"Kopalnia", czyli inaczej o futbolu
(fot. Magazyn Kopalnia)
Niszowy nieregularnik o futbolu robiony na przekór bieżączce i portalozie. Zwraca na siebie uwagę. Nie tylko fanów piłki nożnej.
Mieliśmy zamiar stworzyć coś ambitniejszego, docenić wymagającego czytelnika – wyjaśnia Marek Wawrzynowski, jeden ze współtwórców magazynu „Kopalnia. Sztuka futbolu”. – Na naszym rynku nie było miejsca na dłuższą formę, dopracowane teksty, a że my zaczytywaliśmy się w takich rzeczach z Zachodu, chcieliśmy mieć coś podobnego w Polsce.
Piotr Żelazny, drugi współtwórca magazynu, a obecnie jego twórca, dodaje: – Chcieliśmy inaczej spojrzeć na dziennikarstwo, nie tylko przez pryzmat bieżączki, ta medialna łupanina nas denerwowała.
I tak powstała „Kopalnia”, wyjątkowy nieregularnik, który zwraca na siebie uwagę. Nie tylko fanów futbolu.
ZACHODNIE INSPIRACJE
Sposób myślenia o dziennikarstwie i futbolu Wawrzynowskiego i Żelaznego zmieniły zagraniczne wyjazdy. Żelazny wspomina obkupowanie się w angielskich księgarniach.
– Każda wizyta w Anglii to były obowiązkowe odwiedziny w księgarni. Szukaliśmy książek, które opowiadały o piłce szerzej, pokazywały świat przez pryzmat futbolu. Te pozycje uświadomiły mi, że da się przez piłkę nożną opisywać świat. U nas wtedy takich książek nie było – opowiada Żelazny.
Impulsem do stworzenia swojego przedsięwzięcia była opublikowana w 2013 roku przez Marka Wawrzynowskiego książka „Wielki Widzew”, którą dziennikarz wydał na własną rękę, a której sprzedaż była sukcesem. Pozycja wydana w ramach self-publishingu sprzedała się w 9 tys. egz.
– Na kanwie tego zaczęliśmy myśleć, żeby zrobić coś razem. Myśleliśmy o wydawaniu książek, ale w związku z tym, że zbliżały się mistrzostwa świata w Brazylii, rzuciłem pomysł, żeby zrobić też coś takiego jak „The Blizzard” – mówi Piotr Żelazny.
„The Blizzard” to magazyn tworzony od 2011 roku m.in. przez znakomitego brytyjskiego dziennikarza Jonathana Wilsona, w którym najlepsi autorzy i autorki piszą o futbolu.
– Gdy więc tworzyliśmy „Kopalnię”, mówiliśmy, że tworzymy polskiego „Blizzarda” – dodaje Żelazny.
Nazwę wymyślił Marek Wawrzynowski.
– Gdy ją usłyszałem, od razu mi się spodobała, ta gra słów, wieloznaczność! Ale podtytuł „Sztuka futbolu” dorzuciłem ja – zastrzega Piotr Żelazny.
Tak powstało Wydawnictwo Kopalnia, a na rynku ukazały się dwie znakomite książki „Tor! Historia niemieckiego futbolu” autorstwa Ulricha Hessego oraz „Futebol. Brazylijski styl życia” napisana przez Alexa Bellosa – dwie z książek, w których zaczytywali się obaj dziennikarze – a także pierwszy numer magazynu „Kopalnia. Sztuka futbolu”.
– Chcieliśmy, żeby było to elitarne. Od razu miałem poczucie, że tworzymy coś wyjątkowego pod względem dziennikarskim i graficznym, byliśmy bardzo zajarani – wspomina początki magazynu Marek Wawrzynowski.
Żelazny śmieje się, bo miał wrażenie, że część autorów, którzy pisali do pierwszego numeru, nie zrozumiało, o co chodzi w projekcie.
– Dopiero dziś mam wrażenie, że jest to w miarę ustrukturyzowana forma, a co dopiero wtedy, gdy „Kopalnia” dopiero się rodziła. Dlatego byli i tacy, którzy zamiast pogłębionych tekstów napisali po prostu znakomite zapowiedzi mundialu – wspomina rozmówca „Press”.
Jedno było pewne, Wawrzynowski i Żelazny nie zrobili w 100 proc. polskiego „Blizzarda”, „Kopalnia” przybrała swoją własną, rozpoznawalną formę.
