Prokuratura chciała poznać nazwiska informatorów dziennikarza "Gazety Wyborczej"
Piotr Żytnicki twierdzi, że ujawnienie informacji o zarzutach dla Ryszarda L. nie zaszkodziło śledztwu (fot. archiwum prywatne)
Prokuratura Okręgowa w Piotrkowie Trybunalskim chciała, by Piotr Żytnicki z poznańskiej "Gazety Wyborczej" ujawnił dane informatorów, od których dowiedział się o zarzutach dla Ryszarda L., niedoszłego członka zarządu Orlenu. Żytnicki powołał się na tajemnicę dziennikarską. – Dla mnie jest oczywiste, że informatorów się nie zdradza – mówi dziennikarz.
Prokuratura wezwała na świadka Żytnickiego na początku czerwca. Chodziło o "bezprawne upublicznienie" przez "Wyborczą" z 31 sierpnia 2018 roku "informacji z postępowań przygotowawczych prowadzonych w prokuraturach poznańskich, dot. działania na szkodę SGB Bank S.A. i innych". Tekst Żytnickiego dotyczył zarzutów dla Ryszarda L., który w ubiegłym roku dostał posadę w Orlenie, ale po tym jak o śledztwach w jego sprawie dowiedziało się otoczenie premiera, zrezygnował przed jej objęciem. W jednej ze spraw poznańska prokuratura postawiła Ryszardowi L. zarzut działania na szkodę Spółdzielczej Grupy Bankowej w Poznaniu, której wcześniej był prezesem.
– Prokurator chce ustalić dane moich informatorów. Wierzę, że mu się nie uda, ja mu nie pomogę – mówi Żytnicki "Presserwisowi". Jak dodaje, opublikował tę historię na swoim Facebooku, żeby ostrzec znajomych, że "próby ustalania danych informatorów cały czas się zdarzają".
Początkowo Żytnicki został wezwany do oddalonego o ponad 200 km od Poznania Piotrkowa Trybunalskiego, ale udało mu się namówić prokuraturę na telekonferencję. We wtorek, w jej trakcie, prokurator pytał, skąd Żytnicki wiedział, że Ryszardowi L. mają być postawione zarzuty i że L. nie stawił się na przesłuchaniu. – Powiedziałem, że osoba lub osoby, które udzieliły mi informacji w tej sprawie, zastrzegły anonimowość, więc powołuję się na tajemnicę dziennikarską. Prokurator dalej nie drążył – opowiada Żytnicki.
Dziennikarz "Wyborczej" uważa, że sprawa jest absurdalna. – Nie ujawniałem szczegółów, zeznań świadków, opinii biegłych. W artykule napisałem po prostu, że prokuratura stawia zarzuty temu człowiekowi i on nie przyszedł na przesłuchanie. Podczas mojego przesłuchania wyraziłem opinię, że ujawnienie tych informacji w żaden sposób nie szkodziło śledztwu. Podejrzany wiedział, że będzie podejrzanym, bo dostał wezwanie. Nie mógł dowiedzieć się z "Gazety", że prokuratura planuje mu postawić zarzuty – mówi.
(JSX, 26.06.2019)