„Afronauci. Z Zambii na Księżyc”
Bartek Sabela
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2017
Bartek Sabela nie zabiera się za nudne tematy. Otrzymał dwie nagrody za „Mo(r)że wróci” – opowieść z wyjazdu nad wyschłe Jezioro Aralskie, gdzie można obserwować wielbłądy chodzące wokół stalowych cielsk statków stojących na dnie jeziora zamienionego w pustynię, i „Wszystkie ziarna piasku” – opowieść o niedostępnej Saharze Zachodniej, którą król Maroka przekształcił w największe więzienie świata. Sabela przebywał w nim nie do końca legalnie. Nic dziwnego, że jego trzecia książka też musiała być wyjątkowa, jak wyjątkowy wydał mu się bohater – Edward Mukuka Nkoloso, czyli człowiek, który chciał sprawić, by Zambia wyprzedziła USA i ZSRR w pierwszym locie na Księżyc. Sabela pojechał do Afryki odnaleźć ślady twórcy Zambijskiej Akademii Kosmicznej. Pisze tak dobrze, jak zawsze: „Stary »Times of Zambia« ma format małego dwuosobowego namiotu. Teraz już nie ma takich gazet. Można się nim przykryć przed deszczem wraz z całą rodziną, zapakować udziec byka, a kilkoma numerami wytapetować całe mieszkanie”. Ale temat tej książki jest inny niż poprzednich, rzec można, trochę wydumany. Dlatego czytając ją, nastawmy się na samą przyjemność poznawania świata dawnych kolonii, nie na zaskakujące zakończenie. Bo choć Mukuka Nkoloso starał się poważnie ćwiczyć przed lotem wraz ze swoimi astronautami, okazał się raczej wariackim zapaleńcem, który za poważny lot uznaje sturlanie się afronauty w beczce ze zbocza. Sam autor ma chyba z tym problem, bo ostatnie zdanie jego książki brzmi: „Nie mogę przestać myśleć, co nuciłby Edward Mukuka Nkoloso, hasając w podskokach po powierzchni Księżyca”. Autorze, wracamy na ziemię!
CP