„Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia”
Witold Szabłowski
Wydawnictwo Znak
Kraków 2016
Nie sposób nie zgodzić się z jednym zdaniem Hanny Krall zacytowanym na tylnej okładce tej książki: „Dowiecie się – jak wielkie może być zło i jak wielkie dobro potrafi być. I nie zapomnijcie pomyśleć, co wy byście wtedy...”. To prawda, najnowsza książka Szabłowskiego cały czas każe o tym myśleć. Gdy czyta się opowieści ocalałych z rzezi wołyńskiej Polaków, ale też Ukraińców, którzy ryzykowali życie, by Polaków (bądź Żydów) ratować, kołacze się w głowie myśl, że niemożliwym jest, by człowiek do czegoś takiego mógł się posunąć, jeśli chodzi o wyrządzenie zła, oraz by stać go było na taki heroizm, jeśli chodzi o czynienie dobra. Czytelnik mimowolnie stawia się na miejscu bohaterów i nie jest pewien, czy by ten egzamin zdał.
Nie wiem, co przeżywał Szabłowski, słuchając tych wszystkich opowieści (a wziął ich na siebie naprawdę wiele), ale nawet czytając je, już tylko w kilku zdaniach podane, robią przerażające wrażenie. Wielką robotę wykonał ten reporter, docierając, często w ostatnim momencie, do świadków historii, której wielu z nas po prostu nie zna. I rzuca naszymi emocjami od ściany do ściany: obok okrutnych Ukraińców pokazuje też złych Polaków, a obok dobrych Polaków stawia nam za wzór Ukraińców. Nie ocenia, nie oskarża, spisuje świadectwo. Udowadnia, że w trudnych, okrutnych czasach największym bohaterstwem jest zachować się po ludzku, choć to bardzo trudne. Opowieści jego bohaterów potwierdzają, że nie ma jednej prawdy o Wołyniu oraz że lata PRL i ZSRR jeszcze bardziej tę historię zapętliły, czyniąc dodatkową krzywdę ludziom obu narodowości. To świetny reportaż, a Szabłowski zrobił wszystko, by zafundować czytelnikowi zdziwienie i niespodziankę tam, gdzie się dało. Jak mówi, dawniej temat Wołynia w ogóle by go nie porwał, musiał do niego dojrzeć. Dobrze, że jego bohaterowie tego doczekali.
RG