Digital first. Subskrybenci czytają szybciej
Myśl jak czytelnik - motto redaktora (nie tylko) internetowego (fot. Pixabay.com)
Koronawirus sprawił, że dziennikarze zrozumieli, iż wydania online są równie ważne jak papierowe. Jak pisać i redagować w sieci?
Ten tekst został pierwotnie opublikowany w magazynie "Press". Dzięki naszej współpracy z Wyborcza.pl możesz go teraz przeczytać bezpłatnie. Jeśli chcesz się dowiedzieć więcej na temat subskrypcji, dołącz do organizowanej przez Wyborcza.pl konferencji "Subscription Day". Więcej informacji >>
***
Gdy do dziennikarzy dotarła informacja, że jutro, czyli 15 maja, rano zbierają się władze Platformy Obywatelskiej w sprawie wymiany kandydata w wyborach prezydenckich, Agata Kondzińska z „Gazety Wyborczej” wiedziała już, co będzie w piątek tematem numer jeden.
Zanim pojawiła się na – oczywiście zdalnym – kolegium swojego działu, wykonała kilka telefonów do polityków PiS, żeby sprawdzić ich reakcje na zmianę kandydata konkurencyjnego ugrupowania. – Chciałyśmy, by nasz portal Wyborcza.pl miał komentarze kilku polityków na temat kandydatury Rafała Trzaskowskiego – opowiada Kondzińska. Tematem zajmowała się wraz z redakcyjną koleżanką Iwoną Szpalą. W gotowości do napisania komentarza czekał już Paweł Wroński. Gdy tylko pojawiły się nieoficjalne informacje z posiedzenia władz PO, że kandydatem w wyborach będzie prezydent Warszawy, Wyborcza.pl wypuściła na swojej stronie kolejny tekst z tą informacją oraz wcześniej zebranymi komentarzami polityków.
– W trakcie popołudniowej konferencji z udziałem między innymi Rafała Trzaskowskiego dorzucałyśmy do tego materiału najbardziej aktualne cytaty – opowiada dziennikarka. Wieczorem Kondzińska i Szpala napisały kolejny tekst – o kulisach zmiany kandydata, który również trafił na stronę Wyborcza.pl.
KRYTERIUM AKTUALNOŚCI
Kolegium redakcyjne papierowego wydania sobotnio-niedzielnej „Gazety Wyborczej” rozpoczęło się dokładnie w piątkowe południe. Prowadził je wydawca weekendu Marcin Kącki. Jak co dzień szefowie poszczególnych działów proponowali tematy. – Jest ich zazwyczaj więcej niż miejsca w gazecie. Dlatego część dajemy jedynie jako zapowiedzi tego, co czytelnik może znaleźć w internecie – informuje Kącki. – Moją rolą jest przestrzeganie tego, by czytelnik wydania papierowego nie był poszkodowany. By otrzymał jak najpełniejszy obraz najważniejszych wydarzeń dnia – dodaje.
W sobotniej „GW” kandydaturze Trzaskowskiego poświęcono dwa teksty, które zajęły całą czwartą stronę wydania. – Z reguły teksty, które trafiają do papieru, same piszemy. Tego dnia tempo zdarzeń było jednak tak duże, że redaktorzy wydania papierowego zredagowali teksty na podstawie tego, co pisałyśmy przez cały dzień i co wcześniej trafiło na stronę Wyborcza.pl – wyjaśnia Agata Kondzińska.
– To, co trafia z internetu do papieru, wymaga specyficznego redagowania – dorzuca Marcin Kącki. – Nie wyrzuca się całych wątków, ale skraca tekst o poszczególne zdania, a czasem słowa. Naszą filozofią jest, by bez względu na to, czy tekst znajdzie się w wersji papierowej czy tylko w internecie, jego przekaz i wydźwięk były identyczne – podkreśla dziennikarz. Dla niego wydanie papierowe to crème de la crème tego, co znajduje się w internecie. – To najistotniejsze z hard newsów. Nie ma miejsca w papierze na soft newsy – mówi Kącki.
– Papier jest rodzajem dokumentu – dodaje Roman Imielski, który jest redaktorem zarówno wydań papierowych, jak i online „Gazety Wyborczej”. Obowiązuje zasada digital first – najpierw internet, potem wydanie drukowane. Teksty zamieszczane online często mają formę relacji minuta po minucie uzupełnianej licznymi cytatami, opiniami i zdjęciami. – Przyjęliśmy zasadę BBC. Gdy coś się dzieje, w wydaniu online musimy jak najszybciej dać o tym choćby jedno zdanie. Potem dokładamy kolejne i kolejne – opisuje Imielski.
