Niedobrze robi mi się tylko na filmach
Judyta Watoła (Fot. Bartłomiej Ryży/Press)
Rozmowa z Judytą Watołą, współautorką tekstu „Zakładanie twarzy” nagrodzonego Grand Press w kategorii Dziennikarstwo specjalistyczne.
Którego z chirurgów transplantologów, bohaterów tekstu "Zakładanie twarzy" podziwia Pani najbardziej?
Profesora Jean-Michela Dubernarda z Lyonu, który przeprowadził pierwszy na świecie przeszczep dłoni i uczestniczył w pierwszym przeszczepie twarzy. Dla dziennikarzy to taki francuski Religa – pełen wdzięku, świetny rozmówca. On spośród wszystkich chirurgów, z którymi rozmawialiśmy ma najszersze spojrzenie - nie zachłystuje się sukcesem, wie, że to dopiero początki – 30 przeszczepów twarzy na całym świecie.
I wiele problemów etycznych, które pokazuje choćby nominowany w innej kategorii Grand Press 2014 reportaż „Rysy”.
Nawet się zastanawiałam, czy skoro „Rysy” zostały nominowane, to my mamy szansę na nagrodę.
Ale ja też pisałam po przeszczepie: że lekarze przekroczyli granicę, bo dali materiał, który nie powinien ujrzeć światła dziennego, ten z kawałkiem pobranej twarzy w misce. Poza tym medialnie całe przedsięwzięcie było bardzo źle zorganizowane: powiedzieli, że przeszczepili twarz i że konferencja będzie następnego dnia.
I wszyscy zaczęli szukać...
W ten sposób wydostała się informacja, skąd jest dawca i dziennikarze dotarli do matki, która opowiadała, że nie ma pieniędzy na nagrobek. Wiedziałam, że gdy zobaczy to Grzegorz, który dostał twarz jej syna, wzbudzi to w nim poczucie winy. Po piętnastu latach pisania o przeszczepach uważam, że zachowanie tajemnicy jest bardzo ważne, a jej niedochowanie grozi poważnymi konsekwencjami dla obu stron. Czasem trzeba chronić biorcę przed rodziną dawcy, która jeszcze nie przeżyła swojej żałoby i chce przelać na niego całą swoją miłość. Mogłaby go nią zadręczyć, gdyby się kiedyś spotkali. A przeszczep twarzy to sto razy bardziej delikatna materia niż przeszczep serca.
Skąd u Pani zainteresowanie przeszczepami już piętnaście lat temu?
Przyszłam do „Gazety Wyborczej” w Katowicach i najpierw dostałam działkę edukacja. Po kilku miesiącach okazało się, że reforma już weszła w życie i w dziale edukacja nie potrzeba drugiej dziewczyny – bo byłam druga. I skierowano mnie do działu zdrowie. Ucieszyłam się, bo miałam wielu znajomych lekarzy i myślałam, że to będzie fajne. Ale nie zawsze jest. Bo jak się chce być szczerym, to się czasem i znajomym na odcisk nadepnie i paru już straciłam.
Współautorem tekstu o przeszczepianiu twarzy jest Dariusz Kortko. A przecież faceci mdleją nawet przy pobieraniu krwi...
Na operacje chodzę ja. Obserwowanie pracy chirurgów jest fascynujące. Trudno się oderwać. Zwłaszcza to, co robią neurochirurdzy, zaglądanie do mózgu – to jest niesamowite. Albo człowiek z tętniakiem, przecięty na wskroś – właściwie ne wiadomo, z której strony się go ogląda, widok jest niesamowity. Gdy widzę operację na filmie, czasem robi mi się niedobrze, ale na sali operacyjnej – nigdy.
Dziennikarz nie ma problemu z wejściem na salę operacyjną?
Przeważnie nie. Dziennikarza wpuszczą prędzej niż na przykład lekarza rodzinnego. Oczywiście operacji przeszczepiania twarzy na żywo nie widzieliśmy. To byłby chyba jednak skandal.
Na swoją twarz w lustrze patrzy Pani teraz inaczej?
Zdecydowanie krytycznie. A co do Darka to się nie wypowiadam. On jest chyba zadowolony.
Dorota Jastrzębowska