Dział: RADIO

Dodano: Grudzień 30, 2013

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Centrum wszechświata

(fot. Paweł Kosicki)

Wciąż jest mnóstwo pytań, które powinny paść, ale nie padają – pisze reporterka Radia Zet Danka Woźnicka.

Reporter radiowy powinien mieć naprawdę końskie zdrowie – nigdy w życiu tak szybko nie biegłam, jak po meczu Lecha z Legią, kiedy kibole wyszli po spotkaniu z bejsbolami w rękach i niszczyli samochód za samochodem. Mój stał kilkaset metrów od stadionu. Wpadłam do niego i pojechałam pod prąd, byle dalej. W Brukseli podczas szczytu budżetowego w marcu br. nie spałam ponad 30 godzin. Nic się nie stało, aż do ostatniej relacji, w której mówiłam o ustaleniach szczytu. Poszło dobrze, ale zacięłam się na własnym nazwisku. Byłam tak zmęczona, że zapomniałam, jak się nazywam.
Ale zmęczenie i żałosny wygląd bywają przydatne. 12 kwietnia 2010 roku w Moskwie, po dwóch nieprzespanych nocach i nadaniu już nie wiem ilu relacji ze Smoleńska, stałam w polskiej ambasadzie z Kubą Berentem z Eski i Agnieszką Lichnerowicz z Tok FM. Nagrywaliśmy Rosjan, którzy przynosili kwiaty i układali je na chodniku wokół budynku. Do ambasady przyjeżdżał gość za gościem, nagle pojawił się Michaił Gorbaczow. Nie chciał z nami rozmawiać. Gdy wychodził już z ambasady zadumany i nas minął, uświadomiłam sobie, że pewnie nigdy więcej go nie zobaczę. Kuba i Agnieszka stwierdzili, że nie mam szans, żeby namówić go na rozmowę. Jednak uznałam, że mimo wszystko spróbuję. Dopadłam go przy bramie ambasady i zadałam jakieś najprostsze pytanie. Chyba wzbudziłam jego litość. I tak nagrałam wywiad, choć po rosyjsku prawie nie mówię. Mówił za to Gorbaczow: długo, wylewnie, uczuciowo. Czuł potrzebę wygadania się. Na moje szczęście wkrótce koło nas pojawił się Kuba, który przejął zadawanie kolejnych pytań.
Dziennikarz nie ma prawa roztkliwiać się nad sobą. 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku przekonałam się, jak trudne jest zahibernowanie własnych emocji. Miałam ochotę usiąść na ziemi i płakać, a musiałam nadawać na okrągło. Wiedziałam, że w Polsce nikogo nie interesują moje przeżycia – ludzie chcą wiedzieć, co się w Smoleńsku dzieje. A ja tam byłam po to, żeby im to opowiedzieć.
Smoleńsk to na pewno moje graniczne doświadczenie zawodowe. Ale nawet w tak trudnej sytuacji reporter musi po prostu pracować.
Kiedy około południa ta paskudna mgła opadła nad lotniskiem Siewiernyj i pojawiło się słońce, nadałam całą relację o tym, że jest piękna pogoda i że latają mewy.
Opowiedziałam po prostu o tym, co widziałam i o dziwo ta akurat relacja została przez wielu zapamiętana – pewnie przez kontrast wobec tragedii, która zdarzyła się kilka godzin wcześniej.

Rozmowa
Ja po prostu lubię słuchać opowieści, czasem aż się sama dziwię, że ludzie takie osobiste rzeczy mi mówią. Rozmówców trzeba szanować. Człowiek, którego nagrywam, ma czuć, że w momencie rozmowy jest dla mnie centrum wszechświata.
Zawsze uprzedzam, że nagrywamy dłuższą rozmowę, ale w radiu pójdzie tylko jej fragment, nie mam z tym kłopotu. Czasem ktoś się ze mnie nabija, że po co było tyle gadać, jeśli daję na antenę tylko dziesięć sekund. Wtedy tłumaczę, że doskonałe dziesięć sekund bardziej ludziom zapadnie w pamięć niż pięciominutowa przemowa.
Jeśli z rozmowy wynika jasno, jakie rozmówca ma poglądy lub intencje, np. mówi, że całe życie walczy o prawa człowieka, a potem palnie coś, co stoi w opozycji do tego, to nie wykorzystuję takich lapsusów, choć czasem aż ręce świerzbią, żeby właśnie ten fragment wybrać.
Im dłużej pracuję, tym bardziej jestem przekonana, że od zadawania dobrych pytań ważniejsza jest umiejętność słuchania. Ludzie znakomicie opowiadają, trzeba im tylko dać szansę. Pytania mogą być najprostsze. Choćby takie, jakie niektórzy wyśmiewają: „Co pan widział?”, „Co pan wtedy myślał?”, „Co pan zapamiętał?”. Nie potrzeba przekombinowanych wstępów, które odwracają uwagę słuchacza. Za to w trakcie nagrania przydają się krótkie podpowiedzi, żeby utrzymać kierunek i temperaturę rozmowy: „Mówił pan, że… Co było potem?”.
Szalenie ważne są detale. Nagrywałam niedawno mężczyznę, który przeszedł ciężką, eksperymentalną operację krtani. Spytałam: „Co pan powiedział po wybudzeniu z narkozy?”. „Żonie? – że ją kocham!” – i to był najładniejszy element tego materiału.

