Dziennikarz w szponach hazardu
Szymon Bartnicki (fot. Legia.net)
Ofiarami hazardu są nie tylko kibice piłki nożnej, zawodnicy, ale też dziennikarze sportowi. Jeden z nich, Szymon Bartnicki przez 10 lat przegrywał swoje i pożyczane pieniądze w zakładach bukmacherskich. Żył w spirali długów i strachu przed kolejnymi telefonami od wierzycieli.
Zaczynał w „Piłce Nożnej”, po kilku latach trafił do oficjalnego kanału PZPN „Łączy nas piłka”. Kiedy zaczął pożyczać pieniądze od piłkarzy, stracił pracę. Dziś uświadamia innych, że zakłady bukmacherskie mogą zniszczyć życie.
Czy środowisko, w którym pracują dziennikarze sportowi, sprzyja uzależnieniu?
Oczywiście, że tak. Osoby interesujące się piłką zazwyczaj mają przekonanie, że znają się na niej najlepiej na świecie. Dziennikarze sportowi dodatkowo na co dzień funkcjonują w tym środowisku. Znają piłkarzy, trenerów, więc z reguły wiedzą więcej niż przeciętni kibice. W momencie, gdy dziennikarz zetknie się z zakładami bukmacherskimi, ma więc podstawy by wierzyć, że wiedza ta pozwoli mu skuteczniej typować wyniki meczów. I początkowo często się to udaje. Mi też się to udawało. Pojawił się wówczas nieuzasadniony optymizm i przekonanie, że mogę wygrywać znacznie częściej i znacznie więcej. To ten optymizm sprawił, że bardzo się w to wkręciłem i w bardzo krótkim czasie się uzależniłem. W moim przypadku miało to miejsce jeszcze zanim wszedłem w środowisko dziennikarzy sportowych.
Kiedy zacząłeś się interesować piłką?
W dzieciństwie.
Grałeś?
Nie grałem. Sporo moich rówieśników trenowało w Spójni Świdwin. Ja natomiast trenowałem taniec towarzyski, a te dwie rzeczy ciężko było ze sobą połączyć. Zainteresowanie piłką pojawiło się przy okazji oglądania meczów z tatą. Dla mnie jako chłopca w wieku szkolnym była to okazja do spędzania z nim czasu. Wszystko ograniczało się jednak do kibicowania przed telewizorem.
A co z tańcem?
Kończąc gimnazjum przestałem tańczyć, lekarze wykryli u mnie arytmię i musiałem wtedy zdecydować co robić. Zrezygnowałem z tańca i poszedłem do liceum w Kołobrzegu. Planowałem, że mocniej skoncentruję się na piłce. Było za późno by grać, a czułem się mocny w pisaniu, więc wymyśliłem sobie wtedy, że zostanę dziennikarzem.
Byłeś dobry z polskiego?
Dopóki w nauce nie przeszkadzał mi hazard, to tak.
A pierwsza myśl o dziennikarstwie?
Kiedy przestałem tańczyć, zacząłem szukać okazji do zaczepienia się w redakcji. Obserwowałem jednego z dziennikarzy, Leszka Bartnickiego (obecnie jest prezesem klubu GKS Tychy), który wtedy pracował w telewizji nSport. Znalazłem go na Naszej Klasie, napisałem do niego, a on skierował mnie do portalu Sport24.pl. Kiedy kończyłem liceum i szykowałem się do wyjazdu na studia, Leszek ponownie dał mi cynk. Tym razem była to informacja, że „Piłka Nożna” tworzy nowy portal internetowy i że szukają ludzi.
W międzyczasie zdobyłeś dziennikarskie szlify?
Po drugiej klasie liceum poleciałem na wakacje do pracy do Szkocji. Mieszkałem w Dundee u rodziny, a w pobliskim St. Andrews do nowego sezonu przygotowywała się Barcelona. Nie mogłem nie skorzystać z takiej okazji. W Dundee United grał wtedy Łukasz Załuska. Nawiązałem z nim kontakt, a on bardzo fajnie się mną zaopiekował. Miałem 17 lat, a on potraktował mnie wówczas jak dorosłego człowieka. Udzielił mi wywiadu, a przy okazji meczu z Celtikiem zapoznał mnie z Arturem Borucem. Od czasu do czasu pojawiałem się w St. Andrews. Pisałem relacje z treningów Barcelony. Jak wysłałem swoje CV do „Piłki Nożnej”, to zainteresowano się mną głównie ze względu na to doświadczenie z ligą szkocką. Kiedy zacząłem studia dziennikarskie w Warszawie, od razu zacząłem pracę w redakcji. Rodzice widząc, że są związane z tym jakieś perspektywy, wspierali mnie w tym.
