Zwykli rolnicy zyskują sławę za sprawą popularnych seriali, ale płacą za to wysoką cenę
(screen Youtube.com/Focus TV)
Aktorzy ciężko sobie radzą z popularnością, a co dopiero zwykli ludzie. Przerosło ich to! – o głównych bohaterach serialu „Rolnicy. Podlasie” mówi jedna z uczestniczek programu.
Tekst autorstwa Grzegorza Sajóra pochodzi z magazynu "Press" (07-08/2021)
W każdą sobotę w każdym powiecie takie wydarzenie przeszłoby bez echa. Rolnik pod wpływem alkoholu awanturuje się, nie chce wsiąść do radiowozu. Policjanci pakują go siłą i zatrzymują na 24 godziny. Normalka.
Ale reporterzy portalu Eska postanowili zająć się sprawą: „Czy aż tak stanowcza interwencja była potrzebna?” – martwili się. Incydent wywołał lawinę reakcji. Pod filmem z zatrzymania opublikowanym na portalu RolnikInfo – blisko 1 tys. komentarzy. Niektórzy szydzą, ale większość martwi się sytuacją Gienka z Plutycz na Podlasiu i jego syna Andrzeja.
Bo nie chodzi o zwykłych rolników, ale bohaterów serialu „Rolnicy. Podlasie”, emitowanego na kanale Fokus TV, który cieszy się rekordowym zainteresowaniem widzów. Pierwszy sezon liczył 11 odcinków. Drugi – już 28. Obecnie trwa trzeci. Co tydzień w niedzielny wieczór perypetie kilkunastu bohaterów – rolniczek i rolników z podlaskich wiosek – śledzi ponad 1 mln widzów.
Agnieszka Michcik, lekarka weterynarii od dużych zwierząt, również uczestniczka serialu: – To przykra sprawa – mówi o incydencie w gospodarstwie Gienka i Andrzeja. – Oni już powinni mieć menedżera, który by to wszystko ogarniał. Bo sami nie umieją wyznaczyć granic – wyjaśnia.
Krzysztof Korona, psycholog kliniczny, który pracował m.in. z uczestnikami pierwszych edycji pierwszego polskiego reality show „Big Brother”, opisuje: – Media biorą człowieka i pokazują go innym ludziom. Po co to robią? Na pokazywaniu jednego człowieka drugiemu człowiekowi zarabia się pieniądze. Nieważne, czy ten bohater jest mądry czy głupi. Bogaty czy biedny. Ważne, by ludzie chcieli go oglądać. By przykuwał uwagę – mówi psycholog. – Taki człowiek staje się gwiazdą. Inni ludzie chcą go oglądać, a nawet dotknąć – dodaje Korona.
NIEBIESKIE KROWY
Gienek Onopiuk. „Mam lat 65. Dwadzieścia lat bez żony żyję. Zostawiła dzieci i sobie przyjaciela znalazła. Troje dzieci żyje, a jedna córeczka zmarła” – opowiadał w reportażu Anny Bogdanowicz pt. „Celebryta” wyemitowanym w lutym br. na antenie Radia Białystok. „Ja bym chciał, żeby w telewizji moje niebieskie krowy zareklamowali. Żeby ludzie ich docenili. Bo nikt w Polsce takich nie ma. A ja mam” – tłumaczy.
Kobieta (w tym samym reportażu): „Siwa krowa. Normalna. Tylko siwa sierść. A czemu niebieskie nazwali, to nie wiem”.
Ktoś inny (też w reportażu): „To są najsławniejsi ludzie na Polskę”.
Gienek w serialu występuje z synem Andrzejem, lat 38. Wcześniej brali udział w „Dżentelmenach i wieśniakach” w TTV. W maju Andrzej zwierzał się serwisowi RolnikInfo, że najważniejsze dla niego są miłość, budowa nowego domu, a potem dzieci. „Dziewczyn, powiem tak, jest chętnych około 20” – mówił. Ojciec i syn budzą emocje. 9 maja na portalu radia Eska zorganizowano sondę. Pytano: czy lubisz Gienka i Andrzeja z Plutycz. Możliwe odpowiedzi: tak, nie, są mi obojętni. 90 proc. głosujących było na tak, zaledwie 3 proc. na nie. 6 procentom rolnicy byli obojętni.
