Pod dyktat Kremla
(fot. 123RF.com)
Na przekazie rosyjskich mediów można się poślizgnąć – i wpaść w sidła putinowskiej propagandy. Artykuł archiwalny z magazynu „Press” 03-04/2019
Dwa ukraińskie kutry wojskowe i holownik płynęły z Odessy nad Morzem Czarnym do Mariupola nad Morzem Azowskim. Musiały okrążyć Półwysep Krymski z zachodu na wchód, a następnie przepłynąć przez Cieśninę Kerczeńską.
Po aneksji Krymu przez Rosję rosyjskie władze uważają Cieśninę Kerczeńską za własne, wewnętrzne wody terytorialne. Ukraina się z tym nie zgadza. Do tej pory transportowała jednostki wojskowe do Mariupola koleją, ale statki handlowe płynące do ukraińskich portów nad Morzem Azowskim były zatrzymywane i drobiazgowo kontrolowane przez Rosjan. Jednak w listopadzie 2018 roku Ukraina puściła swoje kutry przez cieśninę – Rosjanie ostrzelali je, a załogi aresztowali pod zarzutem nielegalnego przekroczenia rosyjskiej granicy.
Polskie media nie poddały się tej wizji i w większości informowały, że Rosjanie zaatakowali ukraińskie jednostki. Ale polskojęzyczny, rosyjski serwis propagandowy Sputnik swoją informację zatytułował: „Ukraińskie okręty wojenne przekroczyły rosyjską granicę”.
Dołączył do niego serwis Tvp.info – informował szybko na Twitterze w zgodzie z rosyjskimi mediami: „Trzy ukraińskie jednostki przekroczyły rosyjską granicę i zostały przejęte przez rosyjskie siły specjalne”. Zapewne nie rozumiejąc nawet, w jakim szczególe tkwi diabeł.
I właśnie tak rosyjski punkt widzenia trafia do mediów. Kamil Basaj z Fundacji Bezpieczna Cyberprzestrzeń, a także założyciel projektu demaskującego głównie rosyjską propagandę Disinfo Digest, stwierdza: – Co prawda Rosjanie próbują oddziaływać na inne społeczeństwa głównie za pomocą internetu, lecz powtarzanie ich tez w szanowanych tradycyjnych mediach na Zachodzie jest groźne.
Jak rozmawiać z liderem separatystów
31 sierpnia 2018 roku w restauracji Separ w Doniecku, od 2014 roku opanowanym przez wspieranych przez Rosję separatystów, wybuchła bomba. Zginął przywódca separatystycznej Donieckiej Republiki Ludowej na wschodzie Ukrainy Aleksandr Zacharczenko. Rosjanie na następcę Zacharczenki wyznaczyli Denisa Puszylina, wcześniej przewodniczącego Najwyższej Rady Donieckiej Republiki Ludowej (parlament donieckich separatystów).
Już 3 października „Rzeczpospolita” opublikowała wywiad swojego dziennikarza działu zagranicznego Rusłana Szoszyna z Puszylinem pt. „Przywódca Donieckiej Republiki: Jesteśmy gotowi na wszystko”. Czytelnicy dowiedzieli się z niego tego samego, co podawała rosyjska telewizja: „na Ukrainie nie ma dzisiaj polityków, z którymi można byłoby rozmawiać o uregulowaniu tego konfliktu [na Donbasie]”; „Ukraina zwiększa obecność swojej armii przy linii frontu i szykuje jakieś prowokacje”; „Kijów na wszelkie sposoby sabotuje rozmowy pokojowe”. Nie zabrakło nawet twórczego nawiązania do słów Władimira Putina, który już w 2015 roku przekonywał, że na Donbasie nie ma żadnych rosyjskich wojsk, a armia ukraińska przegrywa tam z rolnikami i traktorzystami. Puszylin w „Rz” ujął to tak: „Niestety, broń musieli wziąć ludzie, którzy wcześniej w rękach trzymali młotki, pracowali w lokalnych fabrykach i kopalniach”.
Wywiad wyglądał tak, jakby pytania zostały przesłane Puszylinowi e-mailem. On zaś nie odpowiada na pytania, tylko wygłasza wytarte w rosyjskich mediach formułki.
„Ciekawe, jaką wartość poznawczą niesie wywiad z Denisem Puszylinem i to jeszcze bez jakichkolwiek krytycznych pytań. Jak to się stało, że np. »ludzie pracujący z młotkami w kopalniach« nagle dysponowali przenośnymi przeciwlotniczymi zestawami rakietowymi?” – skomentował wywiad na Twitterze Łukasz Adamski, wicedyrektor Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia.
