Wydanie: PRESS 10/2006
Królowe ciuchów
Pokoje redakcyjne działów mody to garderoby, do których chętnie zaglądają redaktorki i dziennikarki. Żeby dotknąć, zobaczyć, przymierzyć, zapytać. Tu składa się ciuchy z ostatniej sesji i te, które są kompletowane do następnej. Ubrania są wypożyczane ze sklepów. Na specjalnych firmowych formularzach, potwierdzających tożsamość stylistki, spisuje się zabierane rzeczy. W latach 90. na porządku dziennym było zostawianie kaucji za wypożyczane ubrania. To była zmora. Stylistki krążyły po mieście z pieniędzmi w torbach. Jednak odzew czytelniczek szybko przekonał właścicieli sklepów do współpracy, a gdy weszły pierwsze firmy sieciowe, sytuacja się odwróciła. Teraz to stylistki zapraszane są na pokazy i do showroomów, a ubrania dowożone do redakcji. Firmy zabiegają o możliwość pokazania ubrań podczas sesji. Kiedyś stylistka zajmowała się wszystkim: szukaniem, noszeniem, prasowaniem. Z biegiem czasu wiele zajęć przejęli asystenci. W niektórych pismach powstały stanowiska szefowych produkcji sesji. To one umawiają fotografa, studio, make-up, modelkę, pilnują rachunków. Przy sesjach wyjazdowych rezerwują hotele, wypożyczają samochody, angażują na miejscu modelki, czasem też fotografów. Ciuchy do sesji modowych wybiera stylistka. – Oczywiście, ostateczne zdanie ma redaktor naczelna, ale w samym procesie twórczym nie uczestniczy. Może natomiast odrzucić sesję, to jest wpisane w koszty – mówi Barbara Czartoryska, do czerwca tego roku dyrektor stylizacji „Twojego Stylu”. Przyznaje jednak, że to rzadkie sytuacje. – Naczelne wtrącają się na poziomie wyboru zdjęć, ingerują nawet w kadrowanie – mówią z kolei anonimowo fotografowie. Redaktor naczelna „Elle” Marzena Wilkanowicz-Devoud przyznaje, że potrafi zmienić wszystko, odrzucić sesję w ostatniej chwili, jeśli ta nie spełnia oczekiwań. Paradoksem polskiego rynku jest istnienie pism z wysokiej półki przy braku reklam takiej samej mody i szczątkowej obecności luksusowych marek odzieżowych. Taka sytuacja powoduje kreowanie na wyrost luksusu przez działy mody. U polskich projektantów zamawia się do sesji np. suknię w stylu – dajmy na to – ostatni Galliano. Kreacja powstaje w jednym egzemplarzu, rozmiar 34, i jej żywot kończy się tuż po sesji. Może kupi ją modelka, dla której jest szyta. Pod warunkiem że jest uszyta, a nie tylko spięta na plecach agrafkami. W podpisach pod sesją obok nazwiska projektanta występuje magiczne słowo „wzór”. Dziennikarka i redaktorka mody Joanna Bojańczyk nazywa takie sukienki wirtualnymi. Nie do dostania od ręki, zwykle źle wykończone. Obiekt i obiektyw Najlepsze modelki pasują do każdego rodzaju sesji. – I do stylu grunge, i do wieczorowych sukni. Planując sesję, myślimy oczywiście o typie urody modelki – mówi Beata Misiewicz, zastępczyni dyrektor artystycznej „Elle”. Fotograf Magda Wuensche dodaje: – Najważniejsza jest osobowość. Zakorzenienie w sobie. Natomiast Anna Jurgaś, szefowa działu mody i urody w „Vivie!”, zauważa: – Wszystko tkwi w spojrzeniu. Początkujące modelki w Polsce dostają ok. 500 zł za sesję do czasopisma. Modelki zaangażowane w agencjach zachodnich mają swoje stawki, ale głównie reklamowe. Gwiazdy pracują dla polskich pism według cen ustalonych między agencją macierzystą a wydawnictwem. Liczy się właściwie tylko prestiż pisma. W „TS” miesięcznie robi się ok. 15 sesji. Kilkanaście sesji wykonuje się także w „Elle”: trzy, cztery modowe, butikowe, beauty, portretowe do części magazynowej i okładkową. Charakter sesji zależy od fotografa – dla wprawnego oka ich styl jest łatwo odróżnialny. Jak zauważa Barbara Czartoryska, charakterystyczne dla Magdy Wuensche jest chirurgicznie precyzyjne oświetlenie. – Zdjęcia Marka Straszewskiego są pełne dynamiki, emocji i zmysłowości – komentuje Beata Misiewicz. Marcin Tyszka to chłodniejszy obserwator, ma większy dystans do kobiety, która na jego zdjęciach jest jakby wyestetyzowana, oglądana zza szyby. Agnieszka Ścibior, kierownik działu mody „Pani”, porównuje spojrzenie Tyszki na modelki do wizji średniowiecznych malarzy. Kobieta jest wyidealizowana, ma perfekcyjną fryzurę i ułożony każdy rąbek sukni. Piotr Porębski stwarza na planie rodzinną atmosferę