– Teksty w brytyjskim magazynie są krótsze, bardziej zahaczone w teraźniejszości. U nas artykuły są dłuższe, pogłębione, mało tu zakotwiczenia w tym, co tu i teraz. No i w „Kopalni” zawsze jest jakiś temat przewodni – mówi o różnicach Piotr Żelazny.
Pierwszy numer poświęcony był mundialowi w Brazylii, drugi wielkim umysłom futbolu, trzeci relacjom między piłką nożną a polityką, w czwartym autorzy zajęli się pięknem futbolu, w piątym tematem przewodnim była porażka, a ostatni – szósty – numer poświęcony jest latom 90.
BEZ PIENIĘDZY
Skąd mieli pieniądze na pierwszy numer?
– Nie mieliśmy! – odpowiada Żelazny z uśmiechem. – Tak jak nie mamy środków na każdy kolejny numer. Pomagało nam to, że drukarnię można było opłacić z trzymiesięcznym opóźnieniem, a autorom za teksty, gdy uda się już zarobić. To nasi koledzy, można było się z nimi dogadać.
Ale kopalniana działalność Wawrzynowskiego i Żelaznego w 2014 roku skończyła się dla nich zwolnieniem z pracy. Kierownictwo „Przeglądu Sportowego”, w którym obaj wówczas pracowali, zarzuciło im „niską wydajność”
„Marek i Piotrek od początku roku pisali mało. Piotrek napisał właściwie tylko jeden duży tekst, na temat Zawiszy Bydgoszcz. Żelazny został zwolniony od razu, a Wawrzynowskiemu zaproponowano pozostanie, ale ze zmniejszoną o jedną trzecią pensją. I on tego nie przyjął” – zdradził wówczas portalowi Press.pl anonimowo jeden z dziennikarzy „Przeglądu Sportowego”. Anna Marucha, wówczas corporate communications manager Ringier Axel Springer Polska, mówiła: „Prawdą jest, że pan Wawrzynowski otrzymał wypowiedzenie zmieniające warunki zatrudnienia, których nie przyjął. Reasumując – pan Żelazny został zwolniony, a pan Wawrzynowski sam podjął decyzję o odejściu z „Przeglądu”.
Wawrzynowski słowa o niskiej wydajności nazywa „naciąganymi”. – Pracowałem wtedy więcej niż normalnie. Od dłuższego czasu miałem sygnały, że zostanę poświęcony w imię dobrych stosunków z PZPN, który krytykowałem. To był bardzo smutny okres w historii „Przeglądu Sportowego”, dobrze, że się skończył – mówi dziś.
Piotr Żelazny nie dyskutuje z tamtymi ocenami. – Pewnie, że tworzenie wydawnictwa i magazynu trochę przeszkadzało mi w pracy, ale przecież nie mam do nikogo pretensji za zwolnienie mnie. Chcieli mnie wywalić, to wywalili – przyznaje dziś.
Wawrzynowski znalazł nową pracę w portalu TVP Sport, a Żelazny bezrobotny był przez osiem godzin. Wówczas to zadzwonił do niego Mirosław Żukowski z „Rzeczpospolitej” i zaproponował pracę. Żelazny w dziale sportowym Rz” pracował do stycznia 2020 roku.
Książki i magazyn można było więc wydawać dalej.
Tyle że na kolejny numer magazynu trzeba było poczekać do 2015 roku. Poświęcony pięknym piłkarskim umysłom, był zarazem drugim i ostatnim wydanym przez duet Wawrzynowski – Żelazny. Wawrzynowski wspomina: – To nie był dochodowy interes, bardziej hobby niż źródło utrzymania. Nie miałem na „Kopalnię” czasu, musiałem godzić ją z pracą i życiem rodzinnym. Przy drugim numerze mnie właściwie nie było, bo byłem zarobiony, a Piotrek miał swoje pomysły i zaproponował, że spróbuje wydawać kolejne sam.
Obaj zaznaczają, że rozstali się w dobrych relacjach.
BARDZO NIEREGULARNY NIEREGULARNIK
Trzecia „Kopalnia” ukazała się w 2016 roku, czwarta rok później, ale na piąty numer trzeba było już czekać do września 2020 roku.
– Uwielbiam snuć wizje, ale mam problem z ich wykonaniem. Mam pomysły na piętnaście „Kopalni” naprzód, a przez to nie skupiam się na tej robionej teraz. To wpływa na nieregularność ukazywania się magazynu – przyznaje Piotr Żelazny.
