Temat: internet

Dział: MAGAZYN PRESS

Dodano: Maj 15, 2016

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Duże oka w sieci

(fot. pixabay.com)

Internet wszystko zachowuje? Nic bardziej mylnego

Michał Engelhardt należy do tych, którzy już wiedzą, że zdanie „dziś wszystko jest w Internecie” – jest mylne. Tak samo jak myślenie: „skoro coś trafiło do sieci, zostanie tam już na zawsze”. Niekoniecznie.

Engelhardt w 2008 roku zakładał dla Agory poświęcony sprawom kryminalnym serwis Policyjni.pl. W czasach świetności miał on nawet czteroosobową redakcję. – Dziś nie jestem w stanie pokazać, jak wyglądał Policyjni.pl. Choć same artykuły, o ile się nie mylę, bo nie sprawdzałem tego dawno, tylko bez logo „Policyjni”, a z logo „Wiadomosci.gazeta.pl”, zdaje się, że cały czas są – mówi Engelhardt. Rzeczywiście, strona Policyjni.pl, którą Agora zamknęła w maju 2012 roku, przenosi do specjalnej zakładki w serwisie Wiadomosci.gazeta.pl. Są tam też teksty powstałe po zamknięciu Policyjni.pl, więc żeby znaleźć te, nad którymi pracował Engelhardt, trzeba mocno poszukać. Serwis nie odróżnia się też od zwykłej strony Gazeta.pl. – Są osoby, które pamiętają, że taki serwis był, i nawet po latach słyszę, że był fajny, ale rzeczywiście, nie udowodnię w żaden sposób, że go zrobiłem. Nie ma, po prostu zniknęło w momencie, jak mnie „zniknięto” z Agory – stwierdza Engelhardt.

Teraz, gdy jest freelancerem zajmującym się głównie redagowaniem blogów korporacyjnych, taki serwis w portfolio mógłby mu pomóc podczas rozmów kwalifikacyjnych.

Historia znikania

Michał Engelhardt i tak jest w lepszej sytuacji niż Karol Jałochowski czy Karolina Korwin Piotrowska. Jałochowski pracował w Polskim Radiu jako redaktor radiowego serwisu internetowego. Pracę stracił, gdy Prawo i Sprawiedliwość zaczęło po wyborach w 2005 roku przejmować media publiczne, a szefem stron internetowych Polskiego Radia został Radosław Różycki. Jałochowski sam odszedł, jego żonę zwolniono. – Wraz z nami usunięto wszystkie treści, które publikowaliśmy na portalu. Jakieś kilka tysięcy tekstów, głównie recenzji książek i filmów, ale też esejów. Ich autorami byli najwybitniejsi literaci, laureaci Paszportów Polityki, między innymi Piotr Paziński, Piotr Kofta, Michał Otorowski, Krzysztof Siwczyk czy ludzie związani z czasopismem „Glissando”. To realna strata, ale wynikła z braku dobrej woli, nie kwestii technologicznych. Ktoś po prostu wyjął dysk, skasował i tyle – wyjaśnia Jałochowski.

Zniknięcie tekstów Korwin Piotrowskiej z serwisu Ahoj nie wynikło z braku dobrej woli – skasowała je niewidzialna ręka rynku i bańka internetowa przełomu wieków. Serwis, o którym już prawie nikt nie pamięta, wystartował w maju 2000 roku z wielką pompą. Był jednym z najpopularniejszych w tamtym czasie. Tomaszowi Raczkowi, współtwórcy i dyrektorowi programowemu, udało się skompletować trzecią największą (po „Gazecie Wyborczej” i „Rzeczpospolitej”) redakcję: 80 etatowych dziennikarzy i 50 współpracowników. Ściągnął pracowników z Radia Zet, „Gazety Wyborczej”, Programu III Polskiego Radia, Canal+ czy TVN. Właściciele zapewniali, że w serwis zainwestują 20 mln dol. Ale przyszedł kryzys, inwestycje internetowe traciły wartość, portal przejął nowy właściciel i zamknął. Teraz pod adresem Ahoj.pl znajdziemy firmę oferującą czartery jachtów na Mazurach, a nie portal informacyjny.

