam od marca.
„W wielu współczesnych redakcjach dzienników prasowych – także zagranicznych – nie ma tradycyjnych, wyodrębnionych działów korekty, a jego zadania realizują redaktorki i redaktorzy, wspomagani rozwiązaniami technologicznymi. W takim trybie będzie pracować także redakcja »Wyborczej«” – tak biuro prasowe Agory tłumaczyło cięcia.
Dziennikarze nie byli zadowoleni.
– Przez to komfort naszej pracy i poczucie bezpieczeństwa znacząco się obniży – żalił się nam Igor Rakowski-Kłos z Inicjatywy Pracowniczej, jednego z trzech związków zawodowych w Agorze.
Przypomniał rolę korektorów: – Gdy korekta zrobiła błąd, co zdarzało się niezwykle rzadko, było o tym głośno. Fakt, że codziennie wyłapywała wiele błędów – również merytorycznych – mało kto sobie uświadamiał.
Skrytykował zrzucenie korektorowania na redaktorów: – Kłopot polega na tym, że może im często brakować koniecznego dystansu do tekstu i korektorskiego doświadczenia.
Po zwolnieniu korekty Rakowski-Kłos spojrzał na wyniki giełdy. Kurs akcji Agory poszedł w górę. Odniósł wrażenie, jakby inwestorzy uznali, że pozbycie się korekty to właściwy krok. Skomentował: – Może w kapitalizmie zasady ortografii i interpunkcji to przeżytek.
KOREKTA BISKUPÓW
Tydzień później. Weekendowe wydanie „Wyborczej”. Czytam tekst „13 niesprawiedliwych”: o tym, że Watykan ukarał 13 polskich biskupów za tuszowanie pedofilii.
Co zamiatanie pod dywan kościelnych skandali ma wspólnego z korektą?
To, że w tekście „13 niesprawiedliwych” było pełno literówek, niepoprawnych form gramatycznych, źle użytego czasu.
Drugie zdanie tekstu: „Główną rolę odgrywają biskupi, którzy rekordowa liczba w Polsce została ukarana za krycie pedofilów w sutannach”.
Powinno być: „których rekordowa liczba”.
Kilka akapitów dalej: „Inną grupę stanowią ci biskupi, którzy – mimo kar nałożonych przez Watykan – nadal pojawią się na publicznych uroczystościach organizowanych przez Kościół”.
Powinno być: „pojawiają się” zamiast „pojawią”.
Dalej: „Stracił również honorowe obywatelska w trzech miastach”.
Poprawnie: „obywatelstwa”.
W zamieszczonym na rozkładówce tekście naliczyłem siedem podobnych błędów – ewidentnie korektorskich. Nie mam pewności, czy wyłapałem wszystkie – też nie znam się na korekcie.
PIS PONIÓSŁ ZWYCIĘSTWO
– Jaki korektorski błąd panią ostatnio wzburzył albo rozśmieszył? – pytam Teresę Kruszonę, długoletnią redaktorkę i korektorkę w „Gazecie Wyborczej”.
Konkretnych przykładów nie chce podać. Mówi, że korektorka nie jest od wytykania innym błędów, ale poprawiania tych, które zobaczy. Najbardziej wyczulona jest na trzy rodzaje błędów: interpunkcyjne, frazeologiczne i niepoprawną łączliwość słów. No i jeszcze fleksja, zwłaszcza odmiana nazwisk.
Dyktuje mi zdanie: „Stając w strzemionach po raz dwunasty spojrzał na pobojowisko”.
– Proszę gdzieś postawić przecinek – Kruszona chce mi pokazać, jak dużo zależy od jego miejsca w zdaniu.
Jeśli postawię go po „strzemionach”, będzie znaczyło, że „dwunasty raz spojrzał na pobojowisko”.
Jeśli dam po „po raz dwunasty”: że „po raz dwunasty stanął w strzemionach”.
– Widzi pan, błędy interpunkcyjne mogą bardzo zmienić znaczenie zdania – mówi.
