"Zasiedziałem się". O Pawle Tyszkiewiczu, który od 20 lat zarządza SAR
SAR to zrzeszenie ponad stu agencji reklamowych w Polsce (fot. Maksymilian Rigamonti)
Filozof, dyplomata, zagrał nawet w filmie. Dwadzieścia lat zarządza stowarzyszeniem agencji reklamowych. Podobno zawdzięcza to sile spokoju.
Ilu prezesów pan przeżył? – pytam Pawła Tyszkiewicza, dyrektora zarządzającego w Stowarzyszeniu Komunikacji Marketingowej SAR.
– Obudzony w środku nocy nie powiem – nie kryje zaskoczenia. – Ale mogę policzyć. Paweł Kastory, Marek Gargała, Anna Lubowska, Igor Kaleński, Tomasz Bałuk, Szymon Gutkowski, Dariusz Andrian – wymienia nazwiska.
– Siedmiu – podaje w końcu liczbę.
SAR to zrzeszenie ponad stu agencji reklamowych w Polsce. Żeby tam należeć, trzeba płacić składki – SAR swoich pieniędzy nie ma, zarabia na członkostwie i konkursach. Dyrektor zajmuje się ich wydawaniem.
Tyszkiewicz wydaje je już prawie 20 lat.
NA STUDNIÓWKĘ NIE POSZEDŁ
Mamy rok 1959, pięć dni do Wigilii. Maria (używa imienia Maja) Komorowska, 22-letnia studentka Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie, bierze ślub z Jerzym Hubertem Tyszkiewiczem. Dwa lata później przychodzi na świat Paweł, ich jedyne dziecko.
Panna młoda i pan młody pochodzą z hrabiowskich rodzin. Szlacheckie korzenie Komorowskiej ze strony ojca sięgają czasów Kazimierza Jagiellończyka. Jej przodkowie byli rycerzami, odnosili sukcesy w nauce czy przemyśle.
Komorowska zrobi karierę w teatrze i filmie (gra u Wajdy, Zanussiego), w stanie wojennym angażuje się po stronie solidarnościowej opozycji, dzisiaj broni zagrożonej znowu demokracji, od zawsze ratuje zabytkowe nagrobki na Powązkach.
Gdy w 1963 roku rodzi Pawła, związana jest z teatrem Grotowskiego. W rozmowie z Barbarą Osterloff w książce „Pejzaż. Rozmowy z Mają Komorowską” aktorka wspomina tamten czas: „We Wrocławiu pracowaliśmy często całe noce. Wszyscy mogli się potem położyć, odespać, a ja zajmowałam się synem”. Na jakiś czas musi go nawet oddać siostrze męża w podwarszawskich Laskach.
Z jego przyjściem na świat było trochę zamieszania: miał się urodzić w Warszawie, ale Komorowska nie zdążyła dojechać. Dlatego jako miejsce urodzenia Tyszkiewicz musi teraz wpisywać Milanówek. Mały Paweł często zmienia adresy: Komorów (rodzinny dom Komorowskiej), Opole, Wrocław, Warszawa.
Z lat dzieciństwa pamięta go dobrze Krzysztof Zanussi. Reżyser bywa wtedy często w domu Mai Komorowskiej – aktorka gra w jego filmach.
– Jako dziecko był bardzo poważnym chłopcem – Zanussi tak zapamiętał bardzo młodego Tyszkiewicza. – Rozmawiało się z nim jak ze starszym panem.
Najbardziej zapadł mu w pamięć, gdy zagrał z matką w jednym z jego filmów. W „Bilansie kwartalnym” wcielił się w postać syna głównej bohaterki. – Na planie był niesłychanie zdyscyplinowany – wspomina Zanussi.
W stanie wojennym Maja Komorowska działa w Prymasowskim Komitecie Pomocy Internowanym, jako aktorka występuje w kościołach, czytając poezję, pomaga w kolportażu wydawnictw drugiego obiegu. Paweł chodzi do liceum. Nie do żadnego Reytana albo Frycza (najbardziej elitarne), a do zwykłego. Za takie uchodzi wtedy Poniatówka – tak potocznie nazywa się V LO Księcia Józefa Poniatowskiego na Muranowie. – Wybrałem je, bo było blisko domu – tłumaczy Tyszkiewicz. Mieszkał przy Dzikiej.
Jako licealista w konspirę się nie angażuje. – Mama woziła paczki do więzień i obozów internowania, ja miałem się pilnować, by jakaś wpadka nie zagroziła działalności mamy.
Maturzysta Tyszkiewicz wraz z klasą bojkotuje studniówkę. Maturę zdaje rok przed Grzegorzem Przemykiem. W maju 1983 roku idzie za trumną zakatowanego przez milicjantów maturzysty, w żoliborskim kościele Świętego Stanisława Kostki słucha patriotycznych kazań ks. Popiełuszki. Czyta niezależne wydawnictwa.
Czuje się humanistą, interesuje go, „jak rozwijała się ludzka myśl”. Wybór studiów wydaje się oczywisty: historia filozofii na Akademii Teologii Katolickiej.
– To nie na uniwersytecie? – dziwię się.
– To był rodzaj wewnętrznej emigracji, żeby nie studiować na państwowej uczelni – wyjaśnia. – Czas był mroczny i człowiek szukał dla siebie miejsca.
Studiowanie na kościelnej uczelni ma jeszcze jeden plus: studenci nie mają zajęć w Studium Wojskowym, a po studiach nie biorą ich do wojska. – Byliśmy wrzodem na zdrowym ciele socjalistycznego ustroju – śmieje się dziś Tyszkiewicz.
Wspomina wykłady prof. Mieczysława Gogacza z tomizmu. Ale pracę magisterską pisał z Kartezjusza. – Wyzwoliłem się z mroków średniowiecza ku filozofii nowożytnej – żartuje z potocznego pojmowania wieków średnich. Promotorem był Andrzej Półtawski, mąż Wandy, przyjaciółki Jana Pawła II.
Zawodowo filozofią zajmować się jednak nie zamierza. Zrozumiał to jeszcze w czasie studiów. Przed magisterką wziął urlop dziekański i wyjechał do Los Angeles. Pobyt za oceanem odmienił go.
– Żyłem tam na dwóch odległych szczeblach drabiny społecznej – wspomina.
Mieszkał w rodzinie amerykańskiego aktora Scotta Wilsona w Hollywood (grał w „Roku spokojnego słońca” Zanussiego, gdzie jedną z głównych ról miała Maja Komorowska). – Tak się poznaliśmy, a potem pewnego dnia zapukałem do jego drzwi – opowiada.
A na co dzień był pomocnikiem malarza w ekipie meksykańskiej i dźwigał meble w firmach przeprowadzkowych. – Wtedy mnie oświeciło, że każda czynność wykonywana w grupie jest ciekawszym zajęciem niż indywidualne ślęczenie nad czystą kartką papieru – filozofia wymaga żelaznej dupy – mówi.
Twierdzi, że tamto młodzieńcze doświadczenie pracy w zespole do teraz mu pomaga.
BEZ WZAJEMNOŚCI
Upadł socjalizm. Magister filozofii Paweł Tyszkiewicz czyta w „Rzeczpospolitej” wywiad z Krzysztofem Skubiszewskim – ówczesny minister spraw zagranicznych zachęca młodych Polaków do pracy w dyplomacji III RP.
Tyszkiewicz kończy kurs, zdaje egzamin i w 1991 roku jedzie do polskiego konsulatu w Los Angeles. To pierwsza placówka konsularna kraju z dawnego bloku sowieckiego, którą Amerykanie pozwolili otworzyć na Zachodnim Wybrzeżu.
Wicekonsul Tyszkiewicz zajmuje się wizami i pomaga polonusom odzyskać odebrane przez komunistów polskie obywatelstwo. Po roku przenoszą go do konsulatu w Montrealu. – Świetne miejsce ze względu na tygiel kulturowy – wspomina. – Oprócz ciekawej Polonii mieszkała tam między innymi duża diaspora żydowska, ludzie, którzy przeżyli Holokaust.
W dwujęzycznym Montrealu radzi sobie doskonale: oprócz angielskiego trochę mówi po francusku.
