Polityka była dla niego największą aspiracją
Krzysztof Kozłowski był w "Tygodniku Powszechnym" od zawsze. To on był "polityką" "Tygodnika". Nawet kiedy żyli Jerzy Turowicz i Mieczysław Pszon, to Krzysztof, dla którego polityka była pasją, odpowiadał przez kilkadziesiąt lat za linię polityczną pisma.
Po 1989 r. wstąpił w rejony, które były dla niego naturalne. Myślę, że wcześniej uprawiał politykę po dziennikarsku, ale była ona jego największą aspiracją i polem, na którym się realizował. Kiedy w rządzie Tadeusza Mazowieckiego zostawał ministrem spraw wewnętrznych, propozycja ta go zaskoczyła, ale patrząc po latach to nie była dziwna decyzja Tadeusza Mazowieckiego. Dostał najmniej wdzięczny do zarządzania resort. Łatwo mu w sprzątaniu po generale Kiszczaku nie było i wiem, że bardzo nie lubił tego całego czepialstwa: czy dość zdekomunizował, czy nie dość. Myślę, że zrobił tyle, ile mógł.
Pięknym zwieńczeniem jest to, że niedawno ministrem spraw wewnętrznych został jego uczeń Bartłomiej Sienkiewicz. Sądzę, że dla Krzysztofa była to wielka radość i satysfakcja.
Krzysztof był twardym facetem. To było imponujące. Albo milczał albo nie owijał w bawełnę. Nie było stanów pośrednich. Często milczał, bo nie chciał czegoś powiedzieć. Jak już mówił, robił to z siłą człowieka o jasnych poglądach moralnych. Można się było z nim zgadzać albo nie, ale zawsze jego stanowisko było jasne i klarowne.(PAP)
(26.03.2013)