Dziennikarze niezdecydowani ws. decyzji o wycofaniu naklejek "Gazety Polskiej"
Wydawnictwo twierdzi, że nie otrzymało postanowienia sądu ws. wycofania naklejek z dystrybucji (fot. Press)
Sąd Okręgowy w Warszawie nakazał Niezależnemu Wydawnictwu Polskiemu, wydawcy "Gazety Polskiej", wycofanie z dystrybucji naklejek "Strefa wolna od LGBT" dołączonych do wydania tygodnika. Dziennikarze mają wątpliwości co do decyzji sądu, ale według nich zakaz nawoływania do dyskryminacji i przemocy stoi wyżej niż wolność słowa.
Sędzia Agnieszka Derejczyk uznała, że naklejka narusza dobra osobiste aktywisty Bartosza Staszewskiego. Zdaniem Andrzeja Stankiewicza z Onetu naklejka jest wykluczająca. – Można sobie wyobrazić, że powstaną kolejne naklejki wykluczające różnych ludzi. To droga donikąd – mówi. – Jednak jeśli ktoś czuje się urażony, powinien zastosować procedurę cywilną normalnego pozwu. Poza tym ta droga jest po prostu nieskuteczna – dodaje. Według publicysty w ciągu tygodnia nie uda się wycofać naklejek z dystrybucji.
Dyrektor generalny wydawnictwa Beata Dróżdż w oświadczeniu, które ukazało się na stronie głównej Gazetapolska.pl, zaznacza, że NWP po otrzymaniu postanowienia z sądu złoży zaskarżenie. Redaktor naczelny tygodnika Tomasz Sakiewicz napisał na Twitterze: "To był fakenews. Nie ma żadnej klauzuli zabezpieczającej. Decyzja sądu, o ile istnieje, jest nieprawomocna i niewykonalna. Jeżeli gdzieś specjalnie będą chować gazetę lub naklejkę zgłaszamy sprawę do prokuratury". Twierdzi też, że żadne pismo z sądu do redakcji nie dotarło. W rozmowie z Niezalezna.pl powiedział, że będzie się domagał od Bartosza Staszewskiego rekompensaty za każdy zwrócony i niesprzedany egzemplarz tygodnika.
Reprezentująca Staszewskiego adwokat Sylwia Gregorczyk-Abram podkreśla, że wydawnictwo mogą spotkać konsekwencje finansowe za niezastosowanie się do postanowienia sądu. – Nie mamy sygnałów, żeby te naklejki znikały, ponieważ "Gazeta Polska" mówi wprost, że postanowienie to fake news. Ono jest natychmiast wykonalne. Jest też zaskarżalne, ale zażalenie nie wstrzymuje postanowienia – dodaje.
Michał Szułdrzyński z "Rzeczpospolitej" uważa naklejki za społecznie szkodliwe, ale w stosunku do postanowienia sądu ma ambiwalentne uczucia. – Nie mam stuprocentowej pewności, że naklejki wyczerpują znamiona czynu zabronionego. Tak radykalne środki jak zabezpieczenie powinniśmy stosować w sytuacji jednoznacznego przekonania, że doszło do przestępstwa. Paradoksalnie z decyzji sądu cieszą się ci, którzy mówią, że z wolnością słowa jest w Polsce źle, czyli strona liberalna czy lewicowa. Obawiam się, że ten sam mechanizm może w przyszłości posłużyć do zamykania ust właśnie im – dodaje Szułdrzyński.
Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich nazwało decyzję sądu naruszeniem zasady wolności słowa porównywalnym z cenzurą prewencyjną. Zwróciło też uwagę, że działanie sądu może być przeciwskuteczne i zrobić "GP" dodatkową reklamę.
Z decyzją sądu w stu procentach zgadza się za to Wojciech Czuchnowski z "Gazety Wyborczej". – To nie jest żadna wolność słowa. Wartością wyższą od wolności słowa jest wartość, że nie wolno nawoływać do dyskryminacji i przemocy. Tego zabrania prawo. A to jest naklejka dyskryminująca i wzywająca do wykluczenia – mówi. Czuchnowski wyobraża sobie, że taką naklejkę gdzieś trzeba nakleić, a wtedy na jej podstawie można dyskryminować, a nawet usuwać z danego miejsca osoby podejrzewane o przynależność do społeczności LGBT.
(JSX, 30.07.2019)