Korespondenci wojenni w Ukrainie: lepiej mówić po polsku niż po angielsku
Marek Sygacz od lat relacjonuje konflikty zbrojne na Bliskim Wschodzie i w Ukrainie / fot: Facebook/Marek Sygacz
Karolina Baca-Pogorzelska ukraińskiego uczyła się w czasie swojego śledztwa w sprawie antracytu z Donbasu. Marek Sygacz z Polsatu rosyjski i ukraiński zna na poziomie komunikatywnym. Ale zachodni korespondenci w Ukrainie z reguły są skazani na tłumaczy i fikserów, co stwarza na wojnie ogromne problemy.
Kiedy w 2018 roku Siergiej Łoźnica, reżyser urodzony w Baranowiczach w dzisiejszej Białorusi, kręcił film "Donbas", jednym z bohaterów uczynił niemieckiego dziennikarza. Dziennikarz przyjechał na wojnę, znając tylko kilka rosyjskich słów. Gdyby nie pomoc tłumacza, nie poradziłby sobie.
- To prawda, obserwowałem ekipy zachodnich telewizji, które pracują teraz w Ukrainie. Dla nich to zupełnie inny świat, bez pomocy by sobie nie poradzili - potwierdza Marek Sygacz, reporter Polsatu.
Ukraińcy gorzej po angielsku
On i Karolina Baca-Pogorzelska, która kilka lat temu prowadziła dziennikarskie śledztwo na temat importu węgla z objętego sankcjami Donbasu, zgodnie przyznają, że angielski w Ukrainie raczej nie bywa przydatny. Z badania przeprowadzonego przez EF Education First, prywatną organizację zajmującą się edukacją językową, wynika, że Ukraińcy pod względem znajomości angielskiego są na 44. pozycji wśród 100 przebadanych krajów na całym świecie. Dla porównania znajomość angielskiego stawia Polaków na 16. miejscu w rankingu, którego czołówkę tworzą Holandia, Dania i Finlandia.
Czytaj też: Polskie media wysyłają kolejnych korespondentów do Ukrainy
Karolina Baca-Pogorzelska ukraińskiego zaczęła uczyć się w 2019 roku. - Kiedy w 2017 roku z Michałem Potockim zaczęliśmy drążyć temat antracytu z Donbasu, narastała we mnie potrzeba poznania tego języka. Co z tego, że znałam piosenki i rozumiałam wiele, skoro nie umiałam mówić? - mówi. Jak wspomina, najtrudniej było z alfabetem. Nigdy nie uczyła się rosyjskiego, więc przejście na grażdankę (rosyjski alfabet porewolucyjny, nazywany również niesłusznie cyrylicą) było szokiem. Ale się udało.
Z ukraińskim zaczęłam się przepraszać w 2000. Potem zawsze ktoś, coś. Ale w 2019 postanowiłam się go nauczyć choć trochę. Ileż można być paprotką.
— Karolina Baca-Pogorzelska (@BacaPogorzelska) March 6, 2022
Ale gdyby ktoś mi wtedy powiedział, do czego będę go używać dziś...
Слава Україні 💙💛 pic.twitter.com/BtVlAmJsaz
- Teraz łatwo mi się uchronić przed rosyjską propagandą, dogaduję się z ludźmi w ich domach. Łatwiej mi pracować na Ukrainie - przyznaje.
Bez fiksera lepiej
Marek Sygacz, który z Ukrainy do Polski wrócił w poniedziałek, zna rosyjski w formie komunikatywnej, a ukraińskiego wciąż się uczy. - Potrafię się dogadać. Bez tego trudno by było pracować szczególnie w południowo-wschodniej Ukrainie czy we wsiach i przysiółkach. Tam nikt nie mówi po angielsku - mówi.
Jak podkreśla, nie musiał korzystać z fiksera - człowieka pełniącego funkcję tłumacza, a jednocześnie obeznanego w lokalnych realiach tak, by uchronić dziennikarzy przed niepotrzebnymi konfliktami z miejscowymi. Z takiego pośrednictwa był natomiast zmuszony korzystać podczas wojen w Syrii czy w Iraku.
Czytaj też: Media wspierają Ukraińców: Onet robi ukraińskojęzyczny serwis, "Wyborcza" przekazuje pieniądze
Sygacz zauważa, że wojna to dla tłumaczy i fikserów żniwa. - Ale to oznacza, że często za fikserów podają się osoby niekompetentne. Poza tym treść przekazywana przez tłumacza jest zawsze siłą rzeczy skrótem tego, co mówią ludzie. Lepiej, prościej i bardziej bezpośrednio jest z nimi rozmawiać samemu - uważa Marek Sygacz.
Po rosyjsku na Ukrainie można mówić
Podkreśla zarazem, że rozmowa po rosyjsku wcale nie jest przez Ukraińców źle odbierana. Co prawda zgodnie z prawem urzędowym językiem państwa jest ukraiński, ale wielu ludzi rosyjski zna. Istnieje nawet nieformalna odmiana ukraińskiego - surżyk, który jest mieszaniną obu języków.
"Wiele osób używa obu języków nawet we własnym domu" - twierdzi Ksenia Prądzyńska, jedna z autorek językowego serwisu Woofla.pl. "Osobiście znam kilka rodzin, w których jedno z rodziców rozmawia po rosyjsku, drugie po ukraińsku, a dzieci starają się jakoś wybrnąć z tej sytuacji (zwykle za pomocą surżyka)" - pisze w artykule "Sytuacja językowa na Ukrainie – mity i rzeczywistość".
Również Sygacz uważa, że przypisywana Ukraińcom niechęć do rosyjskiego to polski mit. - Przyzwyczailiśmy się do takiego schematu, a prawda jest inna. W Donbasie poznałem jednego z dowódców ukraińskich, prawdziwego nacjonalistę, który mówił wyłącznie po rosyjsku. Język nie jest granicą, którą w Ukrainie przebiegają podziały - stwierdza.
"Nawet najbardziej zawzięty lwowski nacjonalista doskonale rozumie język rosyjski, a w domowym zaciszu prawdopodobnie ogląda filmy i czyta książki w rosyjskim tłumaczeniu, bo jest je o wiele łatwiej znaleźć niż ich ukraińskie odpowiedniki" - podpowiada Ksenia Prądzyńska w swoim artykule.
Po krymskotatarsku, urumsku, rumejsku, karaimsku...
Choć ukraiński, rosyjski i surżyk są w Ukrainie najpopularniejsze, lokalne społeczności mówią też po krymskotatarsku, urumsku, rumejsku, karaimsku czy gagausku. A jednak to rosyjski jest dla nich wspólną płaszczyzną komunikacji.
Polskim dziennikarzom pomoże natomiast... polski. Z badań lingwistycznych wynika, że ukraiński i polski mają 70 proc. wspólnego słownictwa. Więcej podobieństw do ukraińskiego ma tylko białoruski - 84 proc. wspólnych słów. W rosyjskim wspólnych z ukraińskim jest zaledwie 62 proc. słów. Natomiast pod względem gramatyki i składni ukraiński bliższy jest jednak rosyjskiemu.
- Znajomość rosyjskiego i ukraińskiego na tej wojnie daje jeszcze jedną przewagę - znajomości i kontakty - mówi Marek Sygacz, którego zdaniem dla dziennikarzy każda wojna opiera się na znajomościach, począwszy od zdobycia akredytacji, a kończąc na źródłach informacji na miejscu. - Tego nie zapewni żaden fikser.
(PAR, 09.03.2022)