Bertold Kittel lubi mieć rację
Bertold Kittel po odebraniu nagrody Dziennikarz Roku 2018 (fot. Adam Kozak)
Bertold Kittel został Dziennikarzem Roku 2018. Przypominamy jego sylwetkę. Tekst powstał na podstawie materiału z 2016 roku, który został opublikowany w albumie „Grand Press XX. Laureaci najważniejszej polskiej nagrody dziennikarskiej”.
Zamknięty w sobie. Początek naszej rozmowy to właściwie jego wykład. – Trend światowy jest taki, że wobec natłoku krótkich informacji potrzebne jest dziennikarstwo śledcze – oświadcza, gdy pytam, jak zaczynał w zawodzie. Dopiero po chwili stwierdza krótko: – Zawsze chciałem to robić. Wciąż mnie to fascynuje, kręci.
Testament dla prasy
Zaczynał wcześnie. W I Liceum Ogólnokształcącym w Rabce, skąd pochodzi, prowadził gazetkę szkolną – opisał w niej praktyki wręczania kosztownych prezentów nauczycielom, za co został wyrzucony ze szkoły. W „Gazecie Wyborczej Kraków” pojawił się w połowie lat 90. wraz ze starszym bratem Haraldem. W redakcji krążyła legenda, że jako nastolatek uciekł z rodzinnego domu w Rabce (on zaprzecza), by zostać dziennikarzem – co w wielu młodych kolegach wzbudziło szacunek. Tym bardziej że rwał się do roboty. – Od początku ciągnęło go do tematyki policyjnej, kryminalnej. Chodził na konferencje, ale próbował szukać własnych informacji. Uczył się dopiero tego fachu, najpierw z Markiem Dębickim w „Wyborczej”, potem, jak odszedł od nas, to w krakowskiej redakcji „Super Expressu” – mówi dawna koleżanka Bertolda z krakowskiej redakcji „GW”. – Z „Gazety” odszedł, bo widział, że w tematyce, którą chciał się zająć, nie rozwinie skrzydeł. Dębicki siedział mocno w działce policyjnej, a Bertold był taki młody jastrząb, zawsze chciał mieć wszystkie newsy pierwszy. W „Superaku” się rozwinął – dodaje.
Z „SE” trafił do „Rzeczpospolitej”. – „Rzepa” szukała wtedy kogoś na miejsce Rafała Kasprowa. Rozmawialiśmy kilka miesięcy. Z działu politycznego wyłonił się wtedy dział krajowy i społeczny. Przyjęli między innymi mnie i Anię – mówi Kittel. Z Anną Marszałek zgarnął swoje pierwsze Grand Press – w 2001 roku za teksty: „Sędzia do wynajęcia” o powiązaniach sędziego Zbigniewa Wielkanowskiego z szefem toruńskiego gangu, „Wojewoda w sieci” odkrywający aferę korupcyjną w Śląskim Urzędzie Wojewódzkim i „Kasjer z Ministerstwa Obrony” – o asystencie wiceministra Romualda Szeremietiewa Zbigniewie Farmusie żądającym łapówek od koncernów zbrojeniowych. Gdy jednak sąd uniewinnił Szeremietiewa, Rada Etyki Mediów uznała, że doszło do kolejnej „kompromitacji dziennikarstwa śledczego”. Marszałek i Kittel odpowiedzieli sążnistym oświadczeniem, pisząc m.in.: „W sprawie Szeremietiewa, jako dziennikarze, zrobiliśmy wszystko, co można było w tamtej chwili, żeby zweryfikować materiał. Nigdy nie odbył się żaden proces, który dotyczyłby tego artykułu. Romuald Szeremietiew nigdy nas nie pozwał, żaden sąd nie uznał, że popełniliśmy jakikolwiek błąd, że postąpiliśmy nierzetelnie lub stronniczo”. Szeremietiew pozwał ich później – w pierwszej instancji dziennikarze proces wygrali.
