Książka kantów i podchodów
(fot. pixabay.com)
Pisarze i ich agenci uważają, że zdani są na uczciwość lub nieuczciwość wydawców i księgarzy – a polskie prawo daje im do ręki oręż, z którego warto skorzystać
„6800 złotych. Tyle za 16 miesięcy mojej ciężkiej pracy. Wiem, że wk…ające jest wylewanie frustracji na FB, ale mam ochotę strzelić sobie w łeb. (...) pozdrawiam rynek czytelniczy” – napisała w marcu ub.r. na Facebooku Kaja Malanowska, autorka nominowanej do Paszportu „Polityki” i nagrody Nike powieści „Patrz na mnie, Klaro”.
Wywołała tym samym dyskusję na temat zarobków pisarzy i reguł panujących na rynku wydawniczym. A te – jak twierdzą sami autorzy i agenci literaccy – są niejasne.
– Kiedy chciałem się rozliczyć z wydawcą jednej z moich książek, powiedziano mi, że był potop i książki utonęły w magazynach. Dopytywałem o faktury, w odpowiedzi usłyszałem, że faktury również utonęły – wspomina Artur Górski, autor ponad 18 książek, w tym bestsellerowych pozycji o kulisach działania polskiej mafii. Z kolei Monika Regulska, właścicielka Agencji Literackiej Syndykat Autorów, reprezentująca m.in. Dorotę Masłowską, Agatę Passent czy Jakuba Żulczyka, przyznaje: – Bywa, że książka jest bestsellerem, świetnie się sprzedaje, wszyscy o niej wiedzą, mówią i piszą, lecz kiedy autor dostaje rozliczenie ze sprzedaży, z raportu wynika, że są same zwroty i nie należy się nic do wypłaty.
– Ta branża – dodaje Regulska – opiera się na zaufaniu. Wydawca ufa, że pisarz dostarczy mu dobrą książkę. Pisarz ufa, że wydawca zrobi wszystko, by ta książka się dobrze sprzedała, a potem wszyscy sobie ufamy, bo jeśli wydawca deklaruje, że sprzedał tysiąc sztuk danej pozycji, nie mamy powodu mu nie wierzyć. Nie widzę możliwości, by te liczby zweryfikować – stwierdza.
Sprzedaż bez końca
W Polsce, choć zarejestrowanych jest ok. 30 tys. wydawnictw, to działają jakieś dwa tysiące z nich. Łańcuszek handlowy opiera się na sprzedaży książek bezpośrednio do hurtowni (największe na rynku to Azymut, Platon, Firma Księgarska Jacek Olesiejuk, Super Siódemka, Dictum, Ateneum) bądź sieci detalicznych (księgarnie, markety), które zamawiając określone nakłady, zachowują 100-procentowe prawo zwrotu wydawcom niesprzedanych pozycji. To właśnie zwroty powodują trudności w rozliczeniach. W założeniu wydawcy na rozliczenie mają sześć miesięcy, ale jak przyznają nieoficjalnie pracownicy dużych wydawnictw, może to się przeciągać nawet do trzech lat.
Monika Regulska opowiada, że wydawnictwa w pewnym momencie zgodziły się na wymuszone przez Empik zasady odnośnie do zwrotów, a za tym poszły hurtownie i sieci sprzedaży. – W praktyce poprzez takie działanie nie jestem w stanie stwierdzić, ile egzemplarzy książek mojego autora zostało sprzedanych na przykład w ciągu półrocza, za które powinno nastąpić rozliczenie, ponieważ hurtownicy manipulują fakturami, a krążenie książek i ich zwracanie odbywa się wyłącznie na papierze – mówi agentka pisarzy.
Schemat działania wygląda tak: wydawca sprzedaje hurtownikowi np. 1 tys. egz. książki z półrocznym prawem zwrotu, ale ten po pięciu miesiącach mówi, że z tego tysiąca sprzedał jedynie 100 książek, a 900 zwraca. Wydawca musi wówczas skorygować fakturę (z 1000 na 100 egz.), ale że książka wciąż jest popularna, hurtownik kupuje ponownie tych 900 egz. i dobiera np. kolejnych 500 z takim samym prawem zwrotu. Honorarium autorskie wówczas płacone jest jedynie za wykazane na fakturze sprzedane egzemplarze, czyli w tym przypadku od 100 książek.
– W tym całym chaosie wiemy na pewno tylko to, ile wydawca wydrukował egzemplarzy i wpuścił na rynek, bo nie ma on powodu, żeby fikcyjnie zaniżać lub zawyżać nakład – podsumowuje Regulska. – Natomiast co jest dalej i kiedy dostaniemy wiarygodną informację o liczbie sprzedanych egzemplarzy, nie mówiąc już o rozliczeniu za każdy egzemplarz, to wyższa matematyka i „enronowska” księgowość, która funkcjonuje na tym rynku – dodaje.
– Jeśli wydawca chciałby w jakiś sposób oszukać autora, teoretycznie istnieje taka możliwość – potwierdza wersję agentki prosząca o anonimowość współpracowniczka jednego z największych polskich wydawnictw. – Ale takie fakty mogą wyjść przy jakiejś kontroli. Sam autor nie ustali nawet tego, ile egzemplarzy jego książki zostało wydrukowanych. Nie spotkałam się jednak z tym, żeby wydawnictwa oszukiwały autorów, czasami podkręcane były kwestie praw do zdjęć na okładkę, kiedy kupowano licencję na przykład na 10 tysięcy egzemplarzy, a potem drukowało się 12 tysięcy, ale o oszukiwaniu autorów nie słyszałam – zastrzega.
– Sam się nad tym zastanawiałem, czy mógłbym jakoś sprawdzić liczbę sprzedanych egzemplarzy własnej książki i wręcz zapytałem wydawcę, jak mogę to zrobić. Odpowiedział: „No nie możesz, niestety” – opowiada pisarz Michał Witkowski.
– By to zweryfikować, trzeba byłoby kogoś nasłać na wydawcę. Kogoś, kto by zapieczętował wszystkie dokumenty i rachunki z drukarni. Lecz wiadomo, że jeżeli współpraca między autorem a wydawcą ma być długofalowa, obie strony muszą się starać, by między nimi było zaufanie. Mam jednak zasadę, że biorę duże zaliczki. Taka zaliczka gwarantuje mi, że nawet gdybym nic nie dostał ze sprzedaży książek, to i tak nie będę przegrany, bo jest to suma, która by mnie absolutnie usatysfakcjonowała nawet jako całość dochodu z danej pozycji – kończy Witkowski.
Jednak na wysokie zaliczki może liczyć bardzo niewielu pisarzy, o tak mocnej pozycji na rynku jak on.
Komu dawać dane
Wydawcy rozliczają się z autorami na ogół raz na pół roku lub kwartał na podstawie raportów o sprzedanych egzemplarzach. – Diabeł tkwi jednak w szczegółach – zaznacza Monika Regulska. Jak tłumaczy, na przygotowanie raportu np. od stycznia do czerwca wydawcy mają zazwyczaj 45–60 dni, czyli konkrety autor lub agent twórcy dostają powiedzmy na koniec sierpnia. By dokładniej przewidywać sumy należne autorom, większe wydawnictwa korzystają z kanału informatycznego. Wydawnictwo Znak ma np. wgląd do danych sprzedażowych z kilku sieci dystrybucji (m.in. Empik, Matras, Bonito, Znak.com.pl). Choć dane te nie obejmują całego rynku, dają przybliżony wynik całej sprzedaży.
Michał Tomaniak, dyrektor działu książki sieci sprzedaży Empik, doprecyzowuje: – Każdy z naszych partnerów handlowych otrzymuje dane sprzedażowe dotyczące swoich tytułów w formie cyklicznie wysyłanych przez nas raportów. Ich częstotliwość zależy od indywidualnych potrzeb wydawcy i naszych wspólnych ustaleń. Mogą być wysyłane codziennie, raz w tygodniu lub miesiącu. Wgląd w raporty sprzedaży ma wyłącznie nasz partner handlowy.
