Wydanie: PRESS 10/2006
Ranking
Zawsze z zawstydzeniem czytam tę rubrykę: że inni tyle czytają, słuchają i oglądają. A ja, kiedy pracuję, mam na biurku stosy gazet, ale jeszcze więcej spraw do załatwienia; wracam do domu, kiedy nic już nie ma w TV, a w radiu leci sieczka. A kiedy nie pracuję, to nie biegnę do kiosku wykupywać wszystkie tytuły, bo stanowczo ich łączna zawartość nie jest warta ich łącznej ceny. Ale nie wykpię się. Coś jednak czytam. A konkretnie od lat „Gazetę Wyborczą”, „Politykę” i „Forum”. „Gazeta” ciągle jeszcze wyznacza standard polskiego dziennika, ale ten standard coraz to się obniża, w czym „Gazecie” (poza kolejnymi zwolnieniami z woli krwawej matki Agory) od lat bardzo pomaga wszelaka konkurencja, regularnie wszystko kradnąc i nie proponując prawie nic nowego. Ciągle mistrzostwem świata (dosłownie: świata!) są gazetowe reportaże, na nowo okrzepłe, odkąd zaopiekował się nimi fantastyczny reporter i redaktor Mariusz Szczygieł. Groza tylko bierze, że w zasadzie wszyscy inni wydawcy prasowi wyszli z założenia, że to twórczość droga (bo droga), a więc nieopłacalna. Płacą za reportaż jak za „jednodniowy” tekścik i takie też dzieła powstają: niechlujne, niekompletne, nieprzemyślane. Taka podaż, jaki popyt. Ta reportażowa pustynia w Polsce jawi mi się jako wielka metafora ewolucji polskiej prasy. Z jednym zastrzeżeniem: gdzieniegdzie na tzw. prowincji rodzą się nie byle jakie talenty (gorąco polecam Magdalenę Bożko z Lublina!), które i tak – jak to na prowincji – są tak niedopłacane, że nie produkują masówki po kilkanaście czy kilkadziesiąt złotych od sztuki i próbują prawdzi- wego reportażu – korony dziennikarstwa. O „Rzeczpospolitej” zamilczę, bo mi teraz nie bardzo wypada. Powiem tylko, że moje pół w niej roku pokazało mi, jak wielki potencjał tam drzemał. I drzemie. Ale i tak ma najlepszy dział zagraniczny w Polsce i kilkanaście co najmniej piór (pewnie więcej, ale pracowałem tam za krótko, by wszystkich poznać), które lepiej promowane, ukierunkowane, pieszczone i prowadzone stałyby się chlubą polskiego dziennikarstwa. O „Polityce” też krótko, bo wszyscy, których cenię, to mówią: jedyny tygodnik dla inteligenta i wybitne dziennikarstwo. Nawet pewna staroświeckość „Polityki” to zaleta najwyższej próby. Traktują czytelnika poważnie, ale nie mentorsko. Nie mizdrzą się, nie chcą zaszokować, trzymają styl i fason. Prawdziwe, mocium panie, wykształciuchy. Łże-elita, jak się patrzy! „Forum” to dla mnie taki obcokrajowy „Niezbędnik Inteligenta”. Ten drugi przypomina mi o świecie prawdziwych wartości, wielkich idei i niekłamanych problemów. Cieszę się, bo nigdy nie mam czasu na poważne i systematyczne studiowanie „Krytyki Politycznej” i… no już nic mi do głowy nie przychodzi, bo przecież nie „Arcana”… „Forum” zaś to pasjonujący przewodnik po światowym dziennikarstwie. Nie tylko po tym, o czym piszą, ale i jak: z jakim pomysłem i w jakiej konstrukcji. Regularnie przeglądam „Dziennik”, ale już mi przechodzi. Nie tylko dlatego, że musi zniesmaczać półinteligencko natrętne chwalenie się inteligenckością i nie tylko dlatego, że jego bogactwo informacyjne jest dla mnie jak z fast foodu: mnóstwo i szybko, ale wszystko ma ten sam smak. Może to brak osobowości dziennikarskich (lub raczej ich zglajchszaltowanie) i nadmiar gości w części opiniowo-publicystycznej. Może zaś męczące codzienne zdziwienie, że można napakować mnóstwo niezależnych opinii, a i tak zawsze na koniec ma się wrażenie, że to organ PiS-u. Coś jest w atmosferze Axela Springera, że „Newsweek Polska” – choć, o czym wróble ćwierkają, robiła go ekipa nieznosząca ekipy faktowo-dziennikowej – też ma sznyt i smak fast foodu. Trzymam kciuki za Michała Koboskę, żeby to fatum przełamał. O „Wprost” zmilczę, choć chyba po spa- rzeniu się na Herbercie troszkę zgrzeczniał. Ale jego wieloletnia tandetna gangsterka uprawiana na froncie prasowym sprawia, że nie mam ochoty nawet psów na nim wieszać. Ciszej nad tym pismem. Z powodu niedawnej zmiany naczelnego nie wypada recenzować też „Przekroju”. Mam dobre zdanie o inteligencji i wiedzy Mariusza Ziomeckiego, ale czy dorówna Marianowi Eilemu? Mnie się przed kilkoma laty – po kontrowersji z wydawcą – nie udało (bez kontrowersji też byłbym za cienki). A tak w ogóle: czy Polska potrzebuje dziś Eilego? Jedynym dowodem na tę potrzebę wydaje się dzisiaj zasłużona sława Pana Stanisława z Łodzi. I fakt, że Marek Raczkowski to jeden z najwybitniejszych filozofów-rysowników (w tej kolejności!) w historii. Na koniec wypada poszerzyć listę moich ulubionych dziennikarzy. To oni są solą mediów. To dla nich sięga się po lub włącza to i owo. A redaktorzy albo im w tym pomagają (z rzadka), albo to utrudniają. A więc zawsze chcę się dowiedzieć, co powiedzą mi: Janina Paradowska, Jacek Żakowski, Wiesław Władyka i Edwin Bendyk z „Polityki”, Ernest Skalski, Piotr Bratkowski, Jacek Cieślak i Barbara Hollender z „Rzeczpospolitej”, Teresa Bogucka, Ewa Milewicz, Magdalena Grochowska, Włodzimierz Nowak i Leszek Talko z „Gazety” oraz Olga Woźniak z „Przekroju”. I na pewno jeszcze co najmniej kilkudziesięciu innych dziennikarzy. Wszystkich tych, dzięki którym zadrukowany papier wciąż jeszcze jest ważniejszy od filmu na CD, szaliczka i zupki instant. Autor jest dziennikarzem i redaktorem. Był redaktorem naczelnym m.in. „Vivy!”, „Przekroju”, „Foyer”, a ostatnio pierwszym zastępcą redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej”
Jacek Rakowiecki
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter