"Znów się boję" – mówi nam Alesya Marokhovskaya. Uciekła do Pragi, a i tak nie jest bezpieczna
Alesya Marokhovskaya to dziennikarka danych pracująca w rosyjskim serwisie IStories. Jest współautorką materiału śledczego, który w 2021 roku zdobył prestiżową nagrodę European Press Prize. W połowie października Marokhovskaya uczestniczyła w seminarium w PE poświęcony wolności słowa – mówiła o zagrożeniach, z jakimi zmagają się rosyjscy dziennikarze na emigracji (fot. Marta Zdzieborska)
– Trudno nie wpaść w takiej sytuacji w paranoję. Czeska policja powiedziała mi, żebym zwracała uwagę na podejrzanych mężczyzn kręcących się wokół mnie na ulicy – mówi nam Alesya Marokhovskaya, dziennikarka z IStories, niezależnego rosyjskiego serwisu specjalizującego się w dziennikarstwie śledczym. Rozmawia Marta Zdzieborska.
Alesya Marokhovskaya – podobnie jak większość zespołu IStories – mieszka na stałe w Pradze. Przeprowadziła się ze strachu przed represjami wobec niezależnych dziennikarzy, które nasiliły się po inwazji Putina na Ukrainę. W ostatnich miesiącach dziennikarka oraz jej redakcyjna koleżanka Irina Dolinina odbierały anonimowe groźby: ostatnią, czwartą wiadomość dostały 14 września, na kilka dni przed wyjazdem na międzynarodową konferencję Global Investigative Journalism w Gothenburgu. Nieznani sprawcy znali dane rezerwacji lotniczych i hotelowych Marokhovskayej i Dolininy. Sprawę bada czeska policja.
Czytaj też: Ludzie wierzą w śmierć Putina, bo przestali ufać mediom? Rozmowa z prof. Agnieszką Legucką
Marta Zdzieborska: Rozmawiamy w Parlamencie Europejskim na kilka godzin przed seminarium poświęconym wolności słowa. Nie bałaś się przyjechać do Strasburga?
Alesya Marokhovskaya: Nie, bo przyjechałam tu autobusem, a nie samolotem. Podejrzewam, że tym, którzy mi grozili, nie tak łatwo byłoby ustalić, jakim jadę autobusem. Inaczej jest w przypadku rezerwacji lotniczych. Nasz informator, były funkcjonariusz służb jednego z europejskich krajów, mówi, że agenci FSB albo powiązane z nimi lokalne grupy przestępcze mają dostęp do danych pasażerów podróżujących samolotami na terenie Unii. Teraz, przed wyjazdem do Strasburga, na szczęście nie dostałam żadnych pogróżek. Nawet byłam zdziwiona, bo informacja o seminarium, w którym biorę udział, jest dostępna publicznie. Myślę zresztą, że sprawcy tak naprawdę nie chcą mi zrobić krzywdy. Gdyby rzeczywiście chcieli mnie otruć lub zaatakować, nie afiszowaliby się z faktem, że znają dane mojej rezerwacji lotniczej do Gothenburga.
Do Szwecji, gdzie organizowana była międzynarodowa konferencja dla dziennikarzy śledczych, ostatecznie nie pojechałaś. Dlaczego?
Bo uznałam, że jeśli istnieje choć jeden procent prawdopodobieństwa, że coś może mi się stać, to nie ma sensu ryzykować. Obawiałam się też, że mogę narazić na niebezpieczeństwo innych dziennikarzy, którzy przyjechali do Gothenburga. Szczególnie jeśli mój telefon byłby na podsłuchu. Druga sprawa: nie chciałam robić wokół siebie zamieszania. Organizatorzy konferencji mimo to zachęcali mnie, bym nie rezygnowała z przyjazdu, tylko udowodniła sprawcom, że się nie boję. Uznałam jednak, że powinnam skupić się na pracy dziennikarskiej i w ten najlepszy sposób dowieść swojej odwagi.
W pierwszej wiadomości z pogróżkami sprawcy podali Twój adres zamieszkania w Pradze i adres Iriny Dolininy. Napisali: „Gnidy z tych ulic nie będą mogły spać spokojnie”. Uciekłaś z Rosji przed represjami wobec niezależnych mediów, a w Pradze i tak musisz się z nimi uporać.
