Bianka Mikołajewska ma oko na polityków
(fot. Piotr Molecki/East News)
- Jestem odporna na sodówkę. Co nie zmienia faktu, że nagrody sprawiają mi przyjemność - mówi Bianka Mikołajewska (OKO.press) w rozmowie z Jackiem Nizinkiewiczem („Rzeczpospolita”).
Tekst pochodzi z magazynu "Press" 1-2/2017.
Grozi Pani sodówka? W ciągu trzech lat dostała Pani trzy najważniejsze nagrody dziennikarskie.
Nieee... Rzeczywiście w ostatnich trzech latach dostałam trzy ważne nagrody, ale wcześniej to rozkładało się równomiernie na cały czas mojej pracy. Jestem odporna.
Przywykła Pani do splendorów.
Jestem odporna na sodówkę. Co nie zmienia faktu, że nagrody sprawiają mi przyjemność.
Łechcą ego?
Mam poczucie, że to, co robię, jest ważne i ktoś to docenia. Nie traktuję nagród jako dowodu mojej wyższości nad innymi.
Po przyznaniu Pani nagrody posypały się pochwały i nieliczne złośliwości. Naczelny „Super Expressu” napisał, że myślał, iż Adam Michnik dostanie nagrodę; Andrzej Bober żartem stwierdził, że nagrodę dostała Pani za urodę.
Złośliwcy (śmiech).
Jednak dla części społeczeństwa, a nawet środowiska, jest Pani wciąż nierozpoznawalna.
Nagrodę Dziennikarza Roku często dostawali dziennikarze telewizyjni. Są szerzej znani publiczności. Ja pracowałam i pracuję w mediach pisanych. Chociaż w największym tygodniku i w największej gazecie codziennej, to jednak specyfika mojej pracy polegała na tym, że moje nazwisko nie musiało być dla wszystkich najważniejsze. Poza tym przez te wszystkie lata nie publikowałam zbyt często.
Wciąż nie publikuje Pani wiele. Jako wiceszefowa portalu Oko.press i szefowa działu śledczego pisze Pani cztery–pięć tekstów miesięcznie.
Częstotliwość wzrasta. A zważywszy na to, że jestem wicenaczelną redakcji i kieruję pracami zespołu śledczego…
Mikrozespołu.
Małego zespołu i składającego się w połowie z ludzi, którzy nie mieli doświadczenia dziennikarskiego, więc wymagających większego wsparcia i koordynowania działań. Asekuruję moich dziennikarzy, żeby nie wpadli w jakieś kłopoty.
Kierując pracą zespołu i będąc wiceszefową portalu, przestała Pani być „samotną wilczycą”, jak określiła siebie w poprzednim wywiadzie dla „Press”?
Przez wiele lat pracowałam jako taka wilczyca. Współpracę z innymi odczuwałam jako ograniczenie. Byłam nią skrępowana. Dopiero teraz, co jest dla mnie niezwykle cennym doświadczeniem, okazuje się, że jednak się da. Z samotnej wilczycy stałam się zwierzęciem stadnym: pracujemy razem, myślimy razem, wspólnie planujemy teksty. A potem we dwójkę, a bywa, że w większej grupie, pracujemy nad tekstem.
Jak dobierany był zespół Oko.press? Znajomi?
Różnie. Kuba Stachowiak to dziennikarz, z którym pracowałam jeszcze w „Polityce”. Później nasze drogi się rozeszły. Kiedy okazało się, że jest wolny, zapytałam go, czy nie chciałby współtworzyć Oko.press. Dwaj pozostali koledzy z zespołu śledczego – Patryk Szczepaniak i Konrad Szczygieł – są studentami, członkami koła śledczego na Uniwersytecie Warszawskim. Uczestniczyłam w konferencji poświęconej dziennikarstwu śledczemu i sami podeszli, zaproponowali swoją pracę. Okazali się bardzo zdolnymi i pracowitymi ludźmi. Nie wiem, czy powinnam im mówić publicznie takie rzeczy (śmiech).
