AAAby nie do mediów
(fot. Unsplash.com)
We wszystkich branżach gospodarki brakuje pracowników. Ale w dziennikarstwie zaczyna już być dramatycznie.
Piotr Paterski, redaktor naczelny „Tygodnika Tucholskiego”, wspomina praktykanta, który pewnego lata trafił do jego redakcji: – Był studentem dziennikarstwa. Bystrym, dlatego po lipcowym stażu zaproponowałem mu, żeby został z nami na kolejny miesiąc. Pomyślałem: potrzebujemy pracownika, a on zbiera doświadczenie. No i zarobi sobie to tysiąc, tysiąc trzysta złotych. Został – opowiada Paterski. – Pod koniec sierpnia przyszedł do mnie i mówi, że nie wie, czy dobrze zrobił, bo gdyby poszedł do McDonald’s, zarobiłby lepiej. Zamurowało mnie. Kiedy startowałem w zawodzie, praca w gazecie oznaczała prestiż. Poza tym chłopak, wybierając takie, a nie inne studia, zakładał chyba, że w przyszłości zwiąże się z mediami, więc powinien łapać każdą okazję, by uczyć się warsztatu. A potem doszedłem do wniosku, że takich chłopaków jak on może być wkrótce więcej – stwierdza.
Andrzej Andrysiak, wydawca „Gazety Radomszczańskiej”: – Jest źle. Chętnych do pracy w mediach brakuje, a niestety, Ukraińcy raczej nie piszą po polsku. Przynajmniej nie na tyle dobrze, by zająć się dziennikarstwem. Chociaż nie zdziwiłbym się, gdybyśmy za kilka lat zobaczyli ich w wielu redakcjach.
Pracy więcej, pieniędzy mniej
Wystarczy kilkanaście minut posiedzieć w internecie, by się przekonać, że miejsc pracy dla dziennikarzy nie brakuje. Portal Indeed.com: dziennikarza i redaktora w jednej osobie zatrudni portal internetowy z Ciechanowa, dziennikarzy szukają: „Puls Biznesu”, Interia.pl (do serwisu rozrywkowego) i Wirtualna Polska (do działu Technologie). Strona Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich: dziennikarz potrzebny do działu Online w Radiu Zet, portalu newsowego Polsatu, do Radia Park w Opolu, Polskiego Radia Szczecin, w redakcji informacyjnej TVN. Onet.pl rozgląda się za redaktorem wsparcia nocnego, a jednocześnie informuje, że redaktorskie stanowisko jest do wzięcia w lifestylowym portalu Plejada.pl i serwisie Fakt24.pl. Nowego dziennikarza do działu Opinie chciałby dziennik „Fakt”.
Kandydatów do pracy szukają media duże i małe; w Warszawie i poza nią; gazety codzienne i branżowe, tygodniki, portale, rozgłośnie radiowe, telewizje. Nieliczni kuszą etatem, większość współpracą i możliwościami rozwoju. Niektórzy dorzucają benefity w postaci pakietu obejmującego opiekę lekarską czy siłownię.
– W naszym przypadku nabór kandydatów do pracy jest właściwie otwarty przez cały czas. Szukamy chętnych, ponieważ chcemy powiększyć redakcję, rozwijać się – przyznaje Grzegorz Nawacki, redaktor naczelny „Pulsu Biznesu”. W podobnym tonie wypowiada się Katarzyna Buszkowska, dyrektor informacji w Radiu Zet. – Nowi dziennikarze bardzo mile widziani są już od dłuższego czasu. Tempo pracy rośnie, liczba obowiązków też. Rozgłośnie radiowe czy gazety rozbudowują portale, wchodzą w multimedia. Niestety, media, zwłaszcza te komercyjne, zwykle ograniczone są budżetem – mówi.
