Jacka Pawlickiego z "Newsweeka" akredytowano na szczyt NATO dopiero za drugim razem
Jacek Pawlicki pochwalił się na Twitterze otrzymaną akredytacją
Jackowi Pawlickiemu, szefowi działu zagranicznego tygodnika "Newsweek Polska", odmówiono akredytacji na szczyt NATO. Decyzję zmieniono, gdy poinformował o tym w mediach społecznościowych i zażądał wyjaśnień.
- Dostałem standardowego maila mówiącego, że "po dokładnym rozpatrzeniu" moja akredytacja została odrzucona. Bez podania powodu - relacjonuje Jacek Pawlicki.
Szef działu zagranicznego "Newsweek Polska" zażądał wyjaśnień w tej sprawie. - Poprosiłem o wyjaśnienia od kompetentnych osób, czyli od Biura Prasowego NATO, które firmuje wszystkie akredytacje. Rzeczniczka NATO odpisała mi, że odmówiono mi akredytacji na podstawie informacji od kraju gospodarza, czyli Polski. Próbowałem dalej się dowiedzieć z jakiego to powodu, ale nie uzyskałem odpowiedzi - mówi Pawlicki.
Dziennikarz poinformował o problemach z akredytacją na Twitterze. - Napisałem dwa tweety, które się błyskawicznie rozeszły i prawdopodobnie bardzo mi pomogły, bo dziennikarze z całego świata się tym przejęli. Pokazuje to, jak w takiej sytuacji media społecznościowe mogą pomóc. Sprawa była na tyle poważna, że postanowiłem nie odpuścić i wygrałem - mówi Pawlicki. O jego sprawie w mediach społecznościowych pisali m.in. dziennikarze "Financial Times", "The Economist", "Gazety Wyborczej", "Liberte" i Onetu.
W piątek decyzja dotycząca akredytacji dla Jacka Pawlickiego została zmieniona. - NATO i polskie władze przeanalizowały sprawę, pan Pawlicki jest już akredytowany - zapewnił Damien Arnaud, head of media operations w NATO, gdy w Warszawie jeszcze trwał szczyt.
Jacek Pawlicki ostatecznie otrzymał akredytację i mógł relacjonować szczyt. - Nigdy na żadną międzynarodową imprezę nie odmówiono mi akredytacji. Ten szczyt NATO jest ważny, ale ma też dla mnie wartość symboliczną. Jako korespondent "Gazety Wyborczej" w Brukseli opisywałem proces wchodzenia Polski do NATO, pisząc na ten temat wiele artykułów - mówi Pawlicki. Zauważa jednak wagę sytuacji, jaka go spotkała. - Dla wszystkich w branży powinno być jasne, że to niebezpieczny precedens. Dziś w takiej sytuacji jestem ja, jutro może być ktoś inny, z innej redakcji. Żyjemy w kraju, w którym są jakieś procedury, jak się komuś czegoś odmawia, to trzeba podać powody. Pytanie, czy ktoś z tego zdarzenia wyciągnie wnioski, czy to początek niepokojącego procesu i takie sytuacje będą się powtarzać - zastanawia się Pawlicki.
(JM, 11.07.2016)