Zasady rozliczeń w zależności od wydawców są jednak różne. Wydawnictwo Sine Qua Non, wydające m.in. książki sportowe, faktury wystawia, opierając się na raportach sprzedaży od dystrybutorów i księgarń, wspiera się też raportami firmy badawczej GfK, która prowadzi badania rynku i dostarcza informacji o sprzedaży. Raport „GfK Polonia Retail and Technology” bazuje na rzeczywistej sprzedaży w największych sieciach księgarskich, księgarniach, sklepach internetowych i sieciach handlowych na terenie całej Polski, publicznie jednak nie udostępnia liczby sprzedanych egzemplarzy. To badanie jest też podstawowym źródłem informacji dla wydawnictwa Prószyński i S-ka, które uzupełnia je raportami od przedstawicieli handlowych. Natomiast dla wydawnictwa Videograf kluczowym dokumentem jest raport sprzedaży od generalnego dystrybutora, który z kolei dostaje raporty od sieci czy hurtowni. – Duże sieci i większe podmioty mają prawo zwrotu, raporty te podają więc wartości szacunkowe – przypomina Teresa Darmoń, dyrektor ds. promocji w Videografie. Prawdziwy wynik otrzymujemy dopiero po zamknięciu miesiąca, ale i on nie daje pełnego obrazu, bo przecież prawo zwrotu obowiązuje przez cały okres pozostawania tytułu w obrocie.
Ufanie i oszukiwanie
– Mam wrażenie, że jestem robiona w bambuko – przyznaje jedna z polskich aktorek-celebrytek, zapytana wprost o współpracę z wydawcą, który jest liderem wśród wydawnictw turystycznych w Polsce. Choć jej książka, tłumaczy, jest na rynku od kilku miesięcy i oprócz sprzedaży w księgarniach była dostępna w 2,5 tys. sklepów Biedronki (co jej zdaniem już daje jakieś wyobrażenie o nakładzie), nie dostała żadnych danych ani o sprzedaży, ani nawet o liczbie wydrukowanych egzemplarzy – mimo że o to prosiła.
– To moje pierwsze doświadczenie tego typu – przyznaje celebrytka. – Oczekiwałam uczciwości, a okazuje się, że wszystko muszę mieć na piśmie. Czekam na moment rozliczenia, którego termin określony jest w umowie, ale atmosfera nie jest przyjemna. W dodatku do dziś nie zapłacono ludziom, którzy pracowali nad książką, a kiedy usiłuję się czegoś dowiedzieć, słyszę od konkretnych osób, że to nie jest ich sprawa i proszą, by skontaktować się z kimś innym – opowiada.
Sławomir Koper, autor bestsellerowych książek historycznych, uważa, że rynek wydawniczy nie różni się niczym od innych branż i panują tu twarde biznesowe zasady: – Są wydawnictwa uczciwe, ale są i takie, o których nie chciałbym się wypowiadać. Współpracowałem z paroma wydawcami i właściwie prawie za każdym razem miałem jakieś wątpliwości odnośnie do danych sprzedażowych – opowiada. – Od niektórych pieniędzy nie odzyskałem w ogóle, ale machnąłem na to ręką, bo nie były to kwoty, o które warto by walczyć w sądzie. W niektórych wydawnictwach w ogóle nie można dojść do ładu, jeżeli chodzi o liczbę egzemplarzy. Kiedyś na przykład podano mi, że sprzedaż jakiegoś tytułu jest wyższa niż nakład – dodaje. Jak mówi, teraz jest zadowolony ze współpracy z wydawnictwem Czerwone i Czarne.
– Czasami raporty rzeczywiście wyglądają dziwnie i można snuć jakieś podejrzenia – zgadza się Przemysław Słowiński, autor książek biograficznych. – Jednak nigdy żadnego z wydawców nie oskarżałem o manipulacje. Choć zdarzyła mi się sytuacja dyskusyjna przy okazji mojej książki „Brzemię”: wydawnictwo nie wykazywało mi w raportach żadnej sprzedaży, choć wiedziałem, że kilku moich znajomych kupiło ją bezpośrednio w wydawnictwie – wspomina.
Inny popularny pisarz młodego pokolenia, zastrzegając anonimowość, twierdzi, że zarzuty twórców wobec rynku wydawniczego są dla wielu firm krzywdzące. – Ja nie mam żadnych problemów z moim wydawcą i nigdy nie miałem żadnych podejrzeń o nieuczciwość – zaznacza. – Rozliczamy się bardzo transparentnie, a liczby, które widzę na rozliczeniach, według mnie odzwierciedlają rzeczywistość – mówi pisarz.