Po pięciu latach wraca do kraju. Na tym kończy się jego dyplomatyczna kariera: w kraju rządzi SLD – to nie jego polityczna opcja. Poza tym Tyszkiewiczowie (Paweł wyjechał tam z żoną, mają już czwórkę dzieci) uważają wtedy, że praca w różnych częściach świata odbija się na życiu rodzinnym. – Świat był wtedy mniej zglobalizowany niż dzisiaj, a Polska nie była jeszcze ani w NATO, ani w Unii – przypomina. – Może dziś podjąłbym inną decyzję.
Po odejściu z dyplomacji zakłada firmę Polonia Cup. To organizator mistrzostw Polski w wyścigach motocyklowych i importer włoskich maszyn Ducati. – Tyszkiewicz odrodził tę imprezę – starsi dziennikarze motoryzacyjni do dziś wspominają jego zasługi dla sportu motocyklowego.
– Filozof, dyplomata, a tu nagle sport. Skąd taka odmiana? – dopytuję.
Tyszkiewicz odpowiada, że zdecydował przypadek: poznał ludzi powiązanych z francuską firmą, która importowała japońskie motocykle; to oni go namówili.
Choć szybką jazdę motocyklem też lubił. – Niestety, była to miłość nieodwzajemniona, bo motocykle kochały mnie mniej – ma na myśli wypadek, jaki miał w Stanach, gdy mieszkał tam w czasie studiów. – Żeby zapewnić rodzinie psychiczny spokój, przestałem się ścigać, ale zacząłem organizować wyścigi.
Na przełomie tysiącleci jest menedżerem i trenerem w firmach szkoleniowych Cedho (francuska) i Chiltern (brytyjska). Uczy m.in. pracowników Peugeota, jak komunikować się z mediami i obsługiwać klienta.
– Średnio co pięć lat zmieniałem zawód i pracę – podsumowuje ten etap życia.
PAWEŁ POLECA PAWŁA
Rok 2003. W świecie mediów „Tygodnik Powszechny” i „Rzeczpospolita” wychodzą w wielkich płachtach, Ryszard Kapuściński przygotowuje wydanie „Podróży z Herodotem”, a Tomasz Lis jest szefem „Faktów” TVN.
Czterdziestoletni Paweł Tyszkiewicz dostaje propozycję życia: dyrektorowanie w SAR.
Jego kandydaturę zgłosił zarządowi Paweł Kastory, ówczesny prezes. Kastory to rówieśnik Tyszkiewicza. Oprócz branży reklamowej działa w różnych gremiach (Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku, Muzeum Narodowe w Warszawie, Komitet Narodowy UNICEF, Klub Inteligencji Katolickiej).
– Dostał pan posadę po znajomości? – pytam Tyszkiewicza.
– Zatrudnił mnie pięcioosobowy zarząd, ale rzeczywiście znam Pawła od czasów późnej szkoły średniej, jesteśmy rówieśnikami, jeździliśmy razem na obozy narciarskie Klubu Inteligencji Katolickiej, ale gdyby nie wiedział o moich kolejno nabywanych kompetencjach w dyplomacji, w organizacji imprez motocyklowych, w firmach szkoleniowych, toby mi tego stanowiska nie zaproponował, a ówczesny zarząd by tego nie kupił – tłumaczy.
– Dał pan posadę Tyszkiewiczowi po znajomości? – pytam Kastorego.
– Oczywiście, że znałem Pawła. Ale to nie dlatego zaproponowałem go na to stanowisko. Pomyślałem, że jego filozoficzne wykształcenie, praca w dyplomacji, świetna znajomość angielskiego i znajomość organizacji eventów mogą być przydatne dla rozwoju SAR.
Zdaniem ludzi znających polski rynek reklamowy korzyść była obopólna.
– Kastory pochodzi z rodziny ziemiańskiej, lubi się obracać w kręgach arystokratycznych, dlatego zaproponował Tyszkiewicza – mówi osoba z branży.
– Wtedy gdy zostawał dyrektorem, nie była to intratna posada; warunki finansowe były skromne – tłumaczy Kastory. – Myśmy nie gwarantowali mu kariery. To jego ciężka praca złożyła się na późniejszy sukces stowarzyszenia.
***
To tylko fragment tekstu. Pochodzi on z najnowszego numeru „Press”. Przeczytaj go w całości w magazynie.
„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.
Czytaj też: Nowy „Press”: Wolność Poczobuta bez ceny, Durczoka obraz prawdziwy, Trzódka się zgadza
Stanisław Zasada