Temat: na weekend

Dział: MAGAZYN PRESS

Dodano: Luty 05, 2022

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

"Zarobiony jestem!". Jak zmotywować dziennikarza, by mu się chciało

(fot. The Climate Reality Project/Unsplash)

Czy da się obliczyć wydajność dziennikarza? Wierszówkę w redakcjach zastępuje często stała pensja wspierana systemami motywacyjnymi. W portalach elektronicznych i wydaniach cyfrowych gazet królem jest liczba wejść na stronę

W tygodniku  „Polityka” oprócz stałej pensji dziennikarze dostają tradycyjną wierszówkę za teksty, które publikują. Z honorariów mogą uzyskać drugie tyle, a nawet więcej, niż wynosi kwota etatu. – Wierszówka to silny motywator. Jeśli się pisze, zarobki są wyższe – mówi Mariusz Janicki, I zastępca redaktora naczelnego, i podkreśla, że na wysokość honorariów wpływa nie tylko objętość tekstów, ale ich jakość oraz wkład pracy włożony w poszukiwanie źródeł i rozmówców. – Dodatkowo co tydzień mamy ocenę ostatniego numeru tygodnika. Dokonuje jej kolejno jeden z naszych dziennikarzy. Ma on do dyspozycji pulę nagród (od  jednej do trzech, do tysiąca złotych) za najlepsze teksty. Naszą intencją było to, aby o nagrodach nie decydowało kierownictwo redakcji, ale sami dziennikarze, którzy przyznają je koleżankom i kolegom według własnych zróżnicowanych kryteriów oceny – wyjaśnia Mariusz Janicki.

Redakcja „Polityki” w umowach o pracę nie zapisuje sztywno, ile tekstów powinien dziennikarz napisać w określonym czasie. Zwyczajowo przyjmuje się, że co najmniej dwa w miesiącu. A co jeśli dziennikarz wyrabia zbyt małą wierszówkę? – Nie mamy sformalizowanego systemu wyciągania konsekwencji, bazujemy na zaufaniu i odpowiedzialności. Raczej dociekamy, jakie są przyczyny chwilowo obniżonej efektywności, rozmawiamy, wyjaśniamy i staramy się pomóc – zapewnia Janicki.

ETAT, WIERSZÓWKA, RYCZAŁT, PREMIA

„Tygodnik Powszechny” w umowach o pracę lub współpracę bardzo szczegółowo opisuje zakres obowiązków dziennikarzy: ile tekstów, rubryk czy prowadzenia numeru trzeba wykonać. – Wszystko ponad to pensum jest dodatkowo płacone w formie honorarium – wyjaśnia Jacek Ślusarczyk, prezes zarządu spółki z o.o. Tygodnik Powszechny. Ta dodatkowa kasa stanowi znaczną część zarobków, bo wydawcy zależy, aby jak najwięcej tekstów pracowników redakcji ukazywało się w papierowym tygodniku, w wersji cyfrowej i dodatkach tematycznych. Motywuje też do inicjatyw, pomysłów, robienia podcastów. – W przypadku znakomitych publikacji, które przysparzają nam czytelników, przyznajemy premie – dodaje wydawca „TP”. To motywowanie autorów jest ważne też z tego powodu, że „Tygodnik Powszechny” nie ma dużych przychodów z reklam, utrzymuje się głównie ze sprzedaży wydań papierowych i cyfrowych, musi zatem dbać o wysoką jakość publikowanych tekstów.

Kilkanaście lat temu w „Rzeczpospolitej” wprowadzono, wzorem korporacji, przygotowane przez dział HR, arkusze ocen dziennikarzy, gdzie przełożeni okresowo punktowali aktywność pracowników na różnych płaszczyznach. Ale ten system nie utrzymał się długo.

Czytaj też: W Polska Press chcą więcej pieniędzy

Dziś pracownicy tej redakcji mają stałe pensje, a za publikacje w papierze i w internecie dostają wierszówkę, może być ona jednak w postaci comiesięcznego ryczałtu. Z takiej ryczałtowej formy honorarium może skorzystać osoba, która sprawdziła się w pracy przez dłuższy czas. – Wielu dziennikarzy woli mieć stałą comiesięczną kwotę. Nie muszą się zastanawiać, które teksty przyniosą im większy zarobek – podkreśla wicenaczelny Michał Szułdrzyński.