O ile duże media mimo braków kadrowych jakoś sobie radzą, to dla mniejszych często oznacza to walkę o byt. – Jakiś czas temu uruchomiliśmy radio internetowe. Nadawaliśmy od dziewiątej do jedenastej, w praktyce jednak przygotowanie się do audycji zabierało dziennie cztery godziny. Prowadziłem ją sam, musiałem więc znaleźć zmiennika. Nie udało się. Radio trzeba było zawiesić – wspomina Andrzej Andrysiak. Piotr Paterski z zespołem uruchomił portal. – Ale robię go tym samym składem co gazetę. Dziennikarze mają dużo więcej pracy. Dostają dodatkowe pieniądze, ale w żadnym razie nie można mówić o podwojeniu pensji – podkreśla.
Podobne przykłady może wskazać wielu redaktorów w swoich firmach.
Praca w samorządzie kusi
Problem polega na tym, że media przestały być postrzegane jako atrakcyjne miejsce do pracy.
– To w dużej mierze pochodna kryzysu gospodarczego z lat 2007–2009 – uważa Grzegorz Nawacki. – W mediach doszło wówczas do dużych cięć, pracy dziennikarzom przybyło, a zarobki nierzadko znacząco spadły. Późniejszy rozwój mediów internetowych, w których od piszących często nie oczekuje się jakości, tylko ilości, sprawił, że praca dziennikarza wydaje się nie dostarczać satysfakcji. To błędne założenie. Dziennikarstwo jest wciąż fantastyczną pracą, jeżeli tylko trafi się we właściwe miejsce. Sytuacja na rynku sprawiła jednak, że wielu dziennikarzy na dobre odeszło z zawodu – tłumaczy.
Dokąd? – Pracownicy takiej gazety jak nasza są mile widziani w biznesie – mówi Bogusław Chrabota, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”. – Potrafią pisać, mają kontakty, a jednocześnie znają się na prawie czy ubezpieczeniach. Doskonale sprawdzają się chociażby jako specjaliści od komunikacji. Lecz doświadczenie, które mają, zdobywa się latami. Dlatego odejście takich dziennikarzy zawsze jest dla redakcji dużą stratą – podkreśla. I przyznaje, że „Rzeczpospolita” ma w tej chwili trochę miejsc pracy do obsadzenia.
Doświadczeni dziennikarze z mediów lokalnych i regionalnych odpływają przede wszystkim do samorządów. – Urzędy mają swoje portale internetowe, profile na Facebooku czy gazety. Potrzebują osób, które by je sprawnie prowadziły. Dla wielu dziennikarzy to spora pokusa. Bo praca w mediach wyczerpuje, a ścieżka awansu jest tutaj stosunkowo płaska – uważa Alicja Molenda, wydawca tygodnika „Przełom” (powiat chrzanowski). – Załóżmy, że ktoś przez kilkanaście lat biegał z dyktafonem, aparatem i dojrzał do tego, by coś w swoim życiu zmienić. Może zostać redaktorem. Pieniądze niewiele większe, za to odpowiedzialność już tak. I nadal jest to praca dookoła zegara. Dlatego coraz więcej osób woli zyskać oddech: 300, nawet 500 złotych mniej, ale w zamian wolne weekendy i spokój po godzinie piętnastej – dodaje. Ostatnio z „Przełomu” do instytucji samorządowych odeszły dwie dziennikarki.
Podobne doświadczenia mają szefowie m.in. „Tygodnika Siedleckiego” czy „Gazety Radomszczańskiej”, ale na pewno wielu innych lokalnych mediów również. Tym bardziej że transfer do samorządu niekoniecznie musi się wiązać z mniejszymi pieniędzmi.
Według ubiegłorocznych badań portalu Pracuj.pl mediana, jeśli chodzi o zarobki dziennikarzy w Polsce, wynosiła 4,2 tys. zł brutto. – Prestiż? W swojej byłej już redakcji pracowałam dwadzieścia lat. Od siedemnastu nie dostałam podwyżki. A tu mam i trzynastą pensję, i roczną nagrodę. W sumie zarabiam więcej niż w gazecie – podkreśla Ewa, która porzuciła regionalny dziennik w jednym z wojewódzkich miast na rzecz pracy w biurze prasowym urzędu. Podobną drogę wybrało kilkoro jej dawnych współpracowników. – Dziś w co drugiej instytucji samorządowej rzecznikiem jest ktoś „od nas” – przyznaje Ewa.