Ale nie tylko charakter właściciela tytułu przyczynia się do jego okazjonalnego wydawania.
– Jak wyglądają media, wszyscy wiemy. Dziennikarze za te same lub nawet mniejsze pieniądze mają coraz więcej obowiązków – trzeba obrabiać papier, internet i wszystkie media społecznościowe. To niekończąca się praca, meczów jest coraz więcej, a jeśli chcesz być poważnym dziennikarzem sportowym, nie możesz oglądać spotkań jednym okiem – wyjaśnia Żelazny. – Pierwszy numer zrobiliśmy w trzy miesiące, dziś to jest niewykonalne. „Szóstkę” robiliśmy osiem miesięcy.
Do tego dochodzi kwestia autorów. – W Polsce nie możesz przebierać w dziennikarzach, to nie Ameryka. Nasz rynek autorów sportowych nie jest głęboki – stwierdza Wawrzynowski.
– Z całym szacunkiem, ale nie każdy może napisać tekst do „Kopalni”, choć wielu osobom wydaje się, że są w stanie to zrobić. Pula autorów i autorek jest więc ograniczona, choć pewnie większa, niż mi się wydaje. Prawdopodobnie są jeszcze autorzy, o których nie wiem albo ich nie doceniam lub przeoczyłem – przyznaje Piotr Żelazny.
Choć są też autorzy, którzy niekoniecznie piszą o piłce, ale są kibicami, jak Artur Domosławski, Dariusz Rosiak czy muzyk Pablopavo. Do tego dochodzą dziennikarze z zagranicy.
– W ostatnich dwóch numerach pojawiło się u nas więcej osób spoza Polski, to dopływ świeżej krwi – cieszy się Żelazny.
Co ciekawe, niektórzy z nich znali „Kopalnię”, zanim dostali propozycję napisania tekstu do niej.
Emanuel Rosu, rumuński dziennikarz, jeden z autorów szóstego numeru, „Kopalnię” śledził na Twitterze, interesowały go m.in. okładki kolejnych numerów.
– Gdy po raz pierwszy wziąłem ją do rąk, żałowałem, że nie znam polskiego. Spędziłem kilka godzin, próbując poskładać kilka słów. Lubię nawet zapach „Kopalni”. Dzięki temu pismu przypomnisz sobie, dlaczego zakochałeś się w uczuciu do futbolu bardziej niż w samej grze – wyjaśnia rumuński dziennikarz. Rosu żałuje, że w jego kraju nie ma czegoś takiego.
– Potrzebny byłby ktoś, kto zaryzykowałby utratę pieniędzy. A rumuński rynek nie jest gotowy, żeby wydać coś bardziej intelektualnego o futbolu. W przeszłości podejmowano próby, ale kończyły się niepowodzeniem – dodaje.
JEDNOOSOBOWA REDAKCJA
Jest ostatni powód, dla którego „Kopalnia” jest takim nieregularnikiem. Magazyn ma jednoosobową redakcję.
– Od początku, oprócz zamawiania tekstów do „Kopalni”, kontaktów z autorami i pracy nad jej wyglądem, odpowiadałem za dystrybucję i logistykę. To oznaczało, że po wydaniu najpierw pakowałem „Kopalnię” do kopert, po czym jechałem na pocztę z wypchanymi nią walizkami. A że czas miałem dopiero w godzinach, gdy normalne poczty nie pracują, wieczory i noce spędzałem na Poczcie Głównej w Warszawie, stojąc w kolejkach. Choć miałem też dobrze rozeznane paczkomaty, wiedziałem, które są najmniej uczęszczane – wspomina Żelazny.
To zmieniło się wraz z początkiem współpracy z krakowskim wydawnictwem książkowym SQN.
– Sam się do nich zgłosiłem z pytaniem, czy nie chcieliby zrobić czegoś wspólnie, byli chętni. Napisałem maila, przedstawiłem pomysł, ale nie odpowiedzieli. Zapomniałem o tym i zacząłem robić piątą „Kopalnię”. Gdy już była prawie gotowa, wrzuciłem informację na media społecznościowe. Wtedy odezwał się SQN, że przecież mieliśmy robić to razem – wspomina Żelazny.
I tak na ostatnich dwóch numerach nieregularnika pojawiło się logo wydawnictwa SQN. Podział obowiązków jest czytelny. Żelazny przygotowuje gotowy produkt, a wydawnictwo drukuje numer, odpowiada za dystrybucję i promocję.
