Dział: TELEWIZJA

Dodano: Czerwiec 03, 2022

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Gogglebox chwycił, choć wydaje się to takie głupie. „Tacy jesteśmy przed telewizorem”

Zaskakującym jest, że ktoś chce oglądać telewizję, w której inni oglądają telewizję. Ale format chwycił (screen: YouTube/TTV)

Wydawałoby się, że nie może być nic głupszego: oglądamy w telewizji ludzi, którzy oglądają telewizję. Ale „Gogglebox. Przed telewizorem” chwycił, bo naturszczycy są dowcipni.

***

Ten tekst pochodzi z archiwalnego wydania magazynu "Press" – nr 03-04/2021. Teraz udostępniamy go do przeczytania w całości za darmo. Przyjemnej lektury!

***

Para lub trójka uczestników programu siedzi w domu na kanapie i ogląda telewizję. Kadr dość wąski, w tle ściany lub meble. Siedzą i komentują programy lub seriale, które widzą w swoich telewizorach. To wszystko.

Trudno uwierzyć, że ktoś chce oglądać telewizję, w której inni oglądają telewizję. Ale „Gogglebox” to format, który w brytyjskim Channel 4 ma już 19. serię. A w polskim TTV należącym do TVN wiosną zobaczymy 16. sezon naszej wersji.

BRYTYJSKI HIT W POLSCE

Nic nie zapowiadało sukcesu. Pierwszy odcinek programu TTV wyemitował 6 września 2014 roku. Według Nielsen Media pierwszy sezon oglądało średnio tylko 117 tys. widzów, niewiele lepiej było w drugim (wiosną 2015) – 153 tys.

Mimo to Lidia Kazen, dyrektorka programowa TTV i Player.pl, była przekonana, że program wreszcie odniesie sukces i dlatego, mimo przeciętnych wyników, nie ściągała go z anteny. – Wierzyliśmy, że ten program u nas, podobnie jak w Wielkiej Brytanii, ma bardzo duże szanse na rozwój. Widzowie bawią się z bohaterami i się do niech przyzwyczajają – stwierdza.

Stacja nie czekała na sukces z założonymi rękami. Po pierwszym sezonie zmodyfikowano tytuł programu – z „Gogglebox” na „Gogglebox. Przed telewizorem”. Zmieniono też sposób realizacji i montażu. W pierwszych odcinkach obraz wydawał się mieć mniej kolorów, nie był atrakcyjny w odbiorze, a wnętrza wyglądały na niedoświetlone. – Wcześniej ten program był trochę „brudny” w obrazku. Później zmieniono sposób kręcenia – wspomina Jacek Szawioła, który kiedyś był widzem „Goggleboxa”, a od trzeciego sezonu jest jego uczestnikiem. Zrezygnowano też z kilku par uczestników, ale nie stało się to nagle, bo rotacja następowała stopniowo. Postawiono też mocniej na rozrywkę, rezygnując z wyświetlania uczestnikom bardzo poważnych treści. – Początkowo nie był to program stricte rozrywkowy, ale taki też nie był jego brytyjski oryginał – przyznaje Magdalena Piekutowska-Muciek, późniejsza producentka i właścicielka firmy produkującej program.

Po pierwszym sezonie wymieniono też firmę produkującą „Goggleboxa”. Spółkę Wanilia Media zastąpiło Well Well. – To zwyczajowe zmiany formuły programu. Zawsze pierwszy, drugi, trzeci sezon to czas, kiedy się uczymy, przecieramy szlaki, znajdujemy formę. Te wszystkie zmiany były potrzebne – ocenia Lidia Kazen. I dodaje: – Szanuję i cenię producenta, który zrobił dla nas pierwszy sezon, bo to nie było proste. Dzięki jego poszukiwaniom kilku uczestników jest do dzisiaj, więc na ten pierwszy sezon nigdy nie powiem złego słowa.

Podobnie widzi to Anna Głowacka, właścicielka spółki Wanilia Media, pierwszego producenta programu. – To jest całkiem naturalne w telewizji. To jest program, do którego stacja kupiła licencję, a więc ma pełne prawo decydować, kto go będzie produkował. Nie było to dla mnie ani zaskoczenie, ani zdziwienie. Tak się na rynku dzieje – przekonuje. Jak podkreśla, inaczej sytuacja wyglądałaby, gdyby stacja zabrała jej autorski pomysł. – A tak nie przywiązuję do tego specjalnej wagi – stwierdza Głowacka.

Z osób wyłonionych z castingu organizowanego przez Wanilia Media w programie zostali do dziś: dwie przyjaciółki Sylwia Bomba i Ewa Mrozowska-Kozłowska, mama z synem, czyli Izabela i Joachim Zeiske, emeryci Regina Krasnowska i Józef Ponceleusz oraz kumple z Kielc – Mateusz „Big Boy” Borkowski, Damian Nagana i Marek Morus.

Firma Well Well, która przejęła format po Wanilia Media, też uważa, że zmiana producenta nie jest żadną sensacją. – Takie zmiany są w naszej branży normalne – mówi Magdalena Piekutowska-Muciek, właścicielka firmy Well Well. Jak przyznaje, jednym z zadań postawionych przed nową firmą było podwyższenie wyników oglądalności programu. – Realizowaliśmy ten format trochę po swojemu, bo to naturalne, że każdy producent ma swój sznyt. Stopniowo, razem ze stacją, doszliśmy do docelowego efektu – dodaje.

Zmiany rzeczywiście zaowocowały wzrostem oglądalności. Trzeci sezon miał średnio 217 tys. widzów (jesienią 2015), piąty (jesienią 2016) obejrzało już prawie 300 tys. widzów, ósmy (wiosną 2018) – 567 tys., a piętnasty (jesienią 2021) niewiele mniej, bo 551 tys.

Magdalena Piekutowska-Muciek z Well Well uważa, że przełomowa była trzecia seria, w której pojawili się nowi uczestnicy, m.in. para gejów i duet „mięśniaków”. – Ten skład nam się wtedy wypełnił i ułożyliśmy sobie wreszcie w głowach, jak program ma docelowo wyglądać – mówi.

Radosław Sławiński, dyrektor kanałów tematycznych Telewizji Polsat, chwali „Goggleboxa”. – To jeden z najciekawszych formatów telewizyjnych ostatnich lat.  Obserwowałem rozwój wersji brytyjskiej od pierwszego sezonu na Channel 4. Pomysł był świetny – uderzająco prosty i świeży. Wyniki też były imponujące. Sukces tego formatu udało się również przenieść na Polskę – przyznaje. Jego zdaniem stało się tak m.in. dlatego, że rośnie grupa widzów znudzonych telewizją celebrycką. – W Polsat Play już ponad dziesięć lat temu odeszliśmy od programów z udziałem gwiazd na rzecz seriali dokumentalnych, takich jak „Chłopaki do wzięcia” czy „Drwale i inne opowieści Bieszczadu” – mówi.

Najchętniej oglądane odcinki „Goggleboxa” miały ponad milion widzów. – To bez wątpienia ratingowy as TTV – w 2020 roku aż dwa razy przebił granicę miliona widzów, w kwietniu i maju, a więc w okresie pandemicznej zwyżki telewizji – mówi Joanna Nowakowska, communications & market analysis manager w agencji mediowej Wavemaker. Podkreśla, że program utrzymywał wysokie statystyki także w 2021 roku. – Jego widowni zdarzyło się przebić 800 tysięcy widzów na przykład w kwietniu, a rekordowy odcinek w 2021 roku miał 830 tysięcy widzów. Ponadto przez cały rok show plasował się w czołówce najlepiej oglądanych programów, obok „Królowych życia”, „To tylko kilka dni” czy „Down the road” – dodaje.

Stacja podkreśla, że program ma też wysoką oglądalność w Player.pl. Nie podaje jednak dokładnych danych.

GWIAZDY Z TELEWIZORA

Kilku uczestników z pierwszego sezonu pojawia się w programie do dziś. W premierowej serii występowali jednak także ci, o których dziś już prawie nikt nie pamięta. Były to m.in. dwa małżeństwa w wieku okołoemerytalnym oraz brat i siostra, mający po ok. 30 lat. Anna Głowacka, pierwsza producentka, nie pamięta ich nazwisk. W internecie też jest niewiele wzmianek na ich temat, a pierwsze odcinki programu nie są dostępne w Player.pl. – Rodzeństwo było krótko, tylko w kilku odcinkach. Byli to jednak bardzo śliczni ludzie. Piękna dziewczyna i bardzo przystojny chłopak – wspomina. Z kolei dwa małżeństwa, występujące w pierwszych odcinkach, określa mianem „starej, dobrej inteligencji”.

Aktualnie w programie pojawia się kilka duetów lub tercetów. – Są u nas bohaterowie z różnych stron Polski, dzięki temu mamy komplementarne spojrzenie na cały kraj – ocenia Lidia Kazen, dyrektorka programowa TTV i Player.pl.