– Pisałam tam profile gwiazd filmowych. Robiłam do nich rozmowy. To było fajne, ale wszystko utonęło wraz z Ahojem. Nie zostało mi z tego nic – przyznaje Karolina Korwin Piotrowska, która odpowiadała za show-biznesowy dział Grube Ryby. – Z Krzysztofem Krauzem zrobiłam fajną rozmowę, częściowo opublikowałam ją na portalu. Straciłam komputer i nie udało mi się tego nigdzie odtworzyć, a portalu już nie ma. Bardzo tego żałuję, szczególnie, że Krauzego już z nami nie ma – wspomina, gdy pytam o tekst z Ahoj.pl, którego utrata do dziś ją boli.

– Wiem tylko, co działo się do momentu, gdy Ahoj, już w mocno okrojonym składzie redakcyjnym, został przejęty przez spółkę 4Media (wcześ-niej Chemiskór, firma już nie istnieje – przyp. aut.). Wtedy zrezygnowałem ze stanowiska, bo nie chciałem mieć z tymi ludźmi nic wspólnego. Ich trzeba by spytać, co się stało z archiwami. Ta sprawa była właśnie jednym z powodów, dla których zdecydowałem się na założenie własnej firmy – opowiada Tomasz Raczek.

Karolina Korwin Piotrowska pytana, jaką naukę wyciągnęła z historii Ahoja, odpowiada: – Pisząc bloga w Onet Autorzy, zostawiałam sobie teksty: chociaż print screen albo w wersji wyjściowej i zbierałam je na pendrive’ach.

Na Zachodzie jeszcze gorzej

Polscy dziennikarze nie należą do wyjątków, jeśli chodzi o utratę własnego dorobku z powodu zawierzenia Internetowi czy nośnikom, które technologicznie się zestarzały. Za oceanem rozwój dziennikarstwa internetowego był szybszy, a upadki serwisów bardziej spektakularne. „Kilka miesięcy temu zaproponowałem, że napiszę artykuł o branży muzycznej, miałem do tego odpowiednie kwalifikacje” – zaczyna swój esej „Wszystkie moje blogi są martwe” w serwisie The Awl amerykański dziennikarz Carter Maness. „Redaktor kwestionował jednak moje doświadczenie. Co dokładnie pisałem o branży muzycznej? – pytał.

"Z moich obliczeń wynika, że od 2009 roku napisałem około dwóch tysięcy postów. Ale linki do artykułów nie działały, bo strony przestały istnieć. Pięć lat mojej pracy wyparowało gdzieś z serwerów w New Jersey, tak jakbym nigdy nic nie napisał” – żalił się ponad rok temu Carter Maness.

– Odzew na ten esej był ogromny. Tydzień, który nastąpił po jego publikacji, był chyba najlepszym okresem mojego życia zawodowego – opowiada dzisiaj Maness. – Cytowały go „The Washington Post” i „The Guardian”, ale najważniejsze było to, że usłyszałem od wielu dziennikarzy, że zmagają się z podobnymi problemami – dodaje.

W USA problem ten nie ogranicza się tylko do blogów. W 2008 roku 34-częściowy cykl Kevina Vaughana „The Crossing” opublikowany w dzienniku „The Rocky Mountain News” nominowano do Nagrody Pulitzera. Reportaż dokumentował, jak na przestrzeni wielu lat wypadek autobusu, w którym zginęło 20 dzieci, wpłynął na małą, lokalną społeczność w stanie Kolorado. Poza artykułami w dzienniku cykl był poszerzony na stronie internetowej gazety jako jeden z pierwszych interaktywnych reportaży, powstały pięć lat przed słynnym „Snowfall” dziennika „The New York Times”. Gdy jednak „Snowfall” święcił tryumfy i wygrał Nagrodę Pulitzera, jego starszego brata nie można już było w sieci znaleźć – „The Rocky Mountain News” zbankrutował w 2009 roku, a wraz z dziennikiem zniknęła jego witryna i cała jej zawartość.

Korporacje nie dbają

Z drugiej strony, utrata treści gazet, które nie były odpowiednio archiwizowane, nie jest niczym nowym. Wystarczy wspomnieć tytuły należące w PRL do RSW Prasa-Książka-Ruch, które po likwidacji RSW przeszły w prywatne ręce, a nowi właściciele nie zadbali, by kontynuować archiwizację ich treści.

