WARSZTAT
Na pytanie o dziennikarski warsztat w filmie z ust dokumentalistów i dziennikarzy często słyszeliśmy: „Chapeau bas!”.
– Bardzo sprawnie przygotowany film: dokumentacja materiału, prowokacje dziennikarskie, ukryta kamera – chwali Marcin Kącki.
– Sekielski nie dawał się zbyć, był uparty, próbował się czegoś dowiedzieć – ocenia Piotr Pytlakowski z „Polityki”. – Postaci zostały pokazane wnikliwie, i nie, jak dotychczas, jednostkowo, ale w całym ich zbiorze. To pozwoliło lepiej zrozumieć skalę zjawiska i mechanizmy. Ten film opowiada o Polsce, a nie o jednym jej miejscu – puentuje.
Nasi rozmówcy podkreślają znaczenie konfrontacji sprawców z ofiarami. – Były przy tym duże emocje – zauważa Tomasz Patora z TVN. – Tego w telewizji jeszcze nie pokazywano – stwierdza Jerzy Morawski.
Dziennikarze doceniają też research i dobór bohaterów. Bracia spotkali się z kilkudziesięcioma osobami, nagrali kilkanaście, a w filmie pokazano dziewięć. Selekcja była istotna.
– Chcieliśmy przez pryzmat osobistych historii pokazać pełen kontekst, począwszy od pojedynczego dramatu ludzkiego, kończąc na zmowie milczenia w instytucji i ukrywaniu spraw, tuszowaniu ich – opowiada Tomasz Sekielski. Historie tych osób miały się uzupełniać.
– Miałem wrażenie, że film wprowadzał do kolejnych kręgów piekła jak Dante. Gdy wydawało się, że jesteśmy na dnie, otwierał klapę i prowadził jeszcze niżej – opisuje swoje wrażenia Konrad Szołajski.
Atutem są bohaterowie z twarzami i nazwiskami – standardowo w dokumentach o podobnym kalibrze przestępstw twarze bohaterów są zamazywane, nazwiska ukrywane, nawet głos zmieniany. Relacje ofiar są głębokie, mocno osobiste, obfitują w szczegóły zdarzeń, ich reakcje na wspomnienia nie są udawane. To wytwarza wysoki poziom napięcia.
– Mogę sobie wyobrazić, ile Sekielski musiał się natrudzić, by te osoby namówić do takich wystąpień – podkreśla Jerzy Morawski.
Wśród pokazanych sprawców są osoby znane w Kościele katolickim. Dzięki temu media często zaznaczały, że film opisuje ks. Franciszka Cybulę, kapelana Lecha Wałęsy, i ks. Eugeniusza Makulskiego, inicjatora budowy bazyliki w Licheniu. Takie nazwiska podbijały zainteresowanie.
Natomiast samego Tomasza Sekielskiego jest w dokumencie znacznie mniej niż w jego reportażach telewizyjnych. Celowo.
– To film o wielkiej krzywdzie, bólu, więc pokazywałem się, tylko gdy nie było innej możliwości – tłumaczy dziennikarz. A gdy się w filmie odzywał, był stonowany, do bólu konsekwentny. Nie wypowiedział ani jednego zbędnego słowa.