Pracują, zarabiając, czy ku chwale Ojczyzny?
Każdy w Oko.press, poza Piotrem Pacewiczem, zarabia.
Z czego się utrzymujecie?
Oko.press jest redakcją prowadzoną przez fundację, która nieustająco prowadzi zbiórkę pieniędzy.
I jak idzie zbiórka?
W miarę dobrze. Oczywiście chcielibyśmy, żeby było lepiej, dzięki czemu moglibyśmy inwestować w rozwój portalu i technologiczne rozwiązania. Wpłaty czytelników są głównym źródłem naszego utrzymania się.
Wpłaty drobnych czytelników czy też przedsiębiorstw, organizacji, partii, polityków, George’a Sorosa?
Sorosa nie ma na liście naszych darczyńców. Na ogół to drobni darczyńcy. Czasem znajdą się nazwiska znanych osób, ale nie wiem, czy życzyliby sobie ujawnienia – więc tego nie zrobię. Często czytelnicy wpłacają kilka czy kilkadziesiąt złotych. Sporadycznie jesteśmy obdarowywani większymi kwotami. Pieniędzy od partii politycznych byśmy nie przyjęli. Takie przyjęliśmy zasady. Zostałyby odesłane nadawcy.
Tygodnik „Polityka” i „Gazeta Wyborcza” wciąż Wam pomagają?
„Polityka” i spółka założycieli „Gazety Wyborczej” dały nam środki na rozruch. Potem dali nam sygnał, żebyśmy radzili sobie sami. I próbujemy sobie radzić.
Jak utrzymujecie się bez reklam?
Takie mamy założenie. Chcemy, żeby nasi czytelnicy mieli poczucie, że płacą pieniądze za treść, a nie wyskakujące okienka.
Jest Pani piątą kobietą, która wygrała konkurs Dziennikarz Roku – na dwudziestu. Kobiety mogą mniej w tej robocie?
Wcale tak nie uważam. Tegoroczny finał Grand Press udowadnia, że jest bardzo dobrze z kobietami dziennikarkami. Proszę zwrócić uwagę, że w finałowej trójce były same kobiety. Dziewczyny z „Gazety Wyborczej” dostały nominację do tytułu Dziennikarza Roku i nagrodę za cykl o reprywatyzacji. Ewa Siedlecka została nominowana za teksty prawne. Trzy miejsca na podium zajęły kobiety. Jesteśmy górą!
Czy to nie zaskakujące, że Dziennikarką Roku została osoba pracująca w niszowych, elektronicznych, specjalistycznych mediach?
Oko.press nie jest niszowe. Mamy dobrą oglądalność…
Mówi się „klikalność”.
Nie sama klikalność gra rolę, ale siła oddziaływania. Bardzo często cytują nas media…
…antypisowskie.
Nie tylko. Również te sympatyzujące z PiS nas cytują, jak „Super Express”, który pociągnął nasz temat odszkodowań za katastrofę smoleńską. Jesteśmy często cytowani i czytają nas dziennikarze z innych mediów.
Gdyby PiS nie doszedł do władzy, to Oko.press by nie powstało?
Nie mogę tego przesądzić, bo to nie ja jestem pomysłodawczynią projektu. Ja od dłuższego czasu marzyłam o tym, żeby pracować w portalu śledczym. Jednak sądziłam, że jest to praktycznie nierealne, bo nie da się stworzyć takiego zespołu funkcjonującego samodzielnie.
Dlaczego?
To wynika z charakteru tej pracy i sposobu zbierania materiałów; z niepewności, czy tekst powstanie w zaplanowanym momencie. Portal bazujący tylko na dziennikarstwie śledczym nie mógłby dobrze działać, bo czytelnicy czekaliby od jednego śledztwa do drugiego zbyt długo, żeby jeszcze pamiętać, kiedy czytali poprzedni tekst. Oko.press łączy fact-checking, który można robić szybciej, z tekstami śledczymi – czy jak wolę je nazywać: dociekliwymi – nad którymi pracujemy dłużej. Dla mnie to idealne rozwiązanie.