W czym więc problem? W skali strat. Przed Internetem dziennikarze nie tworzyli takiej ilości treści. „Co dwa dni wytwarzamy tyle informacji, ile ludzkość stworzyła od zarania dziejów do 2003 roku” – mówił w 2010 roku Eric Schmidt, prezes Google. Miał na myśli jakieś 5 eksabajtów (to 5 mln nowoczesnych dysków twardych). Firma badawcza IDC oszacowała, że w 2011 roku wytworzyliśmy 1,8 zettabajta danych. Gdybyśmy tymi danymi wypełnili klasyczne odtwarzacze muzyczne Apple iPad o pojemności 32 GB, potrzebowalibyśmy ich prawie 60 mld. Z takiej liczby odtwarzaczy można by zbudować dwa Wielkie Mury Chińskie, używając ich zamiast cegieł. W 2020 roku mamy wytworzyć 40 zettabajtów danych.

Jednocześnie treści internetowe są mniej trwałe niż prasa, książki czy taśma filmowa. W 1997 roku magazyn naukowy „Scientific American” twierdził, że strona internetowa istnieje średnio 44 dni. Z czasem długość jej życia trochę wzrosła – od 2003 roku ogólnie przyjęte jest, że strona internetowa istnieje ok. 100 dni – jednak w dalszym ciągu znikają one bardzo szybko.

– Problemem jest: Co archiwizować? Na razie wszyscy mówią: wszystko. Ale to jest odpowiedź, która ma swoje ograniczenia. Nawet nie w infrastrukturze, bo pewnie infrastruktura temu podoła, tylko w możliwościach percepcji człowieka – stwierdza Nikodem Bończa-Tomaszewski, menedżer IT, były dyrektor Centralnego Ośrodka Informatyki, państwowego think tanku specjalizującego się w technologiach IT.

– Większym problemem niż znikanie jest nadprodukcja danych, które trzeba nauczyć się samemu przeszukiwać i filtrować, mając świadomość, że na przykład Google lub Facebook podsuwają nam wyniki i wpisy na podstawie algorytmów i pozycjonowania stron. Zanim przebijemy się do właściwego miejsca, możemy utknąć na podsuniętej stronie lub się zniechęcić – dodaje Paweł Wieczorek, medioznawca z Uniwersytetu SWPS.

Swoje zasoby samodzielnie archiwizuje większość korporacji, m.in. duże portale internetowe. – W Agorze archiwizujemy starsze wersje naszych stron internetowych na własne potrzeby, przede wszystkim wybranych projektów, w związku ze szczególnymi okolicznościami i wydarzeniami. W razie zainteresowania osób z zewnątrz, na przykład medioznawców, staramy się pomóc, reagując na konkretne i indywidualne prośby – wyjaśnia Agata Staniszewska, rzeczniczka prasowa Agory.

Mniej pomocna w tej kwestii jest Grupa Onet.pl. – Onet ma wewnętrzny system archiwizujący zrzuty portalu, przy czym sam system działa od kilku lat. Nie udostępniamy screenów na zewnątrz. Strony archiwalne o wartości sentymentalnej, jak na przykład pierwsza wersja strony jeszcze pod szyldem Optimus Net, mamy oczywiście zarchiwizowane w formie plików graficznych – tłumaczy Paweł Jurek, dyrektor zarządzający stroną główną Onet.pl. Treści (a nie same zrzuty ekranu) Onetu są natomiast archiwizowane w ich systemie CMS.

Niedawno o tym, jak nietrwałe są treści największych portali, przekonali się użytkownicy Interia360.pl – należącego do Grupy Interia serwisu dla dziennikarzy obywatelskich. „Informujemy, że w dniu 1.03.2016 r. serwis Interia360 zostanie zamknięty” – takim komunikatem serwis przywitał użytkowników 4 stycznia br. „W związku z zamknięciem serwisu sugerujemy zarchiwizowanie treści, publikowanych na Interii360, we własnym zakresie” – radzono w komunikacie. Interia zachęcała, żeby użytkownicy swoje teksty zapisali jako pliki PDF za pomocą specjalnego rozszerzenia do przeglądarek Print Friendly & PDF. Udostępniła dziennikarzom obywatelskim nawet specjalny poradnik wyjaśniający, jak to zrobić.