Ważny jest tytuł. Co ciekawe, wbrew obowiązującej w internecie zasadzie pisania zaciekawiających, niejasnych i zmuszających do kliknięcia tytułów na Wyborcza.pl tytuły są dłuższe niż w papierze i mają charakter bardziej informacyjny. – W papierze tytuły są krótsze. Mogą być bardziej literackie – wyjaśnia dziennikarz „GW”. Podkreśla ważną rolę redaktora, który zajmuje się tekstem do wydania online. Jest on swego rodzaju product managerem: – Tekst internetowy musi być nie tylko dobrze napisany i zredagowany, ale także odpowiednio wypromowany i sprzedany w mediach społecznościowych – wyjaśnia Imielski. Teksty online zawierają także liczne odnośniki do innych materiałów na dany temat, komentarzy oraz opinii. Dzięki temu internauta otrzymuje pełen pakiet informacji, także z innych źródeł, jak choćby YouTube. Za to wszystko odpowiada redaktor tekstu oraz wydawca strony internetowej.
DOGADYWANIE SIĘ
W polskich mediach zniknął już podział na dziennikarzy piszących tylko do papieru i wyłącznie do sieci. Większość redakcji ma już wspólny newsroom i wspólny cel – wszyscy pracują na jeden brand. – Tworzymy wspólną markę, którą jest „Polityka” – podkreśla Łukasz Lipiński, zastępca redaktora naczelnego tygodnika odpowiedzialny za serwis Polityka.pl. – Papier jest ważny, zwłaszcza że nasz tygodnik pod względem sprzedaży jest liderem wśród tygodników opinii. To dla nas kluczowy produkt. Ale sprzedaż internetowa też rośnie nam dynamicznie – mówi Lipiński. Stąd konieczne jest dogadywanie się między szefami poszczególnych działów. Jeśli ktoś pisze duży materiał do wydania papierowego, to dla Łukasza Lipińskiego jest jasne, że nie przygotuje w tym czasie tekstu do internetu. – Na szczęście zespół mamy duży i można pogodzić interesy zarówno tygodnika, jak i wersji online. Elastyczność jest kluczowa. Nie ma grafiku, według którego danego dnia ktoś pisze do papieru, a innego do wydania online. Decydujemy o tym na bieżąco, w zależności także od tematu – dodaje Lipiński.
Lipiński kieruje siedmioosobowym zespołem Polityka.pl. Niemal wszyscy oprócz tego, że piszą na potrzeby internetu, publikują także w tygodniku. I na odwrót. – Staramy się integrować zespół. Nie stwarzamy sztucznych podziałów – mówi Lipiński. Jego zdaniem znaczny wpływ na poważne postrzeganie internetu miała sytuacja związana z epidemią koronawirusa. – Wielu dziennikarzy zrozumiało, że wydania online należy traktować bardziej serio.
Dziennikarzem, który dopiero w czasie pandemii zaczął częściej publikować online, jest Paweł Reszka, na co dzień szef działu krajowego „Polityki”. – Jedyna różnica to szybkość pisania – zauważa Reszka. Przyznaje, że na początku myślał, iż do internetu teksty muszą być krótsze. – Ale usłyszałem: pisz więcej, ludzie lubią czytać.
Jego początki z pisaniem do wydań online zaczęły się, gdy był jeszcze reporterem „Tygodnika Powszechnego”. W 2014 roku relacjonował wojnę na Krymie. Do wydania papierowego pisał jeden tekst na tydzień. A że każdy dzień przynosił mnóstwo zdarzeń, Reszka wpadł na pomysł, że codziennie na stronę internetową „TP” będzie wysyłał zdjęcie z rozszerzonym podpisem. – Okazało się, że pomysł chwycił, ludzie to czytali, komentowali – wspomina Reszka, który z czasem zaczął zamieszczać dwie–trzy takie historie dziennie. – Internet nie zżerał tego, co trafiało do wydania papierowego. Nikt z czytelników papierowego „Tygodnika” nigdy mi nie powiedział, że wcześniej już o tym czytał, więc temat go nie interesuje – wyjawia szef działu krajowego „Polityki”. Zwraca uwagę na formę publikacji w zależności od nośnika. Teksty na stronę internetową były rodzajem fotoreportażu, zapisem chwili czy jakiegoś konkretnego zdarzenia. Materiały do drukowanego tygodnia przedstawiały szerszy kontekst konfliktu na Krymie.
Zatrudnieni w dziale kierowanym przez Pawła Reszkę dziennikarze piszą do wydania zarówno papierowego, jak i internetowego. Reszka nie widzi problemu w tym, że gdy dziennikarz pracuje nad jakimś tekstem, to wcześniej – przed publikacją w druku – jakiś fragment daje do internetu. – Online to świetny suport tego, co znajdzie się potem w druku. Internet przyciąga zainteresowanie do papieru – stwierdza Paweł Reszka. – Ważne jednak, by tekst w wydaniu online nie był skróconą wersją tego, co potem trafi do papieru, ale by dziennikarz znalazł jakiś haczyk, który na tyle zainteresuje czytelników online, że zechcą jeszcze przeczytać tekst w tygodniku.
PREMIERY WSPIERAJĄCE
Do subskrybentów, którzy mają wykupioną prenumeratę cyfrową „Polityki”, nowy numer trafia we wtorek wieczorem. Wchodząc na stronę Polityka.pl, mają dostęp do wszystkich artykułów, które ukażą się w druku. Ale coraz więcej odbiorców traktuje Polityka.pl jako serwis internetowy. – Chcą mieć każdego dnia coś nowego. I my staramy się zaspokoić te oczekiwania – mówi Łukasz Lipiński. Dlatego na stronę trafiają z jednej strony aktualne teksty i komentarze, jak też materiały opublikowane wcześniej w wydaniu papierowym. – Przyjęliśmy zasadę, że każdego dnia wrzucamy na stronę kilka tekstów z wydania papierowego. Część artykułów publikujemy w internecie przed premierą papierową. Dzięki temu codziennie czytelnik dostaje coś nowego – dodaje Lipiński.
Podobnie jest w „Newsweek Polska”. Aleksandra Karasińska, zastępczyni naczelnego „Newsweeka” i jednocześnie redaktorka naczelna Newsweek.pl i Forbes.pl, pytana, co decyduje, czy tekst idzie do papieru, czy do internetu, odpowiada, że z jej perspektywy to mniej istotne, bo wszystkie teksty redakcja publikuje online. – Dzięki temu nasi czytelnicy, którzy kupili subskrypcję, dostają wszystkie treści: teksty, programy wideo czy podcasty, które tworzymy pod marką „Newsweeka” czy „Forbesa” – stwierdza Karasińska. Jej zdaniem są czytelnicy, którzy kupują subskrypcję, gdyż interesują ich treści zamieszczane w „Newsweek Psychologia” czy „Newsweek Historia”, jak również cykle redakcyjne. – Dobrym przykładem jest cykl programów na żywo „Kandydaci w Newsweeku”. Okazał się bardzo popularny i przyciągnął nam wielu nowych subskrybentów – cieszy się szefowa Newsweek.pl.
Kolegia papierowego „Newsweek Polska” i jego wersji online są wspólne. Planowanie tekstów i materiałów odbywa się codziennie. To redaktorzy tygodnika wybierają na końcu to, co w poniedziałek czytelnicy „Newsweeka” przeczytają w gazecie. Karasińska podkreśla, że tak jest teraz w wielu nowoczesnych redakcjach na świecie, choćby w „Die Welt”. – Tam nie ma podziału na treści online i print, dziennikarze po prostu piszą najlepsze możliwe materiały, które potem są dystrybuowane w sposób optymalny dla czytelników – stwierdza redaktorka naczelna Newsweek.pl.
Renata Kim, szefowa działu Społeczeństwo w tygodniku „Newsweek”, pytana, co decyduje, że jeden tekst trafia do druku, a inny tylko do wydania online, wymienia dwa kryteria: ranga tematu i ograniczone miejsce w tygodniku. – Dobrych pomysłów jest znacznie więcej niż stron w gazecie. Nie ma twardych danych ani badań, którymi się kierujemy przy doborze materiałów do wydania papierowego. Znamy swoich czytelników i wiemy, co ich może zainteresować – przekonuje Kim.
