40. rocznica stanu wojennego. 13 grudnia 1981 r. w gazetach: "Stanąć po jednej stronie"
"Trybuna Ludu" z poniedziałku, 14 grudnia 1981 roku. Dziś mija 40 lat od wprowadzenia stanu wojennego
Redakcje zamknięte, esbek albo milicjant bronił drzwi, nikt nie wie, co dalej - to najczęściej pojawiające się obrazy we wspomnieniach dziennikarzy z 13 lub 14 grudnia 1981 roku, kiedy wprowadzono stan wojenny. A potem weryfikacje i czystki w redakcjach. Na rynku zostały dwie ogólnopolskie gazety i okrojone - niekiedy pod innym tytułem - wojewódzkie organy PZPR. W redakcjach - już wkrótce tylko zaufani.
Rynek mediów tamtego czasu - 40 lat temu - trzeba widzieć w dwóch perspektywach: oficjalnej i nieoficjalnej - niezwykle interesującej, przeżywające rozkwit w karnawale Solidarności. Na rynku oficjalnym wprowadzenie stanu wojennego oznaczało zawieszenie działalności redakcji, zwolnienia z pracy, weryfikacje, czystki, niekiedy zamykanie tytułów.
10 procent negatywnych, weryfikacje w stanie wojennym
Badacze oceniają dziś, że około 10 procent środowiska dziennikarskiego zostało negatywnie zweryfikowane. W należącym do państwa koncernie "Prasa-Książka-Ruch" pracę straciło około 300 osób, w tym około 60 redaktorów naczelnych. W państwowym radiu i telewizji - czyli w Komitecie ds. Radia i Telewizji - z pracą pożegnało się 230 dziennikarzy. W sumie rozwiązano 21 redakcji prasowych.
"Celem weryfikacji było uzyskanie jednoznacznego poglądu
o stanowisku dziennikarzy i pracowników prasy, radia i telewizji
w kwestii kierowniczej roli partii"
Na jednej z licznych konferencji dotyczących represji w środowisku dziennikarskim w czasie stanu wojennego, Grzegorz Majchrzak z Instytutu Pamięci Narodowej wyjaśniał, że "celem weryfikacji było uzyskanie jednoznacznego poglądu o stanowisku dziennikarzy i pracowników prasy, radia i telewizji w kwestii kierowniczej roli partii w życiu społecznym i gospodarczym kraju, także o działalności partii i stronnictw opozycyjnych". Komisje weryfikacyjne złożone z najbardziej zaufanych towarzyszy zapraszały kolejno dziennikarzy i przepytywały ich ze specyficznie pojętego wtedy patriotyzmu.
Weryfikacje nie rządziły się szczególnie jasnymi zasadami. Zwalniano nie tylko ludzi "Solidarności", którzy pracowali nawet w oficjalnych organach partyjnych (dla przykładu w śląskiej "Trybunie Robotniczej" członkiem "S" była Barbara Mathes-Cieszewska). By dalej posłużyć się przykładem śląskim: z "TR" zwolniono w pierwszym etapie siedmiu dziennikarzy, z których ani jeden nie działał w związku, a kilku z nich należało nawet do grona partyjnych aktywistów.
"Kolonizatorzy są po to, żeby z nimi walczyć"
O atmosferze w środowisku świetnie opowiada wydana jeszcze w 1986 roku książka "Rubikon 81", na kartach której głównie warszawscy i krakowscy dziennikarze tłumaczyli swoje decyzje o odejściu z zawodu. Stefan Bratkowski napisał tam: "Trzeba (było) stanąć po jednej albo drugiej stronie. Żadnego pośredniego miejsca nie ma. No to myśmy wybrali. Rzecz w tym, że wszyscy ludzie, którzy pracowali nad autentycznym pojednaniem między tym aparatem a społeczeństwem zostali przez władze siłą przesunięci na pozycję przeciw władzy".
Z kolei Krzysztof Czabański tłumaczył: "Zrozumiałem, że nie chcę być po stronie kolonizatorów. Kolonizatorzy są po to, żeby z nimi walczyć". Inny pogląd prezentował Andrzej Krzysztof Wróblewski: "Wielu kolegów z redakcji, zwłaszcza młodszych, pytało mnie, co im radzę zrobić. Odpowiadałem wszystkim: zostać. Życie nie kończy się na 13 grudnia, kraj będzie istniał, dzieci będą stawały się młodzieżą, młodzież dorosłymi. Ktoś musi ich informować o świecie i nie powinien odchodzić, kto nie czuje, że koniecznie musi".
Stan wojenny: trójgazeta i propagandówki w regionach
"Trybuna Ludu" z 14 grudnia na pierwszej stronie cytowała od góry Wojciecha Jaruzelskiego: "Zwracam się do wszystkich obywateli - nadeszła godzina ciężkiej próby. Próbie tej musimy sprostać, dowieść, że Polski jesteśmy warci" oraz informowała w głównym tytule: "Ukonstytuowała się Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. Rada Państwa wprowadziła stan wojenny na obszarze całego kraju". A dalej - przemówienie Wojciecha Jaruzelskiego.
W Gdańsku na rynek trafiła trójgazeta, jak nazywano wspólny dziennik z trzema winietami - "Dziennika Bałtyckiego", "Głosu Wybrzeża" i "Wieczoru Wybrzeża". Taki dziennik ukazywał się do 2 lutego, a tworzyło go niemal 40 dziennikarzy i redaktorów wybranych z trzech redakcji.
Na Śląsku zamknięto "Dziennik Zachodni" i "Wieczór", ale w poniedziałek, 14 grudnia 1981 r., w kioskach pojawiła się "Trybuna Robotnicza" - oficjalny organ komitetu wojewódzkiego PZPR. Numer stworzyli zasadniczo ludzie "TR", choć głównie z materiałów agencyjnych.
Na Dolnym Śląsku miała ukazać się "Gazeta Robotnicza", ale dziennikarze się postawili i ostatecznie nowy twór propagandowy, jaki w lokalnych kioskach pojawił się w poniedziałek, nazywał się "Monitor Dolnośląski". Zespół składał się głównie z dziennikarzy „Gazety Robotniczej” i „Wiadomości”, ale także częściowo „Słowa Polskiego”. Podobnie jak inne regionalne tytuły partyjne - także tu w większości wydrukowano materiały agencyjne, czyli de facto przedruki z "Trybuny Ludu".
Także osobiste porachunki
Mniej więcej od lutego - marca 1982 roku zaczęto powoli odwieszać poszczególne gazety i przywracać życie w redakcjach. Prasa związkowa oczywiście oficjalnie nie powróciła, lecz w podziemiu szybko budowano struktury.
Zdzisław Zwoźniak, autor znakomitego opracowania na temat śląskiego środowiska dziennikarskiego w stanie wojennym ("Rugi w katowickim środowisku dziennikarskim", tekst opublikowany w "Zeszytach Historycznych Solidarności Śląsko-Dąbrowskiej") sformułował tezę, która prawdopodobnie ma zastosowanie w stosunku do wszystkich redakcji w Polsce tamtego czasu: "Wydaje się, że przy okazji weryfikacji załatwiano nie tylko sprawy czysto polityczne, ale równocześnie próbowano załatwić sporo osobistych porachunków. Nie wszystkie rugi były zrozumiałe".
(MAT, 12.12.2021)