– Nie spodziewałem się, że zamkną Interia360.pl, przynajmniej jeśli chodzi o część kulturalną. Pojawiało się tam wiele ciekawych tekstów – uważa Paweł Richert, który w serwisie publikował recenzje książek. – Dla mnie to pierwsza taka sytuacja. Dziwi mnie to tym bardziej, że teksty były redagowane i publikowane dość szybko – dodaje. Richert ma to szczęście, że swoje teksty publikuje równocześnie we własnym blogu i w kilku innych serwisach – w Lubimy Czytać, eKulturalni, Granice, IRKA i Zażyj Kultury.

Nadzieja w Internet Archive

Niektóre treści zachowane są np. przez Google. Dotyczy to dyskusji z Usenetu, popularnej w początkach Internetu platformy społecznościowej. – Istnieje do dzisiaj w postaci Google Groups i pozwala wygrzebać bardzo stare informacje. Znalazłem nawet takie sprzed 20 lat, czyli z internetowego archaiku, gdy światowa sieć u nas dopiero raczkowała – zwraca uwagę publicysta technologiczny Paweł Wimmer.

Wielu w kwestii archiwizacji Internetu zawierzyło jednej organizacji: Internet Archive. To korzystając z ich narzędzi, próbną archiwizację polskich zasobów przeprowadzało Narodowe Archiwum Cyfrowe (NAC). – Stworzyliśmy w NAC narzędzie do archiwizacji, opierające się na silniku Wayback Machine oferowanym przez Internet Archive – wyjaśnia Woźniak. Z tego narzędzia korzystają też inne archiwa narodowe. Ponadto serwis sam z siebie archiwizuje wiele stron internetowych. „Internet Archive to biblioteka non profit z milionami książek, filmów, aplikacji, muzyki i nie tylko” – informuje Archive.org na swojej głównej stronie. Fundacja powstała w 1996 roku w San Francisco jest dzieckiem internetowego przedsiębiorcy Brewstera Kahle’a. Obecnie archiwizuje ponad 20 petabajtów danych, a jednym z najważniejszych jej zasobów jest Wayback Machine – archiwum ponad 462 mld stron internetowych.

Gdy rozmawiałem z ludźmi na temat niedostępnych już stron, często kierowali mnie właśnie do Archive.org. – Można tam znaleźć śladowe ilości tekstów, które redagowałem w Polskim Radiu – przyznaje Karol Jałochowski. Gdy pytam Bartka Chacińskiego, szefa działu Kultura w „Polityce”, o blog Proces.blox.pl, który wygrał w konkursie Blog Roku 2007 (Chaciński był jurorem), a nie jest już dostępny w Internecie – też odsyła mnie do Internet Archive.

O Internet Archive zrobiło się głośno w lipcu 2014 roku, gdy udało się mu zapisać kopię postu w rosyjskim serwisie społecznościowym VKontakte, w którym lider ukraińskich separatystów Striełkow przyznaje się do zestrzelenia samolotu pasażerskiego Malaysia Airlines. Striełkow szybko usunął tę informację z Internetu, ale została w Internet Archive.

Wayback Machine, mimo swoich wielu zalet, nie jest jednak narzędziem doskonałym. Prowadzone jest przez amerykańską fundację i skupia się głównie na archiwizacji anglojęzycznych treści. Serwis Yahoo archiwizowany jest więc obecnie średnio 50–60 razy dziennie, a Onet.pl – od 4 do 13 razy. W sumie od 1996 do 2016 roku Yahoo zarchiwizowano ponad 63 tys. razy. Onet.pl między 1997 a 2016 rokiem – ponad 11 tys. razy. Różnice widać szczególnie we wczesnych latach – w całym 1997 roku Onet.pl zarchiwizowano zaledwie sześć razy, do tego w dziwnych interwałach – w kwietniu aż trzykrotnie, a od maja do listopada zaledwie raz. Dane te są jeszcze gorsze dla mniej popularnych polskich serwisów. Na przykład portal Gazeta.pl 20 stycznia br. nie był zarchiwizowany ani razu, z reguły archiwizowany jest maksymalnie dwa razy dziennie.