Nie ma dnia, by o ich życiu nie pisały lokalne media. W maju portal Super Express – Białystok donosił np., że „skromni rolnicy być może już niedługo będą mieli belarkę [maszyna do zbierania siana – przyp. red.] – zrzucili się na nią fani, w gospodarstwie powstał nowy wychodek, ogrodzenie, szambo, a w domu zamontowano bojler i umywalkę, co jest ogromną rewolucją w życiu Gienka i Andrzeja”. Oraz że na polu Andrzeja i Gienka lądował helikopter Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. „Co tam się wydarzyło? Czy stało się coś groźnego?” – pytali reporterzy. Okazało się, że wezwanie dotyczyło jednego z sąsiadów, który źle się poczuł. Z okazji urodzin Gienka prowadzący jego oficjalny fanpage na Facebooku ogłosili konkurs plastyczny. „Wystarczy narysować sympatycznego rolnika lub po prostu coś o tematyce rolniczej i wysłać na adres Gienka” – zachęcali.
Nie ma też weekendu, by do Plutycz nie zjeżdżali fani serialu. „Ciekawość przyjechać tutaj. Obejrzeć gospodarstwo rolne. Takie drugie zoo podlaskie” – argumentują we wspomnianym reportażu „Celebryta”. „Zdjęcie zrobić celebrytom znanym” – dodaje ktoś inny. „Pana Gienia zobaczyć chcieliśmy. Na żywo. Chcę zdjęcie ze sławną osobą. Każdy zna pana Gienia” – dorzuca kolejny.
Gienek w reportażu: „Zadowolony jestem, że przyjeżdżają do mnie. – Ale czas panu zabierają? – A mnie to w ogóle nie przeszkadza”.
Ale innym przeszkadza. Bo awantury w Plutyczach to nie nowość. Dlatego Andrzej, syn Gienka, 10 maja zaapelował do swoich fanów, by podczas odwiedzin trzymali nerwy na wodzy. „Odwiedzać oczywiście można, tylko chodzi o to, żeby jak się tutaj ponapijają, żeby nie skakali do bitki i sąsiadów nie zaczepiali, bo wtedy widzą, że coś się tutaj dzieje i zaraz policja przyjedzie. I ten ktoś pojedzie, a od policji obrywam ja albo ojciec” – powiedział Andrzej na nagraniu dla portalu RolnikInfo.
Nie był to pierwszy apel. „No, trochę się martwimy o zdrowie ojca” – zwierzał się 38-latek podczas piątego odcinka trzeciej serii „Rolników. Podlasie”. I prosił, by fani odwiedzający gospodarstwo nie przywozili ojcu alkoholu. „Jak jest przykładowo 10 osób i każdy z butelką przyjdzie, no to wiadomo, to jest 10 butelek. A ktoś tylko jedną wypije przez cały dzień, a ojca upiją niesamowicie. Temu wolę, żeby ludzie przywozili coś dla zwierząt” – apelował Andrzej.
Filmik opublikowany 4 maja na portalu RolnikInfo ma blisko pół miliona wyświetleń i prawie pół tysiąca komentarzy. Łukasz G. nie ma złudzeń: „Andrzej z Gieniem są gościnni, ale w większości przez tą ich gościnę przyjeżdżają do nich się tylko ponabijać z nich i pośmiać” – napisał pod filmem. „A skąd wiesz? Byłeś? Bo ja na przykład byłem i wygląda to nieco inaczej” – zareagował Jacek K. Z kolei Elżbieta Myszkiewicz zaczyna miło: „Witaj Andrzejku!”, ale potem pisze bez ogródek: „Powiedz mi chłopie co masz takiego do oglądania? Odwiedzają ciebie i się wyśmiewają, a ty tego nie widzisz! Przykre, ale prawdziwe!”.
