Klasyczne dziennikarstwo
(fot. Bogusław Byrski)
Jeszcze nie tak dawno Jawny Lublin był nudnym serwisem. – Jawny Lublin kojarzy mi się ze znakomitą robotą dziennikarską i bezkompromisowością – mówi dziś Marek Twaróg, redaktor naczelny Polska Press.
Zdjęcie z 17 października 2024 roku, zrobione rano o godzinie 8.38. Lubelska radna Anna Ryfka wyjeżdża swoją białą toyotą z domu w miejscowości Wólka koło Lublina na sesję Rady Miasta.
25 października godz. 8.27, Jakubowice Konińskie koło Lublina. Radna Monika Kwiatkowska właśnie wyjechała citroenem z domu i jedzie w stronę Lublina. Zdjęcie.
10 października 2024 roku, godz. 19.28. Radna Marta Gutkowska podjechała na parking koło swojego mieszkania w Snopkowie niedaleko Lublina. Też uwieczniona na zdjęciu.
28 października, godz. 8.46 radna Kamila Florek jedzie volkswagenem gruntową drogą w miejscowości Elizówka koło Lublina, gdzie mieszka. I też ma zdjęcie.
Piotr Choduń, szef klubu radnych prezydenta Lublina Krzysztofa Żuka, zaalarmował opinię publiczną, że dziennikarz serwisu Jawny Lublin Krzysztof Wiejak inwigiluje jego koleżanki. Wysłał skargę do Rady Etyki Mediów. „Działania portalu Jawny Lublin są także sprzeczne z zasadami określonymi w Karcie Etyki Mediów: zasadą uczciwości, zasadą wolności i odpowiedzialności, a przede wszystkim z zasadą szacunku i tolerancji, która stanowi, że dziennikarze w swojej pracy powinni kierować się poszanowaniem ludzkiej godności, praw dóbr osobistych, a szczególnie prywatności i dobrego imienia” – napisał Choduń. Radni z klubu prezydenta Żuka, byłego przewodniczącego struktur Platformy Obywatelskiej na Lubelszczyźnie, Fundację Wolności, wydawcę Jawnego Lublina, zaczęli nazywać Fundacją Podłości.
– Im przez usta nie przejdzie nazwa naszego serwisu. Nawet gdy odnoszą się do naszego tekstu, mówią: „Jak napisał jeden z portali” – opowiada Sławomir Skomra, stały współpracownik Jawnego Lublina.
Doświadczony dziennikarz z innej lubelskiej redakcji puka się jednak w czoło. – W Jawnym Lublinie dostali jakiejś obsesji na punkcie prezydenta Żuka i jego radnych – zaznacza, ale prosi o zachowanie anonimowości, bo jak tłumaczy, nie chce, żeby dziennikarze w Lublinie zaczęli się gryźć między sobą.
LUDZIE POWINNI O TYM WIEDZIEĆ
Prawie 60-letni Krzysztof Wiejak, znany w Lublinie dziennikarz i redaktor, nie zwariował na tyle, żeby dla przyjemności od rana do wieczora podglądać radne pod ich domami. W serwisie Jawny Lublin 31 października ukazał się tekst „Sielsko i wiejsko, czyli podmiejskie życie radnych z klubu prezydenta Krzysztofa Żuka”. Wyszło na jaw, że cztery radne zasiadające w Radzie Miasta Lublina łamią prawo i chcą to ukryć. „A robiliśmy to dlatego, że zgodnie z kodeksem wyborczym kandydat, a potem – w przypadku zdobycia mandatu – radny powinien stale zamieszkiwać na terenie gminy, w której został wybrany. Każdy składa też oświadczenie o zgodzie na kandydowanie do rady gminy, w którym potwierdza, że ma bierne prawo wyborcze. A jednym z warunków jego posiadania jest właśnie wymóg stałego zamieszkania. Przypadki czterech radnych klubu Krzysztofa Żuka (...) pokazują, że mieszkają poza Lublinem” – tłumaczył Wiejak, dlaczego czyhał na radne pod ich domami.
Opisane w tekście Wiejaka radne zaklinały się jednak, że mieszkają w Lublinie. „Naszymi spostrzeżeniami i ustaleniami dotyczącymi jej podmiejskiego życia podzieliliśmy się z radną Ryfką. Na pytanie o stałe miejsce zamieszkania odparła bez wahania, że to Lublin” – opisywał Wiejak.
„Co w takim razie robi pani pod adresem Wólka (…)”? – pytał dziennikarz.
„Nie wiem, nie znam takiego adresu, więc nie wiem, skąd pan bierze tego typu parametry – odparła radna. Gdy wypunktowaliśmy jej listę wspólników nieruchomości w Wólce, odparła: – Skąd pan posiada tego typu informacje? Jeśli zdobył pan te informacje nielegalną drogą, to ja czuję się zobowiązana zgłosić to na policję i w tej chwili czuję się zagrożona. I nie wiem, do czego pan zmierza. A później stwierdziła, że adres w Wólce, który jej podaliśmy, nie jest jej znany” – przekonywała Wiejaka, który cytował kompromitującą dla radnej rozmowę.
W artykule znalazły się wypisy z ksiąg wieczystych, posty z mediów społecznościowych, w których radne chwaliły się, gdzie i jak mieszkają, zapisy rozmów z nimi.
– Całkiem fajnie wyszły te radne – Krzysztof Wiejak uśmiecha się z satysfakcją.
– One teraz nawet nie odbierają od ciebie telefonu – mówi do Wiejaka Agnieszka Mazuś, redaktorka naczelna Jawnego Lublina. W jej ustach to pochwała.