W 2006 roku Kittel odebrał Grand Press za cykl 11 artykułów w „Rz”, w którym ujawnił, że szef PZU Jaromir Netzel jest zamieszany w upadek firmy Drob-kartel, a przez lata współpracował z oskarżonym o malwersacje i pranie brudnych pieniędzy Jerzym B. Odpierając te zarzuty, Netzel na konferencji prasowej i w Radiu Zet nazwał Kittela „majorem służb specjalnych”. Dziennikarz podał go do sądu. Ten uznał, że Netzel pomówił Kittela i nakazał go przeprosić. – Przeprosił mnie w głównych mediach za kłamstwa – komentuje krótko Kittel.
– „Rzepa” to były fajne czasy – uśmiecha się lekko. Odszedł z niej 3 lipca 2007 roku. Dzień wcześniej zamieścił na forum w serwisie Goldeline.pl „Testament Kittela”, w którym pisał o ogólnej sytuacji mediów: „Dlaczego praca w prorządowych mediach dla tak wielu ludzi staje się powodem nie do wstydu, ale do dumy? (…) Dlaczego nie mówimy głośno o wstrzymywaniu materiałów, manipulowaniu, przewalaniu tekstów, o promowaniu uzależnionych miernot? O tym, co czujemy, kiedy mówimy informatorom o ochronie źródeł, o zachowaniu tajemnicy zawodowej w firmie, w której kierownictwo popija aperitify z władzą?”. Wspomniał o dobrych czasach „Rz”, ale tekst skończył sformułowaniem dającym do zrozumienia, że nie jest to już „wzór niezależnego dziennikarstwa i symbol polskiego dziennikarstwa śledczego”.
Ponieważ wpis z serwisu opublikował konkurencyjny „Dziennik”, Kittel nazajutrz został wezwany na dywanik do redaktora naczelnego Pawła Lisickiego, a potem ten zebrał zespół działu krajowego i zapowiedział, że dziennikarz opublikuje w „Rz” oświadczenie, odpowiadając „Dziennikowi”. Jednak parę godzin później zespół usłyszał, że Kittel złożył wypowiedzenie i oświadczenie się nie ukaże.
Były dziennikarz „Rz” pamięta to nieco inaczej: – To nie było do końca tak, że odszedł z „Rzepy” tylko dlatego, że napisał „Testament”. Napisał go, gdy był już po słowie z Edwardem Miszczakiem. Rzeczywiście, Bertold Kittel od razu przeszedł do TVN. Zaczynając tam, równolegle publikował jeszcze w „Newsweek Polska”, ale – jak mówi – to był krótki romans.
Świadomość inwigilacji
Fach dziennikarski znał, ale musiał się nauczyć telewizji. – Wyszedłem z mediów pisanych, gdzie dbałem o język, czystość formy. TVN operuje obrazem, emocjami. Tu ważny jest postęp technologiczny, który pozwala na rejestrację dosłownie wszystkiego – mówi Bertold Kittel. W telewizji kryteria są inne. – Trzeba się nagłowić, żeby mieć dobre zdjęcia. No i telewizja ma większe oddziaływanie niż gazeta. Można pokazać, jak osoby publiczne jawnie kłamią, albo doprowadzić do sytuacji, gdy nagabywany polityk, jeden z najważniejszych ludzi w kraju, znika za drzwiami toalety. W gazecie tego nie pokażę – porównuje.
Wyspecjalizował się w dostępie do informacji publicznej – dokumentów z sądów, prokuratur. Przyznaje, że trafia na perełki, bazując na znajomości biurokracji. – Liczba tych źródeł dziennikarskich jest nieograniczona, a co najważniejsze: są one ostateczne, wiążące, niewymagające weryfikacji, traktowane jako dowody zgodnie z orzecznictwem Sądu Najwyższego. Nie jest sztuką skorumpować funkcjonariusza, by wyciągnąć dane, ale to niepomiernie mniejsza satysfakcja. Zwłaszcza że sformułowania z Ustawy o dostępie do informacji publicznej są miażdżące: urzędnicy nie mają prawa odmówić – uśmiecha się przebiegle.
