Temat: prasa

Dział: PRASA

Dodano: Maj 31, 2025

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Skazani na dożywocie. Dziennikarze pracują po kilkadziesiąt lat i to nie ewenement

Dziennikarskie emerytury to problem. Szczególnie w telewizji, ale też w Polskim Radiu dominują umowy cywilno-prawne, które nie dają żadnych uprawnień do emerytur (fot. Beth Macdonald/Unsplash.com)

Dzień po śmierci Mariana Turskiego redaktor naczelny „Polityki” Jerzy Baczyński stwierdził w rozmowie z TVN, że niemal 70 lat pracy tego wybitnego dziennikarza było ewenementem na skalę ogólnopolską. Jednak wśród dziennikarzy kilkadziesiąt lat pracy zawodowej wcale ewenementem nie jest. Niektórzy chcieliby się rozstać z zawodem, ale nie mogą.

Magdalena, dziennikarka jednego z dzienników regionalnych w południowej Polsce (prosi, by nie podawać nazwiska, bo nie czuje się pewna zatrudnienia), przyznaje, że ma szczęście, bo pracuje na etacie. To oznacza, że pracodawca odprowadza za nią składki do ZUS. Pracuje dziewięć lat, zaczynała tuż po dwudziestce. Mówi o sobie „stara”.

– W małych, lokalnych gazetach nie jest jeszcze najgorzej, bo tam często dają etaty – mówi. – Gorzej jest w telewizji. Można sporo zarobić, ale na emeryturę trzeba odkładać samemu. Wiem, że część moich kolegów to robi. Ale nie wszyscy.

W „małych, lokalnych gazetach” należałoby się spodziewać małych, lokalnych etatów. Ale nie wszędzie. Wypłaty netto zwykle przekraczają pensję minimalną. Ewenementem jest „Tygodnik Podhalański”, gdzie dziennikarze zarabiają 7 tys. zł na rękę. Jerzy Jurecki, wydawca „TP”, zdecydował się na wyższe wypłaty przed pandemią. Gazeta sprzedawała się świetnie (nadal pozostaje jednym z najchętniej kupowanych tygodników lokalnych w Polsce), nakład rozchodził się nie tylko na Podhalu, ale również w Chicago, gdzie konkurował z „Dziennikiem Związkowym”, najstarszą na świecie wydawaną nieprzerwanie polskojęzyczną gazetą. Pandemia jednak namieszała mu w finansach. – Teraz chyba bym się już na wprowadzenie takiej podwyżki nie zdecydował – przyznaje Jurecki. Niemniej jego dziennikarze o przyszłe emerytury martwić się nie muszą.

Magdalena wspomina swoją ścieżkę zawodową: praktyki, potem rok na współpracy, zleceniach i umowach o dzieło, potem praca na etacie, a potem nie przedłużyli jej umowy. Szczęścia poszukała w innej redakcji, ale znów dostała tylko zlecenie. – Tyle dostawałam, że chyba bardziej opłacałoby im się dać mi tę umowę o pracę, ale woleli przedłużać zlecenia. Teraz w dzienniku mam stabilniejszą sytuację. Ale gdybym chciała liczyć na emeryturę z tej roboty, musiałabym być mocno naiwna.

Mateusz, niewiele młodszy od Magdaleny, zajmuje się serwisem internetowym jednego z mediów na Pomorzu. – Kasy wielkiej z tego nie ma – przyznaje. – Trochę ponad pensję minimalną, czasem jakaś premia wpadnie za wyniki, ale jestem na etacie. Pracuję osiem godzin, mam płatny urlop i wolne za weekendy. Można w tym czasie jakoś poukładać życie i trochę dorobić na szybkich zleceniach. Emerytura? – Każdy z nas, z moich rówieśników w mediach, ma jakieś IKE (Indywidualne Konto Emerytalne), IKZE (Indywidualne Konto Zabezpieczenia Emerytalnego), fundusz emerytalny czy obligacje.

Sam wpłaca na IKZE. Na razie po 100 zł miesięcznie. Pieniądze niewielkie, ale według kalkulatora po 37 latach powinien dostać ponad 3 tys. zł dodatkowej emerytury.