Rusłan Szoszyn, około 30-letni dziennikarz pochodzący z Białorusi i pracujący dla „Rz”, tłumaczy mi: – Co do wywiadu z Puszylinem, była to niewielka rozmówka do tekstu informacyjnego o sytuacji na wschodzie Ukrainy. Nie mam nic więcej do powiedzenia.
Przyznaje, że nie miał problemów ze skontaktowaniem się z liderem separatystów: – Puszylin udziela się w mediach, również zachodnich, od co najmniej 2014 roku. Nie jest problemem dla dziennikarza skontaktować się z nim i porozmawiać – oświadcza.
W sprawie wywiadu z Puszylinem w „Rz” interweniowała ambasada Ukrainy w Polsce. „Wolność słowa i cechy działalności dziennikarskiej nie mogą być usprawiedliwieniem dla legitymizacji lub rozpowszechniania separatystycznych, agresywnych prokremlowskich punktów widzenia w czasach wojny hybrydowej, którą Rosja prowadzi nie tylko wobec Ukrainy, ale i przeciwko Zachodowi” – napisał ukraiński ambasador Andrij Deszczycia w liście do redaktora naczelnego „Rz” Bogusława Chraboty.
– Uczono mnie, że dziennikarstwo to przedstawianie stanowiska dwóch stron. Rozumiem niechęć Ukraińców do Puszylina, ale uważam, że i tacy ludzie jak on powinni mieć prawo głosu – mówi Bogusław Chrabota. – Oczywiście taką rozmowę trzeba odpowiednio zaanonsować, opisać, kim jest rozmówca, uprzedzić czytelnika, że to, co mówi, może być wyjątkowo stronnicze. Pod takimi warunkami media mają prawo do prezentowania stanowiska ludzi takich jak Puszylin. Rozumiem i podzielam racje Ukrainy, ale nie władze ukraińskie będą dyktowały, co jest dopuszczalne w polskich mediach. Trzeba mieć zaufanie do rozsądku własnego czytelnika – przekonuje naczelny „Rz”.
Wywiad z Puszylinem został wydrukowany obok tekstu o sytuacji na Donbasie. Szoszyn napisał w nim, że władze ukraińskie obawiają się rosyjskiej agresji, a wybory Puszylina na przywódcę separatystycznej DRL to tylko formalność.
Kamil Basaj ocenia, że wywiad w „Rz” nie był opatrzony należytym komentarzem. – Takie wywiady są na rękę rosyjskiej propagandzie, bo legitymizują władzę ludzi zainstalowanych przez Kreml. Wykorzystuje się je do przekonywania, że nawet poważne media rozmawiają z nimi jak z pełnoprawnymi przywódcami – przestrzega. – No i służą jako usprawiedliwienie robienia wywiadów z nimi, bo kolejne redakcje tłumaczą: „przecież inni też z nim rozmawiali” – dodaje.
Jak na potwierdzenie tych słów naczelny „Rz” dodaje: – Wywiady z Puszylinem ukazywały się również w prasie zachodniej.
Dlatego rosyjski serwis propagandowy Ukraina.ru, omawiając wywiad „Rzeczpospolitej”, dał tytuł: „Polska robi kroki w kierunku uznania DRL”. I bezpardonowo wykorzystał go do podsycania konfliktu między Polską a Ukrainą – co jest celem rosyjskiej propagandy. „Wywiad z p.o. przywódcą DRL, opublikowany w jednej z najważniejszych polskich gazet »Rzeczpospolitej«, jest kolejnym etapem zaostrzenia się konfliktu między Polską a Ukrainą”– napisano w serwisie Ukraina.ru.
Wywiad, który nie powinien się ukazać
Pod koniec października ub.r. rozmowę z Denisem Puszylinem opublikował też portal Onet.pl. Tu wywiad uzupełniono komentarzem, w którym zaznaczono, że rozmówca to niebezpieczny watażka, do tego łasy na pieniądze. Lecz treść rozmowy też mogła zadowolić Rosjan: Puszylin powtarzał mantrę, że na wschodzie Ukrainy nie ma rosyjskich wojsk, a jedynie walczą tam „chłopaki – górnicy, metalurgowie, traktorzyści – którzy wzięli broń w swoje ręce”.