Często archiwizowana jest zaledwie strona główna, czasami kilka odnośników. Nie ma mowy o przejrzeniu całej zawartości serwisu. – Ten serwis rzeczywiście ma dziury, robi snapshoty bardzo nieregularnie. Ja znajduję tam 50 procent rzeczy, które chcę znaleźć. Nie oczekuję najnowszej wersji danego tekstu, nie musi być w najnowszym layoucie, ale chciałbym móc znaleźć wszystko, czego szukam – przyznaje Rafał Agnieszczak, przedsiębiorca internetowy, współtwórca Fotka.pl i innych serwisów.

– Przy okazji różnych sieciowych skandali ludzie z branży lubią powtarzać hasło „w sieci nic nie ginie”, które oczywiście jest prawdziwe, ale dla małego wycinka tej całej memosfery – uważa Michał Radomił Wiśniewski, pisarz i publicysta, który niedawno na łamach „Tygodnika Powszechnego” próbował przewidywać przyszłość codziennych technologii.

– Nie ginie informacja, która się zdążyła zreplikować i rozpowszechnić, wypowiedzi z Twittera krążące jako zrzuty ekranu, facebookowe notki przeniesione do e-booków i tym podobne – dodaje Michał Radomił Wiśniewski.

Cyfrowy Darwin

– Wierzę w darwinizm, zarówno w sferze biologicznej, jak i kulturowej. Treści interesujące, które przedstawiają jakąś wartość, podlegają powielaniu na kolejne nośniki: Internet, chmury, a jeśli ktoś uzna za stosowne – to na kolejne, doskonalsze. Szekspir będzie powielany, Homer będzie powielany, a reszta to proces, nad którym nie mamy kontroli. Zamartwianie się tym nie ma większego sensu – przekonuje Karol Jałochowski, na którym nie robi wrażenia to, że stracił większość swojego zawodowego dorobku z czasów pracy w Polskim Radiu.

I nie będzie mu szkoda, gdy jego interaktywny reportaż „Bomba, która wstrząsnęła światem”, nagrodzony Grand Press, zniknie kiedyś z sieci? – Zapewne tak się stanie. Ale to mnie nie martwi, to bardziej pytanie metafizyczne, a my działamy lokalnie, w obrębie tego czasu, który jest nam dany – odpowiada.

– Treści się same bronią tu i teraz, a nie za 20–30 lat. A my w archiwach myślimy w dłuższej perspektywie. Nie wierzyłbym zbytnio w jakiś darwinizm, raczej zaufałbym działaniom bardziej zorganizowanym, czyli jakiejś formie archiwizacji treści w Internecie – komentuje Wojciech Woźniak, dyrektor Narodowego Archiwum Cyfrowego.

– Też w ten darwinizm nie wierzę. Założenie, że współcześni rozpoznają odpowiednio wartość tego, co powstaje za ich czasów, jest błędne. Nietzsche, Van Gogh, Norwid i wielu innych twórców było nierozpoznanych za swojego życia – dodaje Nikodem Bończa-Tomaszewski, menedżer IT.

Obawa o własne treści spowodowała, że „Dziennik Zachodni” zmienił narzędzie, dzięki któremu tworzy interaktywne reportaże. – Zaczęliśmy w 2013 roku od Creatavista. To zewnętrzne narzędzie, więc cała nasza praca lądowała na serwerach firmy, która funkcjonowała za oceanem. W pewnym momencie zaświeciła się nam lampka: „A co się stanie, jeśli Creatavist nagle powie: sorry, ale zamykamy biznes i wasza praca przepada”? – opowiada Karol Gruszka, redaktor interaktywny w „DZ”. Redakcja postanowiła zainwestować w inne oprogramowanie: Klynta. – Nie jest to narzędzie przeglądarkowe, tylko desktopowe. Bez względu na to, czy Klynt kiedyś padnie czy nie padnie, czy firma zbankrutuje, my te wszystkie pliki źródłowe przechowujemy na własnych serwerach – wyjaśnia Gruszka. Biorąc pod uwagę, że tego samego dnia, gdy rozmawialiśmy, Creatavist ogłosił, że w ramach redukcji zwolni połowę pracowników, z pewnością decyzja redakcji „DZ” była trafna.