– Ryczałt uwalnia od pracy na akord, która w naszym wypadku może oznaczać osłabienie jakości materiału – dodaje Bogusław Chrabota, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”. Jednak przyznaje, że w wielu redakcjach ryczałt bije w inwencję, aktywność, może się też pojawić problem deficytu materiałów do publikacji. U niego w redakcji są wszakże mechanizmy motywacyjne, które pozwalają uniknąć takich negatywnych zjawisk. – Przy naszej strategii digital first wszystkie teksty idą w pierwszej kolejności na stronę online. A najlepsze trafiają do papieru, często w rozwiniętych wersjach. Istnieje niepisana zasada wyścigu o miejsce w papierze, więc dziennikarze się starają – zapewnia redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”.

Z kolei w „Newsweek Polska” większość pracowników redakcji dostaje stałe pensje. Są też premie dla autorów, których teksty zwiększają sprzedaż subskrypcji w internecie. Za wybitne teksty pracownicy redakcji mogą też dostać nagrodę redaktora naczelnego lub wydawcy (Ringier Axel Springer Polska). – Jesteśmy niedużym zespołem i każdy ma pracy pod dostatkiem, bo piszemy do wydania papierowego, cyfrowego i wydań specjalnych. Co tydzień na łamach i codziennie w internecie widać, jak kto pracuje. A w redakcyjnym systemie zarządzania treściami łatwo sprawdzić liczbę tekstów napisanych przez danego autora i ich wyniki – zapewnia Dariusz Ćwiklak, zastępca redaktora naczelnego „Newsweeka”.

Szefowie innych gazet potwierdzają, że redakcje – przez konieczne cięcia kosztów – tak zmniejszyły zatrudnienie, że teraz mówi się raczej o przepracowaniu, nadmiarze obowiązków niż miganiu się od pracy. Jednak im większa redakcja lub grupa wydawnicza, tym mocniejsza chętka wydawców do formalizowania nadzoru nad aktywnością pracowników.

SYSTEM Z JAROCINA

Własne sposoby oceny i wyceny pracy dziennikarzy stosuje Południowa Oficyna Wydawnicza z Jarocina, która ma w swoim portfelu cztery tygodniki lokalne (w tym „Gazetę Jarocińską”), ogólnopolską gazetę „Wieści Rolnicze” i siedem portali internetowych. – Przez lata wypracowaliśmy sobie system, który z jednej strony ma sprawiedliwie płacić za pracę, a z drugiej mobilizować do działalności twórczej – opowiada Piotr Piotrowicz, prezes zarządu Południowej Oficyny Wydawniczej.

Tak więc zatrudniony u tego wydawcy dziennikarz ma etat z dokładnym określeniem ilości pracy do wykonania na rzecz wydania papierowego i portalu. – Nie sposób jednak wszystko zmierzyć, więc to redaktor naczelny jest odpowiedzialny, by równomiernie, sprawiedliwie obciążać obowiązkami dziennikarzy. Ale ma on też narzędzia, by nagradzać za zaangażowanie – wyjaśnia Piotr Piotrowicz. Są nimi comiesięczne premie – osobna za papier, osobna za internet. W pierwszym przypadku pula wynosi 10 proc. pensji i te nagrody przyznaje redaktor naczelny. W drugim (pula 7,5 proc.) nagradza się autorów 10 publikacji, które mają największą oglądalność wśród czytelników internetowych. – Chodzi mi o to, by wywołać w dziennikarzach nawyk kreowania ciekawych informacji w internecie. Dlatego te wprowadzone przed rokiem premie nazwałem funduszem kreatywności – dodaje prezes Piotrowicz.

Czytaj też: Żyżyński wraca. „Zostałem z suahili, jak Deyna z angielskim” - mówi nam

Jednocześnie jego dziennikarze mają obowiązek systematycznego wypełniania kart pracy. Przygotowano dla nich w Google specjalne arkusze, w które sami wpisują, co robią i ile czasu pracują nad materiałami. – To pozwala im zastanowić się nad swoją pracą, a ja mogę w każdej chwili wejść w ich arkusze i zobaczyć, jak działają – mówi Piotr Piotrowicz.