Setka
Stare powiedzenie, że nie ma złych pytań, są tylko złe odpowiedzi, nie do końca jest prawdą. Kiedy słyszę reportera, który zaczyna: „Niech pan powie setkę”, to nadziwić się nie mogę, jak bardzo można być niezainteresowanym tematem.
Wiadomo, że ja do swojego materiału potrzebuję właśnie setki – krótkiej i dosadnej – ale czasem potrzeba nawet pół godziny, żeby ją w końcu z rozmówcy wydobyć.
Po tylu tysiącach godzin pracy dobrą setkę po prostu się słyszy. Przy odsłuchu materiału tylko weryfikuję, czy jest odpowiednio jędrna i czy nie za długa, bo bywa, że rozmówca jest świetny, ale mówi zbyt skomplikowanymi zdaniami. Tak często mówią artyści, a dobra setka ma być krótka. Kiedy zaczynałam pracę w radiu, namiętnie słuchałam, co inni reporterzy dają z nagranego materiału. Takie porównywanie się z innymi jest bardzo dobrym treningiem, ale uwaga: jeśli wszyscy biorą to samo, a ty masz poczucie, że coś innego jest ważne, rób po swojemu. W dziennikarstwie informacyjnym za dużo jest stadnych zachowań.
Są jednak ludzie, z których wypowiedzi mimo półgodzinnej rozmowy nie da się wyciąć literalnie nic, mimo prób podprowadzania, wracania do meritum. Brną w dygresje i schodzą na manowce, więc setki nie masz i lepiej będzie, jak sprawę sam opowiesz. Takie doświadczenia mam z niektórymi samorządowcami i prawnikami. Mimo że są wykształceni i obyci, nie mają umiejętności kondensowania wypowiedzi. Najlepsi są ci rozmówcy, którzy w krwiobiegu mają mówienie dosadnie i na temat. Taki jest z pewnością Donald Tusk, bo to, co mówi, często jest cytowane przez dziennikarzy.
Według mnie chropowata, lecz emocjonalna wypowiedź ma większy power niż gładkie frazesy. Dlatego relacje na żywo są w radiu najfajniejsze, brzmią najlepiej. Mają walor autentyczności, choć oczywiście zdarzają się w nich błędy. Lata temu zawiesiłam się na słowie „kuluary” – nie mogłam przez nie przebrnąć. Byłam młoda i niedoświadczona, więc zamiast poszukać innego słowa, zaczęłam się z siebie śmiać. Na szczęście dalej poszło już lepiej.
Lecz nigdy w życiu nie śmiałam się tak, jak przy nagrywaniu relacji o poznańskim gangsterze Makowcu. Makowiec ukrywał się przed policją w swojej posiadłości, a kiedy po niego w końcu przyszli, schował się do psiej budy. Tak mnie to rozbawiło, że dobre kilka minut zaczynałam o tym mówić, ale przy psiej budzie koniec – wyłam ze śmiechu... I tak w kółko. Koledzy radiowcy mówili mi, że to nagranie poszło potem na którejś z płyt „Press CD”. Korzystali z niego podobno, gdy im siadały imprezy.

