W sprawie Durczoka mieliśmy przeciw sobie niemal całe środowisko dziennikarskie. Jesteśmy kamikadze, ale w sumie się opłacało.
Marcin Dzierżanowski (fot. Arek Markowicz)
Jako dziennikarz mam olbrzymią satysfakcję z orzeczenia komisji działającej w TVN. Zespołowi osób, który zajmował się tą sprawą we "Wprost", udało się naruszyć wielkie społeczne tabu, jakim jest molestowanie seksualne, ale też przełamać opór środowiskowy przed opisaniem problemu wielkiego medialnego giganta, jakim jest TVN.
Wielu mówiło, że jesteśmy kamikadze, ale w sumie się opłacało. Duże uznanie dla TVN, który miał odwagę zmierzyć się z problemem i nie zamiótł tematu pod dywan. Postawa stacji wyznacza w tej dziedzinie pozytywne standardy.
To był najtrudniejszy temat w całej mojej karierze dziennikarskiej. Nie dość, że rozmowy z ofiarami były trudne emocjonalnie, to jeszcze w pewnym momencie mieliśmy przeciw sobie niemal całe środowisko dziennikarskie. Wiele artykułów, zarówno w tabloidach, jak i - niestety - w poważnych mediach, sprawiało wrażenie realizacji PR-owskich zamówień Kamila Durczoka. Przedstawiciele innych mediów dzwonili na przykład do dziennikarzy "Wprost" z prowokacjami, mającymi na celu ośmieszenie naszego tygodnika, a co za tym idzie, zdezawuowanie naszych publikacji.
Do ostatniej chwili sączono fałszywe informacje, że komisja znalazła przejawy mobbingu, lecz nie dopatrzyła się dowodów na molestowanie seksualne. Od naszych informatorów wiedzieliśmy, że to kompletna bzdura, niemniej sączony codziennie przekaz utrwalał w opinii publicznej obraz, że tak naprawdę to w całej sprawie nic nie wiadomo. Do tego dochodziły buńczuczne zapowiedzi prawników Kamila Durczoka zapowiadające dotkliwe pozwy nie tylko przeciwko redakcji, ale też wymierzone w autorów jako osoby prywatne. Cała ta wojna nerwów była bardzo dotkliwa. Cieszę się, że to wytrzymaliśmy i dziś nie mam wątpliwości, że było warto.
(zebr. KOZ)
(10.03.2015)