Temat: Grand Press

Dział: WYWIADY

Dodano: Grudzień 22, 2016

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Patryk Słowik, laureat Grand Press 2016: Słowo przekłada się na pieniądze

Patryk Słowik (fot. Adam Guz/Press)

Rozmowa z Patrykiem Słowikiem, który zdobył nagrodę Grand Press 2016 w kategorii Dziennikarstwo specjalistyczne. Na przykładzie braci Stajszczaków opisał w "Dzienniku Gazeta Prawna" w tekście „Prawdziwie wrogie przejęcie”, jak wygląda walka o spółkę – w sądzie i poza nim.

„Tekst pokazuje, że zgoda nie jest możliwa, ale też nie zawsze jest potrzebna” – tak przedstawił Pan swój artykuł odbierając nagrodę na Gali Grand Press 2016.
- W narracji medialnej pojawia się często stwierdzenie, że trzeba szukać porozumienia, dążyć do kompromisu. W tekście starałem się pokazać, że zgoda nie zawsze okazuje się właściwym rozwiązaniem. Jeśli ktoś czuje się oszukiwany przez drugą stronę, uważa, że będzie wykorzystany, to nie zawsze szukanie rozwiązania pośredniego, a takim może być zgoda, jest najlepsze.

Ale w tekście chodzi też o relacje między ludźmi i pieniądze, dokładnie o 600 milionów złotych. To duża odpowiedzialność dla autora?
- Zawsze trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, czy piszemy o historii, do której tworzymy bohaterów fikcyjnych, mających pomóc budować przekaz; czy też opisujemy coś, co wydarzyło się naprawdę, podajemy nazwiska ludzi, nazwy firm, które rzeczywiście istnieją, spierają się o coś. W tym drugim przypadku trzeba bardziej uważać na słowo. A słowo potrafi przekładać się na pieniądze – np. informacja nieopacznie zinterpretowana przez dziennikarza może przełożyć się na spadek wartości spółki, albo zaszkodzić którejś ze stron sporu. To może mieć swoje nieprzyjemne konsekwencje.

Musiał Pan zrezygnować z opisywania wielu wątków opisywanej sprawy?
- Zapoznałem się z około trzema tysiącami stron różnych dokumentów, często bardzo skomplikowanych. W takiej sytuacji zawsze powstaje problem, co należy przedstawić czytelnikowi. Na sprawę mogłem poświęcić kilka lub kilkanaście tygodni, czytelnik ma na to kilkanaście minut. I w tym czasie nie znając realiów, chce poznać odpowiedzi na swoje pytania. Oczywiście moglibyśmy opublikować 15 odcinków, opisując sprawę po sprawie, ale chodziło o pokazanie generalnego problemu – sporu o spółkę.

Na Gali Grand Press 2016 wspomniał Pan, że nie był jedynym autorem tekstu.
- Powiedziałem tak, bo dużo czasu i pracy w tekst zainwestował Kuba Styczyński, który był moim recenzentem. Uzupełnialiśmy się – ja mam wykształcenie prawnicze, piszę głównie teksty specjalistyczne. Kuba, który jest politologiem, pomógł przełożyć całość na język dostępny dla każdego, czytał zdanie po zdaniu, mówił: „nie rozumiem tego, wyjaśnij to”. Okazało się, że dla mnie wątek prawniczy był bardziej interesujący, a dla niego społeczne ujęcie problemu.

W jaki sposób wynagrodzi Pan współpracownikowi wkład wniesiony w artykuł?
- Tego jeszcze nie wiem, ale postaram się, by Kuba nie czuł się poszkodowany. Nie powinno być z tym problemu, bo znamy się od ośmiu lat, spotykamy się nie tylko na polu zawodowym, ale również prywatnie.

Tekst powstawał przez trzy miesiące. Redakcję stać na to, by oddelegować dziennikarza do pracy nad jednym materiałem przez tyle czasu?
- Realia są takie, że nie można zajmować się tylko jedną sprawą, trzeba pisać również inne teksty. Moja szefowa, Basia Kasprzycka, zdejmowała ze mnie trochę obowiązków, tak żebym mógł dwie godziny dziennie zajmować się nagrodzonym tematem. Była wyrozumiała, chociaż nie miała gwarancji, że tekst powstanie. Zdarza się bowiem, że bierzemy się za tematy, które na pierwszy rzut oka wydają się interesujące, a potem nic z nich nie wynika.

Tadeusz Płaczkiewicz

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.