Korektorkę irytuje też nieprawidłowe używanie związków frazeologicznych.
– Dziennikarze nagminnie piszą na przykład pyrrusowe zwycięstwo w znaczeniu, że to pozorne zwycięstwo, a przecież chodziło o zwycięstwo odniesione zbyt dużym kosztem, jednak zwycięstwo – tłumaczy.
Istotnie: epirski król Pyrrus wprawdzie pokonał Rzymian, ale stracił trzy i pół tysiąca żołnierzy. „Jeszcze jedno takie zwycięstwo i jesteśmy zgubieni” – miał powiedzieć po bitwie pod Ausculum.
A o co chodzi z łączliwością słów?
– To taka sytuacja, kiedy po jakimś słowie czytelnik spodziewa się innego, konkretnego słowa – wyjaśnia korektorka.
I znów podaje przykład: odnieść sukces i ponieść porażkę.
– Nie powiemy przecież: „ponieść sukces” albo „odnieść porażkę”, chociaż właściwie dlaczego nie. Dlatego że inna łączliwość się utarła i czytelnik spodziewa się w określonym kontekście, że po słowie „odnieść” pojawi się słowo „sukces” – tłumaczy dalej.
Błąd nie zdarzył się Donaldowi Tuskowi. Po wyborach samorządowych komentował przechwałki polityków Prawa i Sprawiedliwości, że po raz dziewiąty wygrali, gdy tymczasem stracili władzę w kilku województwach. „PiS poniósł zwycięstwo” – wyzłośliwiał się premier.
Teresa Kruszona na błędy się nie oburza. Ani nie śmieje się z nich. Dlaczego?
– Bo bardzo lubię je tropić – odpowiada.
KOREKTA KORONAWIRUSA
Wirtualna Polska, 21 marca 2020:
„Koronawirus w Polsce. Uciekł ze szpitala i przejechał cały kraj. Miał przy sobie maczetę”.
SIEDMIORĘCZNY DZIENNIKARZ
Rezygnacja z korekty oburzyła nie tylko dziennikarzy i redaktorów „Wyborczej”.
Olga Gitkiewicz z Instytutu Reportażu i autorka cenionych książek reporterskich napisała na Facebooku: „Korekta to w mediach jeden z najbardziej niewidocznych i niedocenianych działów, który wykonuje mnóstwo niewdzięcznej pracy, często na ostatnią chwilę. To korektorki i korektorzy są zewnętrznym, zdystansowanym okiem, które czuwa nad tekstem, nie tylko nad poprawnością językową, ale również nad jego logiką”.
Zbiła argument, że korektę może robić redaktor: „Setki tekstów są czytane przez redaktorów, a jednak w korekcie wychodzą kolejne i kolejne usterki, korekta to jest interwencja kryzysowa”.
Ujęła się za dziennikarzami, którym po pozbyciu się korekty przybyło pracy: „Zrezygnowanie z niej ma jeszcze jeden wymiar: wyraźnie pokazuje, kim ma być dziennikarz, dziennikarka. Robocikiem, który ma siedem rączek, sam napisze tekst, sprawdzi sobie wszystkie fakty, sczyta, zrobi do tego fotorelację, zamieści w mediach społecznościowych” (sama zresztą zrobiła błąd w słowie „sczyta”, pisząc „zczyta”).
Magdalena Kicińska, redaktorka naczelna „Pisma. Magazynu Opinii” (mają korektę i fact-checking): „Jeśli nas, Pismo, na to stać, by współpracować z redaktorkami i korektorkami, a jesteśmy małą organizacją, to znaczy, że wielkie koncerny medialne również”.
Aleksandra Łojek, autorka książki „Belfast. 99 ścian pokoju”: „Niepojęty dla mnie jest ten ruch. Oczywiście, poza uzasadnieniem finansowym, ale zupełnie odklejonym od misji dziennikarskiej. Bo niby oszczędność, ale oznacza to przepuszczanie błędów, które mogą się nie opłacić na dłuższą metę. Pokazuje to tylko kompletne niezrozumienie i misji, i sensu dziennikarstwa”.