Relacja
Jak sprzedać informację, jeśli wydaje się nudna? Trzeba się zastanowić, co może zatrzymać uwagę słuchacza. Ale nie tak jak w portalach internetowych, gdzie wprowadzający w błąd tytuł namawia nas do otwarcia informacji, która jest pusta jak wydmuszka. Robienie słuchacza w balona jest niefajne.
Najprościej pomyśleć, jak o wydarzeniu, o którym mam mówić, opowiedziałabym swojej mamie, przyjaciółce czy chłopakowi. To naprawdę pomaga! Zaczynasz: „Wiesz, to niesamowite”. Słowa, które przyjdą do głowy, są najczęściej dobrym leadem.
Od lat zajmuję się Unią Europejską i jeżdżę na unijne szczyty. Żeby nie zanudzić słuchaczy, zawsze staram się sprawdzać, co z międzynarodowych ustaleń wyniknie dla mojej sąsiadki czy znajomego. Premier z prezydentem kłócą się o krzesło na szczycie – czy to psuje nasz wizerunek jako kraju? Chorwacja wchodzi do Unii – co to oznacza dla polskich turystów? Czasem niełatwo jest się przebić przez unijną nowomowę, ale nie wolno się poddawać – słuchacze muszą rozumieć, co do nich mówimy.
Nieraz muszę nadawać z tego samego miejsca o tym samym wydarzeniu wiele relacji pod rząd. Tak miałam podczas powodzi w 1997 roku. Byłam w Słubicach i szukałam pomysłu, żeby jakoś inaczej, ciekawiej to zrobić. Raz udało mi się znaleźć mężczyznę, który zbudował arkę dla siebie i swoich zwierząt, to było coś nowego. Innym razem pytałam ludzi, co im się śni. Odpowiedzi były podobne: śniła im się woda, woda i jeszcze raz woda – i to naprawdę była niezła opowieść.
Ale są sytuacje, gdy licentia poetica może zaprowadzić reportera na manowce. Latałam helikopterem nad zalanymi terenami i zamiast to jakoś obrazowo, ale zwyczajnie opowiedzieć, bredziłam coś o tym, że ujście Warty do Odry przypomina mi obrazy impresjonistów. W radiu długo się śmiano z tych moich malarskich metafor.

Szefowie
Uwielbiam moją redakcję za to, że nigdy nie usłyszałam, iż z powodu telefonu z sugestią jakiegoś polityka muszę coś zrobić lub czegoś zaprzestać. Nawet jeśli takie telefony są, to te informacje szefowie zatrzymują wyłącznie dla siebie. To jest wielka, fenomenalna przewaga mediów komercyjnych nad publicznymi.
Trzeba jednak pamiętać, że czasem nasi szefowie chcą od nas rzeczy niemożliwych. A to reporter jest na miejscu zdarzenia, to on podpisuje się pod relacją swoim nazwiskiem i to on wie, co się dzieje. Dlatego należy zachować spokój,  nawet jeśli konkurencja ma niesamowite newsy, trzeba je spokojnie weryfikować. W pogoni za cytowaniami nie warto tracić wiarygodności.
Słyszałam kiedyś, jak kolega z konkurencji nagrywa relację naocznego świadka i zacytowałam ją w swojej relacji. Ale potem chciałam nagrać go sama, za co rzekomy świadek zażądał pieniędzy. Było to podejrzane – wkrótce okazało się, że konfabulował jak nakręcony. A wystarczyło chwilę zaczekać.