Skoro ekonomia, to pewnie biuro
Pozyskanie doświadczonego dziennikarza jest dziś niezwykle trudne. – Bo czym go skusić? Trudno zaoferować mu dużo większe pieniądze. A jeżeli jeszcze atmosfera w jego obecnej redakcji jest dobra i stosunki z szefami układają się poprawnie, mało który na zmianę się zdecyduje – podkreśla Grzegorz Nawacki. A jednak duże redakcje nie ustają w wysiłkach. Co robią? Bogusław Chrabota mówi krótko: – Staramy się obserwować dziennikarzy, którzy nas interesują, i wyciągać ich z rynku.
Zwykle oznacza to telefon z propozycją spotkania, a potem negocjacje warunków. – Odbyłem w swoim życiu kilka takich spotkań. Zwykle z dobrym rezultatem – przyznaje szef dużej redakcji. O szczegółach nie chce mówić pod nazwiskiem, bo konkurencja niechętnie patrzy na tego typu praktyki. – Pieniądze zwykle nie były decydującym argumentem. Nie mogliśmy zaproponować więcej niż inni. Ale wabikiem może się stać też ciekawa działka do zagospodarowania, fajna atmosfera, renoma tytułu. Ludzie często też chcą po prostu zmiany – dodaje.
Co ciekawe, takie oferty nie zawsze są składane bezpośrednio przez naczelnych. – Czasami prosi się swojego reportera, by wybadał kolegę z innej redakcji. Skuteczne mogą się okazać także ogłoszenia, bo bywa, że na nie również odpowiadają kandydaci z niemałym stażem – tłumaczy nasz rozmówca.
Jednak poszukiwanie dziennikarzy przez ogłoszenia często przynosi nieoczekiwane rezultaty. – Na ogłoszenie w sprawie pracy dla dziennikarza ekonomicznego odpowiadają osoby, które z mediami nigdy nie miały nic wspólnego. Nie przepracowały nawet dnia choćby w szkolnej gazetce – przyznaje naczelny „PB”. – Ktoś na przykład zajmował się logistyką, a teraz z dnia na dzień chciałby zacząć pisać. W zgłoszeniach, które do nas przysyłają, brakuje mi choćby wzmianki typu: „dziennikarstwo zawsze mnie interesowało”, „chciałbym spróbować w nim swoich sił” – dodaje.
Alicja Molenda też kiedyś szukała dziennikarza znającego się na ekonomii. – To był rodzaj eksperymentu. Pomyśleliśmy, że warto mieć kogoś, kto potrafiłby w przystępny sposób wyjaśnić naszym czytelnikom, czym jest gminny budżet, jak się go tworzy, w jaki sposób gmina wydaje publiczne pieniądze. Daliśmy więc ogłoszenie. Zgłosiło się z trzydzieści osób, które były przekonane, że poszukujemy pracownika biura – opowiada.
Ogłoszenie o pracy dla dziennikarza jakieś pół roku temu na facebookowy profil „Gazety Radomszczańskiej” wstawił też Andrzej Andrysiak. – Szukaliśmy następcy pracownika, który od nas odszedł. Otrzymaliśmy około dwudziestu informacji zwrotnych. Lecz kiedy prosiliśmy kandydatów o napisanie krótkiego tekstu informacyjnego, który pokazałby, czy mają jakiekolwiek predyspozycje do tej pracy, oni po prostu znikali. Taki tekst przysłała dosłownie jedna osoba – wspomina Andrysiak.
Gazeta tylko przystankiem do PR
– W dziennikarstwie nie nastąpiła zmiana pokoleniowa. Młodych ludzi, którzy chcieliby spróbować swoich sił w tym zawodzie, jest coraz mniej. Mniejsza też jest ich determinacja – uważa Grzegorz Nawacki. A jako dowód przytacza malejące zainteresowanie odbyciem stażu: – Liczba zgłoszeń spływających do naszej redakcji w ostatnim czasie oscyluje w granicach dwudziestu. Jeszcze kilka lat temu tyle zgłoszeń mieliśmy już pierwszego dnia.