– Jestem bardzo zadowolony ze współpracy. Już sam fakt, że nie muszę jeździć na pocztę główną, jest tego wart – śmieje się naczelny. – W tych dwóch numerach, które robiliśmy wspólnie, zmniejszyli jedynie jedną rzecz: swoje logo na okładce. Bo my z graficzką daliśmy początkowo za duże.
Samo wydawnictwo także jest zadowolone ze współpracy.
– To sytuacja, w której każdy wygrywa – przyznaje Przemysław Romański, współwłaściciel SQN. – „Kopalnia” korzysta ze struktur dobrze zorganizowanego i działającego wydawnictwa, między innymi finansowania, sprzedaży i logistyki, a my rozszerzamy nasze portfolio o jeden z najlepszych – jeśli nie najlepszy – zbiór tekstów sportowych na polskim rynku.
Romański nie narzeka na nieregularność „Kopalni”, zaznacza, że ich współpracę cechuje „profesjonalizm i wolność od deadline’ów”.
– Traktuję Piotrka jak naszego SQN-owego autora, a nigdy żadnemu autorowi nie nakładamy sztywnych ram ani do niczego nie przymuszamy. Oczywiście wszyscy rozumiemy, że regularność w przypadku takiego projektu jest dobra i fajnie byłoby przygotowywać średnio jeden numer rocznie, ale jeśli będą dwa w ciągu roku albo dwa w ciągu czterech lat, to też świetnie. Kluczowa jest jakość, komfort pracy, a przede wszystkim radość z tego, co wspólnie tworzymy. To znacznie ważniejsze niż sztywno rozumiana powtarzalność – przekonuje współwłaściciel krakowskiego wydawnictwa.
Jak zauważa Piotr Żelazny, w wyniku współpracy z SQN pojawiło się wielu nowych czytelników.
– Widzę to po liczbie sprzedanych pakietów ze starszymi numerami – mówi. – Nakład także wzrasta, w porównaniu z pierwszą „Kopalnią” szóstej wydrukowaliśmy o sto procent więcej. Pierwszy numer ukazał się w 1,8 tys. egz.
SQN i Żelazny dogadali się, że „ojciec »Kopalni«” otrzymuje procent od sprzedaży. Cena 1 egz. zmieniła się w ciągu tych lat, pierwszy numer kosztował 35 zł, dzisiaj 55 zł. Ale – jak przyznaje Żelazny – gdy wydawali pierwszy numer, nawet nie wiedzieli, jak oszacować cenę.
Prawie 100 proc. nakładu sprzedaje się w internecie. Jaki procent z tego to sprzedaż archiwalnych numerów? – Nie wiem, jak to policzyć, ale każde nowe wydanie powoduje, że zwiększa się zainteresowanie poprzednimi numerami – mówi Piotr Żelazny.
Archiwalne egzemplarze nie zalegają w domu pomysłodawcy „Kopalni”, odkąd współpracuje z SQN, są przechowywane w centrum logistycznym Krokus w Łodzi.
MEKKA GRAFIKÓW
Treść najwyższej jakości to jedno, w nieregularniku tak samo jak treść liczy się jej odsłona wizualna. Każdy numer ma inny layout. Za ostatnie numery odpowiadała Anna Wielińska, którą Żelazny nazywa dyrektorką artystyczną przedsięwzięcia.
– Chciałem, żeby „Kopalnia” była piękna i nowoczesna, to ma być feeria dla oczu. I to się udało – podkreśla Piotr Żelazny.
W magazynie swoje prace publikuje wiele zdolnych i znanych ilustratorów i ilustratorek, a ich pula ciągle się powiększa. Średnio za rysunek dostają 300 zł.
– Teraz zgłasza się do mnie więcej ilustratorów niż dziennikarzy. Przy okazji produkcji ostatniego numeru trzy osoby odpowiedziały mi, że marzyły o tym, żeby stworzyć coś dla nas. Szczęka poleciała mi na podłogę – przyznaje naczelny.
Karolina Lubaszko, ilustratorka, która współpracuje z nieregularnikiem, zachwyca się różnorodnością wizualną „Kopalni”.
– Zdziwiłam się, że magazyn sportowy może być tak ładny. Zazwyczaj takie publikacje kojarzą mi się z kiczem i niezbyt przemyślaną formą – przyznaje Lubaszko.