Politycy i VIP-y
Dziennikarz musi mieć tyle rozumu, by nigdy nie godzić się na złe traktowanie przez jakiegoś VIP-a w garniturze czy sutannie. Riposta na czyjeś prostackie zachowanie powinna być natychmiastowa.
Ostatnio znany duchowny rzucił podczas rozmowy telefonicznej ze mną słuchawką, choć pytanie, które zadałam, było grzeczne i merytoryczne. Ochłonęłam i zadzwoniłam jeszcze raz z informacją, że nie życzę sobie takiego traktowania. Niechętnie, ale wydusił z siebie przeprosiny.
Z tego samego powodu przechodzenie na ty z politykami nie jest szczęśliwym pomysłem. Kiedy polityk, do którego mówimy po imieniu, zrobi coś głupiego, to o takim znajomym dużo trudniej jest zrobić obiektywną, a więc krytyczną relację. Jestem zwolenniczką dystansu, bo trzeba mieć świadomość, że polityk w znajomości z nami widzi swój interes, a nie nasze wyjątkowe zalety jako człowieka.
Dlatego nie znoszę spoufalania się i protekcjonalnych zachowań. Pamiętam, jak powitał mnie i moich kolegów jeden z poznańskich wiceprezydentów: „Witajcie, robaczki!”. Zbaranieliśmy, bo cóż mieliśmy mu odpowiedzieć: „Witaj, robaczku”?
Chociaż gdy premier Jerzy Buzek podszedł kiedyś do mnie i powiedział, że gdy mnie słucha, to zawsze się zastanawia, jak wyglądam, uznałam to za miłe i naturalne.
Nie zawsze może być miło. Jeśli premier Tusk zapytany w Brukseli, co sądzi o Trybunale Stanu dla Jarosława Kaczyńskiego, odpowie, że zajmuje się w Brukseli innymi sprawami, a to jest pytanie do szefów Platformy – to trzeba mu przypomnieć, że tak się składa, iż jest szefem tej partii. I bingo: premier jednak sprawę komentuje.
Nie można też się wahać, czy zadać politykowi niewygodne pytanie, nawet jeśli ani on, ani jego służby prasowe nie będą tym zachwycone. Zapytałam np. premiera Turcji Recepa Erdogˇana w Ankarze o rzeź Ormian – a nie jest to pytanie, które ot tak sobie można zadać szefowi tamtejszego rządu, bo Turcja wciąż rzezi zaprzecza. Przed konferencją ktoś z biura rzecznika tureckiego rządu pytał, czego będzie dotyczyć moje pytanie. Zresztą o to samo spytał ktoś z naszego Centrum Informacyjnego Rządu. Odpowiedziałam, że akcesji Turcji do UE i wcale nie skłamałam, bo pytałam, czy sprawa rzezi Ormian nie będzie głównym powodem odwleczenia wejścia Turcji do Unii. Tak wściekłego polityka jak Erdogˇan dawno nie widziałam, ale do dziś myślę, że było warto.
Mniej rozumiem, dlaczego rzecznik naszego rządu tak się o to pytanie potem awanturował.
Generalnie dziennikarze za dużo pytają polityków o polityczne drobiazgi, a za mało np. o gospodarkę. Niestety wciąż jest mnóstwo pytań, które powinny paść, ale nie padają. Ze spraw zagranicznych interesuje nas np. stanowisko Polski w sprawie Syrii, od którego przecież losy świata nie zależą, a mniej co dla Syryjczyków jako Polacy robimy.
Za mało pytaliśmy kolejne rządy o amerykańskie więzienia w Polsce – inna sprawa, że nigdy nie było szczerej odpowiedzi. No i zawsze za mało pytamy o reakcje na antysemickie i homofobiczne zachowania kibiców piłkarskich i nie tylko.
Z drugiej strony nie można popaść w obsesję. Pewna koleżanka przed laty pytała każdego polityka, niezależnie od okoliczności, co sądzi o aborcji. To było jak mantra i do niczego nie prowadziło, większość po prostu nie odpowiadała.
Są też sytuacje, gdy nie warto, a nawet nie powinno się pytać, np. skazanego za pedofilię o jego relacje z dziećmi, skompromitowanego polityka o to, jak dziś ocenia innych polityków. Dlatego dziwi mnie, że Roman Giertych, który swoimi politycznymi wyborami zrobił w polskiej polityce wiele złego, teraz jest dla niektórych dziennikarzy autorytetem, bo krytycznie wypowiada się o PiS.
Są też takie osoby, które zapraszać warto, ale których pytać o pewne sprawy jednak się nie powinno. Wciąż uważam, że politykom lewicy starej daty wolno mniej z powodu ich komunistycznej przeszłości – więc traktowanie przez dziennikarzy Leszka Millera jako autorytetu moralnego jest według mnie nieco zabawne.

Sondy uliczne
Zrobiłam setki sond ulicznych. W wielu redakcjach uważa się, że sonda to zadanie dla stażysty – gruby błąd. To prawdziwa szkoła dziennikarstwa. Żeby dobrze zadać pytanie, zachęcić człowieka na ulicy do rozmowy, trzeba mieć doświadczenie i naprawdę sporą determinację.Trenowałam to wiele lat.
Kiedyś ludzie rozmawiali z dziennikarzami chętnie, teraz często traktują nas jak kogoś pomiędzy domokrążcą a roznosicielem ulotek, potrafią być bardzo niemili. Dla porównania: robiłam sondy również za granicą: w Stanach ludzie zatrzymywali się, tłumaczyli mi różne kwestie, mieli dla mnie czas. Tak samo w Chorwacji, gdzie byłam w dniu wejścia tego kraju do Unii Europejskiej. Wprawdzie nie wszyscy znali angielski, ale bardzo się starali, żeby coś mi przekazać.
W Polsce mimo trudności sondy warto robić, bo nic tak nie przybliża tematu, jak głos człowieka z ulicy. Brzmi zawsze lepiej niż drętwy ekspert. Poza tym z sondy można się naprawdę sporo dowiedzieć. Po dymisji premiera Kazimierza Marcinkiewicza pytałam ludzi, co sądzą o tej decyzji – na ponad 20 przepytanych osób nikt nie powiedział, że cieszy się, iż premierem zostanie Jarosław Kaczyński. W końcu sonda w radiu nie poszła, bo wydawała nam się jednostronna. To była sobota, a w poniedziałek pojawiły się badania, które pokazały, że ludzie zdecydowanie wolą Marcinkiewicza. Moja sonda okazała się obiektywna.

