Prodemokratyczna terapia szokowa w portalach i serwisach internetowych
Akcja rozpoczęła się o 4 rano w środę, już wówczas na wielu stronach internetowych mediów pojawił się komunikat o proteście
Wszystkie główne portale i wiele serwisów internetowych, przyłączając się do akcji "Media bez wyboru", zamknęły swoje strony na 24 godziny. Redaktorzy podkreślają, że to największa akcja solidarnościowa w polskich mediach po 1989 roku.
Akcja protestacyjna rozpoczęła się w środę o 4 rano. Już wtedy na wielu stronach internetowych mediów – Tvn24.pl, Polsatnews.pl, Wyborcza.pl czy Forbes.pl – pojawił się komunikat: "Tu powinien być Twój ulubiony serwis internetowy. Dzisiaj jednak nie przeczytasz tu żadnych treści. Przekonaj się, jak będzie wyglądać świat bez niezależnych mediów".
"Media bez wyboru". Dlaczego zniknęliśmy na jeden dzień https://t.co/8dkxxEpSca via @OnetWiadomosci
— Węglarczyk ?????? (@bweglarczyk) February 11, 2021
– Pierwszy raz po 89 roku środowisko dziennikarskie tak szeroko pokazało solidarność – mówi Bartosz Węglarczyk, redaktor naczelny Onetu. – To dzień, w którym wyraźnie widać, kto i jakie wartości wyznaje w mediach. Istnieje duża szansa, że za kilka lat podziękujemy tej władzy za jej zachowanie, bo dzięki temu skonsolidowała środowisko mediowe.
– Akcja jest niezwykle spektakularna. Praktycznie nikt się z niej nie wyłamał, oprócz oczywiście mediów prorządowych – mówi Piotr Pacewicz, redaktor naczelny OKO.press. – Byłem świadkiem rozmowy, kiedy ktoś się zastanawiał, czy dołączyć do akcji. Wtedy padł argument, że oczywiście nic na siłę, ale pewnie nie chciałby znaleźć się w towarzystwie tych, którzy nie przystąpili do protestu.
Część serwisów, m.in. Spider's Web, Wirtualnemedia.pl, Wprost.pl i Pb.pl, nie wyłączyły swoich serwisów, ale dołączyły do strajku, publikując oświadczenie redakcji, teksty tłumaczące aktualną sytuację lub zamieszczając list mediów do rządu.
Zamach na media w Polsce, w tym na Spider’s Webhttps://t.co/VepNh7mpBp #spidersweb
— SPIDER'S WEB (@SpidersWebPL) February 10, 2021
– List otwarty jest od samego rana jako jeden z głównych artykułów na portalu. Promowaliśmy go także w naszych w mediach społecznościowych – mówi Grzegorz Nawacki, redaktor naczelny "Pulsu Biznesu", i tłumaczy, że nie wyłączono serwisu z dwóch powodów. – Pb.pl jest serwisem z płatnymi treściami, w związku z tym najważniejsi są dla nas subskrybenci i nie chcieliśmy z nich czynić zakładników w tym sporze. Nasza strategia opiera się na płatnych treściach, co nas odróżnia od mediów, które się wyłączyły. Po drugie, nikt nas o tej akcji nie poinformował, ja dowiedziałem się o niej rano z Twittera.
Również zarządzający jednej z dużych redakcji zauważa, że dla wielu mediów wygaszenie serwisów było zaskoczeniem. – Uzgodniono w szerszym gronie publikację listu otwartego i niewiele poza tym. W związku z brakiem dostatecznej koordynacji i komunikacji sytuacja od rana dynamicznie się zmieniała. Niektóre portale były zamknięte, inne nie.
Jeden z redaktorów, który chce pozostać anonimowy, tłumaczy, że akcja była przeprowadzana w dużej tajemnicy, bo tylko w ten sposób mogła się powieść.
- Dyskutowaliśmy, czy w internecie wszystko ukrywamy, czy archiwalne rzeczy także, jak będzie się to wyświetlało. Poświęcone były na to duże zasoby, szczególnie zespoły informatyczne musiały poświęcić długie godziny, żeby to zadziałało. Ale zadziałało, wyszło super. Otrzymaliśmy dużo pozytywnych słów od ludzi, że nas popierają – mówi jeden z redaktorów "Gazety Wyborczej".