Po jednym dniu wywiad zniknął jednak z portalu, bo redaktor naczelny Onetu Bartosz Węglarczyk uznał, że nigdy nie powinien się ukazać. – Nie czytałem tego wywiadu przed opublikowaniem, bo nie jestem w stanie przeczytać wszystkich tekstów, które się u nas pojawiają. Kiedy się z nim zapoznałem, poleciłem go zdjąć – tłumaczy.
Jako autorów wywiadu podpisano Marcina Wyrwała, dziennikarza Onetu zajmującego się m.in. tematyką wschodnią, i Tomasza Maciejczuka przedstawionego jako „dziennikarza niezależnego specjalizującego się w tematyce rosyjskiej, ukraińskiej i kaukaskiej”.
Maciejczuk to zagadkowa postać. Nie pracował na stałe w polskich mediach, ale jeździł na front na Donbasie i po pewnym czasie zaczął oskarżać w mediach społecznościowych walczących tam Ukraińców o faszyzm. Potem zamieszkał w Moskwie i występował w telewizyjnych programach publicystycznych jako „polski dziennikarz”. Zasłynął z prowokowania rozmówców i wdawania się z nimi w bójki. Uwagę zwracały jego zdjęcia z Moskwy, np. na tle jego drogiego samochodu. Dziś twierdzi, że mieszka w Bristolu w Wielkiej Brytanii, prowadzi blog, od czasu do czasu pisze teksty dla rosyjskich mediów i pracuje w biurze firmy farmaceutycznej.
Bartosz Węglarczyk przyznaje, że ważnym powodem usunięcia wywiadu z witryny Onetu było współautorstwo Maciejczuka. – Nie uważam go za na tyle wiarygodnego, by mógł być naszym autorem – podkreśla naczelny Onetu.
Sam Maciejczuk tak opowiada, jak doszło do nawiązania współpracy: – Rozmawiając kiedyś przy piwie, doszliśmy z Marcinem Wyrwałem do wniosku, że może warto wykorzystać moje znajomości w państwach byłego Związku Sowieckiego i rozpocząć pracę nad cyklem tekstów poświęconych tematyce wschodniej. Akurat było to przed pokazowymi i sterowanymi przez Kreml wyborami nowego szefa separatystycznej Donieckiej Republiki Ludowej.
Marcin Wyrwał potwierdza, że Maciejczuk obiecał mu dotarcie do Denisa Puszylina, ale nie chce opowiadać o szczegółach współpracy.
Węglarczyk: – Nie uważam, że z takimi ludźmi jak Puszylin dziennikarze nie powinni rozmawiać. Nie jest rolą dziennikarza zastanawianie się, czy rozmawiając z kimś, legitymizuje jego władzę czy nie. Lecz trzeba pamiętać, że wywiad z liderem separatystów to coś innego niż rozmowa ze słynnym aktorem, potrzebne są tu spore umiejętności i wiedza, by nie stać się narzędziem propagandowym dla rozmówcy – wskazuje Węglarczyk.
Potwierdza to Piotr Andrusieczko, reporter serwisu Outride.rs, były korespondent „Gazety Wyborczej” na Ukrainie: – W tym tkwi problem: czy jesteśmy w stanie rozkręcić tego typu rozmówców tak, by rzeczywiście powiedzieli coś, co poszerzy naszą wiedzę, a nie będzie tylko propagandowym przekazem? Ja uważam, że ze względu na nasz polski paszport jest to trudne.
Sam to zrozumiał, gdy w kwietniu 2014 roku wraz z Pawłem Pieniążkiem rozmawiali w Słowiańsku z samozwańczym merem miasta Wiaczesławem Ponomariowem. Andrusieczko wykorzystał z tej rozmowy jedynie kilka z uzyskanych zdań.
Wywoływanie strachu
Doświadczenie i warsztat dziennikarski przy zajmowaniu się tematami związanymi z Rosją, Białorusią czy Ukrainą są niezbędne nawet przy relacjonowaniu tego, co przekazują urzędnicy na Wschodzie i osoby funkcjonujące tam jako eksperci. Bezrefleksyjne ich powtarzanie naraża na zarzuty o szerzenie propagandy.
Przekonał się o tym kolejny raz Rusłan Szoszyn z „Rz”. We wrześniu 2018 roku, posiłkując się komentarzami m.in. urzędników i ekspertów związanych z rosyjskimi ministerstwami obrony i spraw zagranicznych, opisał możliwą reakcję Rosji na powstanie w Polsce stałej amerykańskiej bazy wojskowej, tzw. Fort Trump. Z tekstu wynikało, że Rosjanie w odpowiedzi sprowadzą na Białoruś pod polską granicę znaczne siły, łącznie z czołgami, artylerią i rakietami Iskander.
