Wybrałem się na jazdę z wariatem
Rozmowa z Jackiem Turczykiem, który w konkursie Grand Press Photo 2014 został nagrodzony za najlepszy fotoreportaż w kategorii Sport.
Robiąc zdjęcia do nagrodzonego fotoreportażu, towarzyszył Pan Remigiuszowi Siudzińskiemu podczas ultramaratonu Race Around Austria. Co to jest ultramaraton?
Ultramaratończycy przebiegają albo przejeżdżają na czymkolwiek dystanse, można powiedzieć nienormalne. Ultramaraton dla kolarza zaczyna się od dystansu tysiąca kilometrów. Jedzie się w trybie non stop. Remek dwa razy podchodził do tych zawodów w Austrii, gdzie dystans wynosi 2200 kilometrów. Pierwszy raz musiał się wycofać, bo dostał zapalenia oskrzeli. Na tych zawodach kolarz jedzie codziennie tyle, ile chce, śpi, kiedy chce. Warunek jest taki, że metę zamyka się po pięciu i pół dobach i w tym czasie trzeba do niej dojechać. Na drugi, kiedy pojechałem z Remkiem, byłem pełnoprawnym członkiem jego zespołu, czyli kierowcą i kucharzem.
Jak Pan trafił na ten temat?
Wspólny znajomy Remka i mój jest ojcem dziecka, z którym moje dziecko chodziło do przedszkola. To on mi opowiadał, że ma kumpla, który jest lekko świrnięty, jeździ na rowerze olbrzymie dystanse, i że szuka właśnie fotografa, ale jego ekipy nie stać na zawodowca. Odpowiedziałem, żeby przekazał koledze namiary na mnie, bo ja chętnie zrobię to za darmo. Temat wydał mi się na tyle wariacki, że trzeba go robić. Tym bardziej że Remek nie jest sportowcem, tylko informatykiem i analitykiem danych, który całymi dniami siedzi przed komputerem. Wraca z pracy i jest wzorowym ojcem rodziny – opiekuje się żoną i dwójką dzieci. Wieczorem czyta dzieciom bajki przed snem. Dopiero o godzinie 22 zaczyna trening, czyli albo jedzie na siłownię, albo wsiada na rower, żeby przez kilka godzin objechać Warszawę dookoła.
Od początku ten temat miał tak wyglądać, jak go obejrzeliśmy na gali Grand Press Photo?
Najpierw chciałem zrobić materiał o człowieku, który pracuje całymi dniami przed komputerem, opiekuje się rodziną, a wieczorem zmienia się o 180 stopni i grzeje na rowerze po mieście. Taki pomysł miałem do czasu, gdy wybrałem się z nim na trzydniowy trening w polskie góry. Zobaczyłem, jak bez odpoczynku i snu jeździł on tam 49 godzin. Wtedy stwierdziłem, że muszę się skupić tylko na tym. Miałem z nim jeszcze ten problem, że po kilku dniach takiej jazdy, po przejechaniu 1800 kilometrów, zamiast wyglądać na zmordowanego, był zadowolony i tylko się uśmiechał.
Sam Pan wybierał zdjęcia do fotoreportażu i decydował, w jakiej kolejności mają być prezentowane?
Od początku do końca sam, bo to był mój temat. Poświęciłem mu swój prywatny czas. W połowie sierpnia ubiegłego roku, zamiast jechać na banalny urlop, wybrałem się na jazdę z wariatem.
Ten fotoreportaż składałem chyba z osiem razy. Układałem go, dawałem sobie czas, żeby nabrać do niego dystansu, znów go oglądałem, stwierdzałem, że coś jest nie tak i zaczynałem od początku. Ale teraz już nic bym w nim nie zmienił.
Mariusz Kowalczyk