Tak rozbudowanego systemu nie mają zwykle mniejsze lokalne wydawnictwa. W redakcji chrzanowskiego „Przełomu” w umowach dziennikarskich zawarte są podstawowe obowiązki, np. redagowanie stałych rubryk i kolumn, a za materiały autorskie wypłaca się honoraria. – Każdy numer omawiany jest przez prowadzącego, który typuje do nagrody jeden lub dwa najlepsze teksty. Premiowane są one uznaniową nagrodą – mówi redaktor naczelna Alicja Molenda. Podobnie jest w „Tygodniku Podhalańskim”, który stosuje system: etat – wierszówka – nagroda. – A ja jestem zwolennikiem stałych pensji. U nas każdy dostaje miesięcznie tyle, na ile się umówiliśmy. Redakcja jest mała, więc widać, kto ile pracuje – wyznaje Andrzej Andrysiak, wydawca „Gazety Radomszczańskiej”.

MOTYWACJE POD WYDANIA CYFROWE

W początkowych latach obecności Agory na giełdzie w „Gazecie Wyborczej” istniał system premiowo-lojalnościowy „Wybitni”. Polegał na tym, że kierownictwo co jakiś czas ogłaszało, kto jest wybijającym się dziennikarzem. Dostawał on premię i prawo do zakupu akcji Agory za 1 zł. Ale to już przeszłość, na preferencyjne akcje nie ma co liczyć.

– Dziś zdecydowana większość dziennikarek i dziennikarzy piszących dla „Gazety Wyborczej” to osoby zatrudnione na umowę o pracę, ze stałym comiesięcznym wynagrodzeniem. Oczywiście mamy dla dziennikarzy dodatkowe systemy motywacyjne – mówi Mikołaj Chrzan, zastępca redaktora naczelnego „GW”, szef redakcji lokalnych.

Dla „Press” może opowiedzieć o dwóch sposobach motywacji. Od kilku lat działa system comiesięcznych nagród dla dziennikarzy, których teksty przyczyniają się do zwiększenia liczby sprzedanych prenumerat cyfrowych. Indywidualne nagrody wynoszą od paruset do nawet paru tysięcy złotych po przekroczeniu określonego progu pozyskanych subskrypcji.

– Jesienią wprowadzimy też dodatkowy system, oparty na angażowaniu prenumeratorów. Co miesiąc nagradzani będą dziennikarze, których teksty najbardziej zaciekawią naszych subskrybentów – bo na ich lekturze prenumeratorzy spędzą najwięcej czasu. Nagrody będą trafiać do najlepszych dziennikarek i dziennikarzy ze wszystkich działów redakcji centralnej i redakcji lokalnych – zarówno tych dużych, jak i małych zespołów – zapowiada Mikołaj Chrzan.

Zastępca redaktora naczelnego „GW” podkreśla też, że wszystkie systemy motywacyjne są spójne ze strategią „Wyborczej”: – Wspierają jakościowe dziennikarskie teksty, sprzedaż prenumerat i zaangażowanie naszych czytelników.

Czytaj też: Robert Mazurek, najmądrzejszy w całym Świeciu

Trudno się dziwić tej strategii. „Gazeta Wyborcza” jest jednym z tych pism, w których wydania cyfrowe mają coraz większe znaczenie. Redakcja podaje, że ma już ponad 250 tys. cyfrowych subskrypcji. Zmienia więc sposób mierzenia aktywności i efektywności pracy dziennikarzy na wzór portali internetowych, gdzie liczy się oglądalność.

– Wiadomo, że najwięcej odsłon w internecie wywołują teksty budzące lęk, sensacyjne i dotyczące gwiazd – przyznaje Aleksandra Sobczak, wicenaczelna „GW” odpowiedzialna m.in. za stronę główną Wyborcza.pl. Ale zapewnia: – „Wyborcza” nie chce iść w tę stronę. Dla nas celem jest robienie dobrego dziennikarstwa. Więc obok mierzenia opartego na wskaźnikach nagradzamy autorów i redaktorów za działania misyjne, innowacyjne i rozwojowe.

W LUSTRZE TTS

Dawniej, aby ustalić, jakie teksty są najchętniej czytane, redakcje musiały zamawiać drogie i pracochłonne badania opinii, także fokusowe. Dziś redaktor naczelny portalu lub gazety z wydaniem cyfrowym ma takie dane w swoim laptopie. W każdej chwili może zobaczyć w internecie, który artykuł dobrze żre, a który nie ma wzięcia wśród czytelników.

