„Władimir Putin. Wywiad, którego nie było”
Arleta Bojke
Wydawnictwo Naukowe PWN
Warszawa 2017
Arleta Bojke długo starała się o rozmowę z prezydentem Rosji Władimirem Putinem, ale może lepiej, że jej się nie udało. Prawdopodobnie usłyszałaby te same sztampowe odpowiedzi, których udzielał podczas swoich konferencji. Interesujące są już same opisy, jak służby prasowe Putina odmawiały dziennikarce z Polski nie tylko wywiadu, ale nawet wstępu na konferencję prasową rzecznika prezydenta. Bojke wpadła więc na pomysł, że sama odpowie na pytania, które chciała zadać Putinowi. Przez cztery lata, do 2014 roku, na własne oczy obserwowała Rosję jako korespondentka Telewizji Polskiej, więc wie, co się dzieje w tym kraju. Putin zapewne wybrnąłby z pytania o to, że najpierw zaprzeczał, iż tzw. zielone ludziki na Krymie to rosyjscy wojskowi, a potem przyznał, że wydawał im rozkazy. Ale dziennikarka TVP sama obserwowała, co się działo na Krymie wiosną 2014 roku. Nie musi pytać Putina – rozmawiała z ludźmi, którzy w większości naprawdę byli zadowoleni z tego, że będą mieszkali w Rosji.
Bojke chciałaby też zapytać Putina o rozpętanie wojny na wschodzie Ukrainy. Sama widziała, jak krok po kroku konflikt narastał, słyszała pierwsze strzały. W swojej książce uniknęła grzechu wielu zachodnich mediów relacjonujących wydarzenia w Donbasie – ignorowania głosu mieszkańców jako spaczonych rosyjską propagandą i sowiecką mentalnością.
W książce nie brakuje też dziennikarskich anegdot z pracy dziennikarki w Rosji. Jak tej, gdy na punkcie kontrolnym w Donbasie zdenerwowany żołnierz zwrócił się do mężczyzn z ekipy Bojke, kto z nich jest szefem, bo on z babą nie będzie rozmawiał. Wszyscy wskazali na nią.
MAK