Temat: internet

Dział:

Dodano: Listopad 01, 2021

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Dobry wieczór, tak wygląda śmierć

Kobieta rozgląda się zdziwiona, a gdy widzi strzykawkę mówi: "to jest straszne, straszne". Chwilę później umiera. "To jest piękne, piękne" - komentują najbliżsi.

Media publiczne w Holandii tak widzą swoją misję: inspirować debatę na poważne tematy, nawet w kontrowersyjny sposób.

Tekst pochodzi z magazynu "Press" 3/2016.

W poniedziałek 15 lutego widzowie drugiego programu holenderskiej telewizji publicznej NPO 2 byli świadkami eutanazji trzech osób z problemami psychicznymi. W jednym przypadku widzimy wszystko: od ostatnich słów chorej na demencję kobiety, przez strzykawkę wbijaną jej w rękę, po ostatnie tchnienie i płacz najbliższych. „To morderstwo na oczach półtora miliona świadków” – stwierdził neurobiolog Victor Lamme. Film dokumentalny „Levenseindekliniek” („Klinika Końca Życia”) wywołał w Holandii burzliwą dyskusję. Nie tylko o granicach prawa do eutanazji, ale i o sensie pokazywania czegoś tak intymnego, jak chwila śmierci.

„Fragment, w którym widzimy, jak lekarz podaje śmiertelny zastrzyk kobiecie siedzącej na fotelu w swym domu, będzie przez lata pokazywany przez holenderskie i zagraniczne telewizje” – napisał po emisji dokumentu Hans Beerekamp, recenzent telewizyjny wpływowego dziennika „NRC Handelsblad”. Beerekamp przy okazji przypomniał, że nie był to pierwszy film dokumentalny wyemitowany przez holenderską telewizję, w którym byliśmy świadkami eutanazji. Już w 1994 roku Holendrzy zobaczyli „Dood op verzoek” („Śmierć na życzenie”) Maartena Nederhorsta. Prawa do emisji tego dokumentu kupiło wówczas kilkadziesiąt telewizji na całym świecie, a watykański dziennik „L’Osservatore Romano” oficjalnie go potępił. Wtedy pokazano procedurę eutanazji prawie od początku do końca, ale w momencie śmierci nie widzieliśmy twarzy umierającego.

 

Medialna walka o prawo do eutanazji

Jak to się stało, że kolejny film dokumentalny o eutanazji wyemitowany przez niderlandzką telewizję znów wzbudził tyle kontrowersji w liberalnej i postępowej przecież Holandii? Poprzedni dokument „Dood op verzoek” powstał w czasach, gdy nigdzie na świecie – także w Holandii – eutanazja nie była ustawowo dozwolona. Główny bohater cierpiał na stwardnienie zanikowe boczne, kolejne mięśnie odmawiały posłuszeństwa, z trudem mówił i nie miał wątpliwości, że za kilka dni lub tygodni i tak by umarł. Świadomie zdecydował się na śmierć, by uniknąć dalszej męczarni. Film ten był kolejnym głosem w ciągnącej się w Holandii od początku lat 70. debacie na temat uregulowania kwestii eutanazji. Doprowadziła ona do uchwalenia 12 kwietnia 2001 roku ustawy pozwalającej w pewnych okolicznościach na eutanazję.

W przypadku dokumentu Marcela Ouddekena i Hansa Kemy wyemitowanego 15 lutego br. widzimy podobny mechanizm. W „Klinice Końca Życia” źródłem kontrowersji nie jest to, że dokonuje się eutanazji, ale to, że mamy do czynienia z osobami cierpiącymi psychicznie, a nie fizycznie.

W filmie pokazano działalność Kliniki Końca Życia. Zgodnie z holenderskim prawem pacjent chcący zakończyć swe życie udać się musi najpierw do lekarza domowego. Aby uzyskać prawo do eutanazji, spełnione muszą być trzy warunki: cierpienie pacjenta musi być „nieodwracalne” (brak szans na wyleczenie), musi ono mieć charakter „nie do zniesienia”, a prośba musi być świadoma i wielokrotnie powtórzona. Jeśli lekarz uzna, że warunki te zostały spełnione i także opinie innych specjalistów są podobne, a pacjent nie zmieni zdania, może dojść do eutanazji. W 2014 roku holenderscy lekarze zgłosili 5306 takich przypadków. Często zdarza się, że lekarz domowy nie zgadza się z pacjentem i odmawia wszczęcia procedury mającej doprowadzić do śmierci na życzenie. Część pacjentów to akceptuje, pozostali szukają innego wyjścia. Od 2012 roku osoby takie mogą zgłaszać się do wspomnianej kliniki. Działa ona zgodnie z holenderskim prawem i podobnie jak w przypadku standardowej ścieżki poprzez lekarza domowego, także ta klinika musi działać zgodnie z ustawową procedurą. Co roku do kliniki zgłasza się ok. 1200 osób, w ok. 350 przypadkach dochodzi do eutanazji.

