Temat: na weekend

Dział: PRASA

Dodano: Marzec 19, 2022

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Dziennikarski spleen. Depresja jest demokratyczna, ale dziennikarze to grupa wysokiego ryzyka

Pandemia i związany z nią lockdown spowodowały nagły wzrost liczby chorych na depresję

Brak granic między życiem a pracą, stale rosnąca presja rynku, wreszcie wypalenie i niemoc. Depresja jest demokratyczna, ale dziennikarze to grupa wysokiego ryzyka. A najgorsze dopiero przed nami.

***

Ten tekst pochodzi z archiwalnego wydania magazynu "Press" – nr 07-08/2021. Teraz udostępniamy go do przeczytania w całości za darmo. Przyjemnej lektury!

***

Styczeń 2020 to tysiące komentarzy dziennie o tym, że powinienem się zabić, że jestem nic niewarty, że jakiś człowiek z jutuba ma rację. Nawet kiedy wiesz, że nie możesz tego czytać, to jest wszędzie” – napisał 17 maja na swym profilu na Facebooku Filip Chajzer, prowadzący „Dzień dobry TVN”. Pod jego wyznaniem znalazło się blisko 10 tys. komentarzy. Przytłaczająca większość to wyrazy wsparcia i gratulacje za odwagę przyznania się do depresji.

„Dziękuję za odważny i szczery wpis. Jakże ważny dla wszystkich, którzy mierzą się z depresją” – napisała Beata Naglik. Zaś internautka Monika Man dodała: „Deprecha, jaka to straszna podstępna choroba. Trzymaj się i nie dawaj się jej omamić”.

„Nawet nie wiesz, ile ten wpis dla mnie znaczy. Od stycznia tego roku czuję dokładnie to co Ty. Próbuję poskładać się na nowo. Twoje wyznanie pozwala uwierzyć, że nie jestem sama. Że nawet ludzie z pierwszych stron gazet przeżywają to co ja” – przyznała w kolejnym komentarzu Marta Adamczyk.

Nie obyło się bez zwyczajowego hejtu: „Za swoje błędy musisz zapłacić Filipie. Było nie pajacować to by nie było depresji”, „Oj chyba ci się karma do dupy dobrała” – to te delikatniejsze. W sieci padają także oskarżenia o „chęć podbicia popularności” i „wpisywania się w obecny trend”.

Rzeczywiście może to wyglądać na trend, choć nim nie jest. Prawdą jest natomiast, że pandemia i związany z nią lockdown spowodowały nagły wzrost liczby chorych na depresję.

ŻYCIE BEZ BATERII

Anna Morawska-Borowiec, dziennikarka Telewizji Polskiej, psycholożka Fundacji Twarze Depresji, inicjatorka realizowanej od 2015 roku kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję”, przyznaje, że w ostatnich miesiącach liczba chorych na depresję podwoiła się. To już nie 2, ale 4 mln Polaków. Dziennikarze są jedną z grup zawodowych dotkniętych tym wzrostem. – Pandemia wzmogła lęki. Dużo osób straciło pracę. Do tego dochodził strach o zdrowie swoje i najbliższych. Oraz o utrzymanie – wyjaśnia Morawska-Borowiec.

– To wszystko sprawia, że ciążą nam kamienie emocji. Kamienie, z którymi nie da się iść. Te kamienie to jest właśnie depresja. Żyjemy, ale jakby ktoś wyjął nam baterie – dodaje.

Nie ma czegoś takiego jak depresja dziennikarska. – Depresja jest chorobą demokratyczną. Nikogo nie omija. Ale dziennikarze są szczególnie narażeni na stres. Zwłaszcza ci pracujący w newsach – kontynuuje Anna Morawska-Borowiec. – Najgorsza jest wieczna presja czasu i poczucie, że nieważne, co się dotąd osiągnęło, ważne jest tylko następne zadanie. Taka dawka frustracji i lęków prowadzić może prosto do depresji – wyjaśnia dziennikarka.