Maciej Duda, redaktor naczelny „Czasu Kultury” (mają trzy korekty, lekturę redaktorki i recenzje merytoryczne): „Nie wyobrażam sobie, by pracować bez tych kaskad, to nie do pomyślenia w humanistyce, a jednak się dzieje”.
Internauta pod postem o rezygnacji z korekty w „Gazecie”: „To tam jeszcze była korekta?”.
Maciej Szklarczyk, szef działu korekty w „Tygodniku Powszechnym”: – Boli mnie to, bo wygląda, jakby moja branża skazana była w mediach na wymarcie.
KOREKTA BAŁTYKU
„Gazeta Pomorska”, 30 czerwca 2022:
„Ile kosztuje obiad i deser nad polskim możem?”.
ŻYLI W RAJU
„Słubice to kurewskie i złodziejskie miasto” – zaczyna się reportaż „Adam z Ewką żyli w raju”. Włodzimierz Nowak opublikował go we wrześniu 1999 roku w „Magazynie”, dawnym reporterskim dodatku „Gazety Wyborczej”.
Nie tylko pierwsze zdanie jest mocne. W opisywaniu przygranicznych Słubic z początków transformacji autor co rusz pisze, a właściwie cytuje bohaterów:
„Ta kurwa Agniecha chciała mi dojebać”.
„Jak szczury, kurwa, się przemykają”.
„A ty, stary chuju, tu na co”.
„Chyba cię popierdoliło”.
„Pierdolić policję, czystość i higiena, tępić kurewstwo” (to „trzy zasady małolata”).
„Wy skurwysyny”.
„Zapierdalałyśmy na polu, przy świniach”.
„Coś w tym, kurwa, musi być”.
Gdy reporter oddał tekst, w redakcji odbyła się dyskusja: czy najbardziej opiniotwórcza gazeta w kraju może drukować wulgaryzmy? Zdecydowano, żeby tekst poszedł w wersji oryginalnej – z przekleństwami. Autor zamieścił pod spodem wyjaśnienie: „Przepraszam za brzydkie słowa, ale bez nich raj Adama i Ewki byłby nieprawdziwy”.
Tekst został reportażem miesiąca w plebiscycie czytelników „Wyborczej” i słuchaczy Trójki. Wszedł do „Antologii polskiego reportażu XX wieku” Mariusza Szczygła.
Korekta do reportażu Nowaka się nie wtrącała. – Bo to nie jest sprawa korekty – mówi Teresa Kruszona. – Nie jesteśmy od tego, żeby zmieniać tekst albo styl narracji autora.
KOREKTA NACZELNEGO
„Dziennik Zachodni”, 30 lipca 2021:
„Środe wakacji. powoli nadchodzi sierpień. Tym razem nie o wakacjach, ani nie o pogodzie. Le o sierpniu, polskim sierpniu”.
To trzy pierwsze zdania ze wstępniaka ówczesnego zastępcy redaktora naczelnego Jędrzeja Lipskiego. W liczącym sześć akapitów tekście znaleźliśmy 39 błędów: literówki, interpunkcja, niepoprawne użycie wielkich i małych liter.
Błąd był nawet w nazwisku wicenaczelnego. Poszło: Jędrzej Lispki.
POLONISTKA NIE LUBI OD „ALE”
Wiele lat temu. Pracowałem w jednym z kościelnych tygodników. Z redaktorami musiałem się wykłócać o tematy: twierdzili, że nie przystają do profilu pisma. Z korektorkami o gramatykę.
Pamiętam, jak trudno było przeforsować zdania, które zaczynały się od „i”. Nasłuchałem się, że to niepoprawne. Próbowałem przekonać, że najlepsza gazeta w tym kraju zaczyna zdania od „i” albo od „albo”. Jako dowód wyciągałem „Wyborczą”.