W „Newsweeku” nie ma też style booka, jak pisać do internetu. Renata Kim zwraca uwagę, że wciąż droga tekstu od napisania do ukazania się w druku jest znacznie dłuższa niż w przypadku materiału publikowanego w sieci. – Tekst do wydania papierowego sprawdza szef działu, sekretarz redakcji, korekta. Materiał online redaguje tylko wydawca – wylicza Kim. Zdecydowana większość tekstów ukazujących się na stronie Newsweek.pl jest płatna. Ale zdarzają się wyjątki. Kim przypomina swój niedawny materiał o zmarłym dr. Andrzeju Szaniawskim, który w czasie pierwszych rządów ministra Ziobry w resorcie sprawiedliwości przesiedział niesłusznie prawie rok w areszcie wydobywczym, a więzienie zrujnowało mu życie. – Uznaliśmy z wydawcami online, że tekst o zmarłym powinien być dostępny za darmo dla wszystkich. Nie mieliśmy wątpliwości, że to słuszna decyzja – wyjaśnia dziennikarka.
POLITYKA? W SIECI!
Zarówno dla drukowanego „Newsweeka”, jak i dla Newsweek.pl pracuje m.in. Renata Grochal. Do tygodnika pisze dłuższe teksty analityczne czy sylwetki polityków, nad którymi pracuje kilka dni. – Staram się zajrzeć za kulisy polityki, pisać o konsekwencjach podejmowanych decyzji – objaśnia dziennikarka. Na stronę internetową pisze natomiast bieżące komentarze. Jeden – podsumowanie wydarzeń tygodnia, który przygotowują także Aleksandra Pawlicka i Cezary Michalski – na Newsweek.pl trafia w niedzielę około południa. W tygodniu Grochal pisze jeszcze komentarz do bieżących wydarzeń. Przyznaje, że nie słyszy już pytań od swoich rozmówców, czy tekst, nad którym pracuje znajdzie się w wydaniu papierowym czy w wersji online. – To zmiana ostatnich lat. Internet zyskał prestiż i znaczenie. Zwłaszcza tematy polityczne przeniosły się do wydań online i mediów społecznościowych – zauważa.
INTERNET DAJE FEJM, PAPIER USTAWIA HIERARCHIĘ
Z podobnymi pytaniami spotyka się natomiast Wojciech Czuchnowski z „Gazety Wyborczej”. – Widać, że jest jeszcze wiele osób, które bardziej cenią papier. Ja zresztą też. Papier ustawia pewną hierarchię. Zdecydowanie lepiej widać, co jest informacją najważniejszą. Każda strona w gazecie ma swoją czołówkę. W wersji internetowej czołówka jest jedna – ta na pierwszej stronie – stwierdza Czuchnowski. Internet za to daje fejm, wynikły z tego, że dany news dociera do szerszego grona niż tylko czytelnicy papierowego wydania gazety.
Rankiem 12 maja zarówno w druku, jak i online ukazał się jego materiał „Zdemaskowani”. Czuchnowski donosił, że Ministerstwo Zdrowia kupiło za ponad 5 mln zł maseczki ochronne, które nie spełniały norm, a resort za nie przepłacił. Zarobić miał na tym instruktor narciarski, przyjaciel rodziny Łukasza Szumowskiego. Pośrednikiem był brat ministra zdrowia. – Temat trafił do mnie przed weekendem. W sobotę powstała wstępna wersja tekstu. Przekazałem ją wraz z materiałami wyjściowymi swoim szefom – opowiada Czuchnowski. – Dyskutowaliśmy, jak materiał ma wyglądać. Był czas na dopracowanie, bo wiadomo było, że poniedziałek jako dzień ukazania się tekstu nie będzie dobry. Wszyscy będą żyć niedzielnymi wyborami, które się nie odbyły – relacjonuje. – Nie było obaw z trzymaniem informacji aż do wtorku? – pytam Czuchnowskiego. – Tym razem nie było, bo miałem gwarancję, że nikt tej informacji nie ma i nikt za tym nie chodzi. W takiej sytuacji możemy tekst trzymać do wydania papierowego – odpowiada dziennikarz. Sytuacje takie, że tekst najpierw trafia do druku, a po kilku godzinach do internetu – w „Gazecie Wyborczej” się nie zdarzają. Oczywiście materiał Czuchnowskiego o maseczkach za darmo dostępny był wyłącznie dla subskrybentów.