W „Gogglebox” można oglądać m.in. Izabelę i Joachima Zeiske, kobietę w średnim wieku i jej dwudziestokilkuletniego syna, mieszkających we wsi w województwie wielkopolskim. Czasami występuje z nimi też mama Izabeli, emerytka, nazywana przez wnuka „Bunią”. Iza i Joachim w programie są od pierwszego odcinka. Telewizji nie oglądają na kanapie, lecz na wysłużonych fotelach. W internetowych komentarzach pojawiają się opinie, że Izabela jest nadopiekuńcza, a Joachim to maminsynek. – Wydaje mi się, że piszą to osoby, które nie mają dobrej relacji z rodzicami – odpiera zarzuty Joachim Zeiske.

– Oni od początku mieli dobry kontakt, ale Joachim zawsze był w kontrze do mamy, mieli różne zdania na różne tematy. Na pewno nie spijali sobie z dzióbków – ocenia Anna Głowacka, która produkowała pierwszy sezon.

Więcej emocji w internetowych komentarzach budzi Izabela, przez wielu widzów postrzegana jako zarozumiała i wszechwiedząca. „Tej kobiety nie lubię od pierwszego spojrzenia. Działa na mnie jak płachta na byka” – można przeczytać w mediach społecznościowych.

Kolejna z występujących par to trzydziestokilkuletnie przyjaciółki z Warszawy – Sylwia Bomba i Ewa Mrozowska-Kozłowska. W „Goggleboxie” są od pierwszego sezonu. Przez internautów oceniane są głównie jako dziewczyny z sąsiedztwa, niemające może wielkiej wiedzy, ale za to duże poczucie humoru. Na ekranie pojawiają się często w dresach i kapciach. W mediach społecznościowych programu dominują pozytywne opinie na ich temat. – Ujęły nas żywiołowością. Sylwia jest chodzącą energią i rozdaje ją też innym. Trudno jej nie lubić. Jest bardzo prawdziwa – ocenia Anna Głowacka, pierwsza producentka programu. Dodaje, że Ewa dołączyła do „Goggleboxa” awaryjnie, bo pierwotna partnerka Sylwii, ze względu na swoją rolę w serialu „Wawa Non Stop”, ostatecznie nie mogła wystąpić w programie. – Sylwia i Ewa stworzyły dobry duet. Nie są identyczne, ale jednocześnie są spójne – mówi Głowacka.

Więcej emocji budzi kolejna para, którą tworzy dwóch homoseksualistów, niegdyś będących ze sobą w związku – Mariusz Kozak i Jacek Szawioła. Obaj są po trzydziestce i mieszkają w Warszawie. Do programu dołączyli w trzecim sezonie. Od początku nie ukrywali swojej orientacji seksualnej, więc w internetowych komentarzach widzowie postrzegają ich przede wszystkim jako zabawnych, czasem irytujących gejów. Jedni ich uwielbiają, inni krytykują za zmanierowane gesty i zachowanie. W programie występują często w kolorowych, oryginalnych strojach.

Jak przyznaje Magdalena Piekutowska-Muciek, ich orientacja seksualna była dla stacji i producenta ważną historią. – Chcieliśmy otworzyć na nich Polskę i telewizję – stwierdza.

Przez wiele sezonów Szawioła i Kozak byli parą też w życiu, ale w 2018 roku ogłosili rozstanie. Mimo to pozostali duetem w „Goggleboxie”. Dziś przyznają, że nie było im łatwo nadal razem kręcić program. – Rozstawaliśmy się właściwie na planie – wspomina Jacek Szawioła. Mariusz Kozak dodaje, że po rozstaniu dochodziło między nimi do awantur w trakcie nagrań i poważnie myśleli o rozpadzie telewizyjnego duetu. – Teraz bardzo dobrze nam się współpracuje. Znamy się jak łyse konie, a na kanapie „Goggleboxa” się uzupełniamy. Jacek jest trochę złym policjantem, a ja dobrym – stwierdza Mariusz Kozak. – Są kolorowymi ptakami, spontaniczni i szczerzy – opisuje Magdalena Piekutowska-Muciek.

Kolejna para to emeryci z Warszawy Regina Krasnowska i Józef Ponceleusz. W „Goggleboxie” są od pierwszego sezonu. Na początku występowała z nimi Barbara Romaniuk, która w 2018 roku zginęła w wypadku samochodowym. Widzowie kojarzą ich z zabawnych sporów i uciszania pana Józefa przez panią Reginę. W internetowych komentarzach dominują pozytywne opinie na ich temat. Nie są agresywni, ich opinie są wyważone, często mocno humorystyczne. W czasie oglądania telewizji nie siedzą jak inni na kanapie czy fotelach, ale przy nakrytym białym obrusem stole. Przy oglądaniu jedzą przekąski. Zdarza im się też pić nalewkę. – Od początku uznawaliśmy ich za wspaniałych, bajecznych ludzi. Koleżanka od castingu podsłuchała ich na ławce w parku. To wystarczyło – mówi Anna Głowacka.