Sens
W przeciwieństwie do wypalonych krytyków wciąż uważam, że ta praca ma sens. Chociaż media są słabsze niż kiedyś, mają wpływ na rzeczywistość.
Wkurzają mnie byli dziennikarze, którzy odeszli do prywatnych czy państwowych firm, zarabiają tam grubą kasę, ale głównie zajmują się krytykowaniem obecnych mediów: że są powierzchowne i beznadziejne. Zawsze wtedy pytam w myśli: skąd czerpiesz swoją wiedzę o świecie? Jednak z tych mediów? Bo chyba nie sądzisz, że z Facebooka czy Twittera? Jak dobrze poklikać, to na końcu, u źródła, znajdziesz najczęściej reportera lub redaktora. Ja też wolałabym, żebyśmy mogli więcej mówić np. o tym, co się dzieje za granicą (i nie tylko o piesku Paris Hilton albo ekscesach Miley Cyrus), lecz np. o wojnie w Syrii, o gospodarkach chińskiej czy indyjskiej.
Zdarzyło mi się kiedyś, że mężczyzna ukląkł przede mną, bo tak się zachwycił moją relacją. Było to krępujące, bo nie potrzebuję aż takich dowodów sensu dziennikarskiej pracy.
Jednak dobrze jest czuć, że się jest słyszanym. Ostatnio dzięki tekstom w „Gazecie Wyborczej”, wywiadom Moniki Olejnik i może również moim relacjom poznańska prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie antysemickich okrzyków kibiców Lecha Poznań. Nie mam złudzeń, że to śledztwo wskaże antysemickich krzykaczy, lecz sam fakt, że zostało wszczęte, pokaże innym, iż takie ekscesy są nie w porządku i grozi za nie odpowiedzialność karna. A to już coś.
Czasem udają się rzeczy większe, np. spowodowaliśmy, że MSZ ewakuowało do kraju kilka Polek wraz z dziećmi z ogarniętej wojną Syrii.
Ale żeby mieć te niewielkie satysfakcje, trzeba być dziennikarzem, a nie pracownikiem mediów, czyli człowiekiem od wszystkiego i od niczego. Tu nada relację, tam poprowadzi konferencyjkę, tu zatańczy, tam zaśpiewa. Tak się nie da zapracować na wiarygodność.
I zawsze trzeba pamiętać, że jesteśmy takimi dziennikarzami, jaka była nasza ostatnia relacja czy tekst. Nawet jeśli napisaliśmy tysiąc wybitnych rzeczy, to za ostatnią beznadziejną możemy zostać zapamiętani.

 

Pomagać i nagrywać
Czasem reporter powinien umieć udzielić pierwszej pomocy. Jak bardzo jest to ważne, przekonałam się podczas słynnej konferencji prokuratora wojskowego płk. Przybyła. W przerwie konferencji prokurator strzelił sobie w twarz, a my wpadliśmy do pokoju i znaleźliśmy go w kałuży krwi. Po tym wydarzeniu wybuchła dyskusja, co dziennikarz powinien robić na miejscu takiego zdarzenia – nagrywać czy udzielać pomocy. Nikogo nie zamierzam pouczać, ale ja jestem za tym, żeby w miarę możliwości próbować robić jedno i drugie – dzwoniłam po pogotowie, a jednocześnie zastanawiałam się, jak nadać relację i pół godziny po zdarzeniu byłam na antenie.

Od szczegółu do ogółu
Pamiętam, że dawno temu na zjeździe „Solidarności” w Poznaniu robiłam relację o tym, jak Lech Wałęsa podczas obrad rozwiązuje krzyżówkę – po prostu przechodząc, zajrzałam mu przez ramię, choć zasłaniał kartkę łokciem. To pokazywało nie tylko, że Wałęsa jest zjazdem znudzony, lecz także to, że nie jest mu już z „Solidarnością” po drodze. Dochodzenie przez szczegół do ogólniejszych wniosków to często bardzo dobry pomysł. Ale nie zawsze. Czasem szczegół staje się karykaturą, np. to ciągłe czepianie się wyglądu niektórych polityków. „Polityk X miał brudne buty” – mówi dziennikarz, który uważa, że to dowód na niechlujstwo. A ja się zastanawiam, czy przypadkiem to nie jest bardzo pracowity poseł, który jeździ w teren i spotyka się z ludźmi. Dobry reporter od tego zapieprzania też ma ciągle brudne i zakurzone buty.

 

Danka Woźnicka

Tekst był publikowany w „Press” (11/2013)

(30.12.2013)

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.