Latkowski i Nisztor zeznawali w sądzie w sprawie afery taśmowej
Treść podsłuchanych rozmów polityków "Wprost" ujawnił w 2014 roku
Sylwester Latkowski i Piotr Nisztor przesłuchiwani przed Sądem Okręgowym w Warszawie w sprawie tzw. afery taśmowej na większość pytań nie odpowiedzieli. Powołali się na tajemnicę dziennikarską.
"Gdy poznaliśmy zawartość taśm, uznaliśmy, że nie mamy prawa milczeć" - zeznał były redaktor naczelny "Wprost" Sylwester Latkowski. "Interes społeczny stuprocentowo przemawiał za tym, by opinia publiczna się o tym dowiedziała" - mówił dziennikarz Piotr Nisztor. To współautorzy tekstu "Afera podsłuchowa" z 2014 roku (pisanego także przez Agnieszkę Burzyńską, Joannę Apelską, Cezarego Bielakowskiego, Grzegorza Sadowskiego i Michała Majewskiego), w którym ujawniono, że w Warszawie przez wiele miesięcy nielegalnie nagrywano rozmowy wysokich urzędników, polityków i biznesmenów.
Pełnomocniczka byłego ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego, Katarzyna Leder-Salgueiro, zapytała Sylwestra Latkowskiego, kto dostarczył nagrania do redakcji. Ten odpowiedział, że obowiązuje go tajemnica dziennikarska. Dodał, że w prokuraturze odmówił odpowiedzi na pytania dotyczące pracy nad tym tekstem i osób, z którymi się kontaktował. "Uważam, że nawet pośrednie odpowiedzi mogą naprowadzić na źródło" – oświadczył. Latkowski powiedział jednak, że nigdy wcześniej nie znał Marka Falenty (jeden z oskarżonych w procesie). Dodał, że nigdy nie ukrywał, że z nagraniem zgłosił się do "Wprost" dziennikarz Piotr Nisztor (nie był członkiem redakcji), co zasygnalizowano w tekście zapowiadającym taśmy. "Nic poza tym nie mam do powiedzenia, gdyż korzystam z prawa do tajemnicy dziennikarskiej" - oświadczył Latkowski.
Dopytywany, czy badał legalność pozyskania nagrań, Latkowski odparł: "Mieliśmy świadomość, że były to nagrania nielegalne, co wtedy napisaliśmy. Ale jest też wartość wyższa, czyli dobro publiczne, w której władza nie może liczyć na to, że dziennikarze będą ją chronić".
Latkowski dodał, że przed ujawnieniem taśm redakcja chciała dotrzeć