Tym wyprzedził czas. Jego felietony były ciepłe, złośliwe, napisane z troską o wartości

„Jak zmięta stara szmatka wisiałem na poręczy krzesła, gdy nagle młodzieńczy hart ducha mi wrócił, a krew znowu popłynęła wartkim strumykiem. Zawsze tak się dzieje, gdy widzę Zbigniewa Ziobrę” – napisał w „Polityce” Stanisław Tym (fot. Archiwum Leszczyński/PAP/StrefaGwiazd)
Jego teksty były dowcipne, napisane bez nachalności, ciepłe, ale z troską o podstawowe wartości. Denerwowało go, że to, z czym pożegnaliśmy się w 1989 roku, z czego naśmiewał się przez lata w niezliczonych filmach i spektaklach, wraca.
– Stanisław Tym wychował się na autorach przedwojennych, gdy felietonistyka była ostrzejsza niż dziś – mówi Krzysztof Król, polityk i dziennikarz, w latach 1997-2004 redaktor tygodnika „Wprost”. – Jedną z moich ulubionych jego fraz jest ocena „Naszego Dziennika”. W felietonie napisał, że to pismo ma gigantyczną przewagę nad papierem toaletowym, bo gówno jest na nim od razu wydrukowane.
Felietony Stanisław Tym zaczął pisać w 1972 roku do tygodnika „Literatura”, namówiony przez ówczesnego redaktora naczelnego tego tytułu Gustawa Gottesmana. W latach 1986–89 publikował w „Tygodniku Kulturalnym”.
– W 1989 roku Tomasz Wołek [w latach 1990–95 zastępca i redaktor naczelny „Życia Warszawy” – red.] i Piotr Gabryel [dziennikarz „Wprost” w latach 1982–97 i 1990–2007 – red.] namówili Stefana Kisielewskiego, by pisał felietony we „Wprost” – wspomina Krzysztof Król. – Gdy zmarł, redakcja zdecydowała, że Stanisław Tym jest osobą, która może go zastąpić. – dodaje.
„Pogrzeb Kisiela [Stefan Kisielewski zmarł 27 września 1991 roku – red.] zgromadził tłumy” – napisał Stanisław Tym w zbiorze felietonów „Pies, czyli kot” (Wydawnictwo Polityka, 2014). – To była wizytówka redaktora naczelnego »Wprost« Marka Króla. I tak zostałem na ponad siedem lat felietonistą tego tygodnika” – wspominał Tym.
W 1996 roku Stanisław Tym zamieścił w tygodniku „Wprost” dwa felietony, w których nie szczędził słów krytyki pod adresem pułkownika Sławomira Gorzkiewicza – prokuratora wojskowego prowadzącego śledztwo w sprawie domniemanej współpracy Józefa Oleksego z sowieckim i rosyjskim wywiadem. Gorzkiewicz sprawę umorzył. A Stanisław Tym ironizował: „Sławomir Gorzkiewicz ma osobowość nieskomplikowaną, prostolinijną i czystą. Można rzec – ekologiczną (…), przyjazną Oleksemu (…). Ma oskarżać, a tymczasem broni i rób, co chcesz (…). Dlaczego zatem jest prokuratorem z bożej łaski? Bo było wolne miejsce w prokuraturze, to wziął, co było…”.
Stanisław Tym określił Sławomira Gorzkiewicza mianem „zezowatego umysłowo prokuratora, który wąsy zapuścił i udaje, że jest dorosły” oraz „prokuratorzyny”.
W kwietniu 2001 roku Sąd Okręgowy w Suwałkach orzekł wprawdzie, że Tym obraził prokuratora, jednak nie na tyle, aby uznać to za przestępstwo. Postępowanie zostało prawomocnie umorzone ze względu na niską społeczną szkodliwość czynu.
W OKRĄGLAKU ZAWSZE O CZASIE
„Jeszcze w XX wieku dostałem zegarek firmówkę »Rzeczpospolitej« od Dariusza Fikusa” – wspominał Stanisław Tym w „Psie, czyli kocie”. „Drogocenna pamiątka od wspaniałego człowieka. Gdy więc w 2001 roku zadzwonił do mnie były zastępca Darka (a wtedy już naczelny) Maciej Łukasiewicz z propozycją pisania – poszedłem jak w dym”.