– Jak mi pokażesz w słowniku, że to poprawne, wtedy mnie przekonasz – usłyszałem.
Innym razem cytowałem w reportażu o przeszczepach papieski dokument. Użyłem zwrotu „kilka linijek niżej”. Poprawiono mi na „kilka wersów niżej”. Na próżno tłumaczyłem, że to nie pasuje do języka reportażu. Chodziło o Jana Pawła II – szans nie miałem.
Teresa Kruszona purystką językową nie jest. Lubi, kiedy dziennikarz ma swój styl. Byłem kiedyś na jej wykładzie dla reporterów. Zachęcała, by odejść od szkolnych zasad zakazujących zaczynania zdania od „ale” lub „więc”. Zanotowałem przykład:
„Obiecała, że przyjdzie, ale nie przyszła”.
Kruszona radziła, żeby spróbować napisać tak: „Obiecała, że przyjdzie. Ale nie przyszła”.
– Ta druga wersja kładzie wyraźny akcent na niespełnioną obietnicę, na rozczarowanie tego, kto czekał – argumentowała.
Za zdanie zaczynające się od „ale” niektóre polonistki obniżają ocenę.
KOREKTA PARTII
„Partia za narodowym socjalizmem”. Taki tytuł miał się ukazać w „Żołnierzu Wolności”.
Był rok 1968, głęboki PRL. Władysław Gomułka rozpętał antysemicką nagonkę. Żydów uznawał za „obcych narodowo”. Organ Ludowego Wojska Polskiego dał więc wołami: „Partia za narodowym socjalizmem”.
Że to ideologia hitlerowskich Niemiec, partyjni propagandziści połapali się, gdy „Żołnierz Wolności” był wydrukowany. Podobno żołnierze masowo wykupywali z kiosków dostępne jeszcze egzemplarze.
Nie udało mi się ustalić, czy tak było. Jeśli to zmyślona anegdota – dobrze oddaje odpowiedzialność korektorów w socjalistycznej prasie.
BUTY Z NIEDORÓBKAMI
Nie wszyscy rezygnują z korekty. Redakcje „Rzeczpospolitej” i „Dziennika Gazety Prawnej” zakomunikowały, że nie pójdą w ślad Agory i korektę zostawią.
– To nie jest dział redakcji. Korektorzy są outsourcowani dla „Rzeczpospolitej”. Ich pracą zarządza sekretariat programowy. Cała gazeta papierowa i duża część internetu jest w korekcie – mówił nam dwa miesiące temu redaktor naczelny dziennika Bogusław Chrabota.
Szef „Dziennika Gazety Prawnej” powiedział z kolei „Presserwisowi”, że u nich korekta jest częścią redakcji i sprawdza treści w wydaniach papierowych. – Materiały online sprawdzają redaktorzy i edytorzy – tłumaczył Krzysztof Jedlak.
W tytułach Polska Press korekty nie ma od kilku lat. Po wstępniaku byłego wicenaczelnego „Dziennika Zachodniego” widać, że to był błąd.
Korektorów nie zatrudniają portale internetowe. Nie ma ich w Wirtualnej Polsce. – Każda publikacja przechodzi jednak weryfikację składającą się z minimum dwóch etapów, najważniejsze teksty weryfikowane i sprawdzane są kilkukrotnie zarówno merytorycznie, jak i językowo. W tym procesie uczestniczą wydawcy, ich praca wspomagana jest przez narzędzie oparte na AI – odpowiada Michał Siegieda, rzecznik prasowy Wirtualnej Polski.
W stopce „Tygodnika Powszechnego” w rubryce korekta są cztery nazwiska. Korektorów zatrudniają „Polityka” i „Newsweek Polska”.
– Tekst bez korekty, gdzie trzeba się potykać o źle postawioną interpunkcję i rozsypaną składnię, jest półproduktem – mówi Maciej Szklarczyk, szef korekty w „Tygodniku”. – To tak jakby sprzedawać buty, w których odklejałyby się podeszwy i kazać klientom, żeby sami je sobie kleili – obrazuje niechlujne teksty.