Takie tezy to woda na młyn władz rosyjskich, które chciałyby wywołać w Polsce strach przed planami utworzenia amerykańskiej bazy. „Taka baza znalazłaby się na celowniku systemów rakietowych Iskander, nie wykluczam też uderzenia taktycznymi pociskami jądrowymi” – ostrzegał w tekście Szoszyna płk Igor Korotczenko, redaktor naczelny czasopisma „Nacjonalna Oborona”, blisko związany z Ministerstwem Obrony Rosji.
Disinfo Digest przestrzegał więc na Twitterze: „Rusłan Szoszyn na łamach @rzeczpospolita oddziałuje na odbiorców tezami rosyjskiej #propaganda, cytuje wypowiedzi rosyjskich »ekspertów« podających fałszywe, zmanipulowane informacje, pomija kontekst sytuacyjny oraz rzeczywisty charakter aktu NATO – Rosja z 1997r.”.
Czy tezy rosyjskich urzędników i ekspertów nie powinny być konfrontowane np. ze stanowiskiem niezależnych ekspertów? Bogusław Chrabota, naczelny „Rz”: – Nasza narracja na ten temat nie sprowadza się do jednostkowego tekstu. Trzeba patrzeć na całość informowania o tej sprawie w „Rzeczpospolitej”.
– Rusłan Szoszyn to młody chłopak, nie jest prorosyjski – tłumaczy mi Andrzej Poczobut, autor programu „Nad Niemnem” w TVP Polonia i były korespondent „GW” na Białorusi. Poznał Szoszyna, gdy ten jeszcze mieszkał na Białorusi i słabości jego tekstów upatruje raczej w niedostatecznej pracy redakcyjnej nad nimi. – Tekst o Fort Trump jest odgłosem tego, co na ten temat mówiono na Białorusi: że Polska jest winna, że zaraz wkroczą Rosjanie. Rusłan to czyta i czasem bezkrytycznie przyjmuje – uważa Poczobut.
Informacje nie do zweryfikowania
Celem propagandy rosyjskiej jest m.in. wywoływanie strachu przed armią rosyjską. Dlatego relacjonowanie spraw dotyczących wojskowości na podstawie rosyjskich mediów bywa proszeniem się o kłopoty. Doświadczony korespondent Maciej Jastrzębski pracujący w Rosji dla Informacyjnej Agencji Radiowej i Polskiego Radia w lutym 2016 roku napisał w depeszy, że rosyjski rząd planuje cięcia budżetowe, ale na wojsku oszczędności nie będzie. Powołując się na agencję RIA Novosti, pisał: „Skuteczność żołnierzy na polu walki mają zwiększyć zminiaturyzowane środki łączności i aparatura do obserwowania pola walki, zarówno w dzień, jak i w nocy, a także kuloodporne kamizelki, hełmy wyposażone w system ochrony słuchu, a także unowocześnione karabinki i noże bojowe. Jednak nie tylko piechota może liczyć na nowy sprzęt. Rosyjska marynarka dostała kutry rakietowe i okręty podwodne; lotnictwo – myśliwce piątej generacji, a wojska obrony kosmiczno-powietrznej – unowocześnione systemy rakietowe. Niedawno Ministerstwo Obrony poinformowało, że pracuje nad projektem robotyzacji sił zbrojnych”.
Okazał się mniej krytyczny niż niektóre rosyjskie media. Bo rosyjskie serwisy Trud.ru i Vedomosti.ru w tym czasie informowały, że pewne sektory rosyjskiej armii (m.in. lotnictwo) czekają spore oszczędności – czego w informacji dla Polskiego Radia zabrakło.