W filmie „Levenseindekliniek”, który powstawał przez półtora roku, śledzimy losy trojga chorych, którzy cierpią psychicznie, ale nie uzyskali zgody na eutanazję u lekarza domowego. Poznajemy 65-letniego mężczyznę, który od piątego roku życia cierpi na nerwicę natręctw i mimo dekad leczenia nadal codziennie godzinami wykonuje bezsensowne czynności (np. przekłada ubrania z miejsca na miejsce), a także co dziewięć dni rozbitym szkłem lub żyletką kaleczy sobie nogi. Mężczyzna, przebywający w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym, z płaczem opowiada o latach cierpienia, bezsensie takiego życia, zmęczeniu i pragnieniu śmierci. „Próbowali na mnie już wszystkich metod leczenia. Jedyne, czego jeszcze chcę, to spokój” – mówi przez łzy. Drugą bohaterką jest 100-letnia kobieta, która uważa, że jej życie już się wypełniło i chciałaby wreszcie zasnąć i się nie obudzić. Nie cierpi na śmiertelną chorobę, więc nie ma mowy o fizycznym cierpieniu „nie do zniesienia”. Inteligentna, trzeźwo myśląca staruszka opowiada, że brak takiej choroby jest jej problemem: inaczej z uzyskaniem zgody na eutanazję poszłoby łatwiej.

Czy Hannie naprawdę chce umrzeć?

Najwięcej kontrowersji wywołał trzeci pokazany w filmie przypadek: 68-letniej Hannie Goudriaan chorej na demencję semantyczną przejawiającą się znaczącym ograniczeniem słownictwa, praktycznie uniemożliwiającym komunikację. Fizycznie 68-latka jest sprawna, normalnie chodzi, nie odczuwa bólu, a dzień przed eutanazją prowadzi samochód (choć ze wspomaganiem automatycznego pilota). Spędza wówczas z mężem miły dzień na stadionie łyżwiarskim, a po zawodach uśmiechnięta tańczy w rytm skocznej muzyki. Czy my naprawdę za chwilę zobaczymy, jak podaje się jej śmiertelną dawkę leków?

Tak. O tej scenie w holenderskich mediach napisano i wypowiedziano już tysiące słów. Zanim do niej doszło, widzimy fragmenty rozmów 68-latki z lekarzem na temat eutanazji, choć słowo „rozmowa” jest tutaj mocno na wyrost. Hannie Goudriaan używa kilku słów, a jej ulubionym wyrażeniem jest „huppakee weg”, co niewiele oznacza, gdyż „huppakee” to pozbawiony konkretnego sensu wykrzyknik (coś jakby polskie „hop, hop”), a „weg” ma wiele znaczeń (jeśli do kogoś krzykniemy „weg”, oznacza to „odejdź”; jeśli ktoś mówi, że był „weg”, oznacza to, że był nieobecny). Czasami zamiast „weg” jest „klaar” (gotowe). Kiedy Hannie na pytanie lekarza, czy chce śmierci, odpowiada, że tak, „huppakee weg” czy „huppakee klaar”, można to teoretycznie zinterpretować jako zgodę. Problem w tym, że Goudriaan tego samego wyrażenia używa w wielu innych kontekstach, np. kibicując łyżwiarzom czy idąc do kuchni. Czy w takim wypadku można mówić o świadomej decyzji?

Sama scena śmierci Hannie jeszcze bardziej pogłębia te wątpliwości. Przy stole w salonie siedzą Hannie, jej mąż, siostra, matka i lekarz z Levenseindekliniek. Na pytanie lekarza, czy chciałaby jeszcze napić się kawy, Hannie zdziwiona odpowiada, że nie wie. „Mogę też huppakee klaar” – mówi. Lekarz pyta więc, czy na pewno chce teraz „huppakee klaar”, a Hannie odpowiada, że tak, „chcę huppakee klaar teraz”. Do tej chwili wydaje się, że wszystko przebiega w miarę normalnie (przy założeniu, że „huppakee klaar” oznacza eutanazję lub śmierć). Kiedy jednak lekarz zabiera się do rozpoczęcia procedury, Hannie nagle pokazuje palcem przed siebie i mówi: „Robimy to tam?”. Zgromadzeni zaczynają jej tłumaczyć, że nie tam, ale tutaj, wygodnie, w fotelu. „Nie, to nie ma sensu” – odpowiada zdecydowanie Hannie. Dopytywanie, dokąd dokładnie chciałaby pójść, niewiele daje. Kobieta powtarza jedynie „tam”, „na tym” albo patrzy zdziwiona wokół siebie. Następnie mąż siada obok niej, obejmuje ją, całuje, a lekarz zadaje śmiertelny zastrzyk. Kobieta rozgląda się zdziwiona, a gdy widzi strzykawkę wbitą w jej rękę, wypowiada słowa, których dotąd (w filmie) nigdy nie używała i które widzom na długo pozostają w pamięci: „to jest straszne, straszne”. Chwilę później mamrocze coś jeszcze, zamyka oczy i umiera. „To jest piękne, piękne” – komentują przez łzy najbliżsi.