Wśród spóźnionych z wyłączeniem serwisów była Wirtualna Polska, która ostatecznie po kilku godzinach dołączyła do innych portali. – Dostaliśmy mało czasu na zapoznanie się z listem. Dwie godziny nie wystarczyły, aby dopełnić wszystkich formalności. List podpisaliśmy około godziny 18, a do protestu przystąpiliśmy o 4 rano, publikując na WP informacje o akcji i sam list. Około 10 zamknęliśmy nasze serwisy – opowiada rzecznik Wirtualnej Polski Michał Siegieda.
Z kolei serwis Rmf24.pl początkowo był wyłączony, lecz po kilku godzinach przywrócił działalność. – Bierzemy udział w proteście jako jedni z sygnatariuszy listu, nie nadając od 4 do 10. Od 10 wprowadziliśmy zmodyfikowaną ramówkę, chcąc, aby słuchacze mogli dowiedzieć się z obiektywnego źródła, co się dzieje. To samo dotyczy internetu – tłumaczy Maciej Brzozowski, dyrektor public relations Grupy RMF.
Do protestu dołączyły redakcje, których proponowany przez rząd podatek nie dotyczy, jak np. OKO.press, Kultura Liberalna czy Raport o Stanie Świata Dariusza Rosiaka.
Wspieram protest przeciwko tzw. podatkowi od mediów. Media publiczne zostały zniszczone przez władze - być może bezpowrotnie. Osłabianie komercyjnych niszczy kolejne instytucje niezależne od władzy. Media społecznościowe nie wystarczą, one są częścią problemu, a nie rozwiązaniem. pic.twitter.com/AOBLsWZwsG
— Dariusz Rosiak (@DariuszRosiak) February 10, 2021
– My nie mamy w ogóle reklam, w związku z tym nas ten podatek nie dotyczy. Jednak dotyczy nas sprawa wolności mediów w Polsce, dlatego się w tę akcję włączyliśmy – mówi Piotr Pacewicz z OKO.press. – Nie wiem, czy ta akcja będzie na tyle skuteczna, żeby rząd zmienił plany. Natomiast jest na pewno bardzo skuteczna w uświadamianiu ludziom, jak wyglądałby świat bez wolnych mediów – ulubionego kanału telewizyjnego, stacji radiowej czy portalu. To jest prodemokratyczna terapia szokowa - podkreśla Pacewicz.
Z kolei redakcja Kultury Liberalnej oświadczyła, że dołącza do akcji w geście solidarności z mediami komercyjnymi, a także w poczuciu obywatelskiego obowiązku, i zaapelowała do polityków Zjednoczonej Prawicy, aby wycofali się z pomysłu podatku od mediów.
Nie wszystkie serwisy i portale poparły akcję. Jednymi z tych, które nie wzięły udziału, były media grupy Weszło. Prezes grupy Krzysztof Stanowski przekonywał, że mimo iż nie popiera planowanego podatku, to nie rozumie, dlaczego miałby zaprzestać działalności. "Każdy ma prawo protestować – górnicy, lekarze, nauczyciele i właściciele mediów. (...) Jeśli któryś z dziennikarzy pracujących dla mnie czuje wielką potrzebę dołączenia do protestu, to (...) może dzisiaj nic nie pisać albo nie nagrywać" – napisał Stanowski w oświadczeniu opublikowanym na Twitterze.
Ponieważ mnie ciągle oznaczacie, że jak to możliwe, że nie strajkuję, to wam odpisałem. Pozdrawiam. pic.twitter.com/ZM8g469nUr
— Krzysztof Stanowski (@K_Stanowski) February 10, 2021
Redakcje biorące udział w proteście działały normalnie, a dziennikarze pracowali jak co dzień. – Nie jest to dla redakcji dzień wolny ani nawet półwolny. Rano znów ruszamy – mówi Katarzyna Kozłowska, redaktor naczelna "Faktu".
Akcja trwa do 4 rano w czwartek, jednak redakcje zapowiadają, że to nie koniec. – Nie będzie już oczywiście blackoutu, ale będziemy o tym nadal dyskutować – zaznacza Bartosz Węglarczyk z Onetu.
(BAE, JSX, 11.02.2021)