Magdalena woli obligacje. Też stówa miesięcznie. – Może kiedyś urośnie – zastanawia się. – Poza tym są pandemie, wojny, człowiek nie wie, czy emerytury w ogóle dożyje. Dobrze mieć jakiś zapas. Z oszczędności dziś może bym ze dwa miesiące przeżyła.

Mateusz: – Mam nadzieję, że do 65. roku życia oszczędności na tyle urosną, żebym spokojnie przeżył starość, nawet jeśli emerytura nie będzie wysoka.

Magdalena: – Ja tam na państwo niespecjalnie liczę. Ale też nie wydaje mi się, żeby mi się chciało w wieku 60 lat nadal ganiać po nowe tematy w teren.

STARSI LICZĄ

Wspomniana przez Magdalenę sytuacja w telewizjach jest udziałem wielu dziennikarzy, także w stacjach wielkiej trójki – TVP, TVN i Polsatu.

Dwa lata temu głośnym echem odbiła się sprawa Roberta Jałochy, byłego dziennikarza TVN, w którego imieniu Państwowa Inspekcja Pracy wystąpiła do sądu o uznanie jego „dzieł” za spełniające warunki umowy o pracę. Jałocha miał kierownika, pracował w wyznaczonym miejscu, korzystał z urlopów, a kiedy uległ wypadkowi, potraktowano to jako wypadek przy pracy. Warszawski sąd pracy uznał więc, że faktycznie nie była to umowa o dzieło, ale o pracę, i nakazał TVN wypłacenie zaległych składek emerytalnych.

Pochodną procesu i drugiej, podobnej sprawy – operatora TVN Kamila Różalskiego – stała się kontrola Głównego Inspektoratu Pracy u nadawcy. Stacja zachowała się dobrze i zmniejszyła niemal o 800 liczbę umów cywilnoprawnych z faktycznymi pracownikami.

W 2024 roku wzrosła też liczba umów o pracę w TVP. – Ale etaty dają młodym – mówi Aleksandra Fudala, dziennikarka katowickiego oddziału TVP Katowice, wielokrotnie nagradzana za swoje reportaże. Jej samej do emerytury zostało już niewiele. – Z kalkulatora emerytalnego wychodzi mi 3100 zł brutto, ale pani z ZUS powiedziała mi, żebym się do tej kwoty nie przyzwyczajała, bo sumy z kalkulatora są zawyżane.

Fudala w mediach pracuje 30 lat. Ma doktorat, wykłada na uniwersytecie. – Te 3 tys. mam tylko dlatego, że równolegle pracowałam na uczelni. Bez tego miałabym 309 zł emerytury.

Kwota trzech tysięcy nie zachęca, by przejść na emeryturę, choć Fudala odlicza dni. Czy będzie nadal pracowała w TVP? – U nas nie chcą emerytów, więc chyba poszukam pracy w szkole – mówi. Nie myśli o dalszej aktywności telewizyjnej, choć przyznaje, że jest skazana na dożywotnią pracę. O uruchamianiu własnego programu na YouTubie nie myśli. – To już nie są lata dwutysięczne, żeby odpalić kanał na YouTubie i odnieść sukces – mówi.

Na swoją emeryturę z niepokojem patrzy też Anna Bożyk, dziś pracownica biura prasowego Urzędu Miejskiego w Sosnowcu. Ponad 30 lat temu była jednym z bardziej rozpoznawalnych głosów radiowych w aglomeracji śląskiej – pracowała jako serwisantka w Radiu Top. Potem na dziesięć lat trafiła do TVP Katowice.

– Zostało mi pięć lat do emerytury i już się boję – przyznaje. – W mediach etat miałam tylko przez dwa lata – w radiu. Potem w TVP wyłącznie umowy o dzieło przez dziesięć lat. Gdyby nie praca przez 25 lat w biurze prasowym – byłabym w czarnej d… – mówi i zgadza się na taki cytat.

Swoje szanse na emeryturę przelicza też Kamil – wydawca jednej z gazet na Dolnym Śląsku. Przeczytał o emeryturach stażowych – 30 lat pracy etatowej w zawodzie dziennikarza, który jest traktowany jako praca w szczególnym charakterze. – Łapię się za rok. I tyle mnie widzieli. Najwyżej jakoś sobie dorobię – mówi.

Perspektywa niezła. Kamil jest po pięćdziesiątce. Na regularną emeryturę musiałby czekać jeszcze niemal 15 lat. Z tym, że ustawy o emeryturach stażowych nadal nie ma, a przepisy o emeryturach pomostowych co prawda dają mu szansę na wcześniejsze odejście z pracy, ale dopiero w wieku 60 lat.

LICZĄ ZWIĄZKOWCY, STATYSTYCY I NACZELNI

Umowy cywilno-prawne na krótką metę są bardziej opłacalne dla dziennikarzy niż etat. – Jeżeli mam budżet X na określone stanowisko, dziennikarz może sam wybrać, czy woli dostać więcej pieniędzy, bo z jego dzieła oddamy tylko 10 proc. podatku, czy woli podzielić się niemal pół na pół z ZUS – mówi redaktor naczelny jednej z ogólnopolskich gazet. – Jesteśmy elastyczni, ale nie dziwię się, że ludzie liczą pieniądze tu i teraz, a nie za kilkadziesiąt lat.

Pracodawcy trudno się dziwić. Jeżeli jego kwota X na stanowisko wynosi około 6,5 tys. zł, dziennikarz dostanie raptem 4 tys. Żeby zarobił około 5 tys. zł, pracodawca musi zapłacić 8 tys.

Zatem w liczeniu pieniędzy tu i teraz nie ma nic dziwnego – od czasów reformy emerytalnej rządu Jerzego Buzka w 1999 roku na pewności emerytury trudno polegać. Przepisy się zmieniają, a same świadczenia emerytalne są wykorzystywane jak kiełbasa wyborcza: kto da więcej. Jednocześnie wszystkie symulacje emerytalne – i te z ZUS, z otwartych funduszy emerytalnych, i te z IKZE, i te z funduszy inwestycyjnych, zakładają, że w perspektywie najbliższych 40 lat nic się nie zmieni.

– Dziennikarskie emerytury to problem. Szczególnie w telewizji, ale też w Polskim Radiu dominują umowy cywilno-prawne, które nie dają żadnych uprawnień do emerytur – mówi Piotr Szumlewicz, przewodniczący Związku Zawodowego Związkowa Alternatywa. – Od dawna sugerujemy ich oskładkowanie. Dopiero takie rozwiązanie skłoniłoby pracodawców do rozważenia, czy lepiej komuś dać umowę cywilną, czy go zatrudnić na umowę o pracę.

Według Ogólnopolskiego Badania Wynagrodzeń Sedlak & Sedlak oraz Poradnika Pracownika średnie miesięczne wynagrodzenie całkowite dziennikarza wynosiło w 2024 roku 6 690 zł brutto (niewiele ponad 4 tys. na rękę). Co drugi dziennikarz otrzymywał pensję od 5 340 zł do 9 360 zł brutto. Jedna czwarta najgorzej wynagradzanych dziennikarzy zarabiała poniżej 5 340 zł brutto. Na zarobki powyżej 9 360 zł brutto mogła liczyć jedna czwarta dziennikarzy.

Jak to się przekłada na emerytury? Przy przeciętnym wynagrodzeniu 4,9 tys. zł brutto emerytura 65-latka wyniesie 4 tys. zł brutto, czyli niespełna 3 tys. zł na rękę. Przy wynagrodzeniu 7,5 tys. zł – 6 tys. zł brutto; obie kwoty zostaną pomniejszone o podatek i składkę zdrowotną. I to pod warunkiem, że w międzyczasie nie dojdzie do żadnych kataklizmów, zarówno w świecie, jak i w przepisach.

STARSI JUŻ NIE LICZĄ

Ziemowit, 53 lata, zaczynał w 1991 roku w radiu studenckim. – Poza etatem pracowałem może ze dwa lata. Ale wtedy ktoś mi powiedział: za 30 lat będziesz się martwił. Wydaje mi się, że nie mam czym. Ale szczerze – nie wydaje mi się też, żebym odszedł z zawodu. Nie z powodu pieniędzy, tylko dla tego dreszczyku, który pomaga żyć.

