Na happy end trzeba poczekać
Anna Dudzińska (fot. Piotr Król/Press)
Rozmowa z Anną Dudzińską, laureatką konkursu Grand Press w kategorii Reportaż radiowy
Jak Pani znalazła bohatera swojego nagrodzonego reportażu „Nieidealna piosenka”– usłyszała o nim czy usłyszała jego, jak śpiewa hip-hop?
Łukasz chodził do szkoły z moim synem. Śpiewał piosenkę o swoim życiu podczas akademii szkolnej kończącej szóstą klasę. Ale ja miałam niezwykle ważny program w niezwykle ważnym radiu i – wstyd się przyznać – nie słyszałam tego występu, spóźniłam się. Słyszał to jednak mój mąż i powiedział: Boże, musiałem trzymać się krzesła, żeby nie płakać. Po chwili spotkałam moją przyjaciółkę, która ma syna w tej samej klasie: „Aniu, co to jest za historia, niesamowita!”. Więc podeszłam do Łukasza i spytałam czy zgodzi się opowiedzieć o tym, co przeżył, o porzuceniu przez matkę i domu dziecka, czy przyjdzie do radia. Ostrzegłam go, że to mogą być bardzo trudne rozmowy.
Długo się wahał?
W ogóle się nie wahał. Być może wynikało to z dziecięcej przekory, że jak się pokaże, to będzie popularny. Pewnie się nie spodziewał, co potem nastąpi. To były miesiące naszych spotkań, robiłam ten reportaż siedem miesięcy, i tygodnie ćwiczeń z Krzysiem Kiczkiem, realizatorem w Radiu Katowice i autorem słuchowisk, który jest muzykiem i sam też śpiewa. Spędzili razem długie godziny, podczas których ćwiczyli jedną piosenkę. W reportażu są zaledwie skrawki tych prób.
Pracujecie razem na co dzień z Krzysztofem Kiczkiem?
Nie, ale pomyślałam, że w tym wypadku zwrócę się do niego, bo temu chłopcu jest potrzebne wsparcie. Nadal się czasem widują, ale teraz chyba bardziej rozmawiaj niż ćwiczą. Myślę, że Łukasz ma świadomość, że śpiewanie nie jest jego najmocniejszą stroną i życiową drogą. To raczej rodzaj terapii.
Jak potoczyły się losy Łukasza i jego młodszego brata?
Niestety na razie bez happy endu. Jego brat też trafił do domu dziecka, mimo że w reportażu padło mocne ostrzeżenie z ust Łukasza, by wział się za siebie i słuchał babci, bo inaczej skończy w bidulu, jak on. Natomiast Łukasz chodzi do szkoły gastronomicznej w Dąbrowie Górniczej. Żeby ta historia miała szczęśliwy finał, musi jeszcze upłynąć trochę czasu. To nie jest tak, że Łukasz będzie już teraz grzecznym chłopcem, organizującym koncerty dla domów dziecka. To jest raz góra, raz dół. Ale zadziała się jedna dobra rzecz: napisała do mnie pani psycholog z katowickiego domu dziecka, która powiedziała, że ten reportaż dał im dużo do myślenia. I że trochę zmieni to ich pracę z dziećmi. Będą bardziej stawiać na ich pasje. Udało się więc uświadomić, że czasem trzeba wyjść z systemu, by zwrócić uwagę na osobę.
Dorota Jastrzębowska