Dlatego boli go, że dziennikarstwo śledcze umiera. Uważa, że redakcje w Polsce nie są przygotowane na tematy śledcze. Dowodzi tego choćby odbiór tzw. Panama Papers. Ujawniono wtedy dane z poufnych dokumentów z rajów podatkowych pokazujące dochody członków elit politycznych, prominentnych urzędników i ich współpracowników. – Chociaż materiał zamieściła na czołówce „Gazeta Wyborcza”, w naszym kraju przeszło to bez echa,. Może dlatego, że na liście „rajskich ptaków” zabrakło nazwisk rodzimych prominentów? – zastanawia się Kittel. – Nie było żadnego rozliczenia, bo społeczeństwo jest nieuświadomione: ma zerową wiedzę o cyfrowym bezpieczeństwie; nie wie, że dziennikarz nie zagwarantuje rozmówcy anonimowości – dodaje. Gdy pytam, czy nie ma przypadkiem manii prześladowczej, odpowiada: – A zamknęłaś drzwi do domu?
I cytuje ulubioną wypowiedź Edwarda Snowdena z filmu „Citizenfour”: „Jeśli mówisz, że nie boisz się naruszenia swojej prywatności, bo nie masz nic do ukrycia, to tak, jakbyś mówił, że nie jest ci potrzebna wolność słowa, bo nie masz nic do powiedzenia”.
Bertold Kittel jest przekonany, że społeczeństwo jest nieuświadomione, bo gazety nie pogłębiają tematów, zamieszczają materiały słabo udokumentowane. – Tymczasem Polska stała się częścią globalnej rzeczywistości, w której dominuje świat cyfrowy, zachodzi inwigilacja. To są kwestie dziennikarskie – podkreśla.
Metoda przykrywki
Jako dziennikarz śledczy TVN wraz ze stałym współpracownikiem Jarosławem Jabrzykiem stosują tzw. przykrywkę dziennikarską. – Dokumentujemy działania ludzi, którym chcemy się przyjrzeć. Potem przystępujemy do paraoperacji specjalnej: wykorzystując najnowsze zdobycze technologii, sprawiamy, by nasz bohater pokazał swoje prawdziwe oblicze. Można powiedzieć, że go podpuszczamy, ale właściwie to napuszczamy, bo robi to, co zrobiłby i tak, a my to tylko rejestrujemy – opowiada. I podkreśla: – Nie wchodzi w grę żadne testowanie jego moralności. Nasze metody są legalne. Taką niejawną rejestrację obrazu i dźwięku wykorzystuje prokuratura: żąda wtedy wydania nośników.
Woli, by nie nazywać takich działań prowokacją. – Przykrywka pokazuje bohatera w jego naturalnej sytuacji. Procedury opracowane są tak, by nie prowokować ludzi do czegoś, czego by nie zrobili w naturalnych warunkach. Tu instrumenty są kluczowe: obraz i dźwięk mamy w jakości HD. Dobry materiał sam się obroni; wystarczą dobry bohater, dobry obraz i dźwięk, porządna dokumentacja – wylicza.
W tej robocie często zawiera się sojusze z innymi redakcjami, nawet z zagranicy. – Istnieje coś takiego jak pozioma komunikacja dziennikarzy – opisuje. – To specyficzna działka, potrzebne są kontakty międzynarodowe, bo pozwalają monitorować działania naszych przestępców za granicą, ułatwiają dostęp do źródeł i właściwych instytucji. I vice versa: my też bywamy fikserami dla zagranicznych kolegów. Taka współpraca znacznie skraca pracę nad tematem – podkreśla. Gdy opowiada o pracy, zapala się. Jeszcze bardziej nakręca go kondycja dziennikarstwa śledczego. – Kiedyś działy śledcze tworzyły jednostki, ale to się nie przekładało na funkcjonowanie redakcji, nie było napędu dla tych naprawdę dobrych. Odchodzili, a szefowie nie potrafili ich zatrzymać, a co gorsza, nie dążyli do odbudowania działu. Redakcje nie rozumieją też, że ta działka wymaga czasu, na istotne dla tekstu odpowiedzi trzeba niekiedy czekać tygodniami, ale warto! – mówi stanowczo. Bo uważa, że poznanie i przedstawienie stanowiska drugiej strony to obowiązek i kwestia uczciwości, także wobec redakcji. – Pogłębione historie są istotą dziennikarstwa – stwierdza.