Zacząłeś czytać książki piłkarskie, wnikać bardziej w ten świat? Czy to było pisanie o bieżących sprawach?
Pierwsze teksty były krótkimi relacjami, czy zapowiedziami meczów. Trudno wtedy o wybitną twórczość. Trzeba było sprawdzić statystyki, poszukać wypowiedzi z konferencji. Ja bardzo szybko nastawiłem się na wywiady, miałem założenie, że chciałbym być w tym jak najlepszy. Byłem ciekawy, miałem mnóstwo pytań, wiele wywiadów mi się nie podobało. Wywiady były czymś, w czym chciałem się specjalizować.
To chyba jednak domena nieco bardziej doświadczonych dziennikarzy?
Adam Godlewski, który pełnił funkcję wicenaczelnego, poradził mi, bym skoncentrował się na młodych piłkarzach. Chodziło o to, że ze względu na podobny wiek łatwiej było nawiązać relacje, które w przyszłości miały ułatwić mi pracę. Posłuchałem go i w ten sposób poznałem np. Pawła Wszołka, Piotrka Zielińskiego, czy Arka Milika. Trochę wcześniej niż ci stali się znani przeciętnym kibicom. W tamtym czasie było to pomocne, a niektóre ze znajomości przetrwały nieco dużej. Już po wyjściu z ośrodka leczenia uzależnień, przy okazji zgrupowania reprezentacji, spotkałem się z Arkiem. Podarował mi wówczas swoją koszulkę Napoli. Mówię o tym, bo było dla mnie bardzo miłe i dało trochę satysfakcji. Zwłaszcza, że mnie już przy piłce nie było.
Jakie cechy charakteru pomagały ci w tej pracy?
Uważam, że jestem bardzo kontaktowy, to duża zasługa tańca towarzyskiego. Gdy moi rówieśnicy byli na etapie zaczepiania dziewczyn ciągnąc je za włosy, ja brałem je za rękę. Nie zostałem komentatorem, jak marzyłem na samym początku, ale robienie wywiadów czy nawet pisanie relacji sprawiało mi wiele radości.
Otwartość była też powodem, że zacząłeś grać?
Pierwsze zakłady obstawiałem w pierwszej klasie liceum. Kiedy mieszkałem w internacie, przyszedł kolega i pochwalił się, że wygrał. Następnego dnia zagrać poszedł cały mój pokój. Wtedy nie odważyłem się zagrać, ale jak zobaczyłem, że gość ze Szczecina, który uważa się za kibica Pogoni, nie potrafi wymienić klubowej 11, a wygrał 50 złotych, wiedziałem, że muszę spróbować, bo na pewno wygram.
A koledzy jak grali?
Było kilku, którzy grali rzadko, ale ze dwóch-trzech grało równie często jak ja. Oni jednak nie utracili nad tym kontroli.
Jak to wyglądało?
Nie myślałem o tym, ile mogę przegrać. Myślałem o tym, ile mogę wygrać. Już pierwsze wygrane bardzo mnie pobudziły. Pojawił się gigantyczny optymizm i wiara w to, że zbiję na tym fortunę. Zdarzało mi się przegrywać już wtedy, ale początkowo były to mniejsze kwoty. Tak przynajmniej na nie patrzyłem, bo wygrane były tak duże, że rekompensowały straty. Obstawiając np. za 200 zł wygrywałem 1200 zł. To były dla mnie gigantyczne pieniądze. Byłem w liceum, nie miałem nawet 18 lat.
Pamiętasz, co sobie kupiłeś?
Wszystko szło głównie na imprezy i dalszą grę. W dzieciństwie, kiedy tańczyłem, miałem kiepskie relacje z rówieśnikami. Nie spędzałem z nimi czasu na podwórku, bo nie było kiedy. Niektórzy dokuczali mi przez to, że tańczyłem. Idąc do liceum chciałem stworzyć nowego siebie. Pieniądze z hazardu mi w tym pomagały.
W jaki sposób?
Wykorzystywałem pieniądze z hazardu do zgrywania szefa. Wygrywając potrafiłem np. zamówić pizzę dla całego piętra Nie jadłem na stołówce, tylko szliśmy nad morze na rybkę. Wjeżdżało do tego jakieś piwo. Miałem nawet „swoją” taksówkę. Jeździłem tylko niebieskim Mercedesem. Soda na maksa.