Następną grupę tworzą przyjaciele strongmani, będący w okolicach czterdziestki – Krzysztof Radzikowski i Dominik Abus, pochodzący z małego miasta w województwie łódzkim. Znają się od dzieciństwa, więc wiedzą, że mogą sobie pozwolić na uszczypliwości. Dla widzów są po prostu mięśniakami z „Goggelboxa”. Ich komentarze bywają ostrzejsze niż innych. Do programu dołączyli w trzecim sezonie, ale szybko stali się rozpoznawalni. Najczęściej występują w T-shirtach odsłaniających ich muskulaturę. W komentarzach widzowie często zarzucają im brak inteligencji i rubaszny humor. Nie zgadza się z tym Magdalena Piekutowska-Muciek z Well Well. – Mimo swojej powierzchowności są bardzo rodzinnymi, ciepłymi chłopakami. Jak się ich posłucha, to brzmią inaczej, niż wyglądają – przekonuje.

Jedną z najwyrazistszych grup są trzej kumple z Kielc – Mateusz „Big Boy” Borkowski, Damian Nagana i Marek Morus. Mają po około 30 lat. W programie są od pierwszego sezonu. Przez wiele lat byli postrzegani jako „dwóch chudych i jeden gruby”. Borkowski na oczach widzów stracił jednak aż 170 kg. Poddał się operacji żołądka i przeszedł na dietę. Trójka z Kielc ma najostrzejsze komentarze, często okraszone wulgaryzmami. Za niekulturalny język i głośny śmiech są często krytykowani w mediach społecznościowych. – Byłam od początku wielką zwolenniczką chłopaków, ale w stacji nie było wobec nich wielkiej miłości. Na początku było tam dużo wycinania materiału i wypikiwania przekleństw – opisuje Anna Głowacka z Wanilia Media. Jej zdaniem przyjaciele z Kielc są telewizyjnymi diamentami potrzebującymi szlifu. – Są cudownie prawdziwi, a co ciekawe, trafili do programu trochę z przypadku, bo jedna para nam wypadła i musieliśmy wziąć kogoś rezerwowego – dodaje Głowacka.

– Jesteśmy rozpoznawalni. Jedni przyznają się, że oglądają, inni trochę się z tym kryją – mówi Izabela Zeiske.

Krzysztof Radzikowski, podobnie jak Zeiske mieszkający w mniejszej miejscowości, przyznaje, że dostrzega swoją popularność. – Ale staram się nie zwracać na to uwagi. Nie robię z siebie gwiazdy – zaznacza.

FABRYKA CELEBRYTÓW

– Mieli to być ludzie prawdziwi i wiarygodni, ale też nieznani z innych produkcji, bo to od razu zrodziłoby podejrzenia, że są podstawieni – opisuje Anna Głowacka, pierwsza producentka. Jak dodaje, większość osób została najpierw wypatrzona przez produkcję, choćby w parku czy wśród znajomych, a dopiero później zaproszona na casting. – Wiedzieliśmy, jakich ludzi potrzebujemy, choćby seniorów, młodych dziewczyn czy młodych chłopaków. Udział proponowałam też pewnemu taksówkarzowi, z którym jechałam, ale niestety się nie zdecydował. Mam nadzieję, że żałuje do dzisiaj – śmieje się Głowacka. Podobnie wyglądało to, gdy produkcję programu przejęła spółka Well Well. – Najpierw rzeczywiście szukaliśmy po znajomych czy pocztą pantoflową. Teraz jednak z powodu pandemii stawiamy na castingi internetowe – stwierdza Magdalena Piekutowska-Muciek.

Ci, którzy pojawiają się w show TTV od początku, przyznają, że nie do końca wiedzieli, w jakim programie mają wziąć udział. – Nie miałam pojęcia, jak ma to wyglądać. Na castingu puszczono nam „You Can Dance” i miałyśmy powiedzieć, co o tym sądzimy – opisuje Sylwia Bomba. Jak dodaje, razem z przyjaciółką programy oglądała na laptopie, a wszystko nagrywała mała kamera.

– Na castingu była atmosfera jak w domu, były paluszki, siedzieliśmy w fotelach i mieliśmy komentować programy – wspomina Izabela Zeiske. Jak opowiada, pokazano im wtedy program o wibratorach, który zażenował jej syna, wtedy nastolatka. – To się jednak spodobało, ten kontrast, ta lekkość tematów mojej mamy i tak dostaliśmy się do programu – opowiada Joachim Zeiske.

Anna Głowacka tłumaczy, że produkcja solidnie podeszła do castingów, bo od razu musiała być świadoma, jak wyglądają interakcje między uczestnikami. – Nigdy nie wiedzieliśmy, co się wydarzy. Mogły przyjść dwie osoby, które z pozoru są fajne i ciekawie ze sobą rozmawiają. Jednak telewizję oglądają w ciszy albo tylko wtedy pomrukują, a przecież w tym programie nie o to chodzi – stwierdza.

TELEWIZJA OD KUCHNI

Uczestnicy zapewniają, że program nie jest reżyserowany, a komentarze powstają w chwili ich wygłaszania. – Na planie jest realizator, ale on bardziej pilnuje porządku – stwierdza Mariusz Kozak. Jacek Szawioła zdradza z kolei, że w czasie nagrań nie ma osób od make-upu czy stylistów, a wszyscy występują w swoich ubraniach.

U każdej grupy bohaterów jeden odcinek jest realizowany przez kilka godzin. Niektórzy nagrywają nieco dłużej, inni krócej. Wynika to z tego, że część uczestników, np. Sylwia Bomba i Ewa Mrozowska-Kozłowska, nagrywa program ciągiem, a inni wolą mieć przerwy między kolejnymi wejściami. Szybciej odbywa się to zwykle u par, które występują w programie od lat.

– Czasem człowiek czuje znużenie, ale jestem zadowolony, że ta telewizyjna przygoda trwa. Nagrywamy to jednak w cyklach trzymiesięcznych – trzy miesiące nagrań, trzy miesiące przerwy. Szybko więc zaczynam tęsknić – mówi Mariusz Kozak.

Uczestnicy zapewniają, że w „Gogglebox. Przed telewizorem” nie ma dubli, ale zdarza się, że sami proszą, żeby czegoś nie pokazywać. – Czasem się zagalopujemy i powiemy coś z naszego życia osobistego, wtedy drzemy się do kamery, żeby tego nie puszczać – relacjonuje Jacek Szawioła. Wspomina też, że raz wyemitowano tego typu fragment: – Kiedyś powiedziałem, że moja koleżanka mi sprząta w mieszkaniu i to poszło w odcinku. Ona do dziś notorycznie dzwoni do mnie z pretensjami, że mam się o niej nie wypowiadać.

Lidia Kazen, dyrektorka programowa TTV i Player.pl, wyjaśnia, że najtrudniejszy jest dobór programów pod bohaterów i ocena tego, jak oni komentują. – Tutaj można popełnić błąd, pozwalając naszym bohaterom na za mocną krytykę lub zbyt mało wyrazistą – ocenia.

Wszyscy uczestnicy, z którymi rozmawiałem, zgodnie przyznają, że program jest nagrywany w ich domach, a nie w telewizyjnym studiu. – To jest najczęstsze pytanie w wywiadach i ze strony osób, z którymi rozmawiam na ulicy – przyznaje Mariusz Kozak. Jak dodaje, jeśli za plecami bohatera widzowie dostrzegą inne niż zazwyczaj wnętrze, to oznacza, że ten po prostu się przeprowadził. – My z Jackiem jesteśmy rekordzistami pod tym względem. Mieliśmy już chyba z pięć mieszkań – mówi.

SŁAWA I PIENIĄDZE

Choć to może wydawać się nieprawdopodobne, to występujący w programie, początkowo nikomu nieznani ludzie, nagle postrzegani są jako gwiazdy. Dla Ewy Kamionowskiej, komentatorki show-biznesu i wieloletniej współpracowniczki mediów showbiznesowych, m.in. „Faktu”, nazywanie ich w ten sposób byłoby nadużyciem. Przyznaje jednak, że uczestnicy programów typu „Gogglebox” to szczególna grupa celebrytów. – Znani są z tego, że są znani, a jednak pozostają nieznani. Bo jeśli miarą sukcesu jest rozpoznawalność na samo usłyszenie nazwiska, sądzę, że przeciętnemu Kowalskiemu ich nazwiska niewiele powiedzą – ocenia.

Sami uczestnicy nie uważają się za gwiazdy. – Jesteśmy osobami rozpoznawalnymi, ale staram się, choćby w mediach społecznościowych, być dla swoich widzów kumplem, a nie gwiazdą – mówi Mariusz Kozak. Podobnie uważa jego programowy partner Jacek Szawioła. – My jesteśmy tacy, jacy byliśmy. Przytrafiła nam się po prostu ciut większa rozpoznawalność niż innym – ocenia.

Uczestnicy nie chcą zdradzać, ile zarabiają w programie, zasłaniając się zapisami kontraktu. – Ludziom wydaje się, że jak się pracuje w telewizji, to zarabia się bardzo, bardzo dużo. Tak nie jest. Myślę, że tylko Kuba Wojewódzki czy Magda Gessler zarabiają dużo w telewizji – ocenia Mariusz Kozak.

Mimo to np. Jacek Szawioła utrzymuje się już tylko dzięki pracy w telewizji i social mediach. – Program jest emitowany regularnie co sezon, więc pozwala nam na nieznośną lekkość bytu – stwierdza. Wcześniej Szawioła był fryzjerem. W 2015 roku pracował dla Andrzeja Dudy i Agaty Kornhauser-Dudy w trakcie kampanii prezydenckiej. Teraz ocenia, że nie podjąłby się już takiej współpracy. „Po tych dwóch kadencjach na pewno nie przyjąłbym go na swój fotel” - powiedział w „Dzień dobry TVN”.

Z kolei Mariusz Kozak ma jeszcze dodatkowe zajęcie. – Pomagam swojemu partnerowi w prowadzeniu firmy odzieżowej – zdradza. Wcześniej Kozak rzucił pracę w korporacji, bo nie mógł jej pogodzić z aktywnością telewizyjną.

Inni uczestnicy „Goggleboxa” nie zrezygnowali z pracy. – Jestem fotografem z wykształcenia i mam swoją agencję reklamową, więc staram się to łączyć – mówi Sylwia Bomba. – Studiuję pedagogikę. Równocześnie pracuję z dziećmi. Jestem kimś w rodzaju animatora – opowiada Joachim Zeiske. – Od 2004 zajmuję się sportem zawodowym – mówi z kolei Krzysztof Radzikowski, który kiedyś był strongmanem, a teraz występuje w zawodach MMA. Jak podkreśla, nie chciałby, żeby program był dla niego jedynym źródłem dochodu.

Z kolei dla Mateusza Borkowskiego „Gogglebox” jest odskocznią od zwykłej pracy. – Na co dzień prowadzę rodzinną firmę, handlujemy łożyskami i częściami zamiennymi dla przemysłu ciężkiego – opisuje.

Uczestnicy programu otrzymują też od stacji propozycje występowania w innych programach lub ich prowadzenia. – Zachęcamy naszych uczestników, żeby się rozwijali – mówi Lidia Kazen, dyrektorka programowa TTV i Player.pl.

Mariusz Kozak i Jacek Szawioła zostali gospodarzami reality show „Pałacowe love”. – Na planie powiedziałem do naszej producentki, że nie skrytykuję już nikogo, kto prowadzi program, bo to jest ciężka, żmudna robota od rana do wieczora – śmieje się Szawioła.

Izabela i Joachim Zeiske występowali z kolei m.in. w programie „Testerzy”. Gościli też w innych produkcjach stacji. – Dzięki reality show „Orzeł czy reszka” mogliśmy z mamą wyjechać do Rzymu – wspomina Joachim Zeiske.

Jak ocenia dziennikarka Ewa Kamionowska, łatwo zdobyta popularność powoduje, że młodzi celebryci dość szybko zaczynają popełniać podstawowe błędy. – Odsłaniają prywatne życie, zapraszają ciekawskich widzów do swoich domów. Pokazują, co jedzą, jak chudną, jakie przechodzą metamorfozy. Zaczynają wierzyć, że faktycznie stali się gwiazdami. A stąd już tylko krok do gwiazdorzenia, którego ten sam widz, który ich wcześniej pokochał, po prostu nie znosi – ocenia.

I rzeczywiście, gdy przegląda się media społecznościowe uczestników, ma się wrażenie, że starają się pokazać fanom jak najwięcej. Sylwia Bomba przedstawiała internautom, jak chudła, ale też jak wyprowadzała się z domu po rozstaniu z partnerem. Z kolei Mariusz Kozak pozował ze swoim nowym chłopakiem, a Izabela Zeiske pokazała romantyczne fotografie z wakacji, które spędzała z mężem.

Ewa Kamionowska dodaje, że popularność, którą zdobyli uczestnicy takich programów jak „Gogglebox”, zwykle jest krótkotrwała. – Tylko nielicznym dane jest nie pięć, ale piętnaście minut sławy. Widzowie nie znoszą stagnacji, dlatego stacje telewizyjne szukają kolejnych bohaterów – z jeszcze ciekawszą osobowością, jeszcze bardziej intrygującą historią – stwierdza.

Popularność i chęć zdobywania kolejnych fanów bywają jednak zgubne. W trakcie zeszłorocznych wakacji Izabela Zeiske wrzuciła do sieci nagranie pokazujące, jak szaleje z synem w morzu tuż przy falochronie. Została wtedy mocno skrytykowana przez internautów i media plotkarskie za brak odpowiedzialności i narażanie bliskich na niebezpieczeństwo. „Zabawa przy falochronach? To jest najbardziej niebezpieczne miejsce, gdzie ludzie tracą życie. Mieszkam od urodzenia nad morzem i wiele widziałam” – pisała jedna z internautek. Z kolei Sylwii Bombie oberwało się za reklamowanie tabletek blokujących apetyt. „Jak widać, firmy biorą do takich reklam osoby, które tanio się sprzedają, bo ogólnie sprzedać się za taką reklamę to jest wstyd (…) zarabianie pieniędzy na robieniu krzywdy ludziom w jakiś sposób nie jest ok” – stwierdziła w social mediach dietetyczka Paulina Korol. Problemy Zeiske i Bomby są jednak niczym przy kłopotach innego uczestnika. Jak informował portal Lowicz24.eu, jeden z bohaterów programu został skazany przez Sąd Rejonowy w Łowiczu za znieważenie i kierowanie gróźb karalnych pod adresem 37-letniej kobiety i jej byłego partnera. Został za to ukarany grzywną 4 tys. zł. Według portalu Lowiczanin.info był to Dominik A. Portal nie podawał całości jego nazwiska, ale podkreślał, że jest on uczestnikiem „Goggleboxa”. Trudno więc nie domyślić się, o kogo chodzi. „To była po prostu zwykła kłótnia, sprzeczka. Słowa obelżywe padały z jednej i z drugiej strony” – tłumaczył Dominik A., cytowany przez Lowicz24.eu.

PODDANI KRYTYCE

Ewa Kamionowska zwraca uwagę na to, że uczestnicy takich programów dopiero po pewnym czasie orientują się, że nie każdy ich lubi. – Pojawia się krytyka, czasem hejt. Na takie starcie z rzeczywistością trudno być przygotowanym – ocenia, dodając, że to dla nich niewątpliwie ogromne psychiczne obciążenie.

Także zdaniem Radosława Sławińskiego, dyrektora kanałów tematycznych Polsatu, hejt jest dużym zagrożeniem dla uczestników tego typu programów. Podkreśla jednak, że mimo to dla wielu udział w nich stał się trampoliną do sukcesu. – Stanęli na nogi, zostali influencerami, zawodnikami MMA, rozkręcili swoje biznesy, znaleźli miłość, poczuli radość życia – podaje przykłady w programach swoich stacji.

Uczestnicy „Goggleboxa” wprost przyznają, że są ofiarami hejtu. – Jak czytam komentarze w sieci, to jestem przerażony. Często ludzie piszą, że skoro mamy czelność krytykować, to oni mogą to samo robić w stosunku do nas. To czysta nienawiść i upodlenie drugiego człowieka – ocenia Mariusz Kozak. Jak dodaje, jest hejtowany m.in. z powodu swojej orientacji seksualnej.

– Bardzo wiele lat udawało mi się funkcjonować w mediach bez hejtu i czułam ogromną sympatię widzów. Jednak ostatnio, po moim udziale w teleturnieju „99 – gra o wszystko” w TTV po raz pierwszy wylał się na mnie hejt – opowiada Sylwia Bomba. I dodaje: – Nie mówię, że mnie to nie dotyka, ale mam do tego dystans.

Bomba podkreśla, że uczestnicy programu komentują w nim pod nazwiskiem i biorą odpowiedzialność za swoje słowa. – Oczywiście jesteśmy świadomi, że w związku z tym, że nasze wypowiedzi w „Gogglebox. Przed telewizorem” są krytyczne, sami także możemy być krytykowani. Czym innym jest mówienie, że ktoś w telewizji ma niefajne włosy, co np. robimy w programie, a czym innym pisanie, „żebyś zdechła”, co zaproponowało mi parę osób w związku z udziałem w programie „99 – gra o wszystko” – stwierdza.

Bywa i tak, że dopiero po czasie uczestnicy dochodzą do wniosku, że zagalopowali się w swoich komentarzach. – Czasem trzeba umieć przyznać się do błędów. Wypowiadając się na dany temat, myślimy w określony sposób. Dopiero po dyskusji otwierają się nam oczy, że nie wszyscy muszą myśleć tak jak my – przyznaje Izabela Zeiske. – Komentujemy czasem nie myśląc o tym, że inni mogą to odebrać w negatywny sposób, że to kogoś zaboli i wszystko do człowieka powróci. Kasia z „Królowych życia” podczas nagrywania „Orła czy reszki” powiedziała: „o, idą moi najwięksi hejterzy”, bo kiedyś skomentowaliśmy jej wygląd. Ona to zapamiętała – wspomina Joachim Zeiske.

