Politycy dyskutują w mediach społecznościowych nie o tym co trzeba
W wykorzystywaniu przez naszych polityków mediów społecznościowych dostrzegam dwa zasadnicze błędy: polityka powinna nie tylko mówić ale i (zwłaszcza) słuchać, a w Polsce tylko mówi. I powinna wykorzystywać social media wtedy kiedy to potrzebne, a nie jak jedyny sposób komunikacji z gatunku „rzućmy newsa to plebs się zadowoli”.
Twitter jest używany na świecie do zawiadomienia i zwrócenia uwagi na coś co jest gdzie indziej dokładnej omówione lub dyskutowane, u nas używany jest często jako jedyny kanał przekazu. Wybór nowego lidera NATO, Jensa Stoltenberga - informacja kapitalna w aktualnej sytuacji geopolitycznej - spowodował oficjalne oświadczenie Białego Domu, Cameron uznał za stosowe poinformować o tym w specjalnym przekazie brytyjski parlament. U nas minister twitnął.
Bardzo sceptycznie podchodzę do statystyk, a jeśli chodzi o social media, to tym bardziej, bo rozmnażanie lajków jest w Polsce powszechne, a poza tym ponad 80 proc. lajkujących nie pamięta na co kliknęło poprzedniego dnia. Sądzę też, że znaczna część uczestników ruchu w social mediach wokół polityków to inni politycy i dziennikarze - dwie grupy samonapędzającego się towarzystwa wzajemnej adoracji. Nie ma to więc żadnego przełożenia na sentymenty wyborców.
Co prawda już pomału wychodzi z obiegu ten idiotyczny polski pogląd, ze „jak cię nie ma na FB to nie istniejesz” ale nadal dyskutujemy nie to co trzeba. O komunikacji politycznej nie warto mówić z punktu widzenia bezsensownej mody, ale w kontekście tego, co z niej wynoszą odbiorcy. Nie politycy, którzy nie pamiętają co powiedzieli po 30 sekundach, ale wyborcy. I co wyborcy mają do powiedzenia w tej sprawie. Te dwa wątki są zupełnie u nas pomijane. Za to nieustannie czytam pseudoprofesjonalne teksty o tym, że Putin podczas wywiadu poruszył nogą czyli użył języka ciała. To była lewa noga więc on wie, że kłamie i chciałby natychmiast wyjść z pokoju. Może. A może uwierają go majtki.
(01.04.2014)