MODA NA PRZAŚNOŚĆ
„Rolnicy. Podlasie” to nie pierwszy serial o wsi i życiu rolników, którzy bije rekordy popularności. Zaczęło się przed siedmiu laty, kiedy premierę w Telewizji Polskiej miał program „Rolnik szuka żony”. Pomysłodawcą przeniesienia formatu w polskie realia był wicedyrektor telewizyjnej Jedynki, zmarły przed dwoma laty Andrzej Godlewski. – Nikt nie wierzył, że to będzie aż taki sukces – wspomina Konrad Smuga, reżyser cyklu. – Gdyby nie to, że propozycję pracy przy tym projekcie dostałem od Andrzeja, którego niezwykle ceniłem, to z pewnością bym odmówił. Bo obawy były większe niż nadzieje – przyznaje Smuga. Szybko jednak przekonał się do pomysłu. – Pamiętam, jak po obejrzeniu wersji czeskiej, na której się wzorowaliśmy, zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie prawdziwe i niepocukrowane życie polskiej wsi i rolników, którzy szukają miłości i bliskiej sobie osoby. I już wiedziałem, że to może być fascynujący program – wspomina reżyser.
Uczestnicy pierwszej edycji nie pochodzili z castingu. To producenci programu i jego autorzy jeździli po Polsce i w instytucjach związanych z wsią szukali bohaterów. – Staraliśmy się odrzucać tych, którzy chcieli się lansować na telewizji czy promować swoje biznesy. Szukaliśmy panów raczej lepiej niż gorzej sytuowanych. Nie tych, którzy ledwo wiążą koniec z końcem – wyjaśnia Konrad Smuga.
W ten sposób – przez Izbę Rolniczą – trafił do programu m.in. najbardziej rozpoznawalny uczestnik premierowej edycji Adam Kraśko. Pierwsza reakcja? – Że to jakiś dowcip. Ekipa przyjechała do mnie do domu. Zrobili wywiad. – Czym pan ich ujął? – Szczerością i prawdziwością. I tym, że kamera mnie nie peszyła – wspomina Kraśko. – Nie myślałem o popularności. Na pewno nie chodziło mi o lans. Może chciałem poznać prawdziwą miłość? Może chciałem też zobaczyć, jak wygląda praca w telewizji? – dorzuca.
Do dziś wspomina, jak był gościem w programie Piotra Kraśki. – Była rekordowa oglądalność. Sam pan Piotr powiedział, że to był pierwszy program, w którym wystąpiło dwóch Kraśków, a potem pytali mnie, czy jestem jego rodziną – mówi Adam Kraśko. – Poczuł się pan celebrytą? – pytam. – Może trochę, ale tylko przez pierwsze lata po programie. Teraz już nie ma wokół mnie takiego szumu – opowiada. – Nigdy nie stronię od rozmów z ludźmi. Niektórzy są zdziwieni, że jestem normalnym człowiekiem, a nie jakąś gwiazdą – dodaje Kraśko, który po programie „Rolnik szuka żony” wziął także udział w emitowanym w Polsacie show „Celebrity Splash!”, nagrał kilka przebojów disco polo, wystąpił w kilku reklamach, ma menedżera i firmę, która go ubiera. Został sołtysem. – Woda sodowa? Może trochę, ale to wtedy jak zacząłem występować na scenie. Gdy pojawił się hit „Oj Aniu, Aniu”. Bywało, że graliśmy dwa koncerty jednego wieczoru. Nie z każdym mogłem wtedy porozmawiać. Dla niektórych wyglądać to mogło jak gwiazdorzenie – przyznaje Adam Kraśko.
Nie on jeden stał się idolem widzów. – Pamiętam, jak na jeden z koncertów sylwestrowych organizowanych przez TVP zaprosiliśmy Zbyszka, uczestnika pierwszej edycji. Rozdał więcej autografów niż największe gwiazdy estrady – wspomina Konrad Smuga. Zdaniem reżysera programu to właśnie Zbyszek przeszedł największą metamorfozę. – Ze zwykłego chłopaka przeciętnie się ubierającego stał się kimś, kto uwierzył w siebie. Nie znalazł wprawdzie drugiej połówki, ale bardzo pozytywnie się zmienił – uważa Smuga.
Dziś Zbyszek nie chce mówić o programie. – O sprawach wsi i rolnictwie to tak – wyjaśnia krótko w rozmowie telefonicznej.