i wzbudza zaufanie gwiazd. Jego zdjęcia są jakby prywatne. Natomiast zdjęcia Barbary Czartoryskiej, która od niedawna zajmuje się fotografowaniem, są wypłukane z koloru, pochmurne, zawieszone w czasie, pełne wyczekiwania, miękkiej kobiecości. Zupełnie inaczej, zdaniem Adama Gutowskiego, szefa mody miesięcznika „Glamour”, przedstawione są modelki na zdjęciach Roberta Wolańskiego. – Widzi on kobiety bardziej posągowo – zauważa Gutowski. „Elle”, „Glamour” i „Cosmopolitan” jako tytuły międzynarodowe są w uprzywilejowanej sytuacji. Mogą kupować sesje z innych wydań międzynarodowych. „Glamour” sprowadza sesje z „Vogue” jako tzw. sesje inspiracyjne, jak np. ta z top modelką Karoliną Kurkową i raperem Pharrellem Williamsem. Ceny dla wydawnictw z sieci są niższe. Mają one prawo pierwokupu. Dzień sesji Przeciętna stawka fotografa za dzień zdjęciowy, którego efektem jest sześć zdjęć do pisma, to 2,5–5 tys. zł. Chociaż zdarzają się kwoty powyżej 7 tys. zł. Konkurencja wzrosła po wejściu aparatów cyfrowych. One zmieniły też zachowanie na sesji. – Dawniej fotograf wyrokował: „Mamy to”. Nikt nie wiedział, co on ma – mówi Beata Misiewicz i dodaje, że teraz również stylista pochyla się nad ekranem komputera i może ocenić zdjęcia. – Wizja musi być wspólna. Sesje odbywające się w studiu trwają zazwyczaj kilka godzin, jeden dzień. Ograniczone są kosztem wynajęcia studia. W zależności od wyposażenia cena ta waha się w Warszawie od 1 do 1,5 tysiąca złotych. Studio z przystawką cyfrową to około 2,5 tysiąca złotych – mówi Monika Różańska ze Świetlicy, studia Andrzeja Świetlika. Przystawka cyfrowa podraża sesję, ale aparaty klasyczne zużywały więcej materiałów: polaroidy jako zdjęcia próbne i około dwóch filmów na ujęcie. Zależnie od fotografa. – Jeśli trzeba zrobić mało zdjęć, sesja cyfrowa wcale nie jest tańsza – mówi Wuensche. Sesja nie może się obyć bez makijażystów i fryzjerów. Dobrych jest na rynku niewielu. Kiedyś działali na własną rękę. Teraz najlepszych fachowców wyłapały firmy kosmetyczne, stali się ich reprezentantami. Używając kosmetyków danej firmy, przygotowują modelki do sesji według wskazówek stylistki lub własnych projektów. Dla kogo pracują, można się dowiedzieć z podpisu (czasem z logo firmy). To powszechna forma współpracy. Tak podpisują się: Gonia Wielocha – Helena Rubinstein, Joanna Kowalska – Guerlain, Tomek Kocewiak/D’vision Art. dla Lancôme, Robert Bielski/Mary Kay. Makijaż do sesji to koszt rzędu 300–500 zł. Fryzura podobnie, choć cena zależy od tego, czy do każdego zdjęcia zmienia się upięcie włosów. Przez cały czas trwania sesji każdy członek ekipy śledzi ciało modelki. Sytuacje alarmowe to rozmazany tusz, potargany kok, fałdy na sukni. Po sesji Przygotowując zdjęcie do druku, można usunąć z niego wszelkie niedoskonałości, także wynikłe np. ze złego skanowania. Można zlikwidować zniekształcenia obrazu, tzw. dystorsje, gdy zdjęcia robione są szerokim kątem (krótką ogniskową) i płaszczyzna się zakrzywia. To zjawisko najczęściej dotyczy fotografii architektury i małych wnętrz. – Przy fotografowaniu mody stosuje się czasem długą ogniskową. Wtedy następuje nienaturalne spłaszczenie, na przykład twarzy modelki. Jest to szczególnie widoczne z półprofilu. To zjawisko też można zniwelować obróbką komputerową – mówi Piotr Szymański, dyrektor ds. produkcji „Elle”. – Przede wszystkim jednak można usunąć niedoskonałości – poprawić kolor skóry tak, by była świeża, a nie jak polana wrzątkiem – mówi Szymański. Zmieniając kontrast, można poprawić kształt głowy i twarzy. Można wręcz przeprowadzić operacje chirurgiczne. Zmniejszyć piersi, wyszczuplić nogi, odchudzić kogoś albo zlikwidować żebra modelce, jeśli jeszcze sama nie usunęła ostatnich, by mieć talię osy. Można poprawić fakturę np. futra i strukturę materiału. Gdy Beata Misiewicz zwróciła podczas jednej z sesji uwagę, że obrus jest pognieciony, usłyszała: – To się wyprasuje w komputerze. Fotografowie często przygotowują zdjęcie przed oddaniem do redakcji. Misiewicz uważa, że komputer ułatwia pracę, ale nie można przesadzać z upiększaniem rzeczywistości. Katarzyna Jaruzelska-Kastory, „Rzeczpospolita”
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter