Akredytacja z dyskryminacją. Przyznawanie akredytacji na imprezy to wolnoamerykanka
Systemy przyznawania i nieprzyznawania akredytacji dziennikarzom i fotoreporterom na rozmaite wydarzenia to w Polsce wolnoamerykanka (fot. Mohamed_hassan/Pixabay.com)
– Wiesz, że wkraczasz na grząski grunt? – usłyszałam od znajomej organizatorki koncertów, gdy szukałam rozmówców do tematu o akredytacjach dziennikarskich. Okazuje się, że emocje po obu stronach barykady są gorące jak przed meczem polskiej reprezentacji.
Niby wszystko powinno działać jak w szwajcarskim zegarku: mediom zależy na relacjonowaniu ważnych publicznych imprez, ich organizatorom – na promocji. Ale tak nie działa. Swoje za uszami mają obie strony.
Określenie „akredytacja” nie występuje ani razu w ustawie Prawo prasowe z 26 stycznia 1984 roku, podobnie jak w Ustawie z 6 września 2001 roku o dostępie do informacji publicznej, choć jednocześnie Prawo prasowe już w pierwszym artykule stanowi, że „Prasa, zgodnie z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej, korzysta z wolności wypowiedzi i urzeczywistnia prawo obywateli do ich rzetelnego informowania, jawności życia publicznego oraz kontroli i krytyki społecznej”. Nawet Wikipedia w haśle „akredytacja” (czyli „postępowanie, w którym upoważniona jednostka wydaje oświadczenie, że określony podmiot jest kompetentny do wykonywania określonych zadań. Wiąże się to z inspekcją dotyczącą postępowania i jakości usług wykonywanych przez akredytowany podmiot”) nie wymienia akredytacji dziennikarskiej.
PO UWAŻANIU
Systemy przyznawania i nieprzyznawania akredytacji dziennikarzom i fotoreporterom na rozmaite wydarzenia to w Polsce wolnoamerykanka. O ile w ogóle istnieją i mają regulaminy, bo wielu organizatorów imprez lub innych eventów przyznaje akredytacje „po uważaniu”.
Akredytacje dziennikarskie umożliwiają zwykle darmowy wstęp na dane wydarzenie, miejsce blisko sceny lub boiska (w przypadku fotografów – w wyznaczonej fosie tuż przed sceną albo w innym atrakcyjnym miejscu), w loży prasowej na meczach albo press roomie, a także uczestnictwo w konferencjach prasowych po wydarzeniu. Do tego zdarzają się dodatkowe benefity, jak możliwość przeprowadzenia wywiadu z wykonawcami lub zawodnikami, catering lub dostęp (tu cytat z zaproszeń) „do normalnych kibli” na festiwalach muzycznych. Akredytacje nie są jednak zaproszeniami – odróżnia je pewnego rodzaju zobowiązanie. Organizatorzy komercyjnych eventów przyznają, że udzielając przedstawicielom mediów darmowej akredytacji, mają nadzieję na rewanż w formie relacji czy recenzji tekstowej, fotoreportażu, wzmianki na social mediach lub reportażu wideo w mediach, które reprezentują.
Instytucje państwowe próbują trzymać fason, przynajmniej w teorii. W 2022 roku utworzono w końcu wspólny Press Room – czyli system obsługi mediów administracji RP – dla wszystkich ministerstw. Wcześniej każde prowadziło osobne systemy akredytacyjne na organizowane przez siebie wydarzenia i wysyłało komunikaty medialne.
ZEMSTA KLUBÓW PIŁKARSKICH
O obecność dużych lub branżowych mediów organizatorzy nierzadko zabiegają sami. Mniejsze albo lokalne mają często pod górkę. Czasami w ogóle jednak nie chodzi o wielkość.
Pod koniec lipca 2024 roku portal Tuba Chorzowa poinformował, że pierwszy raz w ośmioletniej działalności ten największy w mieście portal nie otrzymał stałej akredytacji na mecze drużyny piłkarskiej Ruchu Chorzów w sezonie 2024/2025 w Betclic 1 Lidze (klub spadł właśnie z Ekstraklasy). – Na nasze pytanie mailowe dostaliśmy lakoniczną odpowiedź: „Zgodnie z pkt III.1 regulaminu »Zasady przyznawania akredytacji na mecze Ruchu Chorzów w sezonie 2024/2025« Klub zastrzega sobie prawo do nieprzyznania akredytacji bez podawania przyczyny”. I faktycznie przyczyny nie znamy – komentował na gorąco Bartłomiej Czaja, właściciel i redaktor naczelny serwisu Tuba Chorzowa oraz radny Chorzowa, będący w opozycji do nowo wybranego prezydenta Szymona Michałka, którego w kampanii wyborczej poparły wszystkie grupy kibiców oraz prezes i zarząd Ruchu Chorzów. Klub – mimo medialnej wrzawy wokół nieprzyznania akredytacji miejskiemu portalowi – nie ugiął się i dziennikarze Tuby Chorzowa nie mają wstępu do loży prasowej podczas meczów Ruchu (drużyna gra obecnie na Stadionie Śląskim). – Mam nadzieję, że klub nie jest zaangażowany w politykę i nie chcę tego tak odbierać – mówi dzisiaj Bartłomiej Czaja. – Ta decyzja dalej jest dla mnie kompletnie niezrozumiała. Zwłaszcza że zawsze pisaliśmy o klubie w pozytywnym tonie i współpracowaliśmy z nim, np. zostając partnerami meczu z Legią – dodaje.
Tuba Chorzowa relacjonuje obecnie głównie mecze wyjazdowe Ruchu, dostaje na nie akredytacje od klubów gospodarzy rozgrywek, np. Wisły Kraków. – Dzięki współpracy z Press Focus mamy zdjęcia ze spotkań domowych i wyjazdowych, to też pozwala nam pracować. Warto zaznaczyć, że nie mieliśmy nigdy problemów z akredytacją na największe imprezy w mieście, takie jak mecze kadry i koncerty. Ta sytuacja pokazuje, że przy podejmowaniu decyzji nie zadziałał czynnik merytoryczny, lecz ludzki – podsumowuje redaktor naczelny Tuby Chorzowa.
Brakiem akredytacji jako formą zemsty na mediach posłużyły się też inne kluby piłkarskie. W 2020 roku dzień po ukazaniu się w „Dzienniku Bałtyckim” krytycznego artykułu o Lechii Gdańsk jego autor, Paweł Stankiewicz, stracił akredytację na mecze piłkarskie tego klubu oraz kartę parkingową. Podobnie postąpił dwa lata później Piast Gliwice. Przedstawiciele klubu odmówili wstępu do sektora prasowego dziennikarzom „Dziennika Zachodniego”, w tym Rafałowi Musiołowi, który krytykował w swoich tekstach organizację klubu. Dziennikarz nie doczekał się wyjaśnienia dlaczego, bo Piast – podobnie jak w przypadku innych klubów piłkarskich – rezerwuje sobie prawo do „nieprzyznania akredytacji prasowej bez podawania przyczyny”, według zasady znanej z „Misia”: „Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi…”.
NIEPOKORNY NIE DOSTANIE
Ten sam scenariusz odtworzyła Telewizja Polska w 2019 roku, gdy odmówiła, bez podania powodu, zezwolenia fotoreporterom „Gazety Wyborczej” oraz „Tygodnika Podhalańskiego” na relacjonowanie imprezy sylwestrowej w Zakopanem w 2019 roku. Obie redakcje informowały wcześniej o planach przeniesienia wydarzenia z Równi Krupowej pod Wielką Krokiew, a „Tygodnik Podhalański” nawet zbierał podpisy pod petycją przeciwko przenosinom zabawy sylwestrowej.