TRYB CZUWANIA 24 H

Zdaniem psycholożki Doroty Minty w zawodzie dziennikarskim występuje wiele czynników, które zagrażają zdrowiu psychicznemu. To m.in. brak etatów, współpraca oparta na umowach-zleceniach czy umowach o dzieło lub B2B. A także fakt, że w mediach jest dużo mniej pieniędzy, niż było kiedyś.

– Dziennikarze wiedzą i widzą więcej. To obciążenie wiedzą też może być wykańczające – wyjaśnia Minta.

Dziennikarz śledczy Wirtualnej Polski Szymon Jadczak mówi wprost, że w jego przypadku życie było dodatkiem do pracy. – Narzuciłem sobie ogromną presję, żyłem tylko pracą, wpadłem w ciąg. Ciągle coś się działo, czym trzeba było się zająć – nie tylko wydarzenia związane z pandemią, ale także z krajową polityką. 24 godziny na dobę byłem w trybie czuwania – opowiada Jadczak. – Po roku pracy w takim systemie przestałem wyrabiać – podkreśla.

Sytuacji nie ułatwia dyżurowy tryb pracy. Dlatego przechodząc z „Gazety Wyborczej” do TVN, Justyna Suchecka, dziennikarka zajmująca się edukacją, od razu zastrzegła, że nie chce tak pracować. – Nie jest to kwestia gwiazdorzenia czy pokazywania fochów. Bardzo dużo nauczyłam się jako dziennikarz dyżurny, ale wiem, jakie niesie to zagrożenia. Jak masz dyżur do północy i coś się na nim wydarzy, to nawet wracając do domu, jesteś jak na haju. To wycieńcza – opisuje Suchecka. I dodaje, że zmęczenie jest w tym zawodzie wręcz modne. – Jest kult opowiadania o tym, jak to my wszyscy jesteśmy przepracowani. Gloryfikujemy to. Że jak nie jesteś uwalony po łokcie, niewyspany i przemęczony, to znaczy, że źle pracujesz – dodaje.

U Piotra Maślaka, dziennikarza prowadzącego „Pierwsze śniadanie w TOK-u”, audycję nadawaną od poniedziałku do piątku między 5 a 7 rano, depresja zaczęła się siedem lat temu, gdy pracował jeszcze dodatkowo w Telewizji Polskiej. – Zaczynałem rano w radiu, potem godzina przerwy i jechałem do telewizji, gdzie spędzałem czas do późnego wieczora. Następnego dnia pobudka o 3.40 i znów to samo. Kompletne przepracowanie – wspomina. Pamięta dokładnie dzień, który uświadomił mu, że tak dalej żyć się nie da. – Wynajmowałem wtedy mieszkanie 600 metrów od telewizji, by mieć bliżej do pracy. I pewnego poranka te 600 metrów szedłem pół godziny. Nie miałem na nic siły. Niemoc totalna. Jakby życie działo się poza mną – opowiada Maślak. Wziął wtedy trzy dni wolnego. – Nie mogłem wstać z łóżka. Bałem się, że nie dam rady nawet dojść do toalety – dodaje dziennikarz. Żona Maślaka, gdy zobaczyła, co się dzieje, nie miała wątpliwości, że muszą szukać pomocy u psychiatry. Diagnoza była jednoznaczna – depresja. – Psychiatra zapytała jedynie, dlaczego tak długo czekałem i na co liczyłem. Że samo przejdzie – przyznaje Piotr Maślak.