POTRZEBY INTERNAUTÓW
O 8.30 odbywa się główne kolegium redakcyjne „Gazety Wyborczej”, na którym obecni są wszyscy redaktorzy internetu i szefowie kilkunastu działów. – To najważniejsze kolegium i trwa najdłużej – mówi Aleksandra Sobczak, która kieruje serwisem Wyborcza.pl. – Wszyscy pracują nad jednym produktem. Wersja drukowana „Gazety Wyborczej” jest jednym z nośników treści. Innym nośnikiem jest strona internetowa, jeszcze innym aplikacja – wyjaśnia Sobczak. – Rano staramy się nie koncentrować na papierze. Wtedy mamy dużo czytelników w serwisie i to ich potrzeby staramy się zaspokoić w pierwszej kolejności – dodaje.
Zasada digital first od dwóch lat obowiązuje także w redakcji „Super Expressu”. – Niezwykle rzadko zdarza się, by jakiś materiał powstawał głównie z myślą o papierze i tam miał swoją premierę. Wychodzimy z założenia, że musimy być pierwsi i dlatego publikujemy najpierw online – wyjaśnia Grzegorz Zasępa, redaktor naczelny „SE”. Wszyscy dziennikarze mają obowiązek dostarczać tematy, które są wykorzystywane zarówno w wersji online, jak i w druku. Dziennikarze mają dyżury i w wydaniu gazetowym, i internetowym. Wydawcy „SE” są wydawcami strony internetowej i odwrotnie. Rano odbywają się dwa kolegia. O godz. 8 najważniejsze kolegium internetowe, na którym ustalane są tematy dnia. O 9.30 odbywa się planowanie wydania drukowanego „Super Expressu”. Co decyduje, że jakiś materiał z internetu trafia do druku, a inny pozostaje wyłącznie w wersji online? – dopytuję Zasępę. Powody mogą być dwa: ograniczona powierzchnia wydania papierowego oraz charakter tabloidu. – Mamy zasadę: no pictures, no story. W internecie może ostatecznie ukazać się materiał, do którego nie mamy oryginalnych zdjęć. Taki tekst nigdy jednak nie trafi na czołówkę wydania papierowego – podkreśla naczelny „Super Expressu”.
O tym, że dziś dla większości redakcji priorytetem jest online, świadczą liczby. Redakcja „Dziennika Zachodniego” to 90 proc. zespołu w internecie i zaledwie 10 proc. w papierze. – Zajmujemy się serwisem Dziennikzachodni.pl i 31 lokalnymi serwisami Naszemiasto.pl – informuje Marek Twaróg, redaktor naczelny „Dziennika Zachodniego”. Dziennikarze w terenie tworzą w pierwszej kolejności serwisy Naszemiasto.pl. Materiały istotniejsze z punktu widzenia całego regionu samodzielnie umieszczają też w panelu Dziennikzachodni.pl. Publikowane są w serwisie głównym, którego tworzeniem zajmuje się newsroom umiejscowiony w Media Centrum w Sosnowcu. Kolegium redakcyjne odbywa się dwa razy dziennie. – Dyskutujemy wyłącznie o serwisach internetowych – zdradza Marek Twaróg. – Zastanawiamy się, co może być interesujące, przewidujemy wzrost zainteresowań, robimy ciągi dalsze ciekawszych historii. Jak wszędzie. Ale interesuje nas tylko internet – dodaje.
W kolegium uczestniczy też wydawca drukowanego wydania „Dziennika Zachodniego”, który wybiera z propozycji internetowych te, które chce mieć w gazecie następnego dnia. – I modyfikuje materiały na potrzeby papieru. Coś przycina, coś dokłada – opisuje naczelny „DZ”. – Oczywiście wydawca papierowy może zaznaczyć, że omawiany pod online temat chce też do papieru i interesuje go na przykład siedem tysięcy znaków z takimi i takimi wątkami, a nie trzy tysiące rytualnej informacji – wyjaśnia Twaróg. Wyjątkiem jest piątkowe magazynowe wydanie „Dziennika Zachodniego”, które tworzone jest jak tygodnik. Większość materiałów ma swoją premierę w wydaniu drukowanym. Dopiero potem trafiają one do internetu.
WYCENA ZA JAKOŚĆ?
