Media nie informują o ruchach wojsk, ale cenzury sobie nie wyobrażają
- Dziennikarze nie są idiotami. Rząd nie musi do nas apelować o to, byśmy nie siali paniki - mówi Bartosz T. Wieliński z "Gazety Wyborczej" (fot. Pixabay.com)
Polskie media w odpowiedzi na apel resortu obrony nie publikują informacji o ruchach wojsk w kraju. Szefowie redakcji wiedzą, że ich rolą jest niepodgrzewanie atmosfery w związku z inwazją Rosji na Ukrainę, ale jednocześnie nie wyobrażają sobie nieformalnej cenzury ze strony władz.
- W obliczu takiego konfliktu szczególnie ważna jest rola niezależnego dziennikarstwa z jego fundamentalnymi zasadami weryfikowania informacji i korzystania z wiarygodnych źródeł - mówi Katarzyna Kozłowska, redaktorka naczelna "Faktu".
"Mediom nie można niczego narzucać"
- Nasza redakcja z pewnością nie przystałaby na żadną formę cenzury lub autocenzury. Natomiast z pewnością nie będzie utrudniała władzy przekazywania obywatelom informacji istotnych dla ich bezpieczeństwa czy też informacji porządkowych. Co nie znaczy, że redakcja nie zachowa sobie prawa do ich komentowania czy recenzowania - zapewnia naczelna "Faktu".
Czytaj też: Oburzający pasek TVP o "nuklearnym ataku Putina na Ukrainę". Jest skarga do KRRiT
- Na pewno byśmy się każdej prośbie ze strony władz uważnie przyjrzeli - deklaruje Bartosz Węglarczyk, redaktor naczelny Onetu. - W normalnych krajach ministerstwo obrony czy kancelaria premiera kontaktuje się z mediami i tłumaczy im, dlaczego jakieś ograniczenia są potrzebne. Tak jest na przykład w Stanach Zjednoczonych. Uważam jednak, że mediom nie można niczego narzucać - wyjaśnia Węglarczyk.
- Nie dotarły do mnie żadne prośby od wojska czy rządu - mówi Bartosz T. Wieliński, zastępca redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej".
Michał Szułdrzyński, pierwszy wicenaczelny "Rzeczpospolitej", zwraca uwagę, że w polskim prawie przewidziane są stan wojenny i stan wyjątkowy, ograniczające działanie mediów. - Jeżeli ktoś uważa, że sytuacja jest na tyle wyjątkowa, iż trzeba te podstawowe wolności ograniczać, niech wprowadza mechanizmy, które są do tego stworzone, a nie stosuje miękką cenzurę. To w teorii - mówi Szułdrzyński.
Czytaj też: Polskie media wysyłają kolejnych korespondentów do Ukrainy
- W praktyce, jeżeli pojawia się apel ze strony MON, żeby nie publikować w mediach społecznościowych zdjęć kolumn wojskowych czy transportu broni na Ukrainę, bo może to drugiej stronie dać cenne informacje, to mimo braku formalnego stanu wojennego lub wyjątkowego mam wrażenie, że jest to obywatelska postawa każdego z użytkowników mediów społecznościowych. W tym sensie mediów to też dotyczy - wyjaśnia wicenaczelny "Rz".
Niepodgrzewanie atmosfery
- Niedawno dowództwo operacyjne poprosiło, żeby nie zamieszczać zdjęć i informacji o ruchu wojsk przez Polskę. Poprosiłem w Onecie, żeby uwzględnić prośbę i żebyśmy nie publikowali zdjęć transportów jadących przez Polskę - mówi Bartosz Węglarczyk z Onetu. - To jest moment, iż można nie pisać o tym, że pięć samolotów przeleciało z jednego lotniska na drugie czy 20 czołgów przejechało gdzieś pociągiem - uważa Węglarczyk.
- Nie publikujemy i nie zamierzamy publikować informacji o ruchach wojsk na drogach - mówi Bartosz T. Wieliński z "Gazety Wyborczej". - Ale nie należy zakładać, że Rosja jest państwem ślepym, teksty w gazetach czy wpisy w mediach społecznościowych to nie jest ich główne źródło informacji wojskowej. Rosja ma swój wywiad, swoją agenturę. Bez względu na to, co opublikujemy, doskonale wiedzą, co się u nas dzieje - tłumaczy wicenaczelny "GW".
Czy redakcje otrzymywały prośby od władz, by nie szerzyć paniki? - Docierają takie głosy dość często, ale w prywatnych rozmowach i dlatego nie mogę o nich mówić. Z bardzo wysokiego szczebla - odpowiada Bartosz Węglarczyk. - Zadaniem mediów jest dbanie o to, żeby w Polsce nie wybuchła panika. Nie ma żadnego powodu do takiej paniki, a wiadomo, że ludzie się boją. Naszą rolą jest niepodgrzewanie atmosfery - tłumaczy naczelny Onetu.
Czytaj też: Kolejne rosyjskie i białoruskie kanały wykreślone z rejestru KRRiT
- Dziennikarze nie są idiotami. Rząd nie musi do nas apelować o to, byśmy nie siali paniki. Czułbym się głęboko obrażony, gdyby do mnie zadzwonił minister czy rzecznik i próbował mówić mi, co mamy robić. Dokładnie wiemy, jaka spoczywa na nas odpowiedzialność - mówi Bartosz T. Wieliński. - Mimo że rząd starał się wolne media ograniczać, pozywając je, odcinając nam fundusze reklamowe, próbując nakładać podatki, w końcu próbując przejmować i przejmując niektóre niezależne media, nie potrzebujemy wskazówek - dodaje wicenaczelny "GW".
(KOZ, 07.03.2022)