Niektórzy lubelscy dziennikarze nie uważają jednak, że Jawny Lublin ma się czym chwalić. – Zachowujmy jakąś miarę – mówi jeden z nich. – Przesadą było tracenie masy czasu i wysiłku tylko po to, żeby udowodnić, że kilka radnych z klubu Żuka nie mieszka w Lublinie, ale niedaleko od granic miasta, do którego i tak codziennie przyjeżdżają. W Lublinie są o wiele ważniejsze sprawy, które powinni ujawniać dziennikarze. Dziwne też, że Krzysiek Wiejak nie znalazł radnych z PiS, którzy nie mieszkają w Lublinie.
– Jeżeli ktoś wie, że jakieś radne czy radni z PiS łamią prawo w ten sam sposób, będę wdzięczny za sygnał i z dziką przyjemnością o nich napiszę – zapewnia Krzysztof Wiejak. – Nie chodzi tu też o to, czy opisane przeze mnie radne mieszkają blisko, czy daleko od Lublina. Chodzi o to, że łamią prawo i ludzie powinni o tym wiedzieć. Osobiście wolałbym, żeby ludzie decydujący o tym, co się dzieje w naszym mieście i na co są wydawane publiczne pieniądze, mieszkali w nim i na własnej skórze odczuwali problemy mieszkańców – dodaje.

SZEŚĆ BIUREK
Do kamienicy, w której mieści się redakcja Jawnego Lublina, wchodzę z reprezentacyjnego deptaka w centrum Lublina – ulicy Krakowskie Przedmieście. Idę po starych, drewnianych schodach na pierwsze piętro. Za drzwiami, w przedpokoju stoi podłużny stół dla kilku osób, a w głębi niewielkiego pomieszczenia pod ścianami ustawiono sześć biurek. Łącznie jest tu ze 40 mkw., może ciut więcej. W piątek wczesnym popołudniem w redakcji siedzi trzon ekipy Jawnego Lublina, czyli Krzysztof Jakubowski, prezes Fundacji Wolności, która jest wydawcą serwisu, Agnieszka Mazuś, redaktorka naczelna, i Krzysztof Wiejak. Wpadł też współpracujący z serwisem dziennikarz Sławomir Skomra, ale na krótko, bo zaraz wybiegł nagrać koło pobliskiego ratusza wypowiedzi polityków PiS, którzy przyjechali do Lublina z okazji spotkania przedwyborczego Karola Nawrockiego.
– Gdy kilka lat temu zaczęliśmy wynajmować to pomieszczenie, wydawało mi się ogromne i myślałem o tym, żeby je dzielić z jakąś inną organizacją i w ten sposób ograniczyć koszty czynszu – mówi Krzysztof Jakubowski. – Nie chcieliśmy wynajmować lokalu od miasta. Może byłoby taniej, ale wolimy nie uzależniać się od lokalnych władz – tłumaczy Jakubowski.
Fundacja Wolności płaci prywatnemu właścicielowi miesięcznie za siedzibę 1,7 tys. zł. To nie jest rynkowa cena w centrum Lublina. Podobno właściciel lokalu docenia działalność Fundacji Wolności i Jawnego Lublina i stąd opust w czynszu.
Przy Krakowskim Przedmieściu jest mnóstwo barów, restauracji i klubów. Dziennikarze Jawnego Lublina na obiady wychodzą jednak drugim wejściem na spokojną ulicę Zieloną. Bo taniej. W ciasnej stołówce danie dnia można tam zjeść za 20 zł.
IRYTUJĄCA SŁAWA
Agnieszka Mazuś kończy przygotowywać do publikacji materiał o tym, kto i ile wpłacił na Lubelszczyźnie komitetom wyborczym przed pierwszą turą wyborów prezydenckich. Mazuś, redagując tekst, sprawdza każdą liczbę, podkreślając je flamastrami na wydrukowanych stronach. – Przy redagowaniu robię od razu fact checking. Sprawdzam wszystko, bo jak się poślizgniemy na jakiejś pierdółce i pójdzie fama, że piszemy nieprawdę, to potem będzie trudno to odkręcić – tłumaczy Mazuś.
Tym razem robi wyjątek i pracuje w redakcji nad tekstem, bo ten trzeba puścić jeszcze dziś, przed pierwszą turą wyborów prezydenckich, która będzie za dwa dni. Mazuś, zwykle miła i koleżeńska, należy do tych osób, które gdy je coś zdenerwuje lub poruszy, nie owijają w bawełnę. Potrafi soczyście zakląć. – Staram się nie redagować tekstów w biurze. Pracuję nad nimi w domu. Prawie zawsze wydaje mi się, że powinny być lepiej napisane, i nie chcę komuś w redakcji powiedzieć czegoś niemiłego – wyjaśnia.
Z Krzysztofem Jakubowskim, szefem Fundacji Wolności, siadamy przy stole. Nad naszymi głowami wiszą dwie półki przymocowane do ściany. Stoją na nich dyplomy za nagrody. – Niedługo chyba będziemy musieli powiesić trzecią, bo zaczyna brakować miejsca – uśmiecha się Jakubowski.
Tylko w tym roku dziennikarze Jawnego Lublina odebrali m.in. statuetkę Nagrody im. Mariusza Waltera, którą zostali nagrodzeni jako nowy głos w mediach, i drugi raz z rzędu nagrodę za najlepszy portal lokalny w konkursie Local e-Journalism Awards, organizowanym przez Stowarzyszenie Mediów Lokalnych. Agnieszka Mazuś jest też laureatką konkursu SGL Local Press 2023 w kategorii reportaż prasowy za artykuł „»Kampania z papieżem« po okręgu wyborczym spadochroniarza z Wołomina. Pieniądze dały spółki Skarbu Państwa”. W 2024 roku była też nominowana do nagrody Grand Press za tekst „Przedsiębiorcy z Wilkołaza: Biedronka nas dobije. Kuria: My jej nie zbudujemy”.