Marek Twaróg podkreśla, jak istotna jest świadomość odbiorcy. – Naszemiasto.pl to odbiorcy młodsi, to serwis bardziej rozrywkowy, choć mocno lokalny. Dziennikzachodni.pl to z kolei serwis poważniejszy, z mocną, również tożsamościowo, społecznością na FB. Z kolei papier to czytelnicy seniorzy – wyjaśnia redaktor naczelny „Dziennika Zachodniego”. – Tam koncentrujemy się mniej na informacjach czy prostej rozrywce, a bardziej na poradnictwie. Piszemy do emerytów, w spokojniejszym tonie, z większą elegancją – dodaje. Dlatego materiały trafiające z internetu do papieru często przechodzą metamorfozę. – W internecie mamy „Wy”, w papierze tylko „Państwo”, w internecie kładziemy nacisk na „obowiązek szkolny dzieci”, a w papierze „obowiązek szkolny wnuków” – opisuje Twaróg.
W „Dzienniku Zachodnim” temat opłacalności pisania do wydania online i do papieru nie istnieje. Dziennikarze pracują na podstawie kontraktu. Nie ma znaczenia miejsce publikacji. Znaczenie ma jakość materiałów. – Wprawdzie ocena jakości materiału internetowego zawiera w sobie komponent zasięgu, lecz w papierze też tak było, że głośna na całą Polskę czołówka zawsze była wyżej wyceniana niż rytualny materiał o pierwszym śniegu na drogach i drogowcach, którzy zaspali – objaśnia Marek Twaróg. W innych redakcjach z wycenami tekstów pisanych do internetu i do papieru jest jednak różnie. Jak słyszę w nieoficjalnych rozmowach, stawki za materiały online bywają nawet o połowę niższe od papierowych. Ale – zdaniem Łukasza Lipińskiego – należy brać pod uwagę, że są to teksty najczęściej krótsze oraz że dla wielu dziennikarzy jest to dodatkowe źródło dochodu. – Poza tym do tygodnika pisze się najczęściej jeden tekst, u mnie w sieci można pisać praktycznie codziennie – wyjaśnia wicenaczelny „Polityki”.
KIM JEST ODBIORCA
Czym konkretnie różni się język sieci i papieru? Według Marka Twaroga, redaktora naczelnego „Dziennika Zachodniego”, tytuły internetowe muszą brzmieć wprost i zawierać istotę rzeczy, konkretne frazy. Dziennikarz lub wydawca powinien też wzbogacić materiał linkami wewnętrznymi, czasem też na zewnątrz własnego serwisu, materiałami podobnymi oraz polecanymi. Powinien zadbać o ekspozycję treści. Fotoedytor lub wydawca musi znaleźć zdjęcie o odpowiednich walorach technicznych. – Tego wszystkiego nie ma w tekście do papieru, gdzie dziennikarz powinien po prostu zmieścić się w wyznaczonym rozmiarze tekstu – wyjaśnia Twaróg.
W wydaniach online zdjęć jest zresztą znacznie więcej niż w druku. – Bywa, że materiał składa się wyłącznie z fotografii i podpisów. W druku zdjęcia traktuje się bardziej ilustracyjnie jako dodatek do tekstu – przyznaje Grzegorz Zasępa, redaktor naczelny „Super Expressu”. Inaczej patrzy on także na tytuły ukazujące się na portalu Se.pl. – Tytuły w internecie muszą być – jak określa – bardziej lepkie. – Powinny zawierać jakieś niedopowiedzenie, zachętę, by kliknąć i przeczytać cały tekst – wyjaśnia.
Łukasz Lipiński z „Polityki” pytany o dekalog pisania do papieru i do internetu, zwraca uwagę na odbiorcę. – Tygodnik „Polityka”, zarówno w wersji papierowej, jak i tej trafiającej do internetu czytają głównie nieco starsi mężczyźni, podczas gdy odbiorcami serwisu Polityka.pl są głównie młodsze kobiety. Dlatego każdy dziennikarz, pisząc na stronę internetową, musi mieć w głowie, że Polityka.pl jest młodą kobietą – mówi Lipiński. Drugą różnicę między papierem a wersją online wyznacza… czas. – Nad tekstem do tygodnika pracuje się z reguły kilka dni, ale obowiązuje deadline. Jeśli do określonej godziny danego dnia tekst nie będzie gotowy, nie trafi do numeru. W internecie deadline w zasadzie nie istnieje. Tekst może trafić na stronę godzinę wcześniej lub godzinę później. Wiadomo jednak, że pisanie do internetu przypomina stały wyścig z czasem – stwierdza naczelny portalu Polityka.pl.