Znajomi nie zwracali uwagi na pochodzenie tych pieniędzy?
Wiedzieli skąd mam kasę. Nie myślałem o sobie jednak jak o hazardziście. Mówiłem, że jestem graczem.
A jakie kwoty potrafiłeś wyciągać?
Nigdy nie potrafiłem prowadzić statystyk, ale nie były to małe kwoty. Kolega powiedział mi w żartach: nie myśl o tym, ile możesz przegrać, zobacz, ile możesz wygrać. Nawet jak przegrywałem, byłem przekonany o tym, że mogę się odegrać. Nie mogłem pozbyć się tej myśli. Bardzo szybko zacząłem grać za trzycyfrowe sumy. W okresie liceum to było dwieście, czy trzysta złotych. Przeliczałem sobie to zawsze na kurs x 4-5, żeby wygrana zawsze była większa niż tysiąc złotych. Kursy liczyłem bardzo skrupulatnie, a w nocy wybierałem sobie mecze, które chciałbym obstawić.
A jak to wyglądało?
Wybierałem te drużyny, które były faworytami w poszczególnych ligach. Wobec tego, że kilka razy się pomyliłem, zacząłem obstawiać mniej meczów, ale za większe stawki. Popłynąłem już całkowicie, gdy zacząłem obstawiać zakłady bukmacherskie przez internet.
Ktoś cię do tego zachęcił?
Do gry online zachęcił mnie kolega, bo on grał w ten sposób, a nie w punktach stacjonarnych. Internet miał tę przewagę, że można obstawiać grę na żywo. To chyba było takim czynnikiem, który mnie zmobilizował, że można obserwować wydarzenia na boisku i od razu grać. Robiłem też tzw. taśmy, obstawiając więcej drużyn i lig. Chodziło o to, by jak najwięcej wygrać.
W internecie przelewanie pieniędzy też jest proste...
Kiedy rodzice założyli mi konto bankowe, za chwilę powstało konto u bukmachera. Pieniądze przelewało się w kilka minut. Szybko i prosto.
Grałeś z pieniędzy na czynsz?
Tak, na początku były to pieniądze od rodziców na utrzymanie. Nie udawało mi się wygrywać takich kwot jakie chciałem, więc zacząłem korzystać z tych pieniędzy, które rodzice dawali mi np. na internat. Z tyłu głowy miałem oczywiście przekonanie, że się uda. Później zaczęły się schody. W internacie opowiadałem o trudnej sytuacji, w domu tłumacząc opóźnienie w uregulowaniu czynszu, ale na sam koniec pokrywałem to z wygranych.
A czas, kiedy pracowałeś w „Piłce Nożnej”: co z uzależnieniem? Przeszkadzało ci?
Powodem, dla którego grałem i moim osobistym wytłumaczeniem, dlaczego w tym siedzę, zwłaszcza od czasu, kiedy zacząłem brać chwilówki, było to, żeby ukryć długi przed rodziną. Wychodziłem z założenia, że tylko z wygranych mogłem je pokryć. Bałem się panicznie, że o problemie dowiedzą się rodzice i narzeczona. Chęć ukrycia się, strach przed spojrzeniem prawdzie w oczy sprawiał, że grałem dalej. Takich momentów było bardzo dużo, ale za każdym razem wracałem do gry. Myślałem o ekskluzywnym życiu, a potem o strachu przed reakcją bliskich na moje problemy. Przez to tkwiłem w tym tak długo.
A jak wyglądał twój redakcyjny dzień?
Zawsze zerkałem na wyniki i to mnie dekoncentrowało. Pamiętam dyżury w redakcji, kiedy poza tekstami, które oddawałem, musieliśmy aktualizować wyniki meczów, czy edytować tabele strzelców. Nieszczęsna druga liga, którą robiliśmy w oparciu o rozmowy z trenerami. Tu gonił mnie czas, a ja byłem roztrzęsiony, bo np. Real zremisował. Obok mnie leżał kupon, a ja musiałem spłacić długi. Dużo nerwów dostarczałem przez to chłopakom, z którymi pracowałem.
Widzieli, że masz jakieś kłopoty?
Całkiem niedawno rozmawiałem z jednym z redaktorów, powiedział, że jak chciałem pożyczyć od niego pieniądze, to spodziewał się, że o to chodzi. Zdziwiłem się, że wiedział. Wydawało mi się, że dość dobrze to ukrywałem.