Byłam zszokowana. Tamtego dnia rutynowo przeglądałam wiadomości przesłane przez formularz na naszej stronie. Mam taki obowiązek jako redaktorka: czasem maile od czytelników są źródłem ciekawych tropów i informacji. W pierwszej chwili uznałam, że te wiadomości to wygłup. Dopiero potem dotarło mnie, że ktoś zna mój adres w Pradze. Po rozmowie z redaktorem naczelnym Romanem Aninem zdecydowałam, że muszę się przeprowadzić do innego mieszkania. Lecz nie czułam jeszcze silnego lęku. Myślałam, że to jednorazowa pogróżka. Dopiero gdy w sierpniu anonimowi nadawcy napisali, że wiedzą o mojej przeprowadzce i dorwą mnie w nowym miejscu, zrozumiałam, że mają mnie cały czas na oku.
Wiedzieli nawet, że Twój pies ma problemy z oddychaniem i głośno charczy.
I to było przerażające. Ktoś musiał mnie śledzić podczas jednego ze spacerów. Moja suczka to skrzyżowanie buldoga francuskiego i angielskiego, przez co jest bardzo masywna. To, że charczy, można usłyszeć nawet z większej odległości. Adoptowałam ją w Rosji. Wolontariusze uratowali ją od poprzednich właścicieli, którzy głodzili ją i bili.
Czytaj też: Ramona Strugariu ws. Media Freedom Act: "Reklamy nie tylko do sojuszników władzy"
Boisz się teraz, gdy wychodzisz z nią na spacer?
Trudno nie wpaść w takiej sytuacji w paranoję. Czeska policja powiedziała mi, żebym zwracała uwagę na podejrzanych mężczyzn kręcących się wokół mnie na ulicy. Tyle że żyję w dość niebezpiecznej dzielnicy Pragi, gdzie wielu mieszkańców wygląda podejrzanie. Zachowanie ostrożności w takich warunkach jest szczególnie trudne.
Jaka była reakcja czeskiej policji, gdy przyszłaś złożyć zawiadomienie o pogróżkach?
Powiedzieli, że przyjmą zawiadomienie, ale nie dają większych szans na powodzenie śledztwa. Dopiero gdy IStories nagłośniło sprawę i zaczęły się mną interesować inne media, wraz z Iriną dostałyśmy zaproszenie na posterunek policji. Jeszcze raz złożyłam wtedy zeznania. Szczerze – nie obwiniam czeskich funkcjonariuszy, bo to trudne śledztwo. Pogróżki wysłano poprzez formularz na naszej stronie internetowej, gdzie nie trzeba podawać prawdziwych danych osobowych ani prawdziwego maila. Znamy co prawda adres IP, ale nadawcy wchodzili na naszą stronę za pośrednictwem VPN. Mamy zatem szczątkowe tropy. Współczuję funkcjonariuszom, którzy czują teraz presję ze strony przełożonych.
W Twoim przypadku życie pod presją to codzienność. Opowiesz o czasach, gdy pracowałaś w Rosji?
Musiałam być ostrożna, miałam świadomość, że mogę być śledzona. To było bardzo duże wyzwanie, bo IStories traktowane jest przez rosyjskie władze jako agent zagraniczny, jako wróg ludu. Pamiętam moment, gdy w 2021 roku służby przeszukały naszą redakcję i mieszkanie naczelnego w związku z jego materiałem śledczym o Igorze Sieczinie (szef koncernu naftowego Rosnieft – red.). W takiej sytuacji trudno zachować równowagę psychiczną. Ale teraz wskoczyłam na wyższy poziom.
To znaczy?
Musiałam nagle wyjechać z własnego kraju. Miałam zaledwie tydzień na załatwienie dokumentów wyjazdowych dla mojego psa i zabranie najpotrzebniejszych rzeczy. Nie mogę teraz wrócić do Rosji i odwiedzić swoich najbliższych. Wciąż prześladuje mnie lęk, że rosyjskie służby ukarzą ich za moją ucieczkę, że zrobią im krzywdę. Odczuwam jeszcze większy niepokój, a myślałam, że właśnie w Czechach odetchnę z ulgą.
Czytaj też: Powstał list otwarty w geście solidarności z mediami w Izraelu i Strefie Gazy. "Apelujemy o ochronę"
Czytałam, że po tej drugiej wiadomości z pogróżkami – gdy okazało się, że sprawcy wiedzą o Twojej przeprowadzce – ograniczyłaś wychodzenie z domu.
Niestety wróciłam do moskiewskiego trybu działania. Jest nawet gorzej, bo tam nie godziłam się na ciągłe siedzenie w czterech ścianach i wychodziłam do ludzi. W Czechach trudno mi okiełznać uporczywe myśli, że ktoś może mnie śledzić. Jestem zdezorientowana. Przecież tuż po przeprowadzce do Czech odetchnęłam pełną piersią: czułam się w końcu bezpiecznie, miałam lepszy humor i wrócił mi apetyt.
Znów nie chce Ci się jeść?
Właśnie z tym ostatnio jest gorzej.
Czy masz jeszcze jakieś dolegliwości?
Całe mnóstwo. Miewam ataki paniki, cierpię na bezsenność i odczuwam duży niepokój – taki, że czasami trudno mi się skupić na pracy. Mogę być naprawdę podekscytowana danym tematem czy śledztwem dziennikarskim, ale nie czuję, żebym miała wystarczająco dużo energii do działania.
Korzystasz z pomocy psychologicznej?
Tak, w Pradze chodzę do psychologa i psychiatry. Robię wszystko, żeby zachować zdrowie psychiczne. Autorom pogróżek zapewne chodzi o to, żeby zniszczyć mnie i Irinę. Żebyśmy przestały patrzeć rosyjskim władzom na ręce. Ale ja się nie poddam.
No i nie odpuszczacie: już po wyprowadzce z Rosji pisałaś m.in. o tym, jak Kreml obchodzi sankcje, kupując komponenty do produkcji superdronów Lancet. Opowiesz o materiale śledczym, który jest dla Ciebie szczególnie ważny, i za który w 2021 roku dostałaś nagrodę European Press Prize?
To był materiał o tym, jak dostatnie życie wiedzie córka Putina Katerina Tichonowa i jej ówczesny mąż Kirył Szamałow. Razem z resztą zespołu dotarliśmy do informacji, że Kirył za śmieszną kwotę, bo tylko za sto dolarów, kupił udziały w największej rosyjskiej firmie petrochemicznej. Po publikacji naszego śledztwa Putin na konferencji prasowej zbagatelizował sprawę. Twierdził, że na pewno nie chodziło o Szamałowa, a za rzekomą prowokacją stoją amerykańskie służby. Niedługo potem próbowano włamać się na nasze konta na Telegramie.
Czytaj też: Propagandyści z TVP walczą o zmiany w umowach, by zagwarantować sobie miękkie lądowanie
Rozumiem, że nie powiesz, nad czym teraz pracujesz dla IStories.
Oczywiście, nie mogę tego zrobić. Zresztą ostatnio pracuję głównie w roli redaktorki. Znacznie rzadziej piszę własne teksty. Nadal jednak angażuję się w nasze duże projekty śledcze.
Dlaczego przeprowadziłaś się akurat do Czech?
Redaktor naczelny Roman Anin już tu mieszkał: musiał wyjechać z kraju na rok przed rosyjską inwazją na Ukrainę. Wyjechał właśnie po tym, jak rosyjskie władze zemściły się za jego materiał o Sieczinie. Został tymczasowo zatrzymany przez policję. Przesłuchiwali go i przeszukali jego mieszkanie. Roman po przyjeździe do Pragi rozmawiał z czeskimi oficjelami na temat sytuacji niezależnych dziennikarzy w Rosji. I w ten sposób udało się stworzyć dla członków naszej redakcji program pomocowy: dzięki czeskim władzom możemy przebywać tu legalnie.
Rozmawiała: Marta Zdzieborska
Czytaj też: Nowy "Press": Terlikowski o parciu na szkło, misja Schwertnera, Celiński, Soros i Karp
Marta Zdzieborska