– Od kilku lat badamy TTS, czyli total time spent – opowiada Bartosz Węglarczyk, redaktor naczelny Onetu. Jest to algorytm biorący pod uwagę liczbę osób, które weszły na dany tekst, liczbę odsłon i czas spędzony na lekturze tekstu. Nie uwzględnia jednak osoby, która wejdzie na artykuł tylko na kilka sekund, więc eliminuje clickbaity. – Dzięki TTS wiemy, czy tekst był szeroko czytany i czy był przeczytany do końca, zatem jak zaangażował czytelnika. Na tej podstawie łatwo nam ustalić, który dziennikarz swoimi tekstami, długimi czy krótkimi, budzi zainteresowanie – wyjaśnia Węglarczyk. System ten, pozwalający na ocenę efektywności pracy autorów, wykorzystywany jest także w innych redakcjach Ringier Axel Springer Polska.

Wyniki TTS na bieżąco mogą też śledzić dziennikarze. Widzą, czy ich tekst jest na fali wznoszącej, czy nie. – Mają szanse jeszcze powalczyć o wynik. Zastanowić się, co zmienić lub uzupełnić w tekście, by wskaźnik TTS ruszył. To bardzo motywujące – zapewnia naczelny Onetu.

Dziennikarze tego portalu w zdecydowanej większości mają stałe etaty. Węglarczyk jest twardym przeciwnikiem systemu wierszówkowego. – Uważam, że dziennikarz zasługuje na stałą pensję, żeby co miesiąc nie myśleć, czy dostanie tysiąc lub dwa tysiące złotych mniej lub więcej – zapewnia. Węglarczyk uważa, że pensja jest superważna, jednak na chęć dziennikarza do pracy w redakcji składa się wiele innych czynników, jak atmosfera w zespole, szansa rozwoju zawodowego, systemy motywacyjne. Jeśli zaś chodzi o zachęty finansowe, to dziennikarze Onetu mogą liczyć na specjalne nagrody redaktora naczelnego oraz na pieniądze w comiesięcznym konkursie Best of Onet na najlepsze teksty, inicjatywy i pomysły.

ZASIĘGI I TRANSFERY

W Wirtualnej Polsce zarobki określone są w umowie o pracę, bez wyliczania wierszówek. Honoraria za teksty wypłaca się tylko freelancerom. – Nie chciałbym wchodzić w szczegóły, jak konstruowane są nasze umowy. Za rozliczanie pracy etatowców odpowiedzialni są ich szefowie – mówi Kamil Karnowski, sekretarz redakcji Wirtualnej Polski. – Dla naszego portalu jest bardzo istotne, jakie zasięgi uzyskują teksty i autorzy. Ale nie jest to celem samym w sobie. Mamy świadomość, że wiele wartościowych artykułów poszerzających światopogląd użytkowników, dających im wartości poznawcze i edukacyjne nie ma w internecie wysokich notowań. I to bierzemy pod uwagę – zapewnia Kamil Karnowski.

Szefowie WP niechętnie mówią, jak wygląda kuchnia ich redakcji. Ale dziennikarz, który w WP pracował, zapewnia: – Są bardzo sformatowani na wynik, ciągle śledzą, jaki jest ruch na portalu, a gdy „żółta kropka” (tak w WP nazywają Onet ) ich przegania, robi się gorąco na kolegiach.

Gdy reportażyści i dziennikarze śledczy konkurencyjnego Onetu przebili szklany sufit i jako pierwsi z branży internetowej zaczęli zdobywać prestiżowe nagrody dziennikarskie, właściciele WP postanowili nie poprzestawać na popularnych treściach. Za spore pieniądze przejęli kilku znanych reporterów (Szymon Jadczak, Patryk Michalski, Patryk Słowik, Dariusz Faron) i stworzyli im komfortowe warunki pracy (co zostało nie najlepiej przyjęte przez dotychczasowych członków załogi WP).

MEDIAWORKERZY I TWÓRCY

W cyfrowej rzeczywistości, gdzie wskaźnik wyników jest królem, internetowe narzędzia pomiaru aktywności dziennikarskiej mają swoich zwolenników, ale i tych, którzy radzą podchodzić do nich z dystansem.