Taka opinia sprawia, że – zgodnie z tym, co mówi Piotr Żelazny – zainteresowanie publikowaniem w nieregularniku wśród ludzi związanych z grafiką rośnie.
– Ostatnio nawet ktoś napisał do mnie na Instagramie z zapytaniem, jak dostałam się do „Kopalni”. To atrakcyjne wydawnictwo, każdy chce brać udział w czymś takim – dodaje Lubaszko.
I to właśnie piękno „Kopalni” jest powodem tego, że wydawnictwa próżno szukać w formie elektronicznej.
– Często ludzie pytają mnie, czy „Kopalnia” ukaże się
w e-booku, ale tak się nie stanie. W tym projekcie warstwa artystyczna, obcowanie z nią, jest nierozerwalną częścią doświadczenia. Spłaszczanie tego do e-puba? O nie! To nie ma sensu – wyjaśnia Piotr Żelazny.
DWIE NOMINACJE
– To był moment, w którym, mimo chwil zwątpienia, czujesz, że chcesz to robić – mówi Żelazny o dwóch nominacjach „Kopalni” do finału konkursu Grand Press. Nominowane zostały teksty Leszka Jarosza oraz Rafała Steca z piątego numeru „Kopalni”. Leszek Jarosz, dziennikarz TVP Sport, otrzymał nominację w kategorii Dziennikarstwo specjalistyczne za tekst „Tajemnice meczu, którego nikt nie widział”. „Autor przekopuje się przez archiwa, by ustalić, który z Polaków naprawdę strzelił bramkę na mundialu w 1938 roku, a przy okazji pokazuje trudne losy Ślązaków” – tak wyróżnienie uzasadniła kapituła konkursu. Rafał Stec, dziennikarz „Gazety Wyborczej”, został z kolei nominowany w kategorii Publicystyka za tekst „Polska piłka istnieje teoretycznie. Praktycznie nie istnieje”.
– To było dla mnie nierealne. Spojrzałem na nominacje, a tam po nazwiskach dziennikarzy były w nawiasach redakcje, w których ukazał się tekst: „Polityka”, „Tygodnik Powszechny”, Onet. I wśród nich „Kopalnia”. Pomyślałem sobie: wow – wspomina Żelazny.
– Mam poczucie, że w „Kopalni” ukazuje się masa znakomitych tekstów, które spokojnie mogłyby także być nominowane. To najwyższa półka sportowej publicystyki – uważa Leszek Jarosz.
Wśród nich mógłby znaleźć się „Johan i apostołowie” Pawła Wilkowicza. Artykuł, który uchodzi za najlepszy tekst o Cruyffie, jaki powstał w Polsce. Przy każdej rocznicy śmierci lub urodzin holenderskiej legendy tekst ten wypływa.
Albo reportaż Piotra Żelaznego „Puścili czystych” o dopingu w kadrze olimpijskiej podczas igrzysk w Barcelonie w 1992 roku. Co zadziwiające, tekst nie zarezonował tak, jak powinien, w środowisku nie zawrzało.
– Dla mnie to zachwycający projekt, jedyny taki w Polsce, piszą tu ludzie z różnych redakcji, to niespotykane w naszym kraju. Autorami są osoby o różnej wrażliwości oraz spojrzeniu na futbol, w „Kopalni” ta różnorodność znajduje wspólną płaszczyznę. Powstało już ponad 1600 stron, więcej niż 120 tekstów, które napisało blisko 60 autorów, to niebywała siła tego projektu – zachwala Jarosz, nominowany do Grand Press.
Stefan Szczepłek z „Rzeczpospolitej” także docenia bogactwo „Kopalni”.
– Każdy z tomów jest różnorodny i przez to interesujący, to dzięki temu, że każdy z autorów ma swojego konika, o którym chce pisać – uważa dziennikarz.
Michał Okoński z „Tygodnika Powszechnego” zwraca uwagę, że wokół nieregularnika rośnie społeczność. – Niezwykłe jest dla mnie obserwowanie, jak tworzy się pewien rodzaj środowiska, na kolejne premiery przychodzi coraz więcej ludzi. Ktoś słusznie zauważył, że Piotr czuje klimat naszych czasów: potrzebę budowania wspólnoty. Nie tylko robi pismo, ale tworzy coś wokół – opowiada Okoński.
Okoński dostrzega jeszcze jedną rzecz: – Coraz częściej w dziennikarstwie sportowym przebijają się jakościowe treści, a ja zuchwale myślę, że jaskółką tych zmian była właśnie „Kopalnia” i jej autorzy – dodaje.