Sylwia Gołecka, dziennikarka, która od kilkunastu lat m.in. dla tygodników „Na Żywo”, „Rewia” i „Super Expressu” opisuje życie bohaterów programów telewizyjnych, przyznaje, że dla uczestników „Rolnik szuka żony” to igranie z ogniem. – To nie tylko obecność kamer i wielka popularność, ale także emocjonalna burza. Bo tu chodzi przecież o miłość. Ci ludzie naprawdę zakochują się na oczach całej Polski – zwraca uwagę Gołecka. – Przeżywają radości, ale i tragedie, gdy okazuje się, że to jednak nie jest to. Denerwują się. Nie śpią po nocach. A najbardziej boją się rozstań. Tego, że cała wieś będzie o tym huczała – wymienia dziennikarka. Dlatego są tacy, którzy nie chcą słyszeć więcej o programie. Odcięli się. – Ale większość wciąż udziela się medialnie i cieszy się z udziału w „Rolniku…”. Są tacy, którzy robią zloty uczestników, spotykają się, odwiedzają. Tworzą społeczność poza programem i to całkiem zgraną – opowiada Sylwia Gołecka.
Konrad Smuga: – To, co dzieje w programie, jest wyłącznie kreacją jego uczestników. Nie mówimy im, by wyznawali sobie miłość. To emocje sprawiają, że zapominają o obecności kamer. Poza tym z każdym odcinkiem i każdą edycją bardziej nam ufają. Wiedzą, że żadna granica ich intymności nie zostanie przekroczona.
– Każde środowisko może mieć swoich celebrytów. Mają aktorzy, youtuberzy, blogerzy, sportowcy. Dlaczego środowisko rolnicze nie może mieć swoich? – pyta Joanna Warecha, dziennikarka, autorka podcastu „Jestem z PGR”. Nie krytykuje tych programów. – Ale będę też pierwszą, która podniesie rękę, jeśli ich bohaterowie będą przez producentów ośmieszani.
A tak jest? – dopytuję. – Nie mam takich odczuć – odpowiada Warecha. – Wieś ma swoje tematy tabu. Choćby przemoc domowa. Wierzę, że takie programy ośmielają niektórych, by zakończyć nieszczęśliwe związki. Odejść od męża, który jest alkoholikiem i stosuje przemoc – mówi Warecha.
Zastrzeżenia ma jedynie do pokazywanej selekcji i rywalizacji. – To, że kobiety starające się o względy rolnika, muszą przypodobać się ich matkom, uczestnicząc w pracach domowych. Widać stereotypy w podejściu do kobiet, które tylko gotują i wychowują dzieci – uważa dziennikarka. Ale jej zdaniem udział w takich programach jest dla rolników rodzajem oderwania się od codzienności. – Każdy ich dzień wygląda podobnie. Kamera staje się atrakcją. I wciąga – przyznaje Warecha.
I tu pojawiają się problemy – nie ma wątpliwości psycholog Krzysztof Korona. – Bo taka osoba myśli, że tak już będzie zawsze. Że wejdzie do sklepu i będzie klepana po ramieniu. Albo że zawsze wszystko załatwi. A serial się kończy i popularność mija. Blask gwiazdy znika – opisuje psycholog. I stawia pytanie: czy naturszczyk jest na to przygotowany? Jego zdaniem najczęściej nie. – Rozpoczyna się okres schodzenia w kierunku depresji. Jak to? Kiedyś wszystkich interesowało, co zjadłem na śniadanie, a dziś już nie? – opisuje Krzysztof Korona.
„Dla mnie to jest tragedia. Ja widzę, jak ojciec się stacza z dnia na dzień. Że od świąt Bożego Narodzenia nie było dnia, żeby on był trzeźwy” – mówiła w reportażu „Celebryta” córka Gienka. On na to: „No po prostu nikt nie jedzie z pustymi rękami. I ludzie nawiozą wszystkiego. Tak. Tak. A tam, że córka gada głupoty”.
Zdaniem Marka Jagielskiego, reżysera serialu „Rolnicy. Podlasie”, cieszy się on tak ogromnym zainteresowaniem widzów z dwóch powodów. – Wszyscy mamy korzenie na wsi, a jednocześnie wiemy o tej wsi mniej niż o życiu Eskimosów. Może pamiętamy wieś z czasów, jak jeździliśmy do babci, ale tamta wieś przypomina tę współczesną jak telefon ze słuchawką przypomina smartfon – zauważa. – Dlatego chcemy pokazywać prawdziwą wieś. Nie robimy show – uzasadnia. – A dlaczego Podlasie? Bo jest ciekawym i jeszcze nie do końca odkrytym regionem. Rejonem rolniczym zamieszkałym przez ludzi o różnej narodowości i różnych wyznaniach. To czyni to miejsce atrakcyjnym – argumentuje reżyser.