Zdarza się, że do „PB” zgłaszają się studenci, którzy nie kryją nawet, że dziennikarzami wcale być nie zamierzają. Chcą robić kariery w branży PR, a w gazecie tylko zaczepić się, by poznać specyfikę pracy w mediach. – Mało tego: są młodzi ludzie, którzy nie bardzo wiedzą, co chcą w życiu robić, więc aplikują na wszystkie dostępne stanowiska w danym medium: od przedstawiciela handlowego, poprzez pracownika PR, po dziennikarza – dodaje Nawacki.
Katarzyna Buszkowska z Radia Zet przyznaje, że doczekaliśmy pokolenia, dla którego praca jest tylko jedną z wielu aktywności. I wcale nie najważniejszą. – Tymczasem dziennikarstwo wymaga ogromnego poświęcenia. Zwłaszcza od ludzi, którzy dopiero uczą się tego zawodu. Na dziennikarza czyha dziś daleko więcej pułapek niż kiedyś – mówi Buszkowska. – W epoce fake newsów dziennikarz musi zachować trzeźwy osąd, posiąść zdolność krytycznego myślenia i szybkiej analizy. Do tego dochodzi jeszcze tempo pracy, większe niż kiedykolwiek wcześniej. Często trzeba trafić w sedno problemu, zadając jedno niekonwencjonalne pytanie. Zdobycie takiej wiedzy i umiejętności wymaga czasu, dlatego my z reguły nie zgadzamy się, by stażyści przychodzili do redakcji tylko dwa razy w tygodniu – dodaje Buszkowska.
A z dyspozycyjnością bywa różnie. – Zdarzało mi się już słyszeć od młodych ludzi, którzy teoretycznie chcieliby się uczyć zawodu: „Musiałbym tam iść w piątek po południu? O, to raczej nie. Bo mam już inne plany” – opowiada szef reporterów w jednej z rozgłośni. – Nie powiem, żeby jedna taka odmowa oznaczała automatyczne zakończenie stażu. Ale od razu wiadomo, że z takiego kandydata dziennikarza raczej nie będzie – dodaje.
Jak mecze, to tylko z Lewym
– Znajomi, którzy prowadzą zajęcia dla studentów dziennikarstwa, na początku zadają im pytanie, jak wyobrażają sobie ten zawód. Wtedy zwykle padają nazwiska Tomasza Lisa czy Moniki Olejnik, nazwiska gwiazd telewizji, czasem celebrytów – opowiada Mikołaj Wójcik, szef działu Polityka w „Fakcie”. – A potem studenci przychodzą do redakcji, są sadzani przed komputerem, dostają telefon i zadania: zadzwoń do eksperta po komentarz, napisz krótką notkę. Kto chce, zacznie podpytywać o różne rzeczy starszych kolegów. Poprosi, by zabrali go na materiał. Słowem: będzie się uczył. O ile będzie chciał – przyznaje. Dodaje, że nadmierne oczekiwania i brak znajomości realiów pracy dziennikarskiej powodują, że zderzenie z rzeczywistością jest dla adeptów tego zawodu bardziej bolesne niż kiedykolwiek. Efekt: szybkie zniechęcenie i rezygnacja.
– Swego czasu przyszedł do nas praktykant, który interesował się piłką nożną. Zapytaliśmy go, co chce robić, a on na to, że oglądać mecze z udziałem Lewandowskiego. A przecież zanim dziennikarz będzie miał okazję relacjonować duży sport, musi spędzić godziny na boiskach niższych lig, w prowincjonalnych halach sportowych, na amatorskich biegach. Taka jest kolej rzeczy. Gdy chłopak usłyszał, że ma wieczorem wybrać się z mikrofonem na piłkarski trening, odmówił – wspomina szef reporterów w jednej ze stacji radiowych.
Piotr Paterski wspomina, że w „Tygodniku Tucholskim” miał stażystę, który do zawodu zaczął się przyuczać jeszcze w liceum. – I szło mu całkiem dobrze. Tyle że kiedy miał związać się z nami na dłużej, zaczął się poważniej wahać. Oczekiwał, że za zarobione u nas pieniądze będzie mógł wynająć mieszkanie, sam się jakoś utrzymać. Takich zarobków zapewnić mu nie mogliśmy. Przynajmniej nie na początku. Dziś wiem, że z mediami nie ma nic wspólnego – opowiada Paterski. Część wydawców i szefów redakcji przyznaje, że młodych od pracy w dziennikarstwie nierzadko odpycha także brak rychłych widoków na etat. Wydawca lokalnego tygodnika: – Syn kolegi studiował dziennikarstwo. Zacząłem go namawiać: przyjdź do nas, zobaczysz, jak pracuje redakcja. Trochę się łamał, zwlekał. Nie przyszedł. Od razu po studiach poszedł do urzędu.
Poczekamy na konferencję rządu
W grudniu 2017 roku „Press” przeprowadził badanie wśród studentów kierunków dziennikarskich. Ankietę związaną z postrzeganiem zawodu, oczekiwaniami i planami na przyszłość wypełniło 191 osób z dziewięciu wyższych uczelni. Nieco ponad 27 proc. z nich przyznało, że po studiach nie chce pracować w swojej profesji. 32 proc. z nich jako główny powód podało niskie zarobki, zaś 21,2 proc. zniechęciło to, że dziennikarze zbyt dużo pracują i muszą być dyspozycyjni o każdej porze. Jak wynika z rozmów z szefami redakcji, po dwóch latach te argumenty pozostają aktualne.
– Dziś dziennikarz bardziej niż kiedykolwiek musi być pasjonatem zawodu, bo urobi się po pachy, a fortuny nie zarobi – przyznają zgodnie nasi rozmówcy.
Czasem tacy pasjonaci wśród młodych się trafiają. Tyle że w parze z zapałem nie zawsze idą elementarne nawet kompetencje. – Zdarza się, że wysyłamy na ulicę chłopaka z mikrofonem, żeby podszedł do dwóch, trzech ludzi i zrobił najprostszą sondę. A on wraca z niczym – przyznaje szef reporterów w stacji radiowej. – Wiele czasu zawsze zajmowało mi też tłumaczenie, że jeśli na przykład mamy aferę, o której od rana mówi cała Polska, nie można powiedzieć szefowi: „O czternastej zbierze się rząd i odpowie na pytanie, co dalej”. My newsa potrzebujemy na jedenastą – dodaje.
Problemem jest też brak potrzebnej wiedzy. – Kiedyś mieliśmy praktykanta, który podczas luźnej rozmowy został przez naczelnego zapytany, kto był pierwszym niekomunistycznym premierem Polski. Chłopak nie miał pojęcia – wspomina Mikołaj Wójcik z „Faktu”. – Przyznam, że opadły mi ręce. Młody człowiek przychodzący do redakcji nie musi być alfą i omegą, lecz chcąc pracować w dziale politycznym, powinien mieć elementarną wiedzę – dodaje.
Redakcje radzą sobie, jak mogą. – W miejsce odchodzących do samorządu dziennikarek udało nam się pozyskać... osobę z samorządu, która kiedyś pracowała już jako dziennikarz. Byliśmy w stanie zaoferować jej warunki, które ją satysfakcjonowały – mówi Alicja Molenda z „Przełomu”. Andrzej Andrysiak opowiada, że „Gazeta Radomszczańska” postawiła na młodą dziewczynę, która z dziennikarstwem nigdy wcześniej nie miała nic wspólnego. – Jest otwarta, chce i potrafi się uczyć. Jesteśmy z niej zadowoleni – mówi naczelny.
Na koniec dajmy się wypowiedzieć drugiej stronie: Katarzyna z Warszawy jest reporterką z kilkunastoletnim doświadczeniem, która od pewnego czasu pracuje jako freelancerka. Licznych ogłoszeń o pracy w mediach bynajmniej nie śledzi. – Kwestia rozbija się przede wszystkim o pieniądze i warunki pracy – tłumaczy. – Chętnie związałabym się z jedną redakcją, gdyby którakolwiek miała do zaoferowania zarobki wystarczające, by utrzymać się w dużym mieście. A o to trudno i raczej nie sądzę, by w najbliższym czasie było lepiej – podsumowuje.
Tekst ukazał się w magazynie "Press" nr 05-06/2019
Łukasz Zalesiński