Byłeś w stanie się skupić zajmując się piłką i przez nią jednocześnie przegrywać duże kwoty?
Bukmacherka całkowicie pochłonęła moje życie. Cały czas, bez względu na sytuację w jakiej byłem, myślałem o graniu. Nawet wtedy, jak miałem uregulowane wszystkie zobowiązania, to myślałem, jak wygrać, a kiedy przegrałem, jak pospłacać długi.
Grając korzystałeś z wiedzy doświadczonych dziennikarzy?
Zdarzało się. Sprawdzałem np. typy Leszka Orłowskiego na ligę hiszpańską. Do takiej wiedzy masz na co dzień dostęp.
W jaki sposób?
Nie musiałem z nimi bezpośrednio rozmawiać. Oni wszyscy funkcjonują w taki sposób, że chwalą się swoją wiedzą. Mówią to w studiu, w czasie transmisji, na Twitterze. W oparciu o te wszystkie informacje wybierałem mecze i grałem.
Coś zaczęło się sypać w pracy?
Były wpadki, ale nie na tyle spektakularne, by miały efekt, o którym mówisz. Wpisywałem źle strzelców, wysłałem za późno tekst. Nie było takiej ewidentnej wpadki. Nawet w „Łączy nas piłka”. To był czas, kiedy w chwilówkach miałem zaciągnięte kilka kredytów, ale byłem w stanie je spłacać z wygranych lub biorąc kolejne pożyczki. Kiedy miałem spłacone raty, spłaconą chwilówkę, wychodziłem z założenia, że mogę grać dalej. Nie ważne, że kasa pochodziła z kredytów. W pewnym momencie, gdy nie było pieniędzy na spłatę długów ani na to by zagrać i spróbować je wygrać, pojawił się pomysł, żeby zapytać o jakąś pożyczkę samych piłkarzy. Efekt był taki, że straciłem pracę. Zniszczyłem też przez to kilka wartościowych dla mnie relacji.
Wykład profilaktyczny dot. uzależnienia od hazardu dla Polsko-Francuskiej Szkoły Podstawowej i Gimnazjum „La Fontaine” (fot. Kasper Kędzierski)
W PZPN wyjeżdżałeś na zgrupowania?
Tylko kiedy reprezentacja pojawiała się Warszawie.
Jak wyglądały twoje relacje z reprezentacją Polski?
Arka Milika znam od czasów Górnika Zabrze. Jak wyjeżdżał do Leverkusen, pierwszego wywiadu udzielił w klubie, w którym pracował jego ojciec, a drugiego mnie. Było wielu ogólnopolskich dziennikarzy, a wybrał mnie. Dobry kontakt miałem z Piotrkiem Zielińskim, Pawłem Wszołkiem, Krystianem Bielikiem, Sebastianem Szymańskim i Radkiem Majeckim.
Na czym polegała twoja praca w PZPN?
Pisałem o piłce młodzieżowej. Robiłem wywiady z piłkarzami, robiłem ich statystyki. Pisałem o nich, ale też prywatnie poświęcałem swój czas, żeby utrzymywać z nimi dobre relacje. Pracowałem na tych znajomościach. Pielęgnowałem je.
A ten moment, kiedy stwierdziłeś, że odezwiesz się do piłkarzy z prośbą o pożyczkę?
Zaczęło się od wiadomości na Facebooku. Opisałem im całą historię. Wersja dla nich dotyczyła jednak mojego brata, który przyjechał na studia do Warszawy.
Masz je jeszcze?
Pewnie bym je odnalazł. Nie usuwam takich wiadomości. Nie chciałbym jednak tego upubliczniać. Chyba nie jestem na to jeszcze gotowy.
Jakie były reakcje?
Otrzymałem duże wsparcie. Nawet, jeśli ktoś finalnie nie pożyczył mi pieniędzy. Po tych wiadomościach z jednym z piłkarzy porozmawiałem przez telefon i spotkałem się z nim. Drugi przelał mi całą kwotę bez rozmowy telefonicznej. W sumie dostałem kasę od trzech piłkarzy.
Pisałeś o konkretnej kwocie?
10-20 tysięcy złotych. Nie pamiętam dokładnie. W pewnym momencie te pieniądze stają się tylko cyferkami. Chodziło o to, by spłacić zobowiązania, żeby nikt się nie dowiedział. To co spłaciłem, brałem od nowa. To było zamknięte koło.