Dla Małgorzaty Serafin, wówczas dziennikarki Telewizji Polskiej, krytyczny był dzień, gdy jechała na Woronicza poprowadzić kolejny poranny program publicystyczny i zapomniała, na którym przystanku ma wysiąść. – Po raz pierwszy zapisałam też wtedy na kartce nazwisko gościa. Mimo że był to polityk, którego dobrze znałam – wspomina Serafin. – Czułam, że tracę kontakt z rzeczywistością. Jechałam na resztkach baterii – dodaje. Serafin trafiła na terapię. Ale podjęła też inną decyzję. W 2018 roku, po 11 latach, odeszła z dziennikarstwa. Została fryzjerką. – Nie miałam już siły gonić za newsem. Chciałam zwolnić. Pospacerować – przyznaje. Ale wtedy nie zdradziła jeszcze, że najważniejszym powodem podjęcia tej decyzji była depresja. – Wstydziłam się choroby. Bałam się przyznać – mówi krótko. Dopiero w styczniu 2021 roku dokonała coming outu. W rozmowie z Markiem Sekielskim opowiedziała o stresie, który doprowadził ją do bezsenności i głębokiej depresji. – Poczułam ogromną ulgę. Okazało się, że nie jestem sama. Nie muszę przed nikim udawać. Nikt mi nie powie: ogarnij się, tak jak nikt człowiekowi ze złamaną nogą nie radzi, by zdjął gips i poszedł do przodu – opowiada Serafin. Dziś sama na kanale Sekielski Brothers w cyklu „Farbowanie życia” rozmawia z osobami chorymi na depresję. To w rozmowie z nią – w marcu br. – po raz pierwszy opowiedział publicznie o depresji Piotr Maślak. – Powiedział mi trzy słowa: jestem już gotowy – wspomina Serafin.

Piotr Maślak: – Pewnego dnia powiedziałem do siebie: Maślak, depresja to jest normalna choroba. Nie ma się czego wstydzić. Ani tego, że koś się będzie śmiał. Ani tego, że ktoś powie, że to niemęskie… Chciałbym dożyć czasów, gdy nikt już nie będzie pytał, czy warto przyznać się do depresji. Bo to będzie czymś tak oczywistym jak przyznanie się do anginy.

ROZMEMŁANI FACECI Z DEPRESJĄ

Choć nawet wśród ludzi mediów nie brakuje takich, którzy z depresji szydzą. Na początku pandemii, w kwietniu 2020 roku, burzę wywołał wpis na Twitterze Marzeny Paczuskiej, byłej szefowej „Wiadomości” TVP. Gdy dziennikarz Łukasz Wyrwał napisał na TT, że w związku z wprowadzonym wówczas zakazem wchodzenia do lasów i uprawiania sportu coraz więcej osób będzie chorować na depresję, Paczuska mu odpowiedziała: „Jakich depresji? Jakich załamań? Ludzie obozy, więzienia i nawet dwie wojny przeżyli. Trzeba chronić życie, zbierać siły na walkę z kryzysem, zachować pogodę ducha. A tu jakiś frustrat histeryzuje z powodu zakazu uprawiania sportów?!”. A w kolejnym wpisie, także na TT, dodała: „O kurczę… Nie wiedziałam, że na TT jest tylu rozmemłanych facetów z depresją. Zasmarkanych i pogubionych. I tą depresją postanowili dać mi wycisk. Bo do lasu nie mogą…”.

– Czytając komentarze pani Paczuskiej, nie mam wątpliwości, że jej też przydałaby się pomoc psychoterapeutyczna – mówi Piotr Maślak. – Jak wiadomo, sama przez lata, za czasów poprzedniego zarządu w TVP, chorowała na coś tak ciężko, że non stop była na L4. Cudowne ozdrowienie nastąpiło po wygranej PiS w wyborach – ironizuje. Jego zdaniem te lata okłamywania siebie i otoczenia musiały wywołać ciężką traumę. – Warto ją przepracować zamiast z zazdrością stygmatyzować tych, którzy przełamują tabu – nie ma wątpliwości dziennikarz Tok FM.

– Właśnie przez takie komentarze długo nie byłam w stanie dopuścić do siebie myśli, że to, jak się czuję, nie jest wymysłem, słabością, lenistwem, ale poważną chorobą – nie ukrywa z kolei Małgorzata Serafin. – To bardzo szkodliwy osąd świadczący o braku zrozumienia, czym jest depresja – dodaje.

Psycholożka Dorota Minta wyjaśnia: – Powiedzenie głośno o kryzysie jest terapeutyczne dla osoby, która się z depresją zmaga, bo ona w końcu przestaje się ukrywać. To skrywanie się przed światem i najbliższymi jest wyniszczające i pogłębia stan depresyjny.