Maciej Jastrzębski twierdzi, że to on miał wtedy rację. – Świadczą o tym raporty międzynarodowych, niezależnych instytutów, które rok później wykazały, że Rosja wydała w 2016 roku na obronę o 15 procent więcej niż w 2015. Wtedy, w 2016 roku, rosyjskiej propagandzie chodziło o stworzenie wrażenia, że Rosja ogranicza wydatki wojskowe z dwóch powodów: po pierwsze, zbliżały się wybory parlamentarne i trwał kryzys gospodarczy, więc trzeba było ludziom w kraju powiedzieć „zmniejszamy wydatki na armię, teraz będzie więcej na emerytury i pomoc socjalną” – tłumaczy. – Po drugie, Rosja chciała pokazać światu, że to NATO się zbroi, a ona nie. Kreml te same kłamliwe dane podał w oficjalnym, dorocznym raporcie dla ONZ. Jednak międzynarodowi eksperci przeczytali budżet, przeanalizowali każdy wydatek i w swoich raportach wskazali, że Rosja kłamała, bo wydała znacznie więcej w 2016 roku niż w 2015 – wyjaśnia Jastrzębski. I przyznaje, że informacje o stanie rosyjskiej armii są niezwykle trudne do zweryfikowania, tym bardziej jeżeli ktoś nie jest ekspertem od tych spraw. – Nie jestem specjalistą w dziedzinie wojskowości, ale jeśli miałbym się odnieść do informacji na temat tego, czy rzeczywiście i o ile Rosja zmniejsza wydatki na armię, musiałbym przeanalizować zapisy budżetowe od 2014 roku do dziś. Choć to i tak mało skuteczne, ponieważ w budżecie Rosji są tak zwane wydatki utajnione na bezpieczeństwo, do których nikt nie ma dostępu. Dlatego Moskwa ma możliwość manipulowania opinią publiczną w tej kwestii – twierdzi Jastrzębski.
Łotwa uderza w Rosjan
Na przekazie rosyjskich mediów poślizgnął się nawet doświadczony korespondent RMF FM w Rosji Przemysław Marzec. W czerwcu 2016 roku serwis internetowy RMF podał jego sensacyjną informację, że łotewskie władze planują wprowadzenie przepisów, które zabronią nadawania dzieciom imion innych niż łotewskie. „W ustawie zapisano, że urzędy stanu cywilnego będą odmawiać rejestracji imion, jeżeli te nie odpowiadają zasadom pisowni języka łotewskiego i spowodują problemy w integracji danej osoby ze społeczeństwem” – donosił Marzec. Uderzyłoby to głównie w Rosjan mieszkających na Łotwie, którzy stanowią prawie 27 proc. tamtejszego społeczeństwa.
Skąd korespondent wziął tę informację? Nie odpowiedział na nasze pytanie. Jednak podobny materiał ukazał się już w maju 2016 roku w rosyjskim propagandowym serwisie Sputnik. Rosyjskie media propagandowe są wrażliwe na wszelkie przejawy dyskryminacji Rosjan w krajach, z którymi Rosja nie ma dobrych stosunków. Często w takich przypadkach dodają, że dyskryminacja ta jest przejawem nacjonalizmu lub wręcz faszyzmu, który ogarnia te kraje.
Oficjalne dementi na temat rzekomej łotewskiej ustawy opublikowano w łotewskich rosyjskojęzycznych mediach.
Rosyjski gaz najlepszy
Rosyjskie serwisy propagandowe i media związane z Kremlem ostatnio są niezwykle aktywne w temacie dywersyfikacji źródeł gazu w Europie Środkowo-Wschodniej. Przekonują, że sprowadzanie skroplonego gazu z USA spowoduje duże podwyżki tego surowca dla odbiorców, a budowa rurociągu Baltic Pipe, który ma połączyć Polskę z norweskimi złożami, to mrzonka. W grudniu 2018 roku polskojęzyczna wersja rosyjskiego serwisu Sputnik wykorzystała Andrzeja Szczęśniaka, przedstawianego jako eksperta ds. energetyki, który zwykle prezentuje taki jak rosyjski punkt widzenia na sprawy energetyczne (w latach 1995–2001 był prezesem Polskiej Izby Paliw Płynnych). W rozmowie ze Sputnikiem Szczęśniak przekonywał, że dywersyfikacja to zły pomysł, bo rosyjski gaz jest najtańszy, a Rosja zapewnia najpewniejsze dostawy. „Otóż jeśli w tej części Europy mamy dominację rosyjskiego gazu, który jest po prostu najtańszy, najpewniejszy i możliwy do osiągnięcia np. w sytuacji zimowych kryzysów, to taka decyzja o odejściu od rosyjskiego gazu, bo to tak naprawdę kryje się pod hasłem dywersyfikacji, oznacza po prostu skazanie się na znacznie mniej pewne i znacznie droższe źródła, właśnie takie jak Katar, Stany Zjednoczone” – twierdził.