– Podlasie ma swój język. Swój zaśpiew. Poszlim. Wzielim. Jedni się z tego będą śmiać. Inni zachwycać – uzupełnia dziennikarka Joanna Warecha. Nie ma wątpliwości, że ludzie lubią przyglądać się tym, którzy mają gorzej. Poza tym uwielbiają telewizję od kulis. – Jeżdżą do Gienia i Andrzeja, bo chcą na własne oczy przekonać się, na ile ich historia jest prawdziwa. Czy to ich gospodarstwo to przypadkiem nie jest scenografia. Czy naprawdę tam mieszkają? Czy telewizja nie zmyśla? – wylicza Warecha.
O prawdę na ekranie pytana jest także często Agnieszka Michcik, która do serialu „Rolnicy. Podlasie” trafiła dość przypadkowo. – Jedna z osób, która korzysta z usług mojej kliniki weterynaryjnej, a która została uczestnikiem serialu, powiedziała reżyserowi, że dobrym pomysłem będzie przeprowadzenie badania jego klaczy. I że mam to zrobić ja. Zgodziłam się. Byłam przekonana, że to będzie jednorazowy epizod – wspomina. Ale twórcom serialu lekarka weterynarii przypadła do gustu. – Okazało się, że potrafię przekazywać wiedzę i – co mnie najbardziej zdziwiło – że dobrze wyglądam – wyjaśnia… Aktorka? – Absolutnie – zaprzecza zdecydowanie. – Przecież ja nie gram żadnej roli. Muszę tylko zarezerwować więcej czasu. Bo wiadomo, ekipa musi się przemieszczać. Coś trzeba powtórzyć. No i muszę nieco wolniej mówić i wolniej się poruszać – opisuje pracę nad serialem.
Czym się różni naturszczyk od profesjonalnego aktora? – stawia kolejne pytanie Krzysztof Korona. – Aktora uczy się wejść w osobowość granego przez niego bohatera, ale uczy się także z tej roli wyjść, gdy tylko zgaśnie kamera albo opuszczona zostanie kurtyna. Naturszczyk może mieć z tym problem – wyjaśnia psycholog. – Poza tym trzeba mieć świadomość, że zawsze znajdą się ludzie, którzy będą bić brawo, i tacy, którzy z bohatera będą drwić – opisuje Korona. – Kto jest na to narażony? – dopytuję. – Każdy.
BRAK PRYWATNEGO ŻYCIA
Daniel Banaczek, reżyser innego cyklu dokumentalnego o wsi pokazywanego w Polsat Play „Rolnicy – Tak się żyje u nas na wsi”, zdradza, że najważniejsze było przekonanie uczestników, że nikt nie chce im zrobić krzywdy. – Nie robimy serialu, by się z nich naśmiewać. To nie ten program. Nie szukamy złych emocji. Nie pragniemy krwi czy konfliktów. Chcemy pokazywać biesiadne i sielskie życie na wsi połączone z piękną choć ciężką pracą – wylicza Banaczek.
I dodaje: – Nic nie kreujemy. Jak powiedział kiedyś Marcel Łoziński – my tylko intensyfikujemy rzeczywistość. Nieco ją zagęszczamy – stwierdza reżyser. I wyjaśnia, że do serialu poszukiwani są rolnicy, co do których jest pewność, że woda sodowa nie uderzy im do głowy. – Oczywiście dzięki serialowi stali się znani. Ale to są naprawdę mądrzy ludzie twardo stąpający po ziemi – nie ma wątpliwości Daniel Banaczek. – Może nie odwiedzają ich takie tłumy jak gospodarstwo Gienia i Andrzeja, ale ludzie poznają ich w sklepie czy na ulicy. Popularność pozwala im załatwiać wiele spraw – dodaje.