Justyna Suchecka otwarcie opowiada o leczeniu. – Pierwszy raz powiedziałam o tym, gdy byłam już w TVN i podsumowałam kończący się rok. Napisałam na Facebooku, że był świetny. Obiektywnie miałam wtedy dobry czas. Dostałam bardzo dużo odpowiedzi i to po nich dotarło do mnie, że to moment, w którym należy wyznać, że to wszystko było możliwe dzięki terapii oraz lekom. Tego wymagała uczciwość – wspomina Suchecka. – Jako dziennikarze piszemy bardzo dużo o zdrowiu psychicznym, nałogach. Stwarzając ułudę, że w naszej branży nikt nie ma takiego problemu. Podczas pandemii wyszło na jaw, jak bardzo to przekonanie mija się z prawdą – dodaje.

WIARYGODNOŚĆ W DEPRESJI

Justynie Sucheckiej nawet nie przyszło do głowy, że jej wyznanie mogłoby wywołać jakieś negatywne konsekwencje. Zdała sobie z tego sprawę, dopiero gdy zapytał o to jeden z kolegów. – Był ciekawy, czy nie boję się, że to będzie miało wpływ na to, jak będę postrzegana. Skoro potrzebowałam leków i wsparcia, to może nie można na mnie liczyć. A przecież dziennikarz musi być na 100 procent – wspomina.

Z opiniami, że dziennikarz przyznający się do depresji jest niewiarygodny, nie zgadza się Małgorzata Serafin. Według niej jest dokładnie odwrotnie. – Jestem wiarygodna, bo sama zmagam się z depresją. Dziennikarz, który nigdy tego sam nie doświadczył, nie jest w stanie zrozumieć chorego – przekonuje Serafin. – Ktoś, kto przychodzi do mojego programu, ma pewność, że nie przekroczę pewnej granicy. Bo wiem, jak to jest ważne – dodaje.

– Według mnie choroba nie jest powodem do wstydu, a już na pewno nie wpływa na moją wiarygodność – przekonuje również Szymon Jadczak. – Wręcz uważam, że jeśli ktoś wie, że ma problem, i próbuje się z niego wyleczyć, to tylko dobrze o nim świadczy. Problem, którego nie leczymy, nie zniknie dlatego, że udajemy, że go nie ma – mówi dziennikarz Wirtualnej Polski.

Ale Robert, dziennikarz jednej z ogólnopolskich gazet, nie czuje się jeszcze na siłach mówić pod nazwiskiem. Choć przyznaje, że depresja jest dziś jednym z głównych tematów wśród dziennikarzy. – Gdy się spotykamy, prawie każdy mówi o tym, jakie leki przyjmuje. Wielu się do choroby nie przyznaje, bo to nadal wstydliwy problem. Chorzy na depresję wciąż czują się stygmatyzowani – uważa.

Robert przekroczył niedawno trzydziestkę. Na depresję leczy się od listopada ub.r. Nie ma wątpliwości, że jej powodem była pandemia. – Samotność i niepewność – z tym kojarzą mi się pierwsze miesiące pandemii. Z pracą zdalną na trzydziestu metrach kwadratowych i z zadawanym sobie każdego dnia pytaniem – kiedy mnie zwolnią? – opowiada. Zdradza, że były dni, kiedy pracował, nie wstając z łóżka. – Trudno znaleźć w sobie motywację, gdy pracujesz tam, gdzie śpisz, a śpisz tam, gdzie pracujesz – dopowiada. Jak mówi – strach zaczął być codziennością. – Zaczęły się bezsenne noce. Zapadałem się w sobie. Nie miałem motywacji. Teksty, które pisałem, były coraz gorsze. Więc obawa o zwolnienie stawała się jeszcze większa. Taka samospełniająca się przepowiednia – wspomina Robert. – Budziłem się i chciało mi się płakać. Gdy sytuacja była już dramatyczna, Robert zdecydował się na leczenie. – Nikt mnie nie namawiał, bo nikt nie wiedział, co mi dolega. Pracowałem. Nie byłem na zwolnieniu. Ale czułem, że tak dalej nie da się żyć – relacjonuje dziennikarz. Leki przyniosły efekt – lęk ustąpił.