Szczęśniakowi prezentować rosyjskie argumenty pozwalają też polskie media, np. „Super Express” – mówił tam, że cena amerykańskiego gazu skroplonego będzie tak wysoka, iż nie opłaca się sprowadzać go zamiast rosyjskiego. W „Debacie społeczno-gospodarczej” w Polskim Radiu 24 przekonywał, że Polska ma kłopoty z węglem dlatego że jest członkiem Unii Europejskiej. A w serwisie Rp.pl twierdził, że kolejne inwestycje, mające zmniejszyć zależności Polski od rosyjskiego gazu, takie jak gazoport w Świnoujściu, nie są potrzebne. Na te prorosyjskie wypowiedzi Szczęśniaka zwracał uwagę serwis Energetyka24.com.
Gra nastrojami przed wyborami
Rosyjska propaganda uaktywnia się w innych krajach szczególnie przed wyborami czy głosowaniami – znaleziono wiele dowodów, że Rosjanie wpływali na rezultat wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych i referendum w Wielkiej Brytanii dotyczące pozostania w Unii Europejskiej. Przy czym Rosjanie nie tylko wspierają ugrupowania polityczne, które uważają za sprzyjające ich interesom. Rosyjska propaganda gra też na doprowadzenie do polaryzacji społeczeństw i wywołania chaosu, w tym informacyjnego.
Gdy pod koniec 2018 roku we Francji wybuchły protesty tzw. żółtych kamizelek, m.in. rosyjskie serwisy propagandowe kolportowały zdjęcia policyjnych wozów opancerzonych na ulicach Paryża, na których widać było flagę Unii Europejskiej. W internecie powstał przekaz, że europejskie siły tłumią protesty. Więc serwis Wpolityce.pl 9 grudnia ub.r. grzmiał w tytule: „Flaga UE na wozach bojowych wysłanych przeciwko »żółtym kamizelkom« we Francji! Czy zareaguje Timmermans?”. Tekst ilustrował dwa zdjęcia, krążące w mediach społecznościowych, tak dobrane, by sprawiać wrażenie, że tych wozów było dużo. Sprawę opisał serwis fact-checkingowy Konkret24.pl, który zauważył, że fotografowany był tylko jeden pojazd, a naklejka z flagą UE była pozostałością po międzynarodowych ćwiczeniach policyjnych we francuskim mieście Saint-Astier.
– Jestem przekonany, że Rosjanie prowadzą u nas działania propagandowe i będą je prowadzili podczas tegorocznych wyborów, mimo że nie jesteśmy dla nich jakimś bardzo ważnym krajem – mówi Bartosz Węglarczyk. – Podczas wyborów w Stanach Zjednoczonych Rosjanie zauważyli, że społeczeństwo dzielą kwestie związane na przykład z rasizmem i ten temat podsycali. U nas takimi tematami może być na przykład antysemityzm lub rzeź wołyńska, która przy okazji dzieli Polaków i Ukraińców, a na tym podziale Rosjanom zależy – wskazuje Węglarczyk.
Ostrożność i weryfikowanie informacji doradza dziennikarzom Kamil Basaj z Fundacji Bezpieczna Cyberprzestrzeń. – Należy uważać na informacje dotyczące kwestii obyczajowych, nawet jeżeli one wydają się wiarygodne, bo są poparte nagraniami. W Rosji działają specjalne zespoły zajmujące się produkowaniem i podrzucaniem takich materiałów. Wyglądają bardzo wiarygodnie – mówi Basaj. I dodaje: – Warto zwracać też uwagę na kwestie gospodarcze i jeżeli dostatecznie się na tym nie znamy, nie przepisywać informacji dotyczących na przykład nieopłacalności sprowadzania skroplonego gazu ze Stanów Zjednoczonych.
Czy redakcje w Polsce będą się potrafiły ochronić przed wpływami rosyjskiej propagandy w roku wyborczym? Ich szefowie uspokajają, że wszystko jest pod kontrolą. – Sprawa była tematem wielu rozmów i jest pod szczególnym nadzorem – zapewnia Bogusław Chrabota z „Rz”.
Wacław Radziwinowicz, dziennikarz zajmujący się post-radzieckim Wschodem w „Gazecie Wyborczej”, podkreśla, że dziennikarze nie powinni też wpadać w paranoję i wszystko, co się ukaże w rosyjskich mediach, traktować jako kłamstwo i manipulację. – To, co przekazują rosyjskie, państwowe media, należy jednak traktować przez pryzmat wiedzy, że one pokazują to, co w danej chwili Kreml chce, żeby naród poznał. Czasami może to być prawda, a czasami nie – mówi Radziwinowicz.
Mariusz Kowalczyk
(24.05.2019)