Polscy komandosi w Donbasie to temat tylko dla tygodnika "Nie"
Okładka tygodnika "Nie" z 16 września 2016 roku
Jacek Żakowski krytykuje polskie media, że ignorują artykuł tygodnika "Nie", w którym pisze on o obecności polskich komandosów w rejonie walk na Ukrainie. Redaktorzy tłumaczą, że w tekście brakuje szczegółów i sięgają po stary argument, że "Nie" jest mało wiarygodne. - Ta redakcja wielokrotnie podawała informacje, które media niesłusznie przemilczały - zauważa Żakowski.
Na pierwszą stronę datowanego na 16 września br. numeru "Nie" (Urma) trafił artykuł "Macierewicz zbrojnie prowokuje Rosję" Andrzeja Rozenka. Były poseł (z listy Ruchu Palikota) i były zastępca redaktora naczelnego tygodnika "Nie" donosi, że 18 polskich komandosów i oficera Służby Kontrwywiadu Wojskowego minister Antoni Macierewicz wysłał "do strefy przyfrontowej w Donbasie". Uzbrojeni "po zęby" mają stacjonować "80 km od linii frontu".
Choć temat brzmi sensacyjnie i groźnie jednocześnie, to nie został podjęty przez inne media. Ze zdumieniem zauważył to Jacek Żakowski, który na łamach "Gazety Wyborczej" pisze: "W normalnych warunkach polska ziemia by się zatrzęsła. Teraz news utonął w powodzi informacyjnego szamba, które 24/7 wybija z »dobrej zmiany«. A nie jest to drobiazg. Można sobie wyobrazić, jakie piekło się zrobi, jeśli »separatyści«, albo wprost Rosjanie, porwą paru naszych i będą ich pod dowolnym pretekstem więzić oraz sądzić". Żakowski ten temat poruszał również na antenie Tok FM i w programie w Wirtualnej Polsce. Nie przekonuje jednak innych dziennikarzy.
- Dla mnie "Nie" jest mało wiarygodnym źródłem - tłumaczy Paweł Lisicki, redaktor naczelny "Tygodnika do Rzeczy". - Gdybym jednak miał taką informację, to nie widzę powodów, dla których miałbym jej nie podać - dodaje Lisicki.
- Przy tym temacie ścierają się ze sobą sprzeczne wartości: wolność słowa, która w świecie medialnym jest wartością nadrzędną, i dobro publiczne. W przypadku informacji o polskich żołnierzach w innym kraju jest to informacja, której nie można ukrywać. Nie widzę powodu, żeby o tym nie informować - mówi Jarosław Gugała, prowadzący "Wydarzenia" w Polsacie. Też powątpiewa w wiarygodność tygodnika "Nie". - Najpierw trzeba ten ich tekst sprawdzić, choć trudno powiedzieć, w jaki sposób - mówi Gugała.
Dla Bartosza Węglarczyka, dyrektora programowego Onet.pl, informacje w "Nie" są mało kompletne i mało zaskakujące. - Możemy napisać: "Polscy żołnierze są na Ukrainie". No są też w innych miejscach na Ukrainie, to nie jest żadna informacja. To że to są komandosi, że są uzbrojeni? To nic nie znaczy. To, że jest z nimi oficer SKW? Zawsze jest ochrona kontrwywiadowcza. Ważny jest kontekst, którego nie ma w tekście Rozenka, a bez tego nie da się go ocenić - analizuje Węglarczyk.
Z kolei Piotr Skwieciński, publicysta tygodnika "W Sieci", były prezes PAP, żąda wręcz kary dla Rozenka za jego publikację. "Jakaś granica została jednak przekroczona. I to niezależnie od tego, jaka jest prawda. Jeśli rzeczywiście polscy żołnierze pełnią jakąś tajną misję w Donbasie, to tekst Rozenka jest czymś w rodzaju naprowadzania na nich rosyjskich rakiet. A nawet jeśli wszystko to zostało zmyślone, to i tak mamy do czynienia z publicznym donosem na własny kraj i próbą postawienia go w arcyniezręcznej sytuacji" - tłumaczy Skwieciński na swoim blogu. "Uważam, że za swój postępek Rozenek powinien odpowiedzieć karnie. Z jakiego paragrafu? Z dowolnego, który dałoby się mu »przyszyć«."
Andrzej Rozenek nie dziwi się, że media nie rzuciły się na temat polskich komandosów na Ukrainie. - Nastąpiła akcja dezinformacyjna ze strony Kancelarii Prezydenta. Do dziennikarzy, którzy zajęli się sprawą, poszła informacja, że wszystko jest w porządku, bo to są żołnierze wysłani w ramach międzynarodowej misji szkoleniowej NATO. Oni uznali pewnie, że jestem idiotą, nie sprawdzam, co piszę, a to, co płynie z Kancelarii, jest prawdą objawioną. Czas pokaże, że się nie mylę i są to komandosi, wysłani praktycznie na linię frontu - mówi Rozenek.
Według oficjalnego stanowiska MON w Donbasie nie ma polskich żołnierzy, ale polskie wojsko znajduje się na terytorium Ukrainy w ramach misji Joint Multinational Training Group, w której skład wchodzą między innymi żołnierze USA, Kanady, Wielkiej Brytanii, Litwy i Łotwy.
- To są podhalańczycy, a ja piszę o komandosach z Lublińca - zauważa Rozenek.
Prof. Jacek Dąbała, medioznawca z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, przekonuje, że są tematy, których media dla dobra państwa nie powinny poruszać. - Może się zdarzyć, że jesteśmy wprowadzani w błąd lub doprowadzani do informacji, na której upublicznieniu komuś zależy. Nie wolno zapominać, że żyjemy obecnie w świecie bardzo niebezpiecznym, zanurzonym w wojny, które toczą się realnie wokół nas. Wydobywanie pod płaszczem wolności słowa czegoś, co jest eskalacją problemu, nie wydaje mi się bezpieczne dla obywateli - komentuje Dąbała.
Jacek Żakowski wierzy, że media zajmą się jednak tematem obecności polskich żołnierzy w Donbasie. - Kiedy pewne rzeczy przekraczają naszą wyobraźnię, to odpowiedzialni redaktorzy i publicyści boją się ośmieszyć, podając informacje, które wydają się nieprawdopodobne. Liczne kontrowersje wokół tygodnika "Nie" ułatwiają taką interpretację, ale ta redakcja wielokrotnie podawała informacje, które media niesłusznie przemilczały. Podobnie było ze sprawą Rywina lub mafią reprywatyzacyjną. Potem się okazuje, że ta ostrożność redaktorów jest nadmierna. Myślę, że to taki przypadek - mówi Żakowski.
(JM, 20.09.2016)