„Staram się nie publikować materiałów opartych na anonimowych źródłach. Kiedy zaczynaliśmy z Jarkiem Jabrzykiem pracę nad filmem pt. »W imieniu Kościoła«, założyłem, że jego bohaterowie nie będą wypowiadać się anonimowo filmowani z ukrycia, tylko że wystąpią z nazwiskiem przed kamerą. Jednak w reportażu śledczym nie sposób czasem publikować danych i wizerunku wszystkich rozmówców. Wtedy wypowiedzi takich osób w materiale muszą być wzmocnione dokumentami” – pisze w warsztatowym tekście „Instrukcja obsługi źródła”, opublikowanym w „Biblii dziennikarstwa” (Znak, 2010). – W tym zawodzie sam jesteś sobie przeszkodą, jeśli czegoś nie dopilnujesz. Po latach doświadczeń potrafię pokazać palcem, gdzie w tekście jest kłamstwo czy spreparowane przez dziennikarza wypowiedzi anonimowych ludzi – stwierdza.
Właśnie doświadczenie Kittela cenią jego koledzy. – Nie jest nas już tak wielu, ale bez wątpliwości mogę powiedzieć, że Bertold Kittel jest jednym z najlepszych dziennikarzy śledczych w Polsce. I bardzo doświadczonym w tej robocie. Paradoksalnie najdobitniej świadczy o tym to, że ma na koncie masę procesów. Ważne jest też to, że nie zrezygnował z wykonywania swojego zawodu, jak wielu innych – mówi Tomasz Patora, dziennikarz śledczy „Uwagi!” TVN.
Typ samca alfa
Kittel przyznaje, że miał satysfakcję, gdy razem Jarosławem Jabrzykiem z „Superwizjera” TVN i Jankiem Kroupą ze stacji Český Rozhlas Radiožurnál odbierali Grand Press za materiał „Jak zorganizowaliśmy przemyt broni dla prorosyjskich separatystów”. Ujawnili, jak działa nielegalny międzynarodowy handel bronią. „Zajęliśmy się człowiekiem, który nie był obiektem żadnego postępowania, żadnego śledztwa. Zaskakujące, że handel bronią odbywa się przy pełnej tolerancji służb polskich, przy poparciu oficjalnych organów. Nasz bohater prowadzi działalność, nad którą nie ma żadnej kontroli, kupuje jakiś sprzęt, później poprzez system dziwnych przesyłek wysyła go w dowolne miejsce świata. Czyli bardzo prawdopodobne jest, że polska broń będzie użyta przeciwko polskim żołnierzom, którzy pojadą na misję pokojową” – opowiadał na Press.pl po odebraniu nagrody. „Brakowało nam wisienki na torcie, która pokaże, że ten człowiek naprawdę jest groźny i że dalej działa. Stąd pomysł na zaangażowanie Janka Kroupy. Bohater naszego reportażu prowadził interesy w Czechach i na Słowacji. Zdobyliśmy twarde i pełne potwierdzenie, że w Polsce, w hotelu w centrum Warszawy, pan w jasnej marynarce sprzedaje fałszywe dokumenty, które tak naprawę regulują międzynarodowy handel bronią” – uzupełniał Jabrzyk.
– Nagroda Grand Press za ten hardcorowy materiał tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że metoda przykrywki, którą stosujemy, sprawdza się i jest uczciwa – mówi Bertold Kittel.
Koledzy mówią o nim, że to typ samca alfa. Lubi mieć rację. – Może nie jest mistrzem pióra, lecz zna różne triki, które sprawiają, że jego teksty się czyta i są doceniane – mówi Wojciech Cieśla z „Newsweeka”. – Swoją drogą przez tyle lat kilku kolegów, którzy piszą o sobie dumne „dziennikarz śledczy” przed nazwiskiem, mogłoby się od niego poduczyć. Z pokolenia dociekliwych dziennikarzy, którzy zaczynali pod koniec lat 90., została garstka. Z Bertoldem miewałem momenty szorstkiej przyjaźni, to nie jest miły koleś z telewizora, z którym siada się i klepie po plecach, ale wciąż ma błysk w oku, gdy bierze się za temat. No i gdy chwyta trop, nie odpuszcza. Szczęki też ma silne. Jak to amstaf – dodaje Cieśla. Kittel: – Dążę do rzetelności, mam wszystko udokumentowane, a doświadczenie procesowe to jedyny oręż w walce w sądzie. Wygrywam 95 procent procesów.
Bertold Kittel został Dziennikarzem Roku 2018
Dorota Boruszkowska
(14.12.2018)