Jacek Żakowski, publicysta „Polityki”, jest sceptyczny, czy – podobnie jak w nauce i kulturze – da się precyzyjnie oceniać pracę ludzi mediów. – Te metryczne systemy może dobrze działają w stosunku do mediaworkerów, którzy piszą małe informacyjne bombki albo przetwarzają depesze agencyjne. Pracują nad redakcyjną sieczką i można im płacić za metry. Bardzo wątpię, by to mogło wzmocnić reportaż, dziennikarstwo śledcze, publicystykę – ocenia Jacek Żakowski.

Z takim podziałem na mediaworkerów i uprawiających bardziej twórcze dziennikarstwo nie zgadza się Bartosz Węglarczyk. – W dużym zespole dziennikarskim, jakim jest Onet, spełniamy wiele potrzeb czytelników. Powinniśmy więc mieć ludzi, którzy napiszą ważny reportaż, ale też prognozę pogody czy recenzję filmu. Nie uważam, że jedno jest lepsze czy gorsze od drugiego. Każdy w zespole ma swoje zadanie i to trzeba doceniać. Dopiero gdy każda z tych osób wykonuje, co do niej należy, ten zespół jest fantastyczny – dowodzi redaktor naczelny Onetu. Opowiada, że gdy Janusz Schwertner za reportaż „Miłość w czasach zarazy” otrzymał w tym roku European Press Prize, na wręczenie nagrody pojechało z nim 17 osób z Onetu. – Czuli się zespołem w ważnym dla niego momencie. Tam byli nie tylko ludzie od zmieniających świat artykułów, ale też od prognozy pogody, bez której nie byłoby tekstów Schwertnera i odwrotnie – mówi Węglarczyk i dodaje: – Chcę budować zespół, w którym naczelny ma zaufanie, że dziennikarze pracują jak najlepiej. Moim zadaniem jest walka, aby mieli jak najlepsze płace, a ich, by uzyskiwać jak najlepszy wskaźnik TTS – wykłada swoją filozofię kierowania zespołem Bartosz Węglarczyk.

Rozwiązaniem połowicznym, jakie stosują niektóre redakcje, jest dawanie szansy dziennikarzom, którzy na co dzień zajmują się treściami popularnymi, by co jakiś czas odchodzili od taśmy i w ramach odświeżania głowy pisali rzeczy wymagające autorskiej pracy.

Naczelny Onetu rozprawia się też ze stereotypem, co ma także związek z oceną efektywności pracy dziennikarzy, że ruch w internecie robią przede wszystkim kryminałki, sensacje oraz krótkie teksty. – To prawda, że ludzie chętnie klikają na tekst o krwi i seksie, ale też szybko z niego wychodzą. Nasz system TTS pokazuje, że rekordowe wyniki mają też długie teksty, jak reportaż Janusza Schwertnera „Miłość w czasach zarazy”, czy olbrzymi (150 tys. znaków) tekst Mateusza Baczyńskiego o sprawie śmierci Iwony Cygan. Bardzo wiele osób do końca je przeczytało! – podkreśla Węglarczyk.

Zdaniem redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej” nie ma prostej zależności między liczbą kliknięć czy userów a jakością tekstu. Czasem wybitne publikacje nie są liderami, a rekordy biją artykuły sensacyjne, skandalizujące czy błahe. W tabloidach ten związek jest bardziej oczywisty. W prasie jakościowej trzeba umiejętnie ważyć obecność jednych i drugich. – Czasem przebija się news kompletnie nieoczekiwany lub wyciągnięty z archiwum. I bije rekordy. Dlatego ważne są proporcje, wyczucie wydawcy, jego nos. I refleksja na nieco wyższym poziomie niż oczywiste promowanie blockbusterów typu: „człowiek zagryzł psa” czy „posłanka PiS wzięła łapówkę” – konkluduje Bogusław Chrabota.

Jerzy Sadecki

Pozostałe tematy weekendowe

Media w Pekinie pokażą siłę. Ale połowa sukcesu to dobre...
AbstrachujeTV, czyli per aspera ad abstra. Na YT trudno...
Złowić graczy. Zyski Ten Square Games z gier mobilnych...
* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.