Dział: WYWIADY

Dodano: Wrzesień 09, 2004

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Będziemy odważni

Rozmowa z Marzeną Wilkanowicz-Devoud, redaktor naczelną miesięcznika "Elle", który właśnie kończy 10 lat. Ostatnio została uhonorowana francuskim odznaczeniem - Narodowym Orderem Zasługi

Największe sukcesy "Elle" w dziesięcioletniej historii?
Akcja "Polska jest trendy". Rozpoczęliśmy ją w setnym numerze "Elle", w przeddzień ostatniej rundy negocjacji w Kopenhadze, dotyczącej wejścia Polski do UE. Chcieliśmy pokazać, że dla młodego pokolenia twórców nie ma już granic, i że nie tylko gotowi jesteśmy wejść do Unii, ale też wesprzeć ją fantastycznymi ludźmi z talentem, klasą i entuzjazmem. W moim zamyśle miała to być symboliczna, miesięczna akcja, ale zrodziła taki entuzjazm
i zainteresowanie czytelników, tak dużo nowych propozycji, że kontynuowaliśmy ją poprzez uczestnictwo w Paradzie Schumana czy w specjalnym numerze pod hasłem "Uwaga! Wchodzimy".
Za sukces "Elle" uważam też konsekwentne pokazywanie, że świat nie dzieli się na polityków z pierwszych stron gazet i młodych projektantów. Że światy te gdzieś spotykają się, zachodzą na siebie, i że w obu ważny jest właśnie talent, klasa i entuzjazm. Nagrody "Elle" są tego przykładem. W jednym roku podczas kilkugodzinnej sesji zdjęciowej spotkali się laureaci w różnych kategoriach: Bronisław Geremek z Edytą Górniak czy Leszek Balcerowicz z Kayah i modelką Ewą Witkowską. Czyli po prostu ludzie, których łączy ciekawość i chęć robienia czegoś dobrze
w swojej dziedzinie, ale też otwarcie na inne dziedziny życia.

W tak długim czasie musiały też zdarzać się niepowodzenia. Największe z nich?
"Elle" jako brand międzynarodowy jest największym pismem mody na świecie. Na początku bardzo trudno było nam pokazać świat mody, bo nie było jeszcze w Polsce rynku. To my go tworzyliśmy. Wraz z "Elle" pojawiali się pierwsi młodzi projektanci. Razem uczyliśmy się. Musieliśmy rozmawiać, pisać i pokazywać coś, czego nie było. Czytelniczki jeszcze nie umiały odbierać naszych fantastycznych sesji największych fotografików mody. To był język nieznany, poza tym nie było lustra na ulicy. Dlatego zmuszona byłam zmienić proporcje działu mody i części magazynowej, na korzyść tej drugiej. Te pierwsze dwa lata były dla mnie najtrudniejsze: musiałam stworzyć pismo, które w odróżnieniu od pozostałych, nie będzie przedrukiem, będzie w nim widać, że robimy je tu, w Warszawie.

W którą stronę podąży "Elle" w następnych dziesięciu latach?
Na pewno będzie się cały czas zmieniało. Nadal będziemy węszyć
i szukać tego, co w trawie piszczy, próbować to nazwać i nadać temu tor i ton. Trudno więc powiedzieć co się zmieni, skoro szukamy tego nowego i nieznanego. Pewne, że zachowamy czujność i świeżość spojrzenia, żeby być tymi, którzy pierwsi odkodują to, co się dzieje na świecie i w Polsce. Będziemy bardzo odważni!

Którą zagraniczną edycję "Elle" lubi Pani najbardziej?
One są bardzo różne, poza pewną wspólną matrycą graficzną. Bardzo lubię "Elle" włoskie. Jest imponujące - średnio 600 stron, silne pod względem trendów w designie, modzie, sztuce życia,
z rozbudowaną część magazynową, w której jest dużo literatury
i materiałów o sztuce. Bardzo lubię też azjatyckie edycje, które są designerskie pod każdym względem. Pracują w nich mistrzowie layoutu. Patrząc na ”Elle” pod kątem sesji modowych, wskazałabym "Elle" angielskie, pełne odważnych eksperymentów. Warto je śledzić.

W jakich humorach obchodzicie 10-lecie. Jeszcze ponad dwa lata temu, byliście na drugim miejscu pod względem sprzedaży po "Twoim Stylu". Dziś wyprzedza Was "Glamour", "Cosmopolitan" i "Avanti".
"Avanti" to inna półka. Nie chciałabym rozmawiać o historii rynku, jestem tylko redaktorem naczelnym. Być może w pewnym okresie byliśmy za mało obecni pod względem marketingowym. Ale to już się zmienia. Pewne, że będziemy zaskakiwać merytorycznie. Poza strategiami marketingowymi, promocyjnymi chcemy, by wartości dodane coraz bardziej wiązały się z zawartością pisma. Moim zdaniem to będzie coraz bardziej doceniane. Moje zadanie będzie polegać na tym, żeby robić to dobrze.

Obecna pozycja ”Elle” poprawi się?
Z pewnością. Jesteśmy w świetnej formie, mamy dużo poweru. Dla mnie wciąż najpiękniejszy numer to ten następny. Już myślimy o nowych akcjach, o dodatkach grudniowych. Jesteśmy jak burza. Gdyby tak nie było, pojechałabym wypoczywać na mojej kanapie, na której nigdy nie mam okazji siedzieć.

Naczelną "Elle" jest Pani od września 1995 roku. Rzadko zdarza się na rynku taka wierność tytułowi. Żadna propozycja od innych wydawców nie kusiła na tyle, aby robić coś nowego?
Moim narkotykiem jest adrenalina związana z robieniem "Elle". Bardzo lubię świat "Elle". Znam go od lat, ponieważ moja mama zawsze czytała "Elle". Propozycje innej pracy, które miałam, nie pozwoliłyby mi łączyć radości życia z odwagą, wyznaczać trendy, odkrywać talenty. A ja wprost uwielbiam wynajdywać nowych ludzi i zjawiska. To, że tak samo poważnie traktujemy dekorację stołu, jak psychologię związku czy sprawy społeczne. Gdy dostrzegę, że już nie jestem trendy, wycofam się.


Rozmawiała Anna Nalewajk

(AN, 09.09.2004)

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.