Dział: WYWIADY

Dodano: Luty 20, 2008

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Wszystko musi płynąć

Rozmowa z Piotrem R. Frankowskim, redaktorem naczelnym polskiej edycji „Top Gear”

Felieton Jeremy’ego Clarksona był zapowiadany jako sztandarowa pozycja polskiej edycji „Top Gear”. Tymczasem jest mocno ukryty w środku numeru.

Jest dokładnie w tym samym miejscu, co we wszystkich wydaniach licencyjnych. Z naszego punktu widzenia jest wyeksponowany, bo znajduje się na początku działu Twarze.


Layout sprawia wrażenia chaotycznego, źle się czyta teksty na żółtym tle. Ten kształt graficzny wynika z zapisów licencji?

Polska edycja przy brytyjskiej wydaje się bardzo spokojna i konserwatywna. W oryginale takich rzeczy jest znacznie więcej, na przykład dopuszcza się stosowanie większej liczby różnych czcionek. Wydaje nam się, że taka forma wygląda lepiej w porównaniu ze stosowanymi przez inne zbliżone tematycznie pisma. Jesteśmy pierwszym pismem w segmencie z takim podziałem na sekcje, by czytelnik trafił od razu do swojego ulubionego miejsca w gazecie. Jeśli chodzi o grafikę, to wszystko, co różni nas od layoutu brytyjskiego jest dziełem Michała Piekarskiego, naszego dyrektora artystycznego, który zasłynął jako autor makiety pierwszego „Twojego Stylu”.
Oczywiście, że może pojawić się tyle opinii krytycznych, ile osób. Nas jednak nie interesuje opinia dziennikarzy, bo nie dla nich robimy tę gazetę, a dla czytelników. Nie zależy nam na robieniu kolejnej gazety z jeszcze fajniejszymi tabelkami i bardziej szczegółowymi opisami parametrów technicznych.


Do czego obliguje Was umowa licencyjna z BBC Worldwide? Jaką część magazynu stanowią przedruki, a jaka jest Pana autorską wizją pisma?

Jeśli przeliczyłoby się materiały z brytyjskiej edycji wyszłoby jakieś 50 procent. Nie są to jednak dosłowne tłumaczenia. Niewolnicze przełożenie wydania brytyjskiego byłoby bez sensu. Tekst zostaje spolszczony na tyle, na ile to możliwe, by jeszcze pozostał oryginalny.
Staramy się nie oddzielać materiałów brytyjskich od polskich, tak samo, jak nie tworzymy osobnych rubryk dla aut droższych i tańszych. Artykuły są wymieszane, bo wszystko musi płynąć. Autorskim materiałem jest przeprowadzony przez trzy piękne dziewczyny test na najlepszy samochód. Nie są one modelkami, ale mogą być autorytetami w sprawie wyboru samochodu, bo jeżdżą lepiej od większości facetów tym kraju. A że są pięknymi kobietami, to jest bonus dla czytelnika.


3,90 to cena dla poradnika motoryzacyjnego, a nie pisma lifestylowego, a jako takie zapowiadano „Top Gear”.

Na temat ceny nie powiem nic poza tym, że dajemy czytelnikowi bardzo fajny produkt za rozsądne pieniądze. Do każdego z produktów w wydawnictwie stosuje się inne strategie.


Wśród analityków rynku przeważa pogląd, że „Top Gear” trafi do osób poszukujących rozrywki, a nie informacji użytecznych przy zakupie samochodu. I dlatego sprzedaż szacują na 40, maksymalnie 50 tys. egz. Wydawca mówi o 60 tys. egz. Skąd ten optymizm?

U nas nie znajdzie się informacji technicznych jak szeroko otwierają się drzwi, bo tę wiedzę można zdobyć za darmo w Internecie, albo u dealera samochodów. Założeniem „Top Gear” jest, by czytelnicy się przy nim świetnie bawili. Pokazujemy, że niekoniecznie wybór oparty tylko na rozsądku z kalkulatorem w ręku i tabelką w Exelu, jest jedynym podejściem.
Jeśli chodzi o wyniki sprzedaży, to nie ma też żadnych przesłanek, żebyśmy tyle nie sprzedawali. Na rynku nie ma podobnego tytułu. Piszemy dowcipnie, a czasem nawet złośliwie, ale nie obrażając żadnych grup narodowościowych ani płci. Nie stosujemy wobec czytelników typowych chwytów taniego marketingu, jak umieszczanie krzyżówek, horoskopów czy zdjęć rozebranych kobiet. W segmencie liczą się dwa tygodniki i dwa miesięczniki, które są strasznie podobne. To kolejny argument, że potrzeba czegoś świeżego. A konkurencję z przyjemnością rozczarujemy.


Skąd to przekonanie?
Kiedy w 1993 roku na rynku brytyjskim pojawił się „Top Gear” wszyscy mówili, że nikt nie będzie tego czytał, bo jest taką „kolorową, niepoważną gazetą, w której w ogóle nie ma danych technicznych”. Zakładano, że będzie pismem niszowym. Średnia sprzedaży z ostatnich kilku lat jest cały czas powyżej stu tysięcy miesięcznie, a dane za ostatni kwartał 2007 roku podają, że średnia miesięczna sprzedaż przekroczyła 200 tys. egz. Natomiast najbliższy periodycznie konkurent „What Car” sprzedaje niewiele ponad 100 tysięcy.

Rozmawiała Aneta Wieczerzak

...

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.