Również Sejm za kadencji marszałka z ramienia Prawa i Sprawiedliwości Marka Kuchcińskiego w 2016 roku nie oparł się pokusie cofnięcia rocznej akredytacji, by ukarać niepokornego fotoreportera „Super Expressu”, który ośmielił się sfotografować na sali obrad gołe stopy posłanki Lidii Gądek, które ta zaprezentowała w pełnej krasie, bo, jak tłumaczyła, dała im odpocząć. Zdjęcia opublikowane w gazecie oburzyły marszałka Kuchcińskiego, gdyż „naruszały powagę Sejmu i dobre obyczaje”. Same gołe stopy posłanki w sali sejmowej według niego owej powagi nie naruszyły, dopiero ich zdjęcia w tabloidzie…
Dziennikarze, oczywiście anonimowo, przyznają, że organizatorzy publicznych wydarzeń, którzy nie chcą wpuścić na nie określonych mediów, stosowali jeszcze niedawno „metodę na SOP”, czyli Służbę Ochrony Państwa. – Zasłaniając się nią, nie wpuszczono między innymi w 2022 roku na 30. obrady Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ „Solidarność” w Zakopanem przedstawicieli „Tygodnika Podhalańskiego”, „Gazety Krakowskiej”, Polsatu i „Gazety Wyborczej”. Organizator stwierdził, że to decyzja SOP, bo chodzi o bezpieczeństwo prezydenta Andrzeja Dudy. Akredytacje dostali dziennikarze Telewizji Polskiej i Polskiego Radia – przypomina jeden z dziennikarzy.
WYŁUDZANIE ZDJĘĆ
Oburzenie, zwłaszcza wśród fotoreporterów, budzą praktyki niektórych podmiotów żądających w zamian za akredytację zrzeczenia się na ich rzecz praw do zdjęć wykonanych na danym wydarzeniu lub wymagających zgody organizatora na ich publikację. W 2023 roku afera z regulaminem przyznawania akredytacji na Łódź Summer Festival zakończyła się usunięciem z niego przez organizatora wszystkich niewłaściwych zapisów.
Problem nadgorliwych specjalistów od eventów jednak nie zniknął, czego przykładem jest tegoroczny regulamin przyznawania nawet już nie akredytacji, lecz „kart wstępu” na toruński Międzynarodowy Festiwal Filmowy „EnergaCAMER-IMAGE”, który odbędzie się w dniach 16–23 listopada. Impreza jest finansowana m.in. z pieniędzy Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, miasta Toruń oraz województwa kujawsko-pomorskiego. Fotografowie dostają takie karty za darmo, ale w zamian, oprócz dostarczenia „zeskanowanego pisma z redakcji delegującej daną osobę na Festiwal” i „linków do zdjęć z wcześniejszych edycji Festiwalu EnergaCAMERIMAGE opublikowanych pod własnym nazwiskiem lub w ramach redakcji, z której fotograf został oddelegowany”, fotograf jest zobowiązany do „podpisania oświadczenia, na mocy którego udzieli on Fundacji Tumult licencji do wszystkich zdjęć wykonanych przez siebie w ramach karty wstępu”.
– Chodzi nam tylko o licencję, chcemy móc pokazać te zdjęcia – przekonywała cytowana przez Press.pl Agnieszka Swoińska, szefowa biura festiwalowego Camerimage. – Nie chodzi nam o prawa do nich. Nie mamy zamiaru sprzedawać tych zdjęć ani na nich zarabiać. Chcemy jedynie móc je wykorzystać w naszych materiałach – twierdzi.
– To żerowanie na nas, fotoreporterach, i brak szacunku dla naszej pracy. Organizatorzy chcą po prostu zapewnić sobie darmowe bazy zdjęć – uważa Arkadiusz Gola, wieloletni fotoreporter „Dziennika Zachodniego”, cytowany przez Press.pl.
***
To tylko fragment tekstu Katarzyny Pachelskiej. Pochodzi on z najnowszego numeru „Press”. Przeczytaj go w całości w magazynie.
„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.
Czytaj też: Nowy „Press” – Katarzyna Kasia, Solorz, odejścia szefów RMF, a także TVP PiS Bis
Katarzyna Pachelska