Cała Rada Ministrów ubiera choinkę, czyli jak rząd PiS trwoni pieniądze na wierszyki, reniferki i kotki
Witold Koroblewski, dyrektor kreacji agencji Ambasada Brand Communications, o świątecznym spocie rządu Beaty Szydło
Wśród nocnej ciszy, gdy wszyscy mieszkańcy Warszawy już dawno śpią, ktoś wciąż pracuje. To rząd. W momencie, w którym spodziewałbym się, że trwają gorące dyskusje na przykład na temat zażegnania kryzysu z Trybunałem Konstytucyjnym, okazuje się, że wesoła gromadka ministrów dekoruje choinkę, co, jak zauważa lektor, jest „nie lada wyzwaniem”. Szczerze mówiąc, wolałbym, żeby ministrowie wyznaczali sobie ambitniejsze zadania, ale nic – oglądajmy dalej. W kadrze pojawiają się dzieci. Czy one nie powinny czasem spać? Potraktujmy je jak strzelbę Czechowa – ich czas jeszcze nadejdzie.
Ministrowie stoją przy choince, która już wygląda na całkiem ubraną i gestykulują, deklamując, w założeniu ocieplające wizerunek rządu, a w rzeczywistości niezrozumiałe teksty typu „bombka, nie no bańka” lub niezamierzenie komiczne „jakie dobre reniferki”. Wreszcie strzelba Czechowa wypala – dzieci są potrzebne Beacie Kempie do odśpiewania fragmentu kolędy. Już się więcej nie pojawią.
Po trwającej około minutę sekwencji scen ubierania choinki, premier Beata Szydło zaczyna składać okolicznościowe życzenia o porzuceniu sporów politycznych na czas świąt. I to mógłby być zdecydowanie najlepszy fragment filmu. Ale ani życzenia, ani stojąca w tle choinka nie są elementem najbardziej przykuwającym uwagę, bo wzrok widza automatycznie pada na coś migoczącego w dolnej części kadru. To wpięta w klapę garsonki pani premier słodka broszka w trzy kotki. Zahipnotyzowany kotkami nawet nie zauważam, gdy film się kończy.
Pamiętam z niego trzy rzeczy – lektora odczytującego koszmarny, najeżony częstochowskimi rymami wierszyk, dobre reniferki i trzy kotki. Nie dość, że głupiutki wierszyk nie pasuje ani do klimatu świąt, ani do powagi urzędu, to jeszcze jego nieudolna forma pogłębia uczucie zakłopotania. Rozumiem, że wtręty polityków miały na celu pokazanie ich „ludzkiej twarzy”, ale mimo wszystko powinny one mieć chociaż cień sensu. A tak mamy film o ministrach, którzy będą te dobre reniferki chyba jeść, bo co innego?
Potencjalnych odbiorców tego filmu można podzielić na trzy grupy: zwolenników obecnego rządu, jego przeciwników oraz niezdecydowanych. Biorąc pod uwagę rosnącą temperaturę sporu politycznego, dla przeciwników rządu film będzie prawdziwym pośmiewiskiem i nieskończonym źródłem memów. Film jest tak kompletnie o niczym, że nie wierzę w jakikolwiek jego wpływ na niezdecydowanych, no może oprócz tych bardziej wrażliwych językowo. A zwolennicy? No cóż, nie sądzę, że ktoś wierzący w zmianę firmowaną przez PiS pod wpływem drętwego filmu nagle odwróci się i zacznie popierać PO.
To kolejny przykład trwonienia pieniędzy podatników. Potwierdza się moje przekonanie, że konsumencki marketing polityczny, zwłaszcza w wykonaniu PiS-u jest wciąż na bardzo amatorskim poziomie i może już najwyższy czas, aby zamiast klecić po swojemu, zwrócić się do specjalistów po pomoc. Więcej sensu miałoby wycięcie całej części fabularnej i pozostawienie samych życzeń. A kotki? Za płotki.
(zebr. DR)
(22.12.2015)