Biegły rewident do usług
Zygmunt Miłoszewski, jeden z najpopularniejszych polskich pisarzy, mający na koncie m.in. najlepiej sprzedającą się powieść roku oraz sprzedaż praw do swoich książek w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Francji, Rosji, Izraelu i na Ukrainie, przyznaje, że wydawcy używają często swojej pozycji, siły i nieznajomości przez autorów aspektów prawnych czy księgowych, by uniemożliwić im zdobycie należnych im informacji.
Choć Miłoszewski ma praktyczne doświadczenie tylko z jednym wydawcą (W.A.B.), korzystając z przysługującego mu prawa, postanowił wysłać biegłego rewidenta do wydawnictwa, by ten sprawdził poprawność rozliczeń. Jak się okazało, nie były poprawne.
– Przeprowadziłem ten audyt nie dlatego, że miałem podejrzenia, bo trudno je mieć, jeśli jedyną informacją, jaką autor ma o sprzedaży książek, są dane od wydawcy. Nie ma możliwości weryfikacji innej niż ta, jak wysłanie biegłego rewidenta, żeby skontrolował księgowość wydawcy – mówi Miłoszewski.
Audyt w wydawnictwie W.A.B. wykazał „znaczne” nieprawidłowości. – Ustaliliśmy z wydawcą, że to był tylko błąd księgowy. Ponieważ jednak jestem człowiekiem małej wiary, rok później znowu wysłałem tego samego rewidenta do wydawcy i tym razem kontrola nie wykazała nieprawidłowości, z czego byłem bardzo zadowolony – opowiada Miłoszewski.
Wysyłając do wydawnictwa rewidenta, pisarz skorzystał z artykułu 47 Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, który mówi, że „jeżeli wynagrodzenie twórcy zależy od wysokości wpływów z korzystania z utworu, twórca ma prawo do otrzymania informacji i wglądu w niezbędnym zakresie do dokumentacji mającej istotne znaczenie dla określenia wysokości tego wynagrodzenia”.
– Ten przepis określa uprawnienie bezwzględne przysługujące twórcy, nie musi być więc ono wyrażone w umowie wydawniczej – wyjaśnia Anna Szymańska, radca prawny, specjalistka w zakresie prawa autorskiego i założycielka kancelarii Prawnej Media Law. Tłumaczy, że na dowolnym etapie autor może żądać bezpośredniego dostępu do dokumentacji księgowej, która stanowi podstawę określenia jego honorarium. Może takie prawo realizować sam albo za pośrednictwem uprawnionych osób na podstawie udzielonego pełnomocnictwa i taką osobą może być właśnie rzeczoznawca, np. biegły rewident księgowy.
– Z prawnego punktu widzenia – konkluduje Szymańska – sprawa nie budzi wątpliwości, a jeśli takie bywają, mogą wynikać z praktyki rynkowej, która jednak jest sprzeczna z obowiązującym prawem.
Zygmunt Miłoszewski: – Niedawno podpisywałem umowę z bardzo dużym zagranicznym wydawcą, który ma opinię strasznego rekina, i umowa, którą dostałem jako pierwszy draft, była lepsza, bardziej uczciwa i bardziej szanująca interesy obu stron niż to, co podpisuję w Polsce po 10 latach kariery. Myślę, że to ucywilizowanie poza naszymi granicami wykuło się w ogniu walki – i ta walka u nas w tej chwili trwa. Apeluję do kolegów, żeby nie odpuszczali. Łatwo uwierzyć, że jesteśmy grupą przyjaciół, którym zależy tylko na tym, by tworzyć wspaniałą literaturę, ale tak naprawdę to są też relacje biznesowe.
Zaś z prawnego punktu widzenia wydawca jest firmą, którą autor wynajmuje, żeby wydawała jego książki, czyli raczej trzeba zachowywać się jak przełożony, nie poddany.
Zgadzam się z bon motem mojego brata, że na dwie rzeczy nie może zabraknąć pieniędzy: na rachunek za telefon komórkowy i na prawnika.
Piotr Zieliński
(25.12.2015)