KAMYCZKI DO OGRÓDKA
Medioznawca z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu Łukasz Wojtkowski w niszowości „Kopalni” nie widzi problemu. Jego zdaniem „Kopalnia” pokazuje, że w mediach można na przekór i inaczej. Ale mimo że sam jest jej wielkim fanem, wrzuca też kamyczki do kopalnianego ogródka. – Pierwszym jest częstotliwość publikowania. Regularność w wydawaniu czasopisma jest w stanie zbudować coś, co nazywa aktywną publicznością. Czytelnik wie, kiedy może spodziewać się nowego numeru, buduje wokół tego pewną strukturę codzienności, oczekując nowego regularnego wydania, jak ważnego wydarzenia czytelniczego i piłkarskiego – wyjaśnia medioznawca. Wojtkowski chciałby też zobaczyć w „Kopalni” jeszcze więcej nowych autorów.
– Kiedyś Stasiuk powiedział, że w zasadzie cały czas pisze te same książki. Teksty w „Kopalni” w pewnym momencie zaczynają się zapętlać w języku, strukturze, stają się przewidywalne, jest się w stanie przypisać zdania do konkretnego autora, mimo że wcześniej nie czytało się tego tekstu. Choć z pewnością rozpoznawalność stylu niektórych autorów wpływa na popularność magazynu – ocenia medioznawca.
Ale największy problem i wyzwanie naukowiec widzi w jednoosobowej redakcji. – Wszystko zależy od wysiłku Piotra Żelaznego, ale poleganie na jednej osobie jest krótkowzroczne. Stabilna i rozbudowana redakcja jest w stanie zapewnić solidne podstawy, regularność wydawania, a nawet dalsze istnienie „Kopalni” – zwraca uwagę.
Stefan Szczepłek na zarzut o nieregularność odpowiada krótko: – Nie przesadzajmy, to nie jest gazeta. Przecież ludzie na „Kopalnię” wyczekują, a to już jest coś!
Michał Okoński jednak chciałby, żeby „Kopalnia” ukazywała się częściej.
– Mam nadzieję, że będzie to szło w stronę większej regularności. Niestety Piotrek jest zakładnikiem nas wszystkich, czyli ludzi, którzy piszą, a dla których to nie jest pierwsza praca – mówi dziennikarz „TP”.
Leszek Jarosz dopytywany, czy o coś jeszcze przyczepiłby się do nieregularnika, mówi o ograniczonej formule pisma, która – jego zdaniem – wynika z tego, że każdy numer w całości poświęcony jest tematowi przewodniemu.
– „Kopalnia” mogłaby wychodzić częś-
ciej, gdyby na przykład połowa numeru była poświęcona tematowi przewodniemu, a w drugiej jego części byłby felietony, publicystyka, stałe rubryki. Często autorzy mają pomysł na świetny tekst, ale nie pasuje do tematu danego numeru i tekst przepada – wylicza. Namawia też Żelaznego na stworzenie redakcyjnej struktury. – To także pozwoli na częstsze publikowanie numerów, co pozwoliłoby Piotrkowi delegować pewne zadania – dodaje.
MISJA
– Chciałbym zarabiać na „Kopalni” większe pieniądze, dzięki czemu mógłbym płacić więcej autorom – stwierdza Piotr Żelazny. – Teraz płacę od 500 do 2 tysięcy złotych, ale z zastrzeżeniem, że większe kwoty otrzymują autorzy z krajów, gdzie są inne stawki niż w Polsce.
Pierwszy krok już w tym kierunku zrobił, od stycznia 2020 roku nie pracuje w żadnej redakcji, żyje z „Kopalni”. Pomogła mu żona, Klara. – Mam z jej strony ogromne wsparcie. Korzystam także z zasobów jej firmy odzieżowej Risk made in Warsaw. Dzięki niej mogłem przejść na freelance z naciskiem na „Kopalnię”. Dlatego mam do siebie pretensję, że w międzyczasie, skoro nie rozprasza mnie codzienna robota, nie wydałem więcej numerów – przyznaje.
I stwierdza na koniec: – Wiesz, kiedy mam ogromną satysfakcję? Gdy ktoś, kto nie interesuje się piłką, zajrzy do środka, przeczyta jakiś tekst i powie, że to cholernie interesujące i w sumie nie tylko o futbolu.
Joanna Wiśniowska