Większość dziennikarzy, z którymi rozmawiałem, przyznaje, że czują się dziećmi papieru. Z drugiej strony czują, że materiał online daje natychmiastową gratyfikację w postaci liczby kliknięć czy odtworzeń. – Myślenie, że najważniejszy jest papier, niestety odchodzi do przeszłości. O ile już się nie skończyło – kończy Agata Kondzińska z „Gazety Wyborczej”.
STYLE BOOK „DER SPIEGEL”: UCZCIWOŚĆ I ZROZUMIAŁOŚĆ
NIEMIECKI MAGAZYN „DER SPIEGEL” NIE MA DLA TEKSTÓW UKAZUJĄCYCH SIĘ ONLINE Z GÓRY USTALONEGO ZBIORU REGUŁ. W połączonej redakcji i działach dziennikarze nie tworzą już tekstów tylko i wyłącznie dla drukowanego magazynu lub tylko na potrzeby internetu.
Obowiązują nadrzędne wytyczne dla wszystkich produktów marki „Der Spiegel”. Standardy te niemiecki magazyn opracował na nowo po skandalu z reportażami Claasa Relotiusa. Znany reporter przez lata zmyślał swoich bohaterów i manipulował faktami. Skandal, który wybuchł pod koniec 2018 roku, wstrząsnął redakcją „Spiegla”.
76-stronicowy zbiór standardów opublikowany w styczniu br. reguluje nie tylko sposób zbierania informacji, dokumentacji i weryfikacji faktów, ale nawiązuje także do używanego w tekstach języka.
Najważniejszą zasadą „musi być uczciwość i zrozumiałość. Wszystko inne, na przykład napięcie lub rozrywka, są ważne, ale nie mogą górować nad uczciwością i zrozumiałością” – czytamy.
W swojej dramaturgii i budowie tekst musi odpowiadać rzeczywistości. Oznacza to, że jeżeli ma pewną tezę, to musi zawierać dowody nie tylko na jej potwierdzenie, ale i na jej obalenie. Fakty muszą być silniejsze od rzekomo literackiej wartości tekstu. Należy też unikać pochopnych i ogólnych osądów postaci. Lepsze są konkretne opisy scen, czynności, wypowiedzi charakteryzujących człowieka. Ostrożnie ze wspólnymi mianownikami, jak „ludzie o niskich zarobkach”, gdyż w innych punktach osoby te mogą się diametralnie od siebie różnić.
Początek tekstu musi wzbudzać ciekawość i przygotować czytelników na to, co ich czeka. Można to wejście zaostrzyć, ale nie można wyolbrzymiać ani przesadzać. Można zastosować pytania, ale tylko wtedy, gdy w dalszej części tekstu czytelnik znajdzie na nie odpowiedź.
Język w tekstach „Der Spiegel” musi być zrozumiały i jasny, służyć wyjaśnieniu złożonego kontekstu. Teksty nie mogą zawierać obraźliwych ani zniesławiających sformułowań. W wytycznych zwraca się ponadto uwagę na stosowanie sformułowań odzwierciedlających obie płci, czyli stosowanie zarówno męskiej, jak i żeńskiej formy rzeczowników (np. astronautki i astronauci), a w miejsce typowo męskich sformułowań zaleca się stosować neutralne pod względem rodzaju warianty.
Wytyczne odnoszą się także do opisu uczuć i myśli. Sformułowania typu „X uważa”, „X myśli” są dopuszczalne, jeśli w tekście zaznaczy się, skąd pochodzi ta wiedza. Można to zrobić przez opisanie sytuacji (np. rozmowy) lub przedstawienie kontekstu, w którym zapoznano się z uczuciami i myślami danej osoby.
Zasadniczo świat należy opisywać „z zewnątrz”, a nie „z wewnętrznej” perspektywy. Jeśli dziennikarz opisuje własne emocje, powinien zastąpić zwroty typu „ktoś”,„dziennikarz”, „reporter” zaimkiem „ja”. W przypadku, gdy dziennikarz „Spiegla” sam jest częścią opisywanej historii, powinien pojawić się jako „ja”, a jeśli uczestnikami jest kilku reporterów, należy posłużyć się sformułowaniem „Der Spiegel”
Grzegorz Sajór