Do redakcji Jawnego Lublina przyjeżdżają ekipy telewizyjne. W sobotę 7 czerwca kanał TVP 3 pokazał reportaż z serii „O milimetr” Kuby Karysia i Kacpra Nowickiego, którzy pokazali, jak to jest prowadzić niezależny portal dziennikarski, krytykować polityków i nie mieć przy tym pieniędzy z reklam od samorządu.
Krzysztof Wiejak nie udaje, że nagrody i nagła sława go nie cieszą. Ale jest też trochę zaskoczony, a nawet zniesmaczony. – Coś niesamowitego, prawda? Zwykłe, klasyczne dziennikarstwo, które nie polega na przepisywaniu od innych, tylko znajdowaniu własnych tematów i robieniu ich w sposób, żeby ci, którzy mają władzę, nie poczuli się zbyt pewnie na swoich stanowiskach. To było standardem jeszcze kilkanaście lat temu, ale zaczęło zanikać i stało się teraz jakąś rewelacją. A przecież to jest kwintesencja naszego zawodu – zauważa Wiejak.
– Rozmawiamy z ludźmi, odwiedzamy miejsca, o których piszemy. Nic wielkiego. Ale nawet w dużych ogólnopolskich redakcjach jest z tym coraz gorzej. Liczy się tylko to, co się dobrze klika, a na ważne sprawy brakuje czasu – dodaje Agnieszka Mazuś.
Krzysztof Wiejak, Agnieszka Mazuś i Krzysztof Jakubowski z portalu JawnyLublin.pl otrzymali Nagrodę im. Mariusza Waltera w kategorii Nowy Głos w Mediach (fot. Tomasz Gzell/PAP)
CIEKAWY LUBLIN
W połowie maja przez kilka dni były kłopoty z wejściem na stronę Jawnego Lublina. Popularność tekstu Krzysztofa Wiejaka o zarobkach i majątkach lubelskich radnych sprawiła, że zaczął się blokować serwer. Tylko w jeden dzień odwiedziło go ok. 150 tys. użytkowników, czyli więcej niż zwykła średnia miesięczna Jawnego Lublina. Autor przeanalizował oświadczenia majątkowe radnych i pytał ich o to, co wzbudziło jego zainteresowanie. Czepiał się na przykład, że radna Magdalena Kamińska rok wcześniej w oświadczeniu wpisała, że ma dom o powierzchni 180 mkw. o wartości 250 tys. zł, a po roku ten sam dom wyceniła na 200 tys. zł. „»To jest rynkowa wartość?« – pytamy radną. »Czy rynkowa? Ja nie mam zielonego pojęcia, jaka rynkowa jest wartość« – mówi z rozbrajającą szczerością, zaznaczając, że »nie ma głowy do takich rzeczy«” – czytamy w tekście Jawnego Lublina.
Wcześniej Wiejak opisywał też, jak niektórzy politycy PiS po utracie władzy przez tę partię stracili posady w państwowych spółkach, ale na krótko, bo szybko znaleźli zatrudnienie w instytucjach podległych marszałkowi województwa lubelskiego Jarosławowi Stawiarskiemu z PiS. Okazało się, że zarabiają jeszcze lepiej niż w czasach, gdy w całym kraju rządziła ich partia. Tekst miał bardzo wielu czytelników.
– Tak to się powinno robić – zauważa Jerzy Jurecki, wydawca „Tygodnika Podhalańskiego”. – Podanie suchych liczb nikogo by nie zainteresowało. Natomiast przeanalizowanie ich, zbudowanie na tej podstawie historii powoduje, że serwery mogą się zapychać. W „Tygodniku Podhalańskim” podobnie traktujemy tematy związane z zarobkami i majątkami samorządowców i ludzie to czytają – dodaje Jurecki.
Jawny Lublin śledzi też historie osób związanych z tym miastem, które zrobiły ogólnopolskie kariery lub wywołały afery, o których głośno jest w całym kraju. Agnieszka Mazuś, pisząc o Januszu Palikocie, byłym polityku i biznesmenie oskarżonym o oszustwa oraz przywłaszczenie mienia, dotarła do informacji, których nie podawały ogólnopolskie media. Wyśledziła dwie nieruchomości Palikota, którymi się zbytnio nie chwalił, a które nabył w czasie, gdy tysiące ludzi powierzało mu swoje pieniądze – willę z basenem w Mięćmierzu koło Kazimierza Dolnego i zabytkowy kościół pod czeską granicą. Przyjrzała się też hipotekom na lubelskich nieruchomościach przedsiębiorcy, których wysokość wielokrotnie przekraczała ich wartość. Opisała, jak Palikot przejął popularną od dziesiątków lat restaurację Czarcia Łapa na lubelskiej starówce. Ujawniła, że organizował zbiórki crowdfundingowe na remont i nowe wyposażenie lokalu. Pieniądze zniknęły, a Czarciej Łapy nie ma.
W innym tekście, „Nabici w beczki, nabici w gin. Jak Janusz Palikot pozyskał 10 tysięcy inwestorów” z grudnia 2023 roku, Mazuś opisała, jak Palikot namawiał ludzi do oddawania mu pieniędzy na jego „lifestylowy holding alkoholowy” – tak Mazuś w swoich publikacjach nazwała ostatni biznes Palikota, który doprowadził go do aresztu. „Po tych artykułach zaczynają zgłaszać się do nas ludzie z całej Polski. Przedsiębiorcy pracujący przy Czarciej, którzy do dziś nie otrzymali obiecanego wynagrodzenia. I ci, którzy w projekty Palikota zainwestowali nierzadko oszczędności całego życia” – pisała Mazuś w Jawnym Lublinie.
Słuchała, notowała i ujawniała mechanizmy wyciągania pieniędzy przez Palikota i ludzi, którzy dla niego pracowali. „– Najpierw była propozycja Dr Brew, potem MPWiW, Buh Distillery, Tenczynek Świeże. W te »wyjątkowe oferty« moi rodzice zainwestowali oszczędności całego życia, ponad 1,5 miliona zł. W przeciwieństwie do innych dużych inwestorów my nie zobaczyliśmy z tego ani złotówki. Bo gdy przychodził czas wypłaty, dostawali jeszcze korzystniejszą ofertę – opowiada Katarzyna. Wizytom towarzyszą maile. Są w nich obietnice ogromnych zysków, ale też barwne opisy sukcesów, jakie odnosi alkoholowy holding. Niekoniecznie zgodnych z rzeczywistością” – pisała naczelna Jawnego Lublina.
– Jawny Lublin kojarzy mi się ze znakomitą robotą dziennikarską i bezkompromisowością, a Agnieszkę Mazuś wszyscy chcieliby mieć w swoich redakcjach – ocenia Marek Twaróg, redaktor naczelny Polska Press Grupa. – Nie śledzę na bieżąco publikacji serwisu, ale już to, co przedostaje się poza Lublin, robi wrażenie. Pamiętam nagradzany materiał o kampanii jakiegoś kandydata spadochoroniarza w wyborach, którego sponsorowały spółki Skarbu Państwa. Napisany na poziomie dobrych materiałów śledczych w mediach ogólnopolskich – Twaróg nawiązuje do artykułu „»Kampania z papieżem« po okręgu wyborczym spadochroniarza z Wołomina. Pieniądze dały spółki Skarbu Państwa” Agnieszki Mazuś z października 2023 roku. Zaczynał się tak: „Organizator widmo, ogromne pieniądze ze spółek Skarbu Państwa i cykl kameralnych koncertów »w obronie papieża« osobiście zapowiadanych w kościołach przez najbliższego współpracownika ministra aktywów państwowych. »Spadochroniarz« z Wołomina Ryszard Madziar to dwójka na liście PiS z okręgu chełmsko-zamojskiego”.
Marek Twaróg dodaje: – Jawny Lublin jest oczywistą konkurencją dla naszego serwisu internetowego „Kuriera Lubelskiego” Kurierlubelski.pl i jednym z powodów, dla których na to miasto i region patrzę z większą uwagą. Widać, że sporo się tam dzieje i że można to opisać w ciekawy sposób.
PRACA I POLITYKA
Jednak jeszcze nie tak dawno Jawny Lublin był nudnym serwisem, w którym publikowano informacje i dane wyszarpane instytucjom i władzom samorządowym na podstawie przepisów o dostępie do informacji publicznej. Czytali go pasjonaci spraw samorządowych. – Serwis założyliśmy w 2016 roku. Zamieszczaliśmy w nim nieregularnie teksty o sprawach, którymi się zajmowaliśmy, na przykład o wydatkach publicznych. To było pisane przez wolontariuszy, amatorów bez dziennikarskiego doświadczenia, a więc w dość nudny i suchy sposób – przyznaje Krzysztof Jakubowski z Fundacji Wolności.
Fundacja powstała dzięki porażce dziś 38-letniego Jakubowskiego. Działał w organizacjach studenckich i miał tak osobliwe zainteresowania, że chodził posłuchać, o czym się mówi na sesjach Rady Miasta. W 2010 roku, na ostatnim roku politologii, którą studiował na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, sam spróbował zostać lubelskim radnym, startując w wyborach z list Prawa i Sprawiedliwości. Nie dostał się, bo otrzymał za mało głosów.
W 2012 roku założył Fundację Wolności, której celem była popularyzacja jawności i zasad dobrego rządzenia, a także zwiększanie wpływu mieszkańców na samorząd lokalny. W praktyce – lokalny watch dog. Pierwsze finansowanie fundacja dostała w ramach akcji „Masz głos, masz wybór”, organizowanej przez Fundację im. Batorego. – Zgłosiliśmy się do monitorowania funduszu korkowego [chodzi o środki w gminnym budżecie pochodzące od przedsiębiorców ubiegających się o zezwolenia na sprzedaż alkoholu, które mają być wykorzystywane na przeciwdziałanie alkoholizmowi i narkomanii – red.]. Dostaliśmy na to 500 zł. Kupiliśmy drukarkę – opowiada Jakubowski.
Z fundacji trudno było mu się utrzymać, więc do 2018 roku pracował też w PCK, gdzie uczył się znajdować pieniądze na działalność społeczną – zajmował się promocją, pozyskiwaniem środków finansowych i foundrisingiem.
– Potem pisaliśmy wnioski i zdobywaliśmy kolejne granty, które wynosiły pięć tysięcy złotych, potem 10 tysięcy, a po kilku latach i po 100 tysięcy złotych. Fundacja prowadziła działalność kontrolną, więc nie występowaliśmy o pieniądze do prezydenta miasta ani marszałka województwa – zapewnia.
W 2017 roku Krzysztof Jakubowski został Człowiekiem Roku „Dziennika Wschodniego”, którego redaktorem naczelnym był wtedy Krzysztof Wiejak, a jego zastępczynią Agnieszka Mazuś. Redakcja zapewniała, że nie ma wpływu na przyznawanie tego tytułu, bo Człowieka Roku wybierała kapituła złożona z laureatów poprzednich edycji tej nagrody.
– Kiedyś myślałem, że jest szlachetnym społecznikiem. A on jest kryptopisowcem. Zasiadał w komisjach, które przyznawały pisowskie granty – słyszę od jednego z lubelskich dziennikarzy.
Rzeczywiście, Krzysztof Jakubowski przez kilka lat pracował jako ekspert Narodowego Instytutu Wolności, rządowej instytucji powstałej w czasach władzy PiS i powołanej przez ówczesnego ministra kultury Piotra Glińskiego. NIW obdarowywał dotacjami, sięgającymi niekiedy kilkuset tys. zł prawicowe i katolickie organizacje współpracujące z PiS, np. nacjonalistyczne Stowarzyszenie Roty Marszu Niepodległości czy Fundację Polska Wielki Projekt. Jakubowski był jednym z tych, którzy oceniali wnioski w konkursach o dofinansowanie organizowanych przez NIW. Brał za to pieniądze – od 150 do 200 zł brutto za oceniony wniosek. Dostawał od kilkunastu do kilkudziesięciu wniosków do oceny rocznie.
– Na początku nie miałem wątpliwości co do działalności Narodowego Instytutu Wolności, ale potem nabierałem ich coraz więcej – zapewnia dziś Jakubowski. – Nawet składałem wnioski o informację publiczną związaną z NIW, żeby wyciągnąć więcej informacji dotyczących ich ofert. Wśród osób oceniających wnioski dla NIW było dużo osób, które uważam za rzetelne i obiektywne – podkreśla prezes Fundacji Wolności. W 2023 roku Fundacja Wolności pozwała nawet NIW do sądu, bo nie zgadzała się z tym, że nie dostała dofinansowania.
Dziennikarze Jawnego Lublina nie kryją, że słyszą zarzuty, iż angażują się w rozliczanie prezydenta Żuka z PO i jego ludzi, bo niby bliżej im do PiS. Zapewniają, że polityka nie ma wpływu na ich pracę. – To nie moja wina, że Żuk i jego ludzie rządzą w Lublinie od kilkunastu lat – odpiera takie zarzuty Krzysztof Wiejak. – To oni podejmują najważniejsze dla miasta decyzje, wydają publiczne pieniądze i mają największy wpływ na to, co się dzieje w mieście. Dlatego ich kontrolujemy i o nich piszemy. Jeżeli władza się zmieni i obejmą ją ludzie z PiS, to zapewniam, że też o nich będziemy krytycznie pisali.
NAGRANIA Z OBRONY REDAKCJI
Że potrafią krytykować nawet rękę, która ich karmi, udowodnili już wcześniej. W marcu 2021 roku Krzysztof Jakubowski przychodził na protesty w obronie zwolnionych dziennikarzy „Dziennika Wschodniego”, w tym redaktora naczelnego Krzysztofa Wiejaka i jego zastępczyni Agnieszki Mazuś. Protesty odbywały się pod hasłem „Dziennik obywatelski, a nie deweloperski”. Dziennikarze „DW” oskarżali Tomasza Kalinowskiego, większościowego udziałowca wydającej dziennik spółki Corner Media, który prowadzi też działalność deweloperską, że próbował wpływać na niezależność redakcji, bo nie podobało mu się, że „DW” zarzuca nieprawidłowości firmom budowlanym, czym zagraża ich interesom. Kalinowski był niezadowolony zwłaszcza z serii artykułów o tym, że jeden z deweloperów, jego wspólników w interesach, zamierza wybudować bloki i zabetonować górki czechowskie – urokliwy, częściowo zalesiony, pagórkowaty teren o powierzchni ponad 100 ha w atrakcyjnej części Lublina.
Kalinowski dążył do zwolnienia Wiejaka ze stanowiska naczelnego. Napisał mu w jednym z SMS-ów: „Jesteś »tendencyjny« podkręcasz atmosferę i atakujesz w sposób ordynarny mojego wspólnika i działasz na moją niekorzyść”.
Wyrzucenie Wiejaka nie było jednak takie łatwe, bo mniejszościowe udziały w Corner Media należały do grupy dziennikarzy „DW”, w tym do Wiejaka i Agnieszki Mazuś. Tomasz Kalinowski doprowadził więc do postawienia spółki w stan likwidacji.
W sobotę 27 lutego 2021 roku Tomasz Kalinowski wysyła do redakcji „DW” likwidatora, jego pomocnika oraz ślusarza. Asystuje im policjant. Ślusarz wymienia zamki w drzwiach wejściowych do redakcji, a likwidator stara się odczytywać wypowiedzenia umów o pracę dziennikarzom, którzy przyjeżdżają bronić redakcji. Agnieszka Mazuś chowa się do toalety przed odczytującym jej zwolnienie z pracy likwidatorem. – Proszę mnie zostawić w tej łazience. Mam ochotę skorzystać z toalety, do jasnej cholery – mówi podniesionym tonem, gdy policjant próbuje ją wyciągnąć. Dziennikarze nagrywali zajście. Potem filmiki, na których było widać, co się działo w redakcji „DW”, obiegły internet.
To był ostatni akt istnienia starego »Dziennika Wschodniego«”, kierowanego przez 16 lat przez Krzysztofa Wiejaka. Agnieszka Mazuś i Krzysztof Wiejak jako jedni z ostatnich sprzedawali swoje udziały w Corner Media. Zostali zwolnieni w listopadzie 2022 roku. Wiejak w „DW” pracował 30 lat, Mazuś – 18. Dla obojga było to pierwsze miejsce zatrudnienia w życiu.
– Gdy zwolnili Krzyśka i Agnieszkę z „Dziennika Wschodniego”, zaproponowałem im, żeby pisali do Jawnego Lublina i trochę rozkręcili ten nasz serwis – opowiada Krzysztof Jakubowski.
Historią lubelskich dziennikarzy broniących niezależności swojej gazety interesowały się media ogólnopolskie. – Krzysztof Wiejak i Agnieszka Mazuś stali się rozpoznawalni, a potem wiele osób śledziło ich dalsze losy. Dlatego też, gdy przeszli do Jawnego Lublina, wzbudzali zainteresowanie – zauważa Andrzej Andrysiak, prezes Stowarzyszenia Gazet Lokalnych i wydawca „Gazety Radomszczańskiej”.
Mimo że Mazuś i Wiejak są znanymi w Lublinie dziennikarzami, to ich telefony nie rozdzwoniły się po stracie pracy. Przyjęli propozycję Jakubowskiego. Ale Wiejak nie chciał już być naczelnym: – Wolałem znów pisać coś swojego i mieć z tego satysfakcję. Po ponad 20 latach czytania i poprawiania cudzych tekstów, wymyślania tematów autorom, planowania, pilnowania powstających tekstów i deadline’ów byłem tym wszystkim już zmęczony. Dała mi też w kość ta batalia z byłym wspólnikiem – dodaje.
Agnieszka Mazuś nie kryje, że po objęciu stanowiska naczelnej Jawnego Lublina doprowadziła do tego, że odeszły stamtąd trzy osoby, które były zatrudnione na etatach dziennikarskich. – To nie byli dziennikarze. Teksty, które oddawali, były słabe. Jedna autorka pisała lepiej, ale przygotowanie tekstu zajmowało jej miesiąc. Nie mogliśmy sobie na to pozwolić – wyjaśnia.
Mazuś przyznaje też, że czasami łapie się na tym, że nadal widzi w Krzysztofie Wiejaku głównego reprezentanta redakcji. – To dlatego gdy odbieraliśmy Nagrodę im. Marisza Waltera, oddałam głos Krzyśkowi – mówi. Drugi powód był chyba taki, że jest lepsza w robocie dziennikarskiej niż chwytających za serce przemówieniach.
(fot. Jakub Orzechowski)
CZAS NA LEPSZE TEKSTY
Gdy siedzę w redakcji Jawnego Lublina, Sławomir Skomra, który wcześniej też pracował w „Dzienniku Wschodnim”, mówi naczelnej, nad czym pracuje. – Muszę jeszcze coś potwierdzić w sprawie tego zwolnionego dyrektora parku narodowego – mówi Skomra. Agnieszka Mazuś podpowiada mu, do kogo warto jeszcze zadzwonić.
Dopiero kilka dni później widzę artykuł Skomry o tym, że dyrektor Poleskiego Parku Narodowego Jarosław Szymański został w trybie pilnym odwołany przez Ministerstwo Klimatu i Środowiska, tuż po tym, jak przed pierwszą turą wyborów prezydenckich park odwiedziła Marta Nawrocka, żona kandydata PiS na prezydenta Karola Nawrockiego. Ministerstwo nie odpowiedziało dziennikarzowi, czy odwołanie dyrektora miało związek z wizytą Nawrockiej w Poleskim Parku Narodowym. Pracownicy Parku, z którymi rozmawiał Skomra, nie mieli jednak wątpliwości, że ich szef po kilkunastu latach pracy na swoim stanowisku stracił je, bo nie zapobiegł wizycie żony konkurencyjnego wobec rządu kandydata na prezydenta.
– W drukowanym dzienniku musielibyśmy ten tekst mieć gotowy już dzisiaj, żeby się ukazał następnego dnia. Do tego musielibyśmy obrobić wiele innych bieżących tematów. Na dłubanie w jednym materiale brakowałoby czasu. W Jawnym Lublinie mamy trochę więcej komfortu, bo nie jesteśmy typowym serwisem newsowym. Możemy sobie pozwolić na to, żeby dłużej popracować nad większym materiałem, trochę podzwonić, porozmawiać z ludźmi. Dzięki temu teksty są lepsze – wyjaśnia Agnieszka Mazuś.
– Pracujemy tylko w kilka osób. Staramy się, żeby codziennie ukazywał się przynajmniej jeden tekst. Czasami udaje się opublikować więcej – mówi Krzysztof Wiejak.
Na początku Agnieszka Mazuś próbowała robić zebrania redakcyjne, żeby zaplanować pracę na cały tydzień. – Przez kilka poniedziałków mieliśmy takie zebrania. Doszliśmy jednak do wniosku, że jak jest coś do przegadania, to prostu gadamy i nie potrzebujemy do tego zebrań – wyjaśnia Mazuś.
Dziennikarze Jawnego Lublina zapewniają, że w tym, co robią, uzupełniają się z Fundacją Wolności. – Gdy nie możemy się doprosić informacji od instytucji publicznych, władz miasta lub województwa, wkracza fundacja, która domaga się ich na podstawie dostępu do informacji publicznej. Jeżeli jej nie dostaje, idzie z tym do sądu i często wygrywa – tłumaczy Krzysztof Wiejak.
W Lublinie słyszę, że Wiejak i Mazuś nie potrafią się uwolnić od tematów, do których przyzwyczaili się, pracując w „DW”. – Mają jakąś obsesję na punkcie deweloperów – ocenia jeden z lubelskich dziennikarzy. – Zabudową górek czechowskich zajmują się, od kiedy Wiejak wybudował sobie tam dom. Wybrał miejsce, gdzie było pusto i zielono, i myślał, że będzie oglądał sarenki za ogrodzeniem. Tylko jeżeli chciał mieć ciszę i spokój, powinien sam wyprowadzić się za miasto. Przecież do przewidzenia było, że w mieście wybudują mu tam bloki, a zamiast ciszy i spokoju będzie słuchał nad ranem dostaw supermarketu – opowiada nasz rozmówca.
– To jakieś pieprzenie – nie przebiera w słowach Krzysztof Wiejak. – Nie mieszkam na górkach czechowskich, bo od nich oddziela mnie jeszcze osiedle domów jednorodzinnych. Nie zajmuję się deweloperami, tylko polityką ratusza miejskiego wobec deweloperów. Władze Lublina zamiast opracowywania planów zagospodarowania przestrzennego, określających, co i gdzie może być wybudowane, wydają deweloperom warunki zabudowy, czyli tak zwane wuzetki. To jest problem, bo po 15 latach rządów obecnego prezydenta miasto ma tylko około 60 procent pokrycia swojego obszaru planami zagospodarowania przestrzennego. Gdyby były plany, nie pojawiałyby się podejrzenia, że deweloperzy dostają wuzetki na piękne oczy i budują bez uwzględniania potrzeb mieszkańców – podkreśla Wiejak.
KATASTROFA Z TRUMPEM
Mimo że serwis zdobywa nagrody, dziennikarze nie garną się do pracy w Jawnym Lublinie. Wynagrodzenie za pracę na pełen etat to najniższa krajowa – 3511 zł netto. Gdy doświadczony w pozyskiwaniu funduszy Krzysztof Jakubowski znajdzie jakiś dodatkowy grant dla fundacji, pensje odrobinę wzrastają, ale gdy grant się skończy lub nagle zostanie odebrany, pojawia się poważny problem. W lutym br. okazało się, że administracja prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa rozwiązuje umowy i wstrzymuje wypłaty z USAID, czyli Agencji Stanów Zjednoczonych ds. Rozwoju Międzynarodowego. Jawny Lublin miał w ramach tego grantu dostać łącznie 30 tys. euro i w znacznej części finansował on wynagrodzenia dziennikarzy. – Na początku lutego nagle dowiedzieliśmy się, że wypłaty z tego grantu zostają wstrzymane ze wsteczną datą, bo od 25 stycznia – opowiada Krzysztof Jakubowski. – Po 25 stycznia okazało się, że nie możemy w lutym sfinansować pensji za poprzedni miesiąc. Trzeba było natychmiast ścinać koszty. Zaproponowałem wszystkim, że przechodzimy na płacę minimalną i oszczędzamy, na czym tylko się da. Na szczęście wszyscy się zgodzili – dodaje Jakubowski.
Jawny Lublin ratunku poszukał u czytelniczek i czytelników, zwracając się do nich z prośbą o wpłaty. „Jeśli nie zbierzemy do końca miesiąca przynajmniej jeszcze pięciu tysięcy złotych, to od marca będziemy musieli zwolnić przynajmniej jedną osobę, przynajmniej jednego dziennikarza” – zapowiedział Krzysztof Jakubowski w nagraniu wideo opublikowanym w mediach społecznościowych 12 lutego. Przy tekstach publikowanych w Jawnym Lublinie zaczęły się pojawiać prośby o wpłaty w serwisie Patronite i na konto Fundacji Wolności.
Pomógł Fundusz Obywatelski im. Ludwiki i Henryka Wujców, który zadeklarował, że do 30 czerwca będzie podwajał środki wpłacone Jawnemu Lublinowi. – W marcu zebraliśmy 10,5 tysięcy złotych dobrowolnych wpłat, a w kwietniu ponad osiem tysięcy – wylicza prezes Fundacji Wolności.
Jednak Jawny Lublin stracił dziennikarza. – Odszedł Michał Dybaczewski, który zajmował się sprawami związanymi z Urzędem Marszałkowskim – opowiada Agnieszka Mazuś. – Byłam z niego zadowolona, ale gdy z powodu Trumpa zniknęły pieniądze, nie została z nim przedłużona umowa o pracę. Przeszedł na współpracę na wierszówce, ale ciężko było mu się z tego utrzymać. Po około dwóch miesiącach znalazł sobie stałą pracę jako rzecznik prasowy stowarzyszenia Stoart. Mam nadzieję, że jak sytuacja finansowa się unormuje, Michał do nas wróci – dodaje Mazuś.
Na razie kryzys wydaje się opanowany. Fundacja Wolności po dwóch latach wygrała proces wytoczony NIW, którego ekspertem kiedyś był Krzysztof Jakubowski. Projekt Fundacji zgłoszony do konkursu grantowego w 2023 roku został po decyzji sądu rozpatrzony jeszcze raz i na jej konto wkrótce trafi ok. 198 tys. zł.
Jakubowski tłumaczy, że chce uniezależniać finansowanie Jawnego Lublina od grantów i liczy na większe wpłaty czytelniczek i czytelników. – W ubiegłym roku z odliczeń półtora procent podatku otrzymaliśmy około 40 tysięcy złotych. Liczymy, że w tym roku ta kwota zostanie podwojona. Oprócz tego od lutego pieniądze wpłaciło nam ponad 400 osób, wiele z nich zrobiło to po raz pierwszy. Będziemy ich przekonywać do kolejnych wpłat. W ubiegłym roku dobrowolne wpłaty zapewniały 10 procent naszego budżetu, w tym roku to jest już około 20 procent. Chcielibyśmy, żeby docelowo była to przynajmniej połowa środków, których potrzebujemy na funkcjonowanie – wylicza Krzysztof Jakubowski. I snuje plany, że Jawny Lublin będzie się utrzymywał z wpłat od ludzi, jak np. serwis OKO.press.
Tylko że te ogólnopolskie media mogą liczyć na wpłaty od ludzi z całego kraju, a Jawny Lublin głównie od mieszkańców 320-tysięcznego Lublina. Na początku czerwca w serwisie Patronite Jawny Lublin miał 37 wpłacających, którzy zadeklarowali miesięczne wpłaty w łącznej kwocie ok. 1250 zł.
O zarabianiu przez Jawny Lublin na reklamach prezes Fundacji Wolności nie chce nawet myśleć. – Idea jest taka, żeby to był serwis obywatelski, a nie komercyjny. Nie chcemy pisać tekstów tylko po to, żeby się dobrze klikały, bo wtedy będzie więcej reklam – tłumaczy Krzysztof Jakubowski. Jednak po chwili sam zauważa: – Oczywiście zależy nam na tym, żeby nasze teksty były czytane. Im więcej ludzi je czyta, tym większa szansa, że wpłacą nam pieniądze. Gdy opublikujemy tekst, który dobrze się rozchodzi, rośnie suma wpłat.
Jerzy Jurecki, który od prawie 36 lat wydaje „Tygodnik Podhalański”, zauważa, że otwarcie się Jawnego Lublina na reklamy zapewniłoby temu serwisowi większą stabilność finansową. – Doceniam ich niezależność i to, co robią, ale powinni postarać się przełożyć to na zapewnienie sobie większej stabilności. Zajmując się prawdziwym, bezkompromisowym dziennikarstwem, można liczyć na pieniądze od lokalnych reklamodawców. Gdzie ma się reklamować właściciel sklepu czy punktu usługowego, jeżeli nie w serwisie czy gazecie, którą czytają lokalni mieszkańcy? – pyta Jurecki.
– Gdy się wchodzi na Jawny Lublin, pierwsze, co się rzuca w oczy, to że nie ma tam clickbaitozy – zauważa Andrzej Andrysiak, prezes SGL. – Pozwala im na to ich model biznesowy. Dzięki niemu nie muszą też na siłę zamieszczać jak najwięcej treści na stronie, żeby wyrobić odpowiednio dużą liczbę odsłon i sprzedać reklamy. Wielu wydawców im tego zazdrości. Ten model biznesowy jest jednak ryzykowny, o czym przekonali się, gdy stracili pieniądze z grantu. Utrzymywanie się z wpłat od czytelników na rynku lokalnym też jest trudne – dodaje Andrysiak.
ROBOTA DLA BOGATYCH
Agnieszka Mazuś i Krzysztof Wiejak przyznają, że mogą sobie pozwolić na pracę w Jawnym Lublinie, bo mają ustabilizowaną sytuację finansową. Odłożyli trochę z pieniędzy, które dostali ze sprzedaży udziałów w Corner Media, spółce wydającej „DW”. Zasłaniają się tym, że obowiązuje ich jeszcze tajemnica i nie mogą zdradzić, ile dokładnie to było, ale dziennikarze lokalni szacują, że Wiejak, który miał 10 udziałów, dostał za nie kilkaset tysięcy złotych.
– Wiedziałem, że w Jawnym Lublinie kokosów nie zarobię, ale nie pieniądze były najważniejsze. Nie chodzi tylko o sprzedane udziały. Nie byłem goły i wesoły. Po 30 latach pracy w „Dzienniku”, w tym 16 latach jako naczelny, w wieku 54 lat, które miałem, gdy odchodziłem z „Dziennika”, byłem jakoś zabezpieczony finansowo, oczywiście nie na całe życie. Przychodzę tutaj pracować dla przyjemności – zapewnia Wiejak.
Inni takiego komfortu nie mają. Paweł Buczkowski, doświadczony dziennikarz i redaktor, który też był zastępcą redaktora naczelnego „DW”, został zwolniony dyscyplinarnie. Współpracował z Jawnym Lublinem. Szukał jednak innej pracy i znalazł ją w Wirtualnej Polsce, gdzie jest dziennikarzem. – Trzeba być bogatym, żeby pozwolić sobie na pracę w Jawnym Lublinie – mówi, uśmiechając się. Gdy w marcu br. wygrał proces z Corner Media, który pozwał za zwolnienie dyscyplinarne i sąd zobowiązał tę spółkę do wypłacenia mu trzymiesięcznego wynagrodzenia, część z tej kasy wpłacił na zbiórkę Jawnego Lublina.
Sławomir Skomra nie chciał nawet umowy o pracę w Jawnym Lublinie i współpracuje z serwisem na podstawie umowy-zlecenia. – Na co dzień pracuję dla serwisu przygotowującego treści dla lokalnych portali News4media, czasami zajmuję się też copywriterką. Z tego się utrzymuję. W Jawnym Lublinie jestem dlatego, bo tu mogę być nadal frontowym dziennikarzem – tłumaczy Skomra.
Gdy w redakcji Jawnego Lublina pytam, jak zamierzają rozwijać serwis, mają kłopot z odpowiedzią. – Tak, może podcast, a może kanał na YouTubie – świetny pomysł, dawno o nim rozmawialiśmy – mówi Krzysztof Jakubowski. – Tylko kto i kiedy oraz za jakie pieniądze będzie to robił? Wracamy do punktu wyjścia – szef Fundacji Wolności gorzko się uśmiecha.
***
Ten tekst Mariusza Kowalczyka pochodzi z magazynu „Press” – wydanie nr 7-8/2025. Teraz udostępniliśmy go do przeczytania w całości dla najaktywniejszych Czytelników.
„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.
***
Mariusz Kowalczyk