Porozmawiajmy o cierpieniu nie do zniesienia

Emisja filmu była częścią Tygodnia Eutanazji (w Holandii jest coś takiego!) trwającego w 2016 roku od 13 do 20 lutego. Zaraz po zakończeniu emisji – którą obejrzało 552 tys. widzów (a nie 1,5 mln, jak sugerowali niektórzy krytycy, choć pół miliona to w Holandii spora widownia) – na ekranach pojawił się numer telefonu fundacji Korrelatie pomagającej w rozwiązywaniu problemów psychicznych i apel, by w razie chęci rozmowy od razu dzwonić. Następnie NPO 2 wyemitowała około półgodzinną dyskusję między dyrektorem kliniki Stevenem Pleiterem a przeciwnikiem prawa do eutanazji dla pacjentów z problemami psychicznymi, wykładowcą i psychiatrą Frankiem Koerselmanem. Obejrzało ją 470 tys. widzów, czyli niewiele mniej niż sam film.

W ciągu tygodnia od emisji programu większość holenderskich dzienników opiniotwórczych prawie codziennie publikowała jeden lub kilka tekstów na ten temat. Śmierć 68-letniej Hannie Goudriaan, dotąd anonimowej, zwykłej kobiety z Heerenveen, stała się nagle tematem ogólnonarodowej dyskusji. Wywiady z lekarzami i etykami, rozmowy z pracownikami kliniki i mężem Hannie, listy od oburzonych lub wzruszonych czytelników, szczegółowe analizy jej przypadku oparte nie tylko na filmie, ale i analizie dokumentów zgromadzonych w tej sprawie, teksty w dziale Opinie zwolenników i przeciwników eutanazji – film dał początek lawinie komentarzy, także w mediach społecznościowych.

„Ten film dokumentalny może stać się punktem zwrotnym w dyskusji o granicach eutanazji” – napisał w „NRC Handelsblad” Erwin Kompanje, etyk z Uniwersyteckiego Centrum Medycznego w Rotterdamie. „Może pojawić się przekonanie, że eutanazje ludzi, którzy nie są w stanie potwierdzić swego życzenia śmierci wyrażonego we wcześniejszych deklaracjach, i eutanazje, które przeprowadzane są przez lekarzy, którzy nie zajmowali się od początku tymi pacjentami i kierują się subiektywną interpretacją ich niezrozumiałych słów, naprawdę nie powinny mieć miejsca. Także w Holandii”, pisał Kompanje. Wtórowali mu inni publicyści i eksperci, głośno wątpiący w to, czy Hannie naprawdę chciała umrzeć. Wielu z nich dodawało jednak, że rzucanie oskarżeń o morderstwo – co w debacie po emisji filmu zarzucił dyrektorowi kliniki profesor Koerselman – idzie za daleko i jedynie odwraca uwagę od istoty problemu.

Inni bronili kliniki, pracujących tam lekarzy i rodziny bohaterów filmu. „Ten film dokumentalny to interesujące niepowodzenie. Nie pokazano dobrze cierpienia tych pacjentów. Jestem przekonany, że oni cierpieli, ale widzowie widzą ich tak pokazanych, że można się zastanawiać: co takiego złego dzieje się w ich życiu? Charakter ich cierpienia jest trudny do sfilmowania” – powiedział dziennikowi „Trouw” Bert Keizer, pielęgniarz związany z Levenseindekliniek. Bronił się też Remco Verver, lekarz, który dokonał eutanazji Hannie i który spotkał się z publicznymi oskarżeniami o morderstwo. W wywiadzie dla „NRC” powiedział, że uważa ten film za „piękny z artystycznego punktu widzenia”. „Ale to nie jest film instruktażowy o tym, jak powinno się dokonywać eutanazji. Aby tak było, film musiałby pokazać o wiele więcej” – tłumaczył. I wyliczał: „Przeprowadziłem siedem rozmów z panią Goudriaan na temat jej pragnienia eutanazji. Tego nie widzimy. Nie widzimy też, jak konsultuję się z jej lekarzem domowym, współpracownikami z kliniki, lekarzem zajmującym się jej demencją i z psychiatrą. (…). Ale przede wszystkim nie widzimy, jak pani Goudriaan bez przerwy ucieka z domu, chodzi do lekarza domowego i w recepcji mówi, że chce »odejść«. Albo jak chodzi do sąsiadów i także im mówi, że chce odejść. Albo jak bez przerwy zaczyna o tym mówić swojemu mężowi. Poza tym, kiedy jeszcze mogła normalnie myśleć, podpisała oświadczenie na temat eutanazji” – tłumaczył Verver.