Ubolewa, że płatne serwisy internetowe poważnych tytułów też odchodzą od korekty. – To psuje markę – uważa. – No i nie jest w porządku wobec czytelnika, który przecież zapłacił i oczekuje, że otrzyma towar bez wad.
Do „Tygodnika” jeszcze do niedawna starszy czytelnik przysyłał regularnie pisane ręcznie listy. Wytykał w nich błędy, jakie znalazł w czasopiśmie w ostatnich numerach.
KONTAKT INTYMNY
– Korektor czyta tekst jako ostatni – Teresa Kruszona mówi o redakcyjnej kuchni. – Jeśli swoją pracę zrobi dobrze, to tego nie widać. Jest dobrze i tak ma być. Pracę korektora widać dopiero, kiedy coś zrobi źle, coś przeoczy.
Bodaj największą wpadkę zaliczyła, gdy jako stażystka pracowała w „Życiu Warszawy”. Przepuściła poważny błąd, czym naraziła autora na kompromitację. – Bo to z niego się śmiali, a nie ze mnie, o mnie nikt nie miał pojęcia. Poza autorem oczywiście… – mówi.
Najczęściej jednak jest odwrotnie: to korektorzy dbają o to, żeby autor nie wstydził się potem za błędy. Kruszona pamięta sporo takich sytuacji.
– Jaka najbardziej utkwiła pani w pamięci? – pytam.
– Pamiętam je, ale nie chcę o tym mówić. Nie rozpowiadamy, kto jaki błąd zrobił. To sprawa między autorem, redaktorem a korektorem. I niech tak zostanie.
Czy dużo błędów przepuściła przez lata pracy? Mówi, że gdyby je zebrać, można by ułożyć słownik. – Dość gruby – dodaje. – Ale nie ma się czym chwalić, więc nie będę.
– Mało która korektorka powie o sobie, że jest w stanie wychwycić wszystkie błędy. Ja tego na pewno nie powiem. Mam nadzieję, że przynajmniej minimalizuję ich liczbę w tekście.
KOREKTA OSOBISTA
Sam (jak każdy piszący dziennikarz) nieraz stałem się ofiarą swoich błędów i korektorskich przeoczeń. Najbardziej zapamiętałem błąd sprzed przeszło 20 lat.
Otóż w Środzie Wielkopolskiej w Wielki Piątek o czwartej nad ranem wyruszała przez miasto droga krzyżowa. Temat zgłosiłem ogólnopolskiemu dziennikowi „Życie”.
Zerwałem się w środku nocy, żeby pojechać z Poznania do Środy na nabożeństwo. Zaspany i zziębnięty szedłem z mieszkańcami, którzy rozważali 14 stacji Męki Pańskiej.
Otwieram dumny z siebie gazetę z moim reportażykiem. Przy wielkim tytule: „Męka nad ranem” wybite nazwisko autora. Ale zamiast: Stanisław Zasada, poszło: Stanisława Zasada. Niby jedna literka więcej w moim imieniu. A zmieniła sporo.
Pomyłkę przyjąłem z humorem. Cudze błędy mniej bolą od własnych.
A INTERPUNKCJA?
– Wyobraża sobie pani książkę bez korekty?
– Nie. To wykracza poza moją wyobraźnię – odpowiada Monika Długa, dyrektorka wydawnicza Wydawnictwa Poznańskiego.
Wydają tu książki popularnonaukowe, literaturę piękną, reportaże, ale też literaturę gatunkową. Dla korektorek mają dwa i pół etatu. Pracę zlecają też korektorom z zewnątrz.
– U nas korekta jest minimum podwójna – tłumaczy Długa. – Książkę przed drukiem czytają dwie osoby. To bardzo ważne, żeby nie była to ta sama osoba, która może już czytać na pamięć.
Bywa, że wydawnictwo zleca trzecią korektę – przy książkach trudniejszych.