Problemów z ocenianiem w „Gogglebox” wyglądu innych nie ma Krzysztof Radzikowski. – Jak ktoś jest gruby, to mówię, że jest gruby, jak jest brzydki, to też to mówię. Ja też nie muszę się każdemu podobać – podkreśla.

SUKCES NIE DO SKOPIOWANIA?

W jednym z odcinków „Tańca z gwiazdami” w Polsacie wiosną 2019 roku jurorzy „Śpiewajmy razem. All Together Now” komentowali występy tańczących gwiazd, wykorzystując formułę z „Goggleboxa”. Takie rozwiązanie jednak nie spodobało się szefowej TTV. – Uważam to za bardzo nieeleganckie, jeśli taki format w tak bezpośredni sposób czerpie z innego formatu. Wiem, że formatodawcy obu programów mieli ze sobą poważne rozmowy i ustalili, że nigdy nic takiego się nie powtórzy – mówi Kazen.

TTV też próbowało wykorzystać sukces „Goggleboxa” przy innym projekcie. – W 2019 roku wyprodukowaliśmy dwa sezony programu „Vlogbox. W necie”. Tam uczestnicy oglądali materiały na urządzeniach mobilnych i je komentowali – opisuje Lidia Kazen. Jak wyjaśnia, stacja zrezygnowała z tego formatu, bo był za bardzo porównywany do „Goggleboxa”. – To dla widzów zawsze była gorsza, brzydsza, mniej ciekawa próba doścignięcia „Goggleboxa” – przyznaje.

Dlaczego „Gogglebox. Przed telewizorem” przyjął się, a podobne formaty już niekoniecznie? – Mamy tu element podglądactwa. W swoich domach jesteśmy naturalni. Dzięki temu ludzie mogą się z nami utożsamiać lub porównywać – ocenia uczestnik programu Jacek Szawioła.

Zgadza się z tym prof. Jacek Dąbała, medioznawca i audytor jakości mediów z Uniwersytetu Jagiellońskiego. – Osoby o podobnym co uczestnicy poczuciu humoru, wrażliwości i oczekiwań, oglądają ten program. Jak wiadomo, media opierają się na kulturze popularnej, dlatego w tym konkretnym obrębie odbiorców program odniósł sukces – ocenia. Zaznacza jednak, że nie jest to sztuka wysoka. – To trochę udawana rejestracja naszych reakcji i naszego życia – stwierdza.

Profesor Stanisław Jędrzejewski, medioznawca z Akademii Leona Koźmińskiego, nie rozumie tego formatu i jego popularności. – Moim zdaniem ci ludzie nie zachowują się naturalnie. To obraz stereotypowego Polaczka lub typowego Polaka – Janusza i Grażyny. Oni mają odtworzyć naturalne reakcje zwykłych ludzi – ocenia. I dodaje: – Pewnie mówiono im, żeby zachowywali się tak, jak zwykle reagują, ale oni niestety zachowują się tak, jak wyobrażają sobie, że inni reagują.

Profesor Jędrzejewski proponuje, żeby uczestnicy mogli oglądać też teatr telewizji czy film artystyczny. Uważa, że w niektórych odcinkach głos mogłyby zabierać także osoby wykształcone, które oglądają w telewizji coś poważniejszego. – Wtedy taka dyskusja byłaby inspirująca i miała charakter edukacyjny dla innych. A tak mamy rozrywkę dla rozrywki i nic poza tym – ocenia.

Lidia Kazen, dyrektorka TTV i Player.pl,
wyjaśnia, że format dopuszcza wyświetlanie uczestnikom wszystkich form telewizyjnych. – Wielokrotnie pokazywaliśmy naszym bohaterom niszowe programy, ale one mają niskie wyniki oglądalności, bo są dla widza nieinteresujące. W kon-
sekwencji komentarze uczestników też są nieinteresujące – mówi. I podkreśla: – Nie wyobrażam sobie, żeby nasi uczestnicy komentowali teatr telewizji czy koncert symfoniczny. Sztuki wysokiej się słucha i się ją przeżywa, nie komentuje.

***

Magazyn „Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.

Czytaj też: Nowy „Press": Sierakowski nie udaje reportera wojennego, dziennikarze sportowi bez fair play, a Śmigulec pisze list

Press

Michał Niedbalski

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.