Jadwiga Jenczelewska pracę zaczynała jeszcze w latach 70. XX wieku. – Moim guru był wtedy Bronisław Schmidt-Kowalski, legenda polskiej prasy regionalnej. W latach 40. spóźnił się na swój własny ślub, bo musiał oddać gazetę do drukarni. Po poznańskim Czerwcu ‘56 trafił najpierw do rozgorączkowanego przemianami Szczecina, a potem na Śląsk, gdzie miał budować nową gazetę. I zbudował „Dziennik Zachodni”. Dobra passa trwała do czasów „Solidarności”, kiedy mu zarzucono współpracę z PZPR. Schmidt-Kowalski 31 maja 1981 roku, w wieku 55 lat, otrzymał od premiera Wojciecha Jaruzelskiego specjalną emeryturę. Był bodaj najmłodszym naczelnym z takim przywilejem. Jednak nie pogodził się z tą sytuacją nigdy. Do końca życia wydawał lokalną, samorządową gazetę w śląskich Pawłowicach. Do końca życia szkolił też studentów.

– W życiu nie pomyślałabym, że zostawię zawód – mówi Jadwiga Jenczelewska. – Owszem, mam emeryturę, ale to nie jest jakaś podstawa mojego utrzymania. Poza tym w tym fachu człowiek się nie wycofuje z powodu wieku. Mogę to pracuję.

Pracuje z młodymi ludźmi i przyznaje: – Emerytura ich nie interesuje. Ale mam wrażenie, że praca do śmierci również nie.

Wieku nie liczy sobie Ryszard Bańkowicz, dziennikarz „Kuriera Polskiego”, „Świata”, „Dokoła Świata”, „Razem”, przez lata korespondent zagraniczny „Życia Warszawy”, potem redaktor naczelny „Businessman Magazine”. Ma 85 lat i nadal jest aktywny zawodowo, co dzień pisze newsy gospodarcze z Polski do agencji prasowej, którą – wraz z kolegą – założył w Finlandii. Do tego jest szefem Rady Etyki Mediów, członkiem zarządu ZAiKS, przewodniczy jego sekcji publicystycznej. Szefuje też Polskiemu Klubowi Publicystyki Międzynarodowej. – W zasadzie wszędzie jestem. Żeby było śmiesznie, jestem też wiceprzewodniczącym zarządu w Europejskiej Federacji Klubów Dziennikarskich. To organizacja unijna – wymienia.

– Pracuję, bo lubię. Uważam dziennikarstwo za jeden z tych szczęśliwych przypadków, gdzie osiągnięcie wieku emerytalnego nie musi oznaczać końca pracy, jeśli człowiek tego nie chce.

Bańkowicz zwraca uwagę, że są zawody, w których istnieją ograniczenia wiekowe. – Jak ktoś jest pilotem czy sędzią, to jest ustawowa granica. W wieku 65 lat musi odejść albo uzyskać pięcioletnią zgodę od ministra. Siedemdziesiątka to jest koniec życia. Ja pracuję, bo mam poczucie przydatności.

BEZ MISJI

Jeden z ogólnopolskich portali. Zatrudnia masowo. Dwudziestokilkulatkowie, którzy do niego trafili, uciekają po kilku miesiącach. Odchodzą sami, nie są zwalniani. Powód? Ośmiogodzinny dzień pracy, terminowe oddawanie materiałów, feedback – bezpośredni kontakt z przełożonym i oceny przekraczają ich rozumienie celu życiu. Powinno być miło.

– Trudno dziś znaleźć młodego dziennikarza, który zdecyduje się na pracę powyżej ośmiu godzin. A czasem dodatkowe 30 minut decyduje o jakości tekstu. Ale nie – jest 16, wychodzę z pracy – słyszy od młodych Jadwiga Jenczelewska.

Mateusz: – Nie, no, jak pilne, to wrzucę. Od czego mam telefon?

***

Ten tekst Ryszarda Parki pochodzi z magazynu Press  wydanie nr 3-4/2025. Teraz udostępniliśmy go do przeczytania w całości dla najaktywniejszych Czytelników.

„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.

Czytaj też: Nowy "Press": rozmowa z Wałkuskim, sylwetka Turskiego, pięć lat podcastu Rosiaka

Press

Ryszard Parka

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.