Małgorzata Serafin przyznaje, że gdy salony fryzjerskie były zamknięte z powodu pandemii, przeszła załamanie. – Nie miałam pracy. Siedziałam zamknięta w czterech ścianach i zazdrościłam koleżankom z telewizji, że u nich tyle się dzieje. Są w centrum wydarzeń – opowiada. Szybka wizyta u psychiatry przyniosła ulgę.

Piotr Maślak mówi, że jemu – paradoksalnie – pandemia pomogła w pewnym stopniu wyjść z depresji. – Po dziesięciu latach wstawania codziennie o 3.40, co było gwałtem na organizmie, w czasie pandemii, pracując zdalnie z domu, mogłem wstawać pół godziny później. Te 30 minut uratowało mi życie – nie ma wątpliwości dziennikarz Tok FM. – Poza tym nie musiałem dojeżdżać 40 kilometrów do radia. Wokół miałem wieś, lasy, łąki – to dało pozytywne efekty – dodaje. Choć – nie ukrywa – były też momenty załamania. – To było na początku pandemii, gdy okazało się, że wszystkie szkolenia, które miałem zaplanowane na kilka miesięcy, w ciągu kilku dni zostały odwołane. Żona straciła wtedy pracę. Pojawił się strach, czy damy sobie radę? Jak utrzymam rodzinę? – opowiada. Na szczęście – jak mówi – wtedy znał już lepiej swój organizm. – Zamiast leżeć w łóżku błyskawicznie udałem się po pomoc. Lekarz przepisał mi leki. Zadziałały – uzupełnia dziennikarz.

REAKCJA PRZEŁOŻONYCH

Piotr Maślak przyznaje, że w walce z depresją niezwykle ważna jest reakcja przełożonych. Choć szefowie o jego chorobie długo nie wiedzieli. – Nie miałem przerwy w pracy, więc nie czułem potrzeby mówienia o tym. Poza tym praca była dla mnie formą terapii. – A jakiej reakcji przełożonych byś oczekiwał? – pytam. – Żadnej. Brak reakcji to jest najlepsza reakcja. Zresztą gdy publicznie przyznałem się do choroby, z takim brakiem reakcji się właśnie spotkałem. I bardzo dobrze – podsumowuje.

Anna Morawska-Borowiec, inicjatorka kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję”, przyznaje, że najlepiej traktować osoby z depresją tak samo jak traktuje się wszystkich innych. – Wielu ambasadorów naszej akcji mówiło, że chcą być traktowani normalnie. Nikt nie jest pozbawiony odpowiedzialnych, zawodowych wyzwań tylko dlatego, że jest chory na cukrzycę czy serce. Tak samo nikt, kto jest chory na depresję, nie może być z tego powodu dyskryminowany i traktowany gorzej – apeluje Morawska-Borowiec.

Justyna Suchecka nigdy nie ukrywała swoich problemów przed pracodawcą. – Wszyscy moi szefowie wiedzieli, że korzystam z pomocy. Chciałam, żeby wiedzieli, że mogą ode mnie wymagać nadal, ale żeby to było racjonalne. Że jeśli odmówię, żeby na mnie nie naciskali. Że stawianej przeze mnie granicy nie należy przekraczać – opowiada Suchecka. – Jak powiem, że czegoś nie zrobię, to żeby za dwie godziny redaktor nie przychodził i nie pytał ponownie. Bo wiadomo, że jak przyjdzie, to się zgodzę, bo taka jestem. Ale ta decyzja bardzo źle wpłynie na moje samopoczucie – tłumaczy.

Daniel Maikowski, dziennikarz Next.gazeta.pl, również otwarcie porozmawiał ze swoim przełożonym. Chociaż nie musiał, bo zdiagnozowane u niego stany lękowe nie wyłączyły go na długo z aktywności zawodowej. – Najbardziej wycieńczający był brak snu. Dlatego lekarz zadecydował o rozpoczęciu leczenia farmakologicznego. Pierwsze dni są ciężkie, wycinają cię na chwilę, bo organizm musi się przystosować. Przez kilka dni nie było mnie w pracy – opowiada. Reakcję pracodawcy ocenia pozytywnie. Tym bardziej że nawet teraz, gdy jest w lepszej kondycji, ma większą elastyczność. – Mogę w jakimś miesiącu powiedzieć, że nie bardzo się czuję, żeby mieć dyżury popołudniowe, i to jest szanowane – dodaje.

WDZIĘCZNOŚĆ

Szymon Jadczak, obecnie w Wirtualnej Polsce, z depresją zaczął zmagać się podczas współpracy z „Superwizjerem” TVN. Do dzisiaj jest wdzięczny swojemu ówczesnemu szefowi za to, jak został potraktowany. – Przez parę miesięcy nie byłem w stanie nic robić. Siedziałem i gapiłem się w ścianę. Nie chciało mi się wychodzić z domu, pracować, myśleć. A nie miałem etatu w TVN. Jarek Jabrzyk, widząc w jakim jestem stanie, traktował mnie, jakbym był na etacie i przez kilka miesięcy normalnie dostawałem pieniądze i czas, żeby się pozbierać – mówi. Jadczak zwraca uwagę na odpowiedzialność przełożonych za swoich podwładnych. – Szefowie muszą mieć świadomość i coraz częściej zdają sobie sprawę z tego, że to, co się dzieje z dziennikarzami, jest pochodną tego, że pracujemy w taki, a nie inny sposób. Bardzo często stan psychiczny jest efektem pracy – podsumowuje.

Niestety nie każdy ma tak wyrozumiałych szefów. Iwona, dziennikarka związana przez kilka lat z ogólnopolskim portalem, w chwili załamania została bez pracy i środków do życia. Umowa została rozwiązana dwa tygodnie po przekazaniu zwolnienia lekarskiego od psychiatry. – Poczułam się zniszczona. Wyrzucona jak pies, którego kupujesz na Gwiazdkę, a w wakacje się go pozbywasz, bo nie możesz pojechać przez niego na urlop – wspomina Iwona. Pomogły jej leki, partner i rodzina, którzy powiedzieli: „Dobrze, że to się tak skończyło, bo ty sama nie znalazłabyś siły, by odejść. A ta praca cię zabijała” – wspomina.

O roli najbliższych mówi również Filip Chajzer. „Pierwszy raz silny poczułem się w urodziny. W listopadzie 2020. Dzięki najbliższym. Nic nie jest w życiu tak ważne jak ludzie, których mamy obok siebie” – napisał na Instagramie.

NAJGORSZE PRZED NAMI

Ostatnio do swoich zmagań z depresją przyznał się dziennikarz i pisarz Mariusz Szczygieł. Zdradził, że latem ub.r. myślał nawet o tym, by skoczyć z balkonu. – Cały wrzesień źle się trzymałem, to był tak okropny stan, że miałem wrażenwo – wyznał w wywiadzie.

Anna Morawska-Borowiec nie ma wątpliwości – najgorsze, jeśli chodzi o liczbę zachorowań na depresję, dopiero przed nami. – Dziś działa jeszcze mechanizm zaciskania zębów. Godzimy się na wyrzeczenia, bo gdzieś tam dostrzegamy światełko w tunelu i koniec pandemii. Wzrost zachorowań, i to gwałtowny, może nadejść, gdy ten mechanizm przestanie działać. Mogą to nie być cztery miliony chorych, ale znacznie więcej – przestrzega. I dodaje: – I w tej grupie będą też dziennikarze. A wtedy trzeba się szybko udać do specjalisty po pomoc i leki. Zdalną, bezpłatną pomoc psychologiczną świadczy Fundacja Twarze Depresji. Depresja to choroba. Nie wyrok.

***

„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.

Czytaj też: Nowy „Press”: Suchecka gdy krzyczy, to płacze, Max Kolonko jest Presidentem, a dziennikarzy zastąpi maszyna

Press

Grzegorz Sajór

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.