Dla Marka Jagielskiego, reżysera serialu „Rolnicy. Podlasie”, Gienio to postać książkowa. – Charyzmatyczny. Prawdziwy. Szczery. Żyjący tak jak żyło się sto lat temu – przyznaje. Ojciec i syn trafili do serialu podobnie jak wszyscy bohaterowie. Zostali wyszukani. – Jeździliśmy dwa miesiące od wioski do wioski, od sklepu do sklepu. I pytaliśmy o ciekawych ludzi – przypomina. – W każdej wiosce jest przysklepowy pijak. Ale Gienio taki nie jest. Żyje, jak chce. Czuje się wolnym człowiekiem. I jest bardzo wrażliwy. Pewnych rzeczy nie rozumie. Bo taki po prostu jest – kontynuuje Jagielski.
Mariusz Wojaczek jako reżyser dołączył do ekipy realizującej serial w połowie drugiego sezonu. – Wydaje mi się, że Gienek i Andrzej wciąż są sobą. Każdy na swój sposób przejada popularność. Nie są świętymi krowami. Popełniają błędy. Naszymi obowiązkiem, czyli ekipy realizującej serial, jest patrzenie i przyglądanie się ich życiu. Nie kreujemy go, nie dopowiadamy – przekonuje Wojaczek.
– Zazdrości pani popularności Gienkowi? – pytam Agnieszkę Michcik, lekarkę weterynarii z serialu „Rolnicy. Podlasie”. – Nie. Cieszę się, że mnie to nie spotyka, choć kilka autografów już dałam. Ale nie jestem żadną celebrytką – odpowiada Michcik. I stwierdza dosadnie: – Aktorzy ciężko sobie radzą z popularnością, a co dopiero tacy zwykli ludzie. Przerosło ich to! Poza tym każdy uważa, że jak ktoś występuje w telewizji, to już nie ma prawa do prywatnego życia – podkreśla.
– Gienia i Andrzeja broni ich autentyczność – przekonuje Joanna Warecha. – A to teraz towar deficytowy. Oni robią swoje. Nie mam obaw, że sobie nie poradzą po zakończeniu serialu – dodaje.
Ale psycholog Krzysztof Korona obawy jednak ma. – Jestem sobą? Nieprawda. Ktoś, kto staje przed kamerą, przestaje być sobą – przekonuje. – Nie ma autentyczności przy włączonej kamerze. Moje zaangażowanie w „Big Brotherze” polegało między innymi na tym, by pokazywać uczestnikom, czym jest ich wizerunek medialny i czym różni się on od ich wizerunku w rodzinie. To zupełnie inne światy – dodaje psycholog kliniczny.
Konrad Smuga, reżyser programu „Rolnik szuka żony”, przyznaje, że w jakimś stopniu czuje się odpowiedzialny za życie jego uczestników. – Są tacy, którym nie udało się znaleźć miłości w programie, ale na tyle się otworzyli, że stworzyli rodzinę z osobą mieszkającą w sąsiedniej wiosce, którą wcześniej nawet znali, ale brakowało im śmiałości. Dzięki nam ją zyskali.
Mariusz Wojaczek, drugi reżyser „Rolnicy. Podlasie”, przyznaje: – Istnieje zagrożenie, że gdy serial się skończy, jego bohaterowie nie będą umieli się odnaleźć w normalnym życiu. Mam obawy, że będą wykorzystywani. I nie będą umieli się bronić – wymienia zagrożenia. – Czy tak będzie? Mam nadzieję, że nie. Zresztą my jesteśmy od tego, by pokazać ich życie. Nie mamy wpływu na to, co będzie potem – dodaje Wojaczek.
Psycholog Krzysztof Korona nie ma złudzeń. – Producenci telewizyjni wykorzystują to, że każdy w jakimś stopniu chce być sławny – uważa. Zdaniem Korony etyka producentów telewizyjnych powinna polegać na tym, by uprzedzać o konsekwencjach. – Z udziałem w takich programach jest jak z alkoholem, który pojawia się na stole. Dla jednego dwa kieliszki nic nie znaczą. Ktoś inny się upije.
„On dla nas jest najlepszy. To jest swojski chłop i dlatego” – mówi w reportażu „Celebryta” jedna z osób odwiedzająca gospodarstwo Gienka i Andrzeja. „A u panów na wsi nie ma prawdziwych rolników?” – dopytuje dziennikarka. „Są. Ale bez telewizji” – pada odpowiedź.
Grzegorz Sajór