Dwa lata temu wydali pierwszy tom sagi Karin Smirnoff. W „Pojechałam do brata na południe” szwedzka autorka pominęła interpunkcję: tekst jest bez akapitów, kropek, przecinków, nazwy miejscowości pisane są od małych liter.
– To wymagająca lektura – przyznaje Długa. – Po ukazaniu się książki napisał do nas czytelnik: pytał, czy zapomnieliśmy o interpunkcji. Bardzo cenimy takie „uważne” głosy.
Stasia Budzisz twierdzi, że wydawnicza korekta uchroniła jej „Welewetkę” (książkowy reportaż o Kaszubach) przed niejedną wpadką. – Nie robię błędów ortograficznych, ale przestawiam litery, także w nazwiskach. U mnie raz jest „Wiśniowska”, a kawałek dalej „Wiśniowiecka” – opowiada reporterka. Przy „Welewetce” miała trzy korekty. Trzecią robił specjalista od języka kaszubskiego.
Teresa Kruszona była ostatnio korektorką książki, w której było wiele wątków. Dotyczyły: malarstwa, historii średniowiecznej i współczesnej, różnych religii, krajów i miejsc; mnóstwo terminów specjalistycznych i nazwisk.
– Przecież nie znam się na wszystkim, trzeba więc szperać w źródłach, sprawdzać, niekiedy prosić o konsultacje specjalistów. Dużo roboty, ale i satysfakcja duża. Lubię taką pracę.
– Jeśli książka jest dobra, potrafię tak się zaczytać, że zapominam o korekcie, nie zwracam uwagi na błędy. Kiedy sobie wreszcie przypomnę, że przecież pracuję, zaczynam od początku – opowiada. – Ale nudne książki też potrafią uśpić czujność korektora.
Tutaj też szanuje styl autora.
– Jeśli autor pisze stylem potocznym, taką przyjął konwencję, nie wygładzam mu zdań, nie zawsze muszą być superpoprawnie zbudowane – mówi Kruszona.
– Chodzi przede wszystkim o to, żeby czytelnikowi dobrze się czytało, żeby się nie zacinał, nie zauważał ani redaktora, ani korektora. A właściwie ich braku – dodaje zaraz.
Tego uczy młodych dziennikarzy.
KOREKTA SERNIKA
Wielkanocne wydanie „Wyborczej”. Rzucam się na „Sernik trzęsący się jak Rihanna” – tekst o serniku baskijskim, który podbija świat.
„W 2017 r. mieszkałem w Hiszpanii. Zjadłem sernik i oniemiałem. Był lekki, rozlewał się na talerzu jak włoskie lody, a z wierzchu był przypalony”.
Ta sama osoba w tym samym akapicie:
„Zapytałam obsługę i dowiedziałem się, że to wariacja na temat deseru, który wymyślił szef kuchni w San Sebastian”.
Zastanawiam się, kto to mówi: mężczyzna czy kobieta? No bo raz jest męska forma „mieszkałem”, potem żeńska „zapytałam” i znowu męska „dowiedziałem się”.
Wypowiadał się Michał Korkosz – jako „Rozkoszny” prowadzi kulinarnego bloga o tej samej nazwie.
Żeby się upewnić, musiałem wracać do wypowiedzi.
BRALCZYK I MIODEK TEŻ
Programy korektorskie można kupić. Korzystają z nich te redakcje, które nie zatrudniają korektorów. Podobno są coraz lepsze.
– Ale nawet najlepsze z nich nie są w stanie zastąpić człowieka. Przynajmniej na razie – Teresa Kruszona nie ma złudzeń.
Podaje przykłady: – Słowo „karze” możemy zapisać przez rz i słowo „każe” przez ż. Przecież żaden program nie zgadnie, o które znaczenie chodzi w tekście, czy o to od „karać”, czy o to od „kazać”. Nie czyta kontekstu.