Ostatnie tchnienie – czy musimy to widzieć?

W przypadku dwóch innych bohaterów „Kliniki Końca Życia” moment ostatniego tchnienia z taktem ominięto. W przypadku Hannie Goudriaan śmierć pokazana jest bez jakiejkolwiek cenzury. „W telewizji, gdzie zazwyczaj zobaczyć można jedynie śmierć graną przez aktorów, to wyjątkowa scena” – napisał wspomniany etyk Erwin Kompanje. „Tę śmierć pokazano ot tak w prime time, kiedy w wielu domach dzieci w piżamkach siedzą na kanapach przed telewizorem. Czy można robić coś takiego? Nie pokazuje się przecież ludzi, którzy skaczą z dachu albo zostają ścięci. Czy ta kobieta wydała zgodę na filmowanie swej śmierci?” – zastanawiała się w gazecie „De Volkskrant” pisarka Aleid Truijens. Pisała: „Zobaczyłam coś kompletnie innego niż ludzie w studiu. Zobaczyłam coś okrutnego. Czy to się dzieje naprawdę?”.

„Kompletnie nie rozumiem tego współczesnego nekrofilskiego ekshibicjonizmu – dlaczego, na miłość boską, ktoś chce się dzielić ze światem zewnętrznym czymś tak smutnym, wielkim i intymnym jak moment śmierci ukochanej osoby?” – oburzała się na łamach „De Volkskrant” pisarka i felietonistka Elma Drayer. „W telewizyjnej relacji z wypadku drogowego nie pokazuje się śmiertelnie rannych ofiar. Widocznie twórcom filmu chodziło o zaszokowanie. No cóż, udało się” – stwierdził jeden z czytelników „De Volkskrant” w opublikowanym przez gazetę liście do redakcji. „Kiedy lekarz wbił igłę w rękę pani Goudriaan, miałam dosyć” – napisała Patra Bies na łamach „Eindhovens Dagblad”, która stwierdziła, że w tym momencie zmieniła kanał.

To tylko kilka głosów w tej dyskusji.

Film, który zmienia sposób myślenia

Rzadko film dokumentalny prowadzi do tak zasadniczej zmiany przekonań dużej części społeczeństwa. Przedstawiciele elit intelektualnych i celebryci, dotąd często powtarzający w telewizyjnych studiach, że jeśli przytrafi się im demencja i stracą możliwość świadomego myślenia, to chcą, by ich poddano eutanazji, zaczęli się wahać. Na łamach liberalnej prasy pojawiły się teksty krytyczne wobec eutanazji osób z problemami psychicznymi – wcześniej pisał tak głównie ultraprotestancki niszowy dziennik „Nederlands Dagblad”. „Czy ten film osiągnął zamierzony efekt, jest wątpliwe. Reakcje były mocno podzielone, nie tylko wzdłuż linii wierzący–niewierzący” – napisał z satysfakcją redaktor naczelny tej gazety.

Dzień po emisji „Levenseindekliniek” NPO 2 wyemitowała kolejny film dokumentalny o eutanazji, godzinny „De strijd om het einde” („Walka o koniec”). W filmie pokazano przebieg debaty o eutanazji w Holandii od początku lat 70. po czasy współczesne. Twórcy rozmawiali m.in. z politykami, prawnikami, lekarzami i przypomnieli dawne precedensowe sprawy sądowe na ten temat, jeszcze sprzed uchwalenia ustawy z 2001 roku. Dokument ten nie wywołał takich emocji jak „Levenseindekliniek”, ale był świetnym uzupełnieniem tego filmu.

W Holandii od kilku lat toczy się debata na temat ograniczenia rozrywkowego charakteru telewizji publicznej. Media publiczne powinny się skupić na działalności misyjnej oraz pełnić głównie funkcję informacyjną, edukacyjną i społeczną – przekonuje wiceminister Sander Dekker odpowiedzialny za media. Filmy o eutanazji wyemitowane przez NPO 2 pokazują, że telewizja publiczna to rozumie i nie ucieka od poważnych tematów. W debacie, która wybuchła po emisji „Levenseindekliniek”, większość zwolenników i przeciwników eutanazji oraz Kliniki Końca Życia co do jednego się zgodziła: bardzo dobrze, że pokazano ten dokument. Lepsza trudna debata na kontrowersyjny temat niż milczenie i udawanie, że nie ma problemu.

Wiele telewizji publicznych w innych krajach świata na taką odwagę nie chce lub nie może sobie pozwolić.

Łukasz Koterba

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.