– Wiele osób kupowało „Wprost”, bo były w nim felietony Stanisława Tyma – wspomina Krzysztof Król. – Nie wiedzieliśmy, jaki był powód jego przejścia do „Rzeczpospolitej”. Spekulowano, że przez trudny charakter Marka Króla [redaktora naczelnego „Wprost” w latach 1989–2006 – red.]. Według innej wersji dostał w „Rzeczpospolitej” lepsze warunki finansowe, co jest bardzo prawdopodobne, bo Maciej Łukasiewicz należał niestety do nielicznej grupy szefów redakcji, którzy uważali, że aby zapewnić tytułowi dostateczny poziom, należy porządnie płacić autorom – dodaje.
– Stanisław Tym przychodził w każdy piątek do redakcji „Rzeczpospolitej” w towarzystwie grafika Wojciecha Freudenreicha – wspomina Grzegorz Gauden, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej” w latach 2004–06, wcześniej od 1999 roku prezes zarządu Presspubliki, wydawcy „Rzeczpospolitej”. – Szli na trzecie piętro, do tzw. okrąglaka, gdzie znajdowała się sala grafików w ówczesnej redakcji przy pl. Starynkiewicza w Warszawie. Z wstawieniem felietonu i doklejeniem rysunku Stanisława Tyma musieli zdążyć do godziny 17, bo to szło do „Plusa Minusa”, który miał deadline najwcześniej. Staszek nigdy się nie spóźnił – wspomina.
– Zawsze w doskonałej komitywie z redakcją. Jego teksty były dowcipne, napisane bez nachalności, ciepłe, ale z troską o podstawowe wartości. „Rzeczpospolita” traktowała jego cotygodniowe felietony jako bardzo ważną część swojego wizerunku. Również Staszkowi ten stan rzeczy sprawiał satysfakcję – podkreśla Grzegorz Gauden.
MOCNO PRZEŻYWAŁ POLITYKĘ
Trzy miesiące przed wyborami parlamentarnymi i prezydenckimi w 2005 roku (pierwsze wygrał PiS, drugie – Lech Kaczyński) Stanisław Tym opublikował na łamach „Rzeczpospolitej” felieton pt. „Wanna Wałęsy”.
„Weźmiemy udział w wyborach osoby, która przez pięć lat będzie mogła się kąpać w łazience zaprojektowanej jeszcze przez Wałęsę... A może nie?” – napisał Stanisław Tym. „Już dziś wiadomo, że większość starających się o przywilej bycia władzą nie ma najmniejszych szans. Świadomie użyłem słowa »przywilej«, bo przecież ta szkarlatyna korupcji w III RP zaczęła się od władzy państwowej, a nie od pana Romeczka, fryzjera z Bolesławca, który za 15 zł załatwił jednej klientce farbowanie włosów u swojego szefa poza kolejką” – pisał.
Po zwycięstwie wyborczym w 2005 roku Prawo i Sprawiedliwość wymusza zmianę kierownictwa „Rzeczpospolitej”. Państwowe Przedsiębiorstwo Wydawnicze „Rzeczpospolita” miało 49 proc. udziałów w Presspublice. W 2016 roku redaktorem naczelnym dziennika został sympatyzujący z PiS Paweł Lisicki.
Jerzy Baczyński, redaktor naczelny „Polityki”, wspomina, że po zmianie kierownictwa „Rzeczpospolitej” dziennik przestał drukować felietony Stanisława Tyma.
– Staszkowi powiedzieli wprawdzie, że mimo to będą mu wypłacać honoraria, ale on tych pieniędzy nie chciał. Znaliśmy się, ceniliśmy, reprezentowaliśmy to samo pokolenie. Było naturalne, że z naszej strony powinna paść propozycja stałej współpracy – dodaje.
– Z dzisiejszej perspektywy pierwsze rządy z udziałem PiS w latach 2005–07 mogą się wydać nawet w miarę eleganckie. Jednak Stanisław Tym był bardzo zasadniczy w kwestiach dotyczących podstawowych wartości. Metody, którymi posługiwał się już wtedy PiS, były dla niego nie do zaakceptowania – wspomina Grzegorz Gauden.
REKONSTRUKCJA PRL
Jerzy Baczyński zauważa, że przez ostatnią dekadę Stanisław Tym w swoich felietonach konsekwentnie obserwował władzę PiS.
– Felietony Staszka, bardzo polityczne, stanowiły rodzaj komentarza politycznego w jego stylu i języku – mówi Baczyński. – Byłem trochę zaskoczony, że on – scenarzysta i aktor – tak mocno przeżywa politykę. We władzy PiS widział rekonstrukcję PRL. Wkurzało go, że to, z czym pożegnaliśmy się w 1989 roku, z czego naśmiewał się przez lata w niezliczonych filmach i spektaklach, wraca.
W ocenie naczelnego „Polityki” swoisty pisowski bareizm nieustannie zdumiewał i pobudzał Stanisława Tyma do działania. – Powrót peerelowskich figur i konstrukcji: pierwszego sekretarza partii, któremu wszyscy oddają hołd, nomenklatury, nachalnej propagandy. To była felietonistyka jedyna w swoim rodzaju. Poważna, ale na wesoło.
W Rankingu Felietonistów w „Press” z 2011 roku Stanisław Tym zajął dziewiąte miejsce. „Satyra wyjątkowej bystrości” – uznało jury złożone z 25 redaktorów naczelnych.
SAMO „ANDRZEJ DUDA” WYSTARCZY
„Andrzej Duda jest debilem” – tak zakończył swój wpis z 2020 roku Jakub Żulczyk. Pisarz odniósł się w nim do gratulacji, jakie prezydent Duda złożył na Twitterze nowo wybranemu prezydentowi USA Joe Bidenowi. „Gratulacje dla Joe Bidena za udaną kampanię prezydencką; w oczekiwaniu na nominację Kolegium Elektorów Polska jest zdeterminowana, by utrzymać wysoki poziom i jakość partnerstwa strategicznego z USA” – napisał Duda, sugerując, że zwycięstwo Bidena nie jest jeszcze przesądzone.
W reakcji na wpis o debilu prokuratura skierowała przeciw pisarzowi akt oskarżenia z przepisu o znieważenie głowy państwa (art. 135 Kodeksu karnego, kara do trzech lat pozbawienia wolności).
„Jak zmięta stara szmatka wisiałem na poręczy krzesła, gdy nagle młodzieńczy hart ducha mi wrócił, a krew znowu popłynęła wartkim strumykiem. Zawsze tak się dzieje, gdy widzę Zbigniewa Ziobrę” – napisał w „Polityce” Stanisław Tym. „Podobno w najbliższym czasie Ziobro ma powołać Narodowy Sąd Międzynarodowy. Instytucja NSM przy okazji bardzo wzmocni urząd prezydenta, który niedawno został brzydko nazwany słowem często używanym na kortach tenisowych. Nie ma co ukrywać, chodzi o debel. Myślę, że epitety rzeczywiście są niepotrzebne. Samo »Andrzej Duda« wystarczy”.
– Mimo ostrości felietony Stanisława Tyma były bardzo subtelne, pozbawione obraźliwych treści – mówi Dariusz Pekałowski, prezes zarządu Directo Polska, firmy zajmującej się oprogramowaniem i doradztwem w zakresie informatyki, który określa siebie mianem adiutanta i przyjaciela Stanisława Tyma.
HONOROWY MAŁKINIAK
Dariusz Pekałowski poznał Stanisława Tyma pod koniec lat 90. w sklepie Mini Europa na warszawskim Powiślu.
– Dzielił życie między Zakąty a Warszawę, ja między Małkinię, w której Tym się urodził, a stolicę, gdzie pracowałem – mówi Dariusz Pekałowski. – Wychowałem się na jego filmach i tekstach. Niektóre znam na pamięć. Pomyślałem, że byłoby wspaniale, gdyby został honorowym obywatelem Małkini. Gdy zobaczyłem go w sklepie, zapytałem, czy mogę zająć sekundę. Zgodził się, więc powiedziałem mu o swoim pomyśle. Odparł: „Naprawdę chce się Panu?”. Ale nie wyraził sprzeciwu. Dał mi numer swojego telefonu.
Starania o nadanie honorowego obywatelstwa nie przebiegły gładko. – Początkowo wójt nam nie sprzyjał, ale udało się. 15 października 2007 roku Stanisław Tym został honorowym obywatelem gminy Małkinia Górna – wspomina Pekałowski. – Lubił ją odwiedzać, przyjeżdżał do mnie do domu. Na jego 73. urodziny postawiliśmy scenę na pustej działce, aby mógł powiedzieć kilka skeczy. Nie reklamowaliśmy specjalnie tego wydarzenia, ale zaśpiewał Jarosław Wasik, był Artur Orzech. Staszek nie spodziewał się, że przyjdzie tak wiele osób.
POWAŻNY I NABOŻNY DO WSZYSTKIEGO, CO ŻYJE
Pod koniec lat 70. Stanisław Tym kupił kawałek ziemi w Zakątach nad Wigrami, na Suwalszczyźnie. Zbudował tam duży dom.
– Staszek budował go własnoręcznie, wszystko potrafił zrobić – mówi Dariusz Pekałowski. – W Zakątach bywałem wielokrotnie w charakterze pomocnika, adiutanta. Jestem o wiele młodszy, więc pomagałem mu w transporcie, zaopatrzeniu i opiece nad psami – dodaje.
– W pewnym momencie tych psów było tam bodaj 18 – mówi Joanna Podgórska, dziennikarka „Polityki”. – To był żywioł trudny do opanowania. Istniał restrykcyjny podział na psy mieszkające na górze i na dole. Goście mogli tę równowagę zaburzyć.
– Gdy Staszek odkarmił i odrobaczył znalezionego psa, przekazywał go znajomym. Mało kto odmawiał – mówi Dariusz Pekałowski. – Naturalnie miał ulubieńców, z którymi się nie rozstawał. Np. Krówkę, która reagowała na filmy o zwierzętach. Staszek opowiadał, że pewnego dnia oglądał w telewizji program, w którym pokazano przechodzące słonie. Krówka obserwowała to z zaciekawieniem. Gdy słonie znikły z ekranu, poszła za telewizor, bo myślała, że tam je odnajdzie.
Joanna Podgórska opowiada: – Domem nad Wigrami opiekowała się pani Swieta z Ukrainy. Staszek nazywał ją aniołem, bo do dziś zajmuje się psami jak swoimi dziećmi.
Początki pani Swiety w domu nad Wigrami obfitowały w liczne zaskoczenia. Stanisław Tym zabronił jej wywieszać lepy na muchy, bo te zasługiwały na życie, tak jak wszystkie żywe stworzenia. Kolejną rzeczą, która ją zaskoczyła, było polecenie dokarmiania myszy.
Krystyna Janda wprowadziła do obiegu anegdotę związaną z kotami. Kiedyś w domu nad Wigrami urodziły się kocięta. Zachwycony tym wydarzeniem Stanisław Tym zadzwonił do swojej przyjaciółki Zofii Merle (aktorki teatralnej i filmowej, odtwórczyni wielu ról w komediach Stanisława Barei) z pytaniem, co robić, bo kocięta otwierają oczy. Gdy aktorka powiedziała, że nie wie, postanowił, że w takim razie założy garnitur.
– Staszek prowadził akcje adopcyjne. Gdy przyjeżdżał do Warszawy, starał się wcisnąć komuś kolejnego psa – mówi Jerzy Baczyński. – Do wszystkiego, co żyje, miał stosunek poważny i nabożny. Jeden z kolegów opowiedział mi sytuację z planu filmowego. Pewnego dnia wokół jednego z mikrofonów zaczęła krążyć mucha, uniemożliwiając nagrywanie. Dźwiękowiec chciał ją upolować. Wtedy Staszek zaprotestował, mówiąc: „Ona żyje. Pamiętaj”. Od tego czasu, jak mam trzasnąć muchę, cofam się – stwierdza redaktor naczelny „Polityki”.
– Jedynym zwierzęciem zabitym przez Stanisława Tyma był szerszeń, który pewnego dnia wleciał do jego domu nad Wigrami – mówi Joanna Podgórska. – Początkowo zamierzał go wypędzić, ale gdy się to nie udało, zabił go, w obawie, by Anna Nastulanka, jego partnerka, uczulona na jad, nie doznała wstrząsu anafilaktycznego.
W licznej grupie znajomych Stanisława Tyma trudno znaleźć kogoś, kto go często odwiedzał w Zakątach. – Byłem tam chyba tylko raz. To był dom przede wszystkim dla psów, a nie dla gości – wspomina Ryszard Pracz.
NA ŻYCIOWYM ZAKRĘCIE
Ryszard Pracz, aktor teatralny i filmowy, autor dwóch książek o Studenckim Teatrze Satyryków (STS), poznał Stanisława Tyma w 1960 roku.
– Staszek dowiedział się od twórcy STS Jurka Markuszewskiego, że można tam coś zrobić – wspomina Ryszard Pracz. – Formalnie byłem dyrektorem, ale wtedy wszystko odbywało się na drodze koleżeńskiej. Dałem Staszkowi krótki tekst do sztuki „Oskarżeni”. Powiedziałem, żeby przygotował go na następny dzień, na godzinę 10. Wywiązał się z obowiązku i szybko wszedł do zespołu STS. Zaprzyjaźniliśmy się – wspomina Pracz.
I dodaje, że Tym znajdował się wtedy na życiowym zakręcie: – Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie prowadzili konserwatywni pedagodzy starej daty. Staszek miał problemy z wymową. Dostał jakieś niedostateczne, chyba z emisji głosu.
Pracz zaznacza, że Stanisława Tyma ciągnęło do obserwacji satyrycznej. – W STS poznał tak znakomitych autorów, jak Andrzej Jarecki czy Jarosław Abramow-Newerly. Obserwował ich. Szybko zaczął dużo pisać – wspomina.
Później podkreślał, że prawdziwą szkołą teatralną był dla niego STS.
– Wszystko musiała zatwierdzić teatralna rada artystyczna. Wyróżniał się talentem, spostrzegawczością, umiejętnością oceny rzeczywistości, szybko się uczył. Pod koniec lat 60. pisał już teksty m.in. dla Janka Kobuszewskiego, kabaretu Dudek, no i oczywiście do STS, w którym bywała cała Warszawa i który wystawiał rzeczy aluzyjne, pełne uogólnień. Wtedy panowało przekonanie: chcesz dowiedzieć się, co słychać w kraju, idź do STS – wspomina Ryszard Pracz.
Aktor wspomina, jak na rocznicę powstania STS Stanisław Tym napisał króciutki tekst na dwóch aktorów, zainspirowany informacją, że gdzieś we francuskich Alpach odnalazł się człowiek, do którego nie dotarła wieść, że skończyła się druga wojna światowa.
– Staszek wyrobił sobie własny styl, który widać było m.in. w „Kochanym panie Ionesco!”. Ta sztuka była przeglądem nonsensów społecznych i gospodarczych ubranych w scenki rodzajowe. To była jego specjalizacja: obserwacja życia na wesoło, mówienie niebanalnie o rzeczach najważniejszych – podsumowuje Ryszard Pracz.
DOSKONALE WIEM, JAK SIĘ WKŁADA
– Bodaj w 1965 roku ze Staszkiem Tymem i Maćkiem Zembatym postanowiliśmy pojechać do Opola na Festiwal Piosenki Polskiej – wspomina Janusz Bogacki, pianista, kompozytor, dyrygent i aranżer, który przyjaźnił się ze Stanisławem Tymem przez przeszło 60 lat. – Wyjazd organizował Staszek, bardzo lubił występować w tej roli. Zdecydował, że do Opola pojedziemy pociągami osobowymi z dwoma przesiadkami. Wiedzieliśmy dlaczego. W tamtych czasach na dworcach były non stop otwarte bufety z wyszynkiem. Między połączeniami były godzinne przerwy. Do Opola dojechaliśmy w wesołych nastrojach – zaznacza.
Z tej podróży Bogacki zapamiętał zdarzenie z dworcowego bufetu właśnie.
– Wtedy do sprzedaży weszły herbaty w saszetkach. To była nowość – wspomina. – Staszek, oprócz alkoholi, zamówił herbatę, którą podano na osobnym talerzyku. Papierową metkę wrzucił do szklanki, a torebkę zostawił na zewnątrz. Kelnerka nieśmiało krążyła wokół nas. Wreszcie podeszła i powiedziała: „Przepraszam. To się odwrotnie wkłada”, na co Staszek odparł: „Proszę pani. Ja jestem z Warszawy. Doskonale wiem, jak się wkłada”.
Andrzej Łukasik, polski muzyk jazzowy, kontrabasista, który przyjaźnił się ze Stanisławem Tymem od początku lat 90., wspomina: – Staszek obracał się głównie w środowisku artystycznym, ale miał ogromną rzeszę znajomych w wielu środowiskach, w tym wielu wybitnych lekarzy. Jeden z nich, gastrolog prof. Eugeniusz Butruk, wyprowadził go z choroby nowotworowej, na którą zapadł w latach 90. Obowiązkowe były spotkania w męskim gronie, których głównym organizatorem był Jurek Derfel, a które odbywały się zazwyczaj w restauracji Literatka (wcześniej Literacka) – wspomina Andrzej Łukasik.
PRZEPROSINY Z KWIATAMI
W drugiej połowie lat 90. Teatr Powszechny wystawiał „Szopkę Tyma z Brodą” w reżyserii Stanisława Tyma z muzyką Jerzego Derfla. Andrzej Łukasik był wśród wykonawców.
– Pamiętam, jak po jednym ze spektakli pojechaliśmy z zespołem do mnie do domu – wspomina muzyk. – Rozmawialiśmy głośno. Staszek miał bardzo mocny głos, mówił donośnie. Spotkanie przeciągało się. W pewnym momencie w drzwiach stanęła moja czternastoletnia wtedy córka. Dała nam reprymendę, mówiąc, że nazajutrz ma ważny sprawdzian w szkole. Następnego dnia mieliśmy niespodziewanego gościa. Staszek, elegancko ubrany, z kwiatami w dłoni, przyjechał, aby przeprosić moją córkę. To jedna z sytuacji świadczących o jego wrażliwości na uczucia innych ludzi – podkreśla Andrzej Łukasik.
– Gdy kilka lat temu do Staszka doszły słuchy, że coś złego dzieje się w moim życiu, zadzwonił późnym wieczorem, w Wigilię – wspomina Magda Umer, piosenkarka, reżyserka, scenarzystka i aktorka. – Poprosił, żebym wiedziała, że nie jestem sama. Powiedział, że nazywa się Stanisław Tym. Żartobliwie, bo znaliśmy się doskonale od końca lat 60. Empatia była konstytutywną cechą jego osoby, budulcem jego talentu – dodaje.
RECYTOWAŁ CAŁE CIĄGI CYFR
– Staszek był bardzo muzykalny, kochał jazz. Chyba czuł w nim pozytywne wibracje – wspomina Andrzej Łukasik. – Wyrósł w domu katolickim, ale był niewierzący. Jednak składając życzenia w święta Bożego Narodzenia, grał mi przez telefon kolędy.
Janusz Bogacki, muzyk, kompozytor i aranżer, opowiada: – Oprócz jazzu Staszek lubił bluesa i gospel. Na swoich recitalach śpiewał, poprawnie frazował. Miał słuch muzyczny. Na organkach potrafił zagrać wszystko. Do tego doskonale znał historię, a mnie zadziwiała jego ogromna wiedza z zakresu astronomii. – I dodaje: – Dysponował matematyczną pamięcią. Kiedyś leczyłem się w tym samym co on szpitalu w podwarszawskim Otwocku. Był tam długi taras, na który wychodziło się na papierosa. Gdy jakiś czas później spotkałem się ze Staszkiem, podał dokładną liczbę płytek, którymi ten taras był wyłożony. Do tego pomnożył je przez ich rozmiar i szybko obliczył powierzchnię tarasu.
– Podczas spotkań towarzyskich czasem licytowaliśmy się, kto pamięta najwięcej tekstów – wspomina Ryszard Pracz. – Staszek był zawsze w gronie najlepszych. Znał na pamięć m.in. Pierwszą Księgę „Pana Tadeusza”, bardzo wiele tekstów klasycznych, ale też kabaretowych – wspomina aktor.
– W ostatnich latach Stanisław Tym przestał regularnie przysyłać felietony. Miał kłopoty ze wzrokiem – wspomina Jerzy Baczyński. – Nie uznawał komputera, pisał tylko ręcznie, więc z technicznego punktu widzenia było to dla niego trudne przedsięwzięcie – wspomina Jerzy Baczyński. – Gdy nie dawał rady, dzwonił w czasie weekendu, mówił, że tym razem felietonu nie będzie.
– Mnie też wtedy ostrzegał, że jego tekstu nie będzie w najbliższym numerze „Polityki”, więc nie mam po co jej kupować – wspomina Janusz Bogacki.
Dzięki współpracy z „Polityką” od 2007 roku Stanisław Tym zżył się z jej zespołem. – Staliśmy się jego rodziną zastępczą – wspomina Jerzy Baczyński. – Miał młodzieńczy umysł, a ciało traktował jak marny sprzęt. Kpił z niego, tak jakby było popsutą maszyną, która działa tylko dlatego, że jest zarządzana umysłem.
– Gdy przeprowadzałam ze Staszkiem wywiad, jego partnerka Ania Nastulanka powiedziała, że musi bardzo często jeść – wspomina Joanna Podgórska. – Miałam w zapasie kilka bananów, które chciałam mu dawać w przerwie. Gdy wziął pierwszego, owoc stał się częścią rozmowy, gestykulacji. Miałam wrażenie, że Staszek wszedł na scenę, wszystkie słabości minęły. Wydawało się, że znów ma 40 lat.
– W ostatnich latach bardzo słabo widział – wspomina Dariusz Pekałowski. – Asystując mu, byłem jego oczami, mówiłem, kto znajduje się w pobliżu. Mimo tych słabości, Staszek zachowywał pogodę ducha, wszystkich traktował z szacunkiem, starał się znaleźć dla każdego czas. Wolniej chodził, podnoszenie się z krzesła sprawiało mu trudność, ale podkreślał, że głowa pracuje prawidłowo.
Stanisław Tym od lat zmagał się z chorobą nowotworową. W 2008 roku przeszedł operację resekcji żołądka. Miał też problem z nerkami.
– Przez ostatnie dwa tygodnie życia Staszek dostawał opioidy. Dużo spał – wspomina Janusz Bogacki. – Przebywał w domu, w niewielkim mieszkaniu na warszawskim Powiślu, które zachował mimo wyprowadzki nad Wigry. Ania Nastulanka opowiedziała mi później, że w pewnym momencie zaczął śpiewać. Nagle przestał i odszedł – wspomina Bogacki.
Stanisław Tym chciał, aby jego prochy zostały rozrzucone na Suwalszczyźnie.
– Okazało się, że w Polsce nie pozwalają na to przepisy – mówi Janusz Bogacki.
– Podczas pogrzebu ze zdumieniem zobaczyłam, że sąsiadem Staszka na Powązkach jest prof. Zbigniew Mikołejko – wspomina Joanna Podgórska. – Pomyślałam: no to sobie chłopaki pogadacie. Jeden psiarz, drugi kociarz – dodaje.
JAKBY NA WSZYSTKO PATRZYŁ Z GÓRY
– Trudno go porównać do kogokolwiek – ocenia Joanna Podgórska. – Taka wszechstronność, takie poczucie humoru zdarza się raz na pokolenie. Być może nie zawsze sobie zdajemy z tego sprawę, ale my wszyscy trochę myślimy i żartujemy „Misiem”, a więc Tymem i Bareją – dodaje.
– Dwie osoby, z którymi miałem okazję się spotkać, zdecydowanie wyrastały ponad wszystkich: Stasiek Tym i Wojtek Młynarski – konstatuje Andrzej Łukasik. – Miałem poczucie, że mają inne widzenie świata, tak jakby na wszystko patrzyli z góry, więcej widzieli, więcej czuli, byli o wiele mądrzejsi.
Wiesław Władyka, komentator „Polityki”, zauważa, że Tym był zawsze popularny wśród młodzieży. – Pamiętam, jak wyszedł na scenę podczas jednego z festiwali w Jarocinie. – mówi Wiesław Władyka. – Jeszcze nic nie powiedział, a już spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem. Myślę, że powodem tego uwielbienia młodych były jego niewiarygodny autentyzm, odwaga i umiejętność operowania abstraktami.
– Stanisław Tym potrafił przeciwstawić się obowiązującemu nurtowi, ustawić w poprzek – mówi Krzysztof Król, były redaktor „Wprost”. – Pamiętam jego występ sceniczny z 1980 roku, gdy wszyscy zachwycali się „Solidarnością”. Grał sprzedawcę ze sklepu mięsnego, brudne ręce, papieros w ustach, popiół spada na mięso. Ale ma znaczek „Solidarności” i mówi: „Fajnie jest”. Odbrązawianie rzeczywistości – to charakteryzuje Tyma jako autora – dodaje Król.
– Używając dzisiejszego języka, Staszek był stand-uperem. Jego monologi kabaretowe, z których zarykiwała się publiczność, często nie były spisane, opierały się na improwizacji. Rysunki Staszka pełniły funkcję współczesnych memów. Wyprzedził swój czas i epokę medialną – podsumowuje Jerzy Baczyński.
SPIJALI SŁOWA Z UST
„Hip, hip, hurra! Trudno nie skakać z radości, że chyba już w ostatniej chwili spod tego tępego pisowskiego sierpa uciekliśmy” – napisał w reakcji na wygrane przez opozycję demokratyczną wybory do parlamentu 15 października 2023 roku. „Patrzyłem na tę powyborczą noc z podziwem, który mimo wszystko chwilami przeplatał się z niedowierzaniem. I wreszcie stało się to, co stać się musiało. „Somdwiepcie” chyba po raz pierwszy w życiu zrozumiał, że siła prawdy jest oceanem, a bajeczki o Czerwonym Kapturku czy Królewnie Śnieżce wyschniętą kałużą” – napisał w „Polityce”.
W 2022 roku Stanisław Tym i Jacek Fedorowicz zostali uhonorowani Specjalnym Medalem Wolności Słowa, który Fundacja Grand Press ustanowiła, by wyróżnić Polaków w wyjątkowy sposób zasłużonych dla wolności wypowiedzi. Ten wybór uzasadniano: „Polacy pokochali ich za satyryczne demaskowanie pychy, głupoty i intelektualnej pustki tych, którzy mają się za wybrańców narodu. Czy w filmie, czy w radiu, telewizji albo na scenie – zawsze trafiali w sedno i mówili, co myślą. Jak to satyrycy – często zabierają głos śmiertelnie poważnie, by bronić wartości, rozumu i przyzwoitości”. – Rzadko mi się zdarza, że nie wiem, co powiedzieć – zaczął Stanisław Tym, po czym nie oddawał mikrofonu przez kilka kolejnych minut, nie bacząc na restrykcyjne zasady transmisji telewizyjnej. Weronika Mirowska, prezeska Fundacji Grand Press, mówi: – Byłam przerażona. Jacek Fedorowicz prawie nie doszedł do głosu, czas przewidziany na transmisję gali w TVN 24 już dobiegał końca, a Staszek mówił i mówił. Ale właśnie wtedy zobaczyłam, że ludzie na sali spijają każde słowo z jego ust. Obdarowywał sobą każdą i każdego.
– Ze Staszkiem Tymem świetnie się rozumieliśmy – mówi autorka tekstów i piosenkarka Magda Umer. – Czytałam zawsze jego felietony. Podobały nam się te same spektakle, książki. Byliśmy bratnimi duszami. Myślę, że w podobnym stopniu drażniły nas rządy PiS. Ale ja w przeciwieństwie do Staszka określam się jako „eskapistka” – uciekam od problemów. On stawiał im czoła. Krytykował pisowską władzę. Oświadczył, że będzie się leczył i wyzdrowieje, aby doczekać końca tych rządów i to mu się udało.
***
Ten tekst Jana Fusieckiego pochodzi z magazynu „Press” – wydanie nr 3-4/2025. Teraz udostępniliśmy go do przeczytania w całości dla najaktywniejszych Czytelników.
„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.
Czytaj też: Nowy "Press": rozmowa z Wałkuskim, sylwetka Turskiego, pięć lat podcastu Rosiaka
Jan Fusiecki