– Kiedyś pozbierałem rzeczy, które wydawały mi się ważne, lecz całego bloga nie chciało mi się archiwizować. Jeśli kiedyś korporacja postanowi go skasować, pewnie się z tym pogodzę – mówi natomiast Michał R. Wiśniewski. Bloga ma w serwisie Blox.pl należącym do Agory. – Dziś archiwizuję na etapie selekcji treści. Jeśli coś uważam za ważne, staram się napisać jakiś esej lub felieton. Zapisuję to w folderze Dokumenty, który trzymam na dyskach i powielam między kolejnymi komputerami od 1996 roku – dodaje.

Swojego bloga Piłkarska Mafia o korupcji w polskiej piłce nożnej nie zarchiwizował do tej pory Dominik Panek, szef działu newsów w serwisie Polskieradio.pl. „Nie mam się czym chwalić: jakby serwis walnął, nie ma kopii. Pana wpis mi uświadomił, że zaniedbałem to, co powinienem robić od dawna” – tłumaczy się, gdy rozmawiamy na Twitterze.

– Nie czuję takiej potrzeby – odpowiada z kolei na pytanie o archiwizowanie swoich tekstów dziennikarz kulturalny Piotr Czerkawski współpracujący m.in. z „Dziennikiem Gazetą Prawną”, polskim Vice czy Dwutygodnik.com. – Teksty z netu mam wszystkie na dysku. Łudzę się, że kiedyś mi się przydadzą, jak będę wracał do poruszanego tematu albo pisał artykuł o twórcy, z którym robiłem kiedyś wywiad. To zwykłe dokumenty wordowskie – wyjaśnia.

– Teksty do serwisu pisane są głównie w CMS, dlatego rzadko je archiwizuję, najważniejszych kilkadziesiąt mam jednak zapisanych na dysku Google Drive – informuje natomiast Piotr Celej, redaktor naczelny serwisu Strefahistorii.pl. Dużo więcej uwagi zwraca na zdjęcia i dokumenty. – Archiwizuję przede wszystkim dawne zdjęcia, do których zdobyłem prawa do publikacji. Mam je poszeregowane na komputerze miastami i co jakiś czas przerzucam na dysk Google Drive. Podobnie robię ze zbiorami archiwalnych dokumentów, które mogą się nadać do przyszłych publikacji – opowiada.

Witold Głowacki z „Polska The Times” archiwizuje swój serwis Przegląd Idei agregujący wybrane przez niego treści aż czterokrotnie. – Każdy link trafia i na Flipboarda, i na Twittera. Wszystko za pośrednictwem aplikacji IFTT, która automatyzuje ten proces i też zapisuje linki. Żeby było śmieszniej, jest jeszcze jedno miejsce, w którym zapisane są wszystkie linki: serwis Feedly, za pośrednictwem którego wybieram teksty – wylicza Głowacki, dodając: – Ten czterokrotny backup to tylko skutek lenistwa. Starałem się cały proces sprowadzić do najwygodniejszej i zajmującej najmniej czasu formy. Dotyczy też tylko linków do tekstów, a nie samych tekstów, które nie są moimi treściami. Niektóre z nich archiwizuję sobie w aplikacjach Evernote albo Pocket, ale tylko na własny już użytek, żeby mieć pod ręką coś, co może się przydać – wyjaśnia. Własne teksty przechowuje natomiast na Dropboksie i dysku twardym swojego komputera. – Tweety nie wydają mi się godne archiwizowania – stwierdza.

Wiele treści skopiował natomiast informatyk Rafał Maszkowski z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego, który jest autorem Kalendarium Polskiego Internetu. – Staram się trzymać kopie tekstów albo całych serwisów. Czasem ściągam różne zasoby, na przykład kiedy zauważyłem, że z kilku archiwów internetowego pisma „Spojrzenia” zostało już tylko jedno, natychmiast zrobiłem kopię. Dawna redakcja zgodziła się na jej udostępnienie – wyjaśnia Maszkowski.

Carter Maness swój głośny esej o tym, jak cała jego praca zniknęła z Internetu, też postanowił zarchiwizować. – Teraz zapisuję swoje artykuły i ściągam stronę internetową, na której są. Kopie trzymam na komputerze i regularnie wgrywam je do chmury. Niczego jeszcze nie wydrukowałem, ale utrzymuję też internetowe portfolio – opowiada Maness.

I przyznaje: – Gdy byłem młodszy, nigdy nie myślałem, że coś może zniknąć z Internetu.

Jakub Mejer

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.