Podobnie jest z przestawionymi literami, to tzw. czeszki. Jeśli w wyrazie „palce” przestawią się „a” z „l”, powstanie słowo „place”. Pułapka gotowa. Albo „kilka” i „klika”. – Komputer nie wie, który wyraz powinien być użyty w tekście – mówi Kruszona.
Zdarza się jej, że spojrzy na słowo i wie, że coś tu nie gra, bo układ liter jest inny, niż zna jej oko. I najczęściej jest tam błąd. Korektorzy nazywają to: „mieć oko”. – Jedni je mają, inni nie – mówi.
Dlatego obciążanie autorów czy redaktorów robieniem korekty uważa za nieporozumienie. – Przecież oni nie umieją robić korekty, umieją pisać i redagować, a to zupełnie inne umiejętności. I nie chodzi o brak wiedzy z zakresu ortografii, fleksji czy interpunkcji. Proszę zauważyć, że profesorowie Bralczyk czy Miodek mają ogromną wiedzę na temat języka, tysiąc razy większą niż ja, ale swoje książki oddają do korekty – tłumaczy.
Gdy Kruszona 35 lat temu zaczynała pracę w „Wyborczej”, dział korekty powstał jako jeden z pierwszych. – Byliśmy w pracy już od połowy kwietnia, a pierwszy numer „Wyborczej” ukazał się 8 maja 1989 roku – opowiada. Czuwał nad nimi Juliusz Rawicz, wieloletni zastępca naczelnego i ceniony redaktor. – Zdawał sobie sprawę, że jeśli nie będzie dobrej korekty, nie będzie dobrych tekstów – wspomina tamten czas.
– Wiele się zmieniło – wtrącam się.
Kruszona uważa, że jeśli chodzi o wymagania czytelników, wcale nie. – Ludzie nie lubią czytać niechlujnych tekstów z błędami, urwanymi zdaniami – mówi.
Dodaje, że dotyczy to nie tylko papierowych gazet, ale także portali internetowych. – Jeśli serwis jest płatny, odbiorca płaci i wymaga, między innymi jakości – przekonuje.
– I liczy pani na to, że korektorki i korektorzy wrócą do redakcji?
– Może się wydawać, że korekta to taki nienowoczesny zawód. Efektywny, ale nie efektowny. Korektorzy siedzą gdzieś cicho i czytają. Mało kto w redakcji zauważa ich na co dzień, więc kiedy nagle znika cały dział, też mało kto zauważa ten brak. Do czasu, aż pójdzie jakiś kompromitujący błąd. Mam nadzieję, że korekta jako oddzielny dział jednak wróci do redakcji. Do dobrych redakcji – zaznacza.
KOREKTA ŚMIECI W „PRESS”
W „Press” najbardziej zapamiętano błąd, jaki zdarzył się w małym, płatnym nekrologu. W wyrazie „śmierci” wypadło „r”. Poszło: „Wyrazy współczucia z powodu śmieci Pani Męża”.
Redaktor dał korektorce tekst do sprawdzenia na szybko, już na wydruku..
STUDENCI WIDZĄ
Studentów sztuki pisania na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza pytam, czy zwracają uwagę na korektorskie błędy. Spodziewałem się, że wychowanym na internecie młodym może być wszystko jedno.
Usłyszałem:
– Przeszkadza w czytaniu.
– Irytuje.
– Żeby zdarzało się od czasu do czasu. Ale czasem tych błędów jest za dużo.
POSTSCRIPTUM
Mój tekst liczy 22 tys. znaków. Zrobiłem sporo literówek, błędów gramatycznych. I gruby błąd rzeczowy, pomyliłem imię jednej z osób. Wyłapała to redakcyjna korekta i redaktor. Część błędów poprawili przy autoryzacji Teresa Kruszona (tekst oddała na czerwono) i Maciej Szklarczyk. Ale pewnie i tak coś się jeszcze znajdzie.
***
„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.
Czytaj też: Nowy Press: Chaciński o kulturze, której brak, a także Bojanowski, Nałęcz, CPK oraz Ziobro mediom
Stanisław Zasada