Z tamtych pieniędzy od piłkarzy…
…pospłacałem pożyczki, ale już za chwilę wziąłem kolejne. Uznawałem, że sytuacja jest opanowana. Trzeba było coś zarobić. Później znowu wpadałem w tę samą sytuację.
Reprezentanci Polski w piłce nożnej dopominali się o zwrot?
Otrzymali go. Wcześniej, gdy pożyczałem pieniądze, spisaliśmy umowę. Nie tylko kasa była problemem, lecz to, że chcąc ją pożyczyć okłamałem ich.
A co było w tej umowie?
Nie pamiętam. Ona była dla ich zabezpieczenia. Swoje kopie natychmiast wyrzuciłem do kosza.
A jak się dowiedzieli w PZPN, że grasz?
Nie wiem. Słyszałem tylko, że jeden z zawodników chciał mi pożyczyć pieniądze, ale bardzo ufał swojemu menedżerowi i zwrócił się do niego z pytaniem o zdanie. Ponoć to on był osobą, która prawdopodobnie przekazała sprawę dalej. W rozmowach, które odbyłem w momencie zwolnienia, nie powiedzieli mi, jak ta informacja wyszła na jaw. Dla mnie nie ma to jednak znaczenia.
Janusz Basałaj, twój szef wysłał ci maila i podziękował za współpracę. Z kimś się spotkałeś? Próbowałeś rozmawiać, tłumaczyć swoje zachowanie?
Tak, odpisał na mojego maila i to było bardzo miłe. Myślałem o spotkaniu, ale nie miałem odwagi, by je zaproponować. Nie wiem też, jak miałoby wyglądać takie spotkanie. Napiłbym się z nim kawy, ale nie wiem, co powinienem powiedzieć. Przeprosić? Powiedzieć, jak jest teraz? Czym się zajmuję? Czym innym jest rozmowa na Facebooku, a czym innym rozmowa twarzą w twarz. Z chłopakami, którzy pożyczali mi pieniądze rozmawiałem przez internet lub przez telefon. Większość zareagowała życzliwie i okazała duże wsparcie.
Wszyscy? Przecież ich okłamałeś.
Poza jednym przypadkiem. Napisał, że ma prośbę, żebym więcej się z nim nie kontaktował.
Kiedy odkryłeś karty, nie miałeś poczucia, że jak twoje uzależnienie wyjdzie na jaw, najprawdopodobniej zamkniesz sobie drzwi do dziennikarstwa?
W głowie miałem przede wszystkim strach przed rodzicami i partnerką. Liczyli się tylko ci najbliżsi. Nie brałem pod uwagę, że moja sytuacja zawodowa może się mocno zmienić.
Gdy trafiłeś do terapeutki usłyszałeś, że ten świat może być dla ciebie wyzwalaczem?
Powiedziała, że nie mogę pracować przy piłce, bo wrócę do starego świata, a powrót będzie oznaczał te same zachowania.
Tak jak alkoholik, który wraca do starych kumpli?
Tak, nie był to wymysł, tylko zalecenia dla trzeźwiejących hazardzistów. Mój świat wówczas walił się przez obstawianie zakładów bukmacherskich i ogromne długi, jakie miałem. W momencie w którym mi to powiedziała, od razu stwierdziłem, że wracam. Zachwycona nie była, ale trafiłem na świetną osobę, z którą współpracuję do dzisiaj. Zwróciła mi uwagę na to, co może być dla mnie niebezpieczne, że muszę być świadomy ryzyka, jakie podejmuje.
Co to dokładnie znaczy?
Jeżeli dziś oglądam mecz w telewizji i zaczynam się nim mocniej denerwować niż powinienem, wiem, że ten rodzaj emocji jest tym, co towarzyszyło mi w związku z sytuacjami, w których przegrywałem duże kwoty. Przeżywanie podobnych emocji mogłoby mnie popchnąć po raz kolejny do gry. Widząc takie sytuacje wiem dziś, jak muszę postąpić.
A jak wyglądał twój powrót do zdrowia?
Spędziłem 8 tygodni w zamkniętym ośrodku leczenia uzależnień. Po wyjściu, do dziś korzystam z terapii indywidualnych.
Gdzie?
Byłem w ośrodku Starych Juchach na Mazurach. W pewnym momencie skończyły mi się pomysły na wyjście z tego. Zalecono mi wówczas leczenie. Bardzo bałem się tam jechać, ale była to moja jedyna nadzieja.