Wcześniej portal z informacjami śledczymi próbował prowadzić Sylwester Latkowski z Michałem Majewskim.
Z wiadomym finałem.
Nie chciałaby Pani z nimi połączyć sił w Oko.press?
Nie. Z wielu względów, których nie chcę tu wyjaśniać.
Dlaczego to Pani jest twarzą portalu, a nie redaktor naczelny Piotr Pacewicz.
To nieprawda. Ja nawet rzadko przedstawiam się w relacjach ze światem zewnętrznym jako wicenaczelna Oko.press. Ważniejsze jest dla mnie szefowanie zespołowi śledczemu. To coś, co pochłania mnie i moją energię. Całością prac Oko.press kieruje Piotr Pacewicz i to on decyduje o kluczowych sprawach redakcji.
W którą stronę chciałaby Pani skierować Oko.press? Cieszyła się Pani na scenie z nowego argumentu w sporach z Pacewiczem – stalówki Dziennikarza Roku?
Nie ukrywam, że mamy nieco inne temperamenty dziennikarskie. Piotr chciałby w Oko.press więcej wyrazistej publicystyki. Ja sądzę, że są inne media, w których jest mnóstwo publicystyki…
„Gazeta Wyborcza”.
Na przykład. Siłą Oko.press jest demaskowanie kłamstw i półprawd, nie publicystyka, którą można znaleźć wszędzie. Oko.press nie będzie udawaną „GW” czy „Polityką”. Nie chciałabym tworzyć klona tych redakcji. W każdym czasem ożywa temperament publicysty. Ale fakty zawsze mówią za siebie. Nie potrzebują komentarza.
Redakcje zagłosowały na dziennikarkę śledczą, mimo że prawie wszystkie głosujące redakcje nie tylko nie mają działu śledczego, ale i dziennikarzy śledczych. Nominując Panią, rekompensują sobie wyrzuty sumienia?
Nie myślałam o tym w ten sposób. Raczej coś się zmienia w widzeniu dziennikarzy specjalistycznych. Świadczy o tym fakt, że tym razem najważniejszych nagród nie dostali dziennikarze telewizyjni czy prezenterzy. Coraz więcej szefów redakcji docenia dziennikarzy, którzy próbują docierać do prawdy i sprawdzają fakty. Może to zabrzmi nieskromnie – ale moim zdaniem – widać już trochę wpływ Oko.press na inne redakcje. Także zaczynają weryfikować wypowiedzi polityków, domagają się stanowczo odpowiedzi od instytucji państwowych, spółek państwowych i wkraczają na drogę sadową za odmowę udzielenia informacji publicznej.
W wielu redakcjach dziennikarze są pozbawieni ochrony prawnej.
Nas broni kancelaria prawna, która ma doświadczenie w sprawach o ochronę dóbr osobistych. Na razie jeszcze nie mieliśmy procesu. Na razie. Wiem, że dziennikarstwo śledcze na dłuższą metę nie uchowa się bez procesu.
Resort Antoniego Macierewicza zamiast odpowiedzieć na pytania, chciał sprawdzić status prawny Oko.press.
To było dziwne. W lipcu wysłaliśmy pytania do Ministerstwa Obrony Narodowej, dotyczące odszkodowań wypłacanych rodzinom ofiar katastrofy smoleńskiej. Ministerstwo odpowiedziało nam, że nie odpowie na żadne pytania do momentu sprawdzenia statusu prawnego Oko.press. Kiedy wysyłaliśmy pytania o inne sprawy, odpowiedzi przychodziły. Na większość pytań z lipca wciąż nie ma odpowiedzi. To był chyba po prostu taki wybieg, by nie podać kwoty odszkodowań za Smoleńsk.
I co robicie, jeśli instytucja publiczna, zobowiązana do odpowiedzi w 14 dni, nie odpowiada?
Przyjęliśmy założenie, że wnioskujemy o udzielenie informacji na podstawie dwóch ustaw. Nie tylko Prawa prasowego, ale przede wszystkim na podstawie ustawy o dostępie do informacji publicznej, która zawiera tryb odwoławczy i można sprawę skierować do sądu administracyjnego.
Dużo spraw skierowaliście do sądu?
Kilka. Sprawy przeciwko MON i przeciwko TVP skierowaliśmy do sądu i prokuratury. TVP nie tylko odmówiła nam odpowiedzi na pytania, ale też przypadkiem przesłała nam wewnętrzną korespondencję swoich pracowników, którzy naradzali się, jakich informacji mogą udzielić naszej redakcji, a jakich nie. Pani z biura prasowego TVP pisała do innego pracownika TVP, żeby nie był zbyt wylewny w odpowiedzi, bo dziennikarz, który jest autorem pytań, nie jest im przychylny. TVP okazała skrajnie złą wolę. Przeciwko MON wystąpiliśmy w związku z odmówieniem udzielenia informacji w dziwnym trybie, bo tłumaczono właśnie, że najpierw musi być zbadany status prawny redakcji Oko.press.
Jaki sens ma dziennikarstwo śledcze w czasach postprawdy?
Zasadniczy. Powrót do dziennikarstwa dociekliwego jest niezbędny, nie tylko w specjalistycznych mediach. Media muszą lepiej sprawdzać fakty i walczyć z przekłamaniami, które czynią coraz więcej szkody w sferze publicznej.
Ilu ma Pani aktywnych kolegów dziennikarzy śledczych?
Kilku.
Dziennikarstwo śledcze nie jest gatunkiem wymierającym?
Nie czuję się dinozaurem. Nie jest wymierającym gatunkiem, ale jest gatunkiem rzadkim (śmiech).
Dlaczego?
Bo to trudny, ryzykowny i kosztowny rodzaj dziennikarstwa. Nad materiałami pracuje się długo albo bardzo długo, a efekty pracy są niepewne.
Czyli jest Pani drogą dziennikarką?
Zdobywanie informacji jest drogie. Nie da się nas porównać z portalami, które mielą treści z innych mediów. Staramy się uświadamiać czytelnikom, że zdobywanie informacji i praca ludzi, którzy podejmują ryzyko prawne i zawodowe, kosztuje.
Dlaczego nie zamykacie stron, które mogłyby być dostępne za opłatą?
Bo chcemy być dostępni dla każdego. Stawiamy na uświadamianie naszych czytelników, że jeśli chcą czytać rzetelne teksty na portalu pozbawionym reklam, to muszą pomóc nam się utrzymać.
Dość szybko odeszła Pani z „Wyborczej”. Gazeta nie tropi?
Gdy zaczęłam pracę w „Wyborczej”, zachorował mój syn. Musiałam się nim zająć i nie mogłam zaangażować się w pełni w pracę. Później próbowałam działać na dwa fronty, zajmując się synem i pisząc, ale tylko blokowałam cenny etat, pracując mniej niż inni. Z kolei kiedy zaczęłam pracować na luźniejszych zasadach, współpraca zaczęła się rozchodzić. W „Wyborczej” dziennikarstwem śledczym zajmuje się już chyba tylko Wojtek Czuchnowski, ale jego działką są głównie służby. Czasami teksty śledcze ukazują się w „Dużym Formacie”.
„Dziś już sama praca w danym tytule oznacza zaszufladkowanie” – powiedziała Pani półtora roku temu w wywiadzie w „Press”. Chyba nie można się bardziej zaszufladkować niż w Oko.press?
Ale dlaczego Oko.press miałoby być zaszufladkowane?
Jesteście portalem antyrządowym.
Tak jesteśmy postrzegani.
Także jako portal antypartyjny. Anty-PiS.
To oczywiste, że większą wagę mają informacje o rządzących. Oni decydują o tym, co się dzieje w kraju. I dlatego zajmujemy się głównie decyzjami i działaniami PiS. Ale opozycję również sprawdzamy.
Proporcje są raczej marne.
Chyba 70:30. Często okazuje się, że opozycja też kłamie. Jednak rządzący kłamią częściej. Sprawdzać trzeba i jednych, i drugich. Myślę, że część odpowiedzialności za to, co się teraz dzieje, spoczywa na mediach, które przez wiele lat łagodnie traktowały polityków Platformy Obywatelskiej. Także przez ich przekonanie o własnej nieomylności i doskonałości jesteśmy tu, gdzie jesteśmy.
I teraz dąży Pani do obalenia rządów PiS?
Nie dążę do obalenia rządów. PiS wygrał wybory i tylko Polacy przy urnach mogą odsunąć go od władzy.
Dąży Pani do osłabienia rządzących?
Dążę do uświadamiania, że rządy PiS są w znacznej części złe. To, co się dzieje w wielu instytucjach publicznych i ministerstwach, jest tragedią. Także w zakresie jawności działań i dostępu do informacji. Nie ukrywam, że ich zdobywanie jest coraz trudniejsze. Może się okazać, że wkrótce nie będziemy w stanie przekazywać Polakom żadnych informacji z instytucji publicznych, bo dostęp do nich będzie tak bardzo utrudniony.
Jak kiedyś skończą się rządy PiS, misja Oko.press dobiegnie końca?
Mam nadzieję, że nie. Portale śledcze i sprawdzające fakty są potrzebne obywatelom. Tendencje do kłamstw i manipulacji mają politycy wszystkich opcji. Ktokolwiek będzie rządził, zawsze będzie potrzeba sprawdzania ich wypowiedzi. I opozycji też.
KOD twierdzi identycznie. „Jak PiS przestanie rządzić, to wciąż będziemy patrzeć władzy na ręce”.
Komitet Obrony Demokracji jest ruchem dążącym przede wszystkim do zmiany władzy. Inaczej niż Oko.press. Nasza misja nigdy nie zostanie spełniona, bo politycy nie przestaną kłamać.
Chodzi Pani na marsze KOD?
Chodziłam na te w ubiegłym roku, w obronie Trybunału Konstytucyjnego. To, co się dzieje wokół Trybunału, zagraża polskiej demokracji. Moim obowiązkiem jako obywatela było zaprotestować. Teraz znów protestowałam – już nie na wezwanie KOD – przeciwko ograniczeniu wolności słowa i swobody pracy sprawozdawców sejmowych.
Dlaczego nie protestowała Pani z innymi dziennikarzami przed Sejmem, zanim doszło do kryzysu w Sejmie?
Szczerze? Byłam koszmarnie zmęczona po odebraniu nagrody Grand Press.
Dziennikarka Roku nie powinna być na proteście dziennikarzy?
Powinna. Żałuję, że nie byłam. Jestem przeciwna zmianom zasad pracy dziennikarzy w Sejmie. Paradoksalnie dotychczasowe reguły były bezpieczniejsze dla polityków. Zainteresowanie nimi skupiało się głównie w Sejmie. Jeśli będzie do nich ograniczony dostęp, dziennikarze zaczną zasadzać się na nich w różnych miejscach, chodzić na spotkania z wyborcami, do biur poselskich. Poradzimy sobie. Te zmiany nie wyjdą politykom na zdrowie, a dziennikarzom nie zaszkodzą.
Zaangażowanie polityczne nie przeszkadza w obiektywnym śledzeniu i rzetelnym dobieraniu tematów?
Moim jedynym zaangażowaniem jest docieranie do prawdy. Jakkolwiek górnolotnie to brzmi.
A jak Pani patrzy na Magdę Jethon i jej Koduj24.pl?
Powstawał w tym samym czasie co Oko.press i trochę obawiałam się, że będzie to konkurencyjny portal fact-checkingowy. Tymczasem powstał portal publicystyczny, zupełnie inny niż nasz. Nie są dla nas konkurencją. Ani też nie patrzę na nich z zazdrością. Nie ukrywam, że dla mnie najwyższą formą dziennikarstwa jest dziennikarstwo informacyjne i śledcze. Publicystyka niespecjalnie mnie interesuje.
Oko.press stosuje prowokacje dziennikarskie. A jak się Pani podobała prowokacja ze Stefanem Michnikiem w wykonaniu „Gazety Polskiej Codziennie”?
Nie widzę wielkiego sensu w stosowaniu prowokacji dziennikarskich wobec kogoś, kto nie pełni żadnych funkcji i od kogo nic nie zależy. Stefan Michnik nie oddziałuje na rzeczywistość, nie pełni funkcji publicznych.
Jest bratem kogoś wpływowego i nie został rozliczony za przeszłe działania.
Podobno powiedział w rozmowie z dziennikarzem „Gazety Polskiej Codziennie”, że popiera Komitet Obrony Demokracji. Gazeta przekonuje, że skoro Stefan Michnik – były peerelowski sędzia, popiera KOD, to znaczy, że cały KOD jest zły. Czy jeśli złodziej kradnie gazetę, to znaczy, że gazeta jest złodziejska? Absurd. Nic z tej prowokacji nie wynika.
Ale z tym dzwonieniem do TVP Wy chyba też przesadziliście?
Dlaczego? Mieliśmy wiarygodne informacje, dokument, z którego wynikało, że prezes TVP Jacek Kurski rozesłał do ministerstw pismo z propozycją skorzystania ze szkoleń prowadzonych przez dziennikarzy TVP. Chcieliśmy sprawdzić, czy dziennikarze informacyjni mogą szkolić polityków partii rządzącej.
I z Krzysztofa Ziemca zrobiliście kozła ofiarnego?
Musieliśmy wybrać jakieś nazwiska, gdy TVP zapytała nas, którymi osobami szkolącymi jesteśmy zainteresowani. Wybraliśmy te najbardziej znane. I Ziemcowi, i Ewie Gugale zdarzało się mówić na wizji nieprawdziwe rzeczy.
Oko.press chciało przykleić TVP do PiS.
Oni już są przyklejeni. Chcieliśmy pokazać, że dochodzi do konfliktu interesów. W normalnym kraju szef TVP, która ma być bezstronna i obiektywna, zostałby zwolniony po złożeniu oferty szkoleń dla urzędników i polityków.
Nie żyjemy w normalnym kraju?
Gdybyśmy żyli, to nie byłoby takich ofert. A gdyby wyszły na jaw, szef telewizji zostałby zwolniony. W ogóle to, co się dzieje na rynku mediów, nie jest normalne. Na przykład to, że największych gazet w Polsce nie stać na dziennikarzy śledczych i sądowych.
I jak to zmienić?
Trzeba więcej portali jak Oko.press. Jeśli ileś tysięcy ludzi chce płacić za naszą działalność, to znaczy, że jesteśmy potrzebni. Dziennikarstwo śledcze jest potrzebne.
Rzeczywiście newsy bierzecie ze skrzynki pocztowej, bo ludzie wysyłają informacje?
Info o szkoleniach TVP dostaliśmy inną drogą, ale większość newsów przychodzi właśnie na naszą specjalną skrzynkę kontaktową. Działa na platformie stworzonej przez byłych włoskich hakerów specjalnie dla watchdogowych serwisów. Dzięki tej skrzynce nadawca jest w stu procentach anonimowy. Takiego narzędzia nie ma żadna inna redakcja w Polsce. Ale dużo wiadomości dostajemy też tradycyjną pocztą.
Politycy często podrzucają Wam informacje lub tropy?
Chyba w ogóle. Może na anonimową skrzynkę, ale tego nie wiem.
Służby?
Tego nie wiemy. Anonimowo może to zrobić każdy. Informatorów nie ujawniamy.
Dlaczego nie zajmuje się Pani takimi tematami, jak Amber Gold, Smoleńsk, sprawa Józefa Piniora, które nurtują społeczeństwo i nie dotyczą PiS, a mogą uderzyć w opozycję?
Sprawa Amber Gold jest rozwiązana. Zajmują się nią organa państwowe – sąd i komisja śledcza. Sprawa Smoleńska też jest oczywista.
Dlaczego „Gazeta Wyborcza” czy „Polityka” tak mało tropią?
Wszystko rozbija się o finanse i ryzyko procesowe.
Bohater SKOK jest dzisiaj jednym z prominentnych polityków, którym nie interesuje się wymiar sprawiedliwości. Czy to nie Pani porażka? Edmund Janniger i Bartłomiej Misiewicz wrócili do łask Macierewicza. Minister Szyszko nie ustąpił w sprawie puszczy. Przykłady spraw, którymi zajmowała się Pani lub Pani redakcje, a które skończyły się niepowodzeniem, można mnożyć. Jaki więc ma być cel naświetlania tych spraw?
Faktem jest, że Grzegorz Bierecki jest prominentnym politykiem, senatorem. Ale z drugiej strony pod wpływem tekstów, które ukazywały się w tygodniku „Polityka”, została zmieniona ustawa o SKOK. Kasy zostały objęte państwowym nadzorem. Komisja Nadzoru Finansowego zyskała wgląd w ich całą dokumentację, wprowadziła w wielu kasach zarządy komisaryczne, nie pozwoliła prezesom, którzy doprowadzili do nadużyć, dalej sprawować funkcji. Prezesi zmienili się lub będą musieli się zmienić, bo KNF – mimo zmiany władzy– nie wycofuje się ze swoich decyzji. Ludzie o tych wszystkich sprawach pamiętają. W listach do mnie ciągle piszą o SKOK, proszą o to, by znów o nich pisać.
PiS udowadnia Pani mężowi, że był agentem obcych służb. Polityczna retorsja czy może obraca się Pani w złym towarzystwie?
Dokładniej: MON napisał po konferencji, której uczestnikiem był mój mąż, że brali w niej udział „byli funkcjonariusze podejrzewani o współpracę ze służbami wrogimi Polsce i NATO”. Mój mąż na początku lat 90. współtworzył Urząd Ochrony Państwa. O działalność na rzecz obcych służb, osłabianie państwa oskarżany był już za czasów PRL – bo był dziennikarzem i drukarzem podziemnej prasy. Tamte czasy wracają, w języku i zachowaniu władzy.
Nie boi się Pani, że przyjdą o szóstej rano po męża?
Od dłuższego czasu słyszę, że mają przyjść albo po mnie, albo po niego. Dostaję tego typu informacje od życzliwych będących blisko władzy.
Kombatanctwo na zapas?
Nie. Każdego tygodnia docierają do mnie informacje, żebym zastanowiła się nad tym, co robię, bo skutki mogą być przykre.
Profilaktycznie szczoteczkę do zębów, majtki na zmianę i skarpetki ma Pani przygotowane?
Nie. Nie poddaję się tej atmosferze. Wierzę, że to wszystko bujdy i będę mogła bez zakłóceń wykonywać zawód dziennikarza śledczego.
Chyba że dziennikarze śledczy jednak wyginą jak dinozaury.
Jeszcze żyjemy.
Bianka Mikołajewska
Absolwentka filozofii na Uniwersytecie Łódzkim. Obecnie wicenaczelna i szefowa działu śledczego portalu Oko.press. Wcześniej pracowała w „Trybunie Łódzkiej”, „Gazecie Wyborczej” i tygodniku „Polityka”. Jest m.in. autorką tekstów o nieprawidłowościach w SKOK i lobbyście Marku Dochnalu. Laureatka m.in. nagród: Grand Press w kategorii Dziennikarstwo śledcze za materiały o SKOK, Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich za materiały śledcze, nagrody „Gazety Prawnej” dla dziennikarzy zajmujących się tematyką prawną, Nagrody Specjalnej im. Dariusza Fikusa, Nagrody im. Andrzeja Woyciechowskiego
Jacek Nizinkiewicz, „Rzeczpospolita”