Sprawdź, co widzisz
(fot. Obi Onyeador/Unsplash)
W erze fake newsów weryfikować zdjęcia i filmy wideo w sieci powinien umieć każdy dziennikarz
Tekst warsztatowy o tym, jak umiejętnie ponowne wykorzystanie tekstów to potężna broń w rękach wydawców o bogatych archiwach z magazynu „Press” (05-06/2017)
Pierwszego lutego 2011 roku Dan Russell w swoim blogu SearchResearch opublikował zdjęcie i napisał: „Wyobraź sobie, że podczas podróży dostałeś amnezji. Budzisz się i jedyny widok, jaki widzisz, to ten z okna. Gdzie jesteś? Podaj adres, numer budynku i piętro oraz numer telefonu”.
Pierwszemu internaucie, któremu udało się znaleźć odpowiedź tylko na podstawie zdjęcia, zajęło to nieco ponad godzinę.
Dan Russell, który sam o sobie mówi, że jest antropologiem wyszukiwania, to znany trener Google. Uczy, jak wykorzystywać różne techniki do wyszukiwania informacji lub rozwiązywania zagadek. W swoim blogu co środę publikuje zadanie polegające na znalezieniu informacji lub wytłumaczeniu zjawiska na podstawie zdjęcia lub wideo, a w piątek dokładnie objaśnia rozwiązanie.
Nie będę tu zdradzał rozwiązania zagadki wspomnianego zdjęcia, chociaż wielu czytelników zapewne od razu pozna, które to miasto. Polecam post Russella, który krok po kroku wszystko tłumaczy. Warto, bo umiejętności, które pokazuje i których uczy Russell, powinien mieć dziś każdy dziennikarz, szczególnie w czasach fake newsów rozprzestrzeniających się błyskawicznie dzięki mediom społecznościowym.
Narzędzia do analizy i analiza
Problem autentyczności zdjęć w sieci i jej ustalania jest dla każdej redakcji niezwykle istotny – w sytuacji ataku terrorystycznego, wypadku, klęski żywiołowej itp. trzeba jak najszybciej dotrzeć do zdjęć zrobionych przez świadków/uczestników wydarzenia, by zilustrować nimi materiał online, w druku czy na wizji. Jednak o ile ze znalezieniem takowych nie ma kłopotu – zazwyczaj jest ich sporo na Twitterze czy Facebooku – to z weryfikacją owszem.
22 marca 2016 roku doszło do eksplozji na lotnisku w Brukseli. Chwilę po ataku belgijski portal DHnet.be opublikował film i stopklatki z – jak to przekazano – momentu wybuchu.
Na filmie z kamery przemysłowej każdy rozpozna, że to port lotniczy. Są charakterystyczne sklepy wolnocłowe i ludzie z podręcznymi bagażami. Film też opatrzony jest datą: 22/03/2016. Wydaje się prawdziwy, a jednak szybko okazało się, że to ordynarnie zrobiona fałszywka – jest to film z kamery przemysłowej pokazujący zamach terrorystyczny, tyle że na moskiewskim lotnisku Domodiedowo 24 lutego 2011 roku.
Jak się ustrzec przed powielaniem takiej fałszywki? Proces weryfikacji zdjęcia czy materiału wideo w sieci składa się z trzech etapów:
– wyszukania takiego samego lub podobnego zdjęcia w internecie,
– zebrania innych informacji o zdjęciu i tym, co przedstawia,
– właściwej analizy na podstawie posiadanych informacji.
Metody weryfikacji są dwie: z wykorzystaniem narzędzi do analizy zdjęcia oraz przez analizę dostępnych informacji. Najczęściej stosuje się obie.
Na początek uwaga: przystępując do analizy prawdziwości zdjęcia, zakładamy, że jest nieprawdziwe. W procesie weryfikacji mamy sprawdzić, czy nasza hipoteza jest prawdziwa. Jeśli nie znajdziemy dowodów na jej poparcie, możemy z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że zdjęcie jest prawdziwe.
Druga ważna zasada: jeśli znajdziemy chociaż jeden niepodważalny dowód na potwierdzenie naszej hipotezy (czyli że zdjęcie nie jest prawdziwe), dalej już nie szukamy. Szkoda czasu.
Wyszukiwanie obrazem
Chcąc zweryfikować prawdziwość zdjęcia, zapisuję je na dysku. Choćby po to, by móc je powiększyć w dowolnym programie graficznym. Następnie sprawdzam, czy to konkretne zdjęcie nie pojawiło się już w internecie. Jeśli się pojawiło, to może – chociaż nie musi – oznaczać, że to fejk. Jeśli się nie pojawiło, to jednak wcale nie świadczy o tym, iż fejkiem nie jest. Lecz warto to sprawdzić, by badać dalej.
Do wyszukiwania zdjęć najprościej użyć metody zwanej reverse image search, po polsku: wyszukiwania obrazem. Wyszukiwarce Google bądź konkurencyjnej Bing każemy znaleźć podobne do wskazanego przez nas zdjęcia. Google stworzył narzędzie do tego typu wyszukiwań – można je znaleźć na stronie http//image.google.com.
Wchodzę więc tam i klikam w ikonkę z aparatem fotograficznym, czyli opcję wyszukiwanie obrazem. Można podać internetowy adres zdjęcia. Kopiuje się go, wskazując kursorem na zdjęcie na stronie WWW, klikając prawym klawiszem myszki, a następnie, wybierając opcję, skopiuj adres zdjęcia. Druga możliwość to wgranie zdjęcia z dysku.
Po chwili Google pokaże nam wyniki poszukiwań – trzeba je przejrzeć. Jeśli w wynikach jest tylko podane przez nas zdjęcie, to dobrze, bo to wskazuje, że jest najprawdopodobniej unikatowe. Można wtedy przejść do kolejnego etapu, czyli zebrania informacji o zdjęciu (o czym za chwilę).
Jeśli wyszukiwarka pokaże nam kilka takich samych lub bardzo podobnych wyszukanych zdjęć, należy się im dokładnie przyjrzeć. Sprawdzamy: kiedy zostało opublikowane, na jakiej stronie, w jakim kontekście. Tutaj żaden automat czy narzędzie nie zastąpi naszej głowy. Jeśli identyczne zdjęcia z danego wydarzenia zostały opublikowane np. miesiąc wcześniej, jest to oczywisty znak, że mamy do czynienia z fałszywką. Wiele jednak zależy od kontekstu. Na przykład wyszukiwarka znalazła nam poszukiwane zdjęcie na kilku stronach, ale data i godzina publikacji wskazują, że było to pół godziny temu. Co wtedy? Trzeba sprawdzić, co to za strony. Jeśli należą do wiarygodnych mediów, może to wskazywać na autentyczność zdjęcia.
TinEye – strona i wtyczka
Najczęściej, gdy chcę sprawdzić zdjęcie, korzystam z kanadyjskiego serwisu TinEye (http://tineye.com). Ma on dwie przydatne funkcje. Po pierwsze, wyniki wyszukiwania prezentowane są dużo przejrzyściej. Można je też szybciej przejrzeć, tym bardziej że w wynikach pokazane są znalezione takie same lub podobne obrazy. Po drugie, w wynikach wyszukiwania TinEye dodaje prościutkie, praktyczne narzędzie do szybkiego porównania szukanego obrazu z konkretnym znalezionym. Podaje też informację, kiedy zdjęcie zostało opublikowane.
Istnieje również wtyczka RevEye Reverse Image Search (http://bit.ly/2vdJsvL) o praktycznie identycznych możliwościach z TinEye – z tą różnicą, że wyszukuje również w rosyjskiej wyszukiwarce Yandex, czego TinEye nie robi. Poza tym można wybrać jako główny jeden z serwisów do wyszukiwania, np. Google, Bing czy… TinEye.
Zarówno Google Image, jak i TinEye mają wtyczki do popularnych przeglądarek. Warto je zainstalować, bo podstawowa weryfikacja obrazu sprowadza się wówczas do wskazania na stronie zdjęcia, które chcemy sprawdzić, naciśnięcia prawego klawisza myszki i wybrania odpowiednio Image Search Google albo TinEye.
Analiza metadanych
Jeśli zdjęcie przeszło pozytywnie pierwszy etap weryfikacji, przechodzimy do etapu drugiego: zebrania informacji o nim.
Każde zdjęcie zapisane w postaci pliku komputerowego ma zaszyte w pliku informacje w postaci tzw. EXIF. Jest to zbiór metatagów (słów kluczowych), które dołączane są do zdjęć wykonanych aparatem cyfrowym. Są tam zapisane m.in. informacje: wielkość zdjęcia, typ i model aparatu, którym zostało zrobione, przysłona i czas, a także – co bardzo ważne! – data i godzina wykonania oraz współrzędne geograficzne (jeśli zdjęcie wykonano komórką lub aparatem z GPS). Zawsze sprawdzamy metadane zdjęcia, chociażby po to, by zweryfikować informacje podawane przez autora zdjęcia czy inną osobę, która je opublikowała.
Do odczytania danych EXIF używa się albo programów graficznych (np. Photoshop czy Gimp), albo specjalistycznych serwisów i programów. Wśród dziennikarzy popularnym narzędziem do analizy zdjęć i znajdujących się w nich danych EXIF jest strona Jeffreya Friedla: Jeffrey’s Image Metadata Viewer (http://exif.regex.info/exif.cgi). Niech was nie zniechęci jej mało nowoczesny layout. To naprawdę jedno z najpopularniejszych narzędzi do wydobywania informacji ze zdjęć. W odpowiednim polu wpisujemy adres internetowy zdjęcia albo wgrywamy je z dysku i po chwili otrzymujemy – w zależności od fotografii – nawet kilkadziesiąt różnych danych. Ilustracja obok przedstawia mniej więcej 20 proc. informacji, które otrzymałem, wgrywając zdjęcie zrobione przeze mnie w Paryżu niedaleko Sacré-Coeur.
Warto zwrócić uwagę, że jest podana dokładna data i godzina wykonania tej fotografii, czas naświetlania, wartość przysłony.
Ktoś zapyta: A po co dziennikarzowi takie informacje?
Wbrew pozorom wszystkie one mogą być bardzo ważne. Na ich podstawie możemy skonfrontować to, co widzimy na zdjęciu, z tym, co wynika z danych zapisanych w EXIF. Jeśli np. współrzędne geograficzne zdjęcia znacząco odbiegają od współrzędnych geograficznych miejsca wydarzenia, które niby to zdjęcie obrazuje, to znaczy, że jest fałszywe. Jeśli wydarzenie miało miejsce pod wieczór, a ustawienia czasu i przysłony aparatu wskazują, że było silne światło słoneczne – wniosek może być podobny.
A jeśli wszystko wydaje się w porządku? Nie dajmy się zwieść i próbujmy namierzyć autora, by – korzystając z wiedzy o zdjęciu – wypytać go o szczegóły. Takie namierzanie jest z jednej strony stosunkowo łatwe, ale z drugiej może być żmudne i czasochłonne. Po pierwsze, autor tweetu ze zdjęciem wcale nie musi być świadkiem zdarzenia czy autorem zdjęcia. Mógł po prostu wziąć sobie zdjęcie z czyjejś publikacji i opatrzyć własnym komentarzem. Po drugie, nawet jeśli jesteśmy pewni, że autor np. tweetu jest autorem zdjęcia, to na wysłaną do niego prywatną wiadomość nie zawsze jest odpowiedź. Najlepszą metodą jest zdobycie numeru telefonu, co jest możliwe, ale to temat na zupełnie inny tekst.
Z takich m.in. informacji jak miejsce i data zrobienia zdjęć pojazdu BUK 332 korzystali dziennikarze serwisu Bellingcat, by udowodnić, że pojazd ten był na wyposażeniu jednej z jednostek armii rosyjskiej – a tym samym, że to Rosjanie, a nie Ukraińcy zestrzelili malezyjski samolot MH-17.
Weryfikacja na Twitterze
Często pierwszym miejscem w internecie, gdzie pojawiają się zdjęcia bieżących zdarzeń wymagające weryfikacji, jest Twitter. I tu też pojawia się najwięcej fałszywek. By ułatwić szybką weryfikację publikowanych zdjęć, Twitter wprowadził skuteczne narzędzie – niestety tylko w TweetDecku. Na każdym opublikowanym zdjęciu po najechaniu nań kursorem w górnym prawym rogu pokazuje się niewielka ikonka. Gdy ją klikniemy, w nowej zakładce przeglądarki zobaczymy wynik wyszukiwania kopii tego zdjęcia w Google Image Search. To dokładnie to samo, jakbyśmy skopiowali link do zdjęcia i wkleili go do wyszukiwarki zdjęć Google, tylko że jest wygodniej i szybciej.
Weryfikacja wideo
Fejkami są często także materiały wideo w sieci – możliwości ich weryfikacji są już o wiele mniejsze. Pierwszą rzeczą, którą się najczęściej sprawdza, jest data pierwszej publikacji wideo w serwisie YouTube. Można to zrobić przez API YouTube, ale wymaga pewnych umiejętności programowania.
Na szczęście Amnesty International stworzyło i udostępniło przydatną stronę YouTube Data Viewer (https://citizenevidence.amnestyusa.org/). Podaje się tam adres filmu na YouTube i po chwili na stronie wyświetlana jest data pierwszej jego publikacji i kilka wybranych stopklatek. Po co stopklatki? Google indeksuje również filmy i dzięki temu możemy wyszukać film na podstawie stopklatki.
A jeśli wideo nie ma na YouTube? Wówczas jedyną możliwością weryfikacji jest zrobienie podczas odtwarzania filmu kilku, kilkunastu stopklatek i próba weryfikowania prawdziwości ujęć za pomocą Google Image Search.
Nawet jeśli nie musicie akurat w redakcji weryfikować zdjęć czy wideo, naprawdę warto tę umiejętność poćwiczyć. Wraz z praktyką wchodzi to tak w krew, że ocenienie prawdziwości zdjęcia zajmuje mniej więcej minutę. Satysfakcja gwarantowana. Wiarygodność w pakiecie.
Stanisław M. Stanuch