Pojechałeś sam?
Na miejsce zawieźli mnie rodzice, a do wizyty w ośrodku przekonała mnie narzeczona. Mama już wiedziała. Najpierw pojechałem do rodzinnego domu do Kołobrzegu. Obejrzałem z ojcem mecz, wyłączyłem telewizor i powiedziałem, że musimy porozmawiać. Myślał, że będzie dziadkiem. Mama wybuchła płaczem. Powiedziałem mu wtedy, że jestem hazardzistą i muszę jechać się leczyć.
Wykład towarzyszący szkoleniu „Przeciwdziałanie korupcji i ustawianiu zawodów sportowych w klubach piłkarskich” ( fot. Kasper Kędzierski)
Twoje pierwsze wrażenie z wizyty w ośrodku?
Spodziewałem się, że w ośrodku będą osoby z nizin społecznych, a okazało się, że przed budynkiem stoją zaparkowane samochody jak przed ośrodkiem wczasowym. Trafili tam normalni ludzie, ale po przejściach. Po wejściu do środka przywitał nas uśmiech młodej recepcjonistki. Nie traktowałem tego w żaden towarzyski sposób, ale to było coś, co rozładowywało napięcie. Poczułem się lżej. Kolejne dni mijały, poznałem wszystkich w ośrodku i miałem jedno spostrzeżenie. Że po raz pierwszy nie muszę kłamać ani udawać. Było to dla mnie szokujące, ale jednocześnie przyjemne. Jakbym zrzucił cały ten bagaż złych doświadczeń z pleców.
Miałeś jakieś przemyślenia?
Uświadomiłem sobie przede wszystkim to, że wszyscy żyli w moim kłamstwie. Spodziewałem się, że narzeczona mnie zostawi, ale została przy mnie. Planujemy ślub.
A zawodowo? Nikt nie wyciągnął do ciebie ręki?
Trudno byłoby tego oczekiwać. Próbowałem wrócić do redakcji, rozsyłałem swoje CV, ale bezskutecznie. Może trafiłem na zły czas, bo redakcje są dziś mocno obsadzone, sam hazard nie musiał być przeszkodą. Wybrałem inną drogę.
A twoja pierwsza praca po wizycie w ośrodku?
Pomocną dłoń wyciągnęła do mnie ciocia, która ma agencję artystyczną. Pracowałem ze standuperami, pomagałem przy nagłośnieniu, obsługiwałem szatnie.
Świat dziennikarstwa jest dla ciebie zamknięty?
Początkowo brakowało mi weekendowych wyjazdów na mecze, żartów z chłopakami z Akademii Legii i całej tej wokółboiskowej atmosfery. Gdy czas upłynął, zacząłem dostrzegać inne zalety, jak choćby wolne weekendy, czy więcej wolnego czasu. Zacząłem cieszyć się życiem i odbudowywać relacje z bliskimi. Praca w dziennikarstwie była wyczerpująca, a przez hazard byłem niewolnikiem tej pracy i tej tematyki. Początkowo, kiedy jako młody człowiek marzysz o pracy w mediach, kiedy podchodzisz do ludzi, których znasz z telewizji, to jest fascynujące. Po czasie mi to minęło. Wpadłem w rutynę. Spory wpływ na mój stosunek do piłki miały też na pewno hazardowe doświadczenia.
Wyszedłeś na prostą?
Dziś prowadzę bloga „Postaw na siebie”. Zaangażowałem się w kontakt z czytelnikami, czyli hazardzistami, ich rodzinami i bliskimi. Dzielę się z nimi swoim doświadczeniami, starając się budować świadomość wokół tej choroby i potrzebę zwrócenia się o pomoc do specjalistów. Zaangażowałem się też w profilaktykę dot. uzależnienia od hazardu. Robię wykłady w szkołach i klubach piłkarskich. Ja sam czuję się dobrze. Nie ciągnie mnie do hazardu. Cały czas na moją skrzynkę spływają wiadomości od ludzi, którzy mierzą się z hazardem i szukają pomocy. Wczoraj dostałem np. wiadomość od jednego z czytelników, który chciał mi podziękować za to, co robię. Ten młody chłopak napisał, że po lekturze moich tekstów zyskał wiarę w to, że może wrócić do normalnego życia. Przyznał się rodzicom, będzie jechał na leczenie. Napisał, że jest mu teraz lżej. Dla mnie to cholernie ważne.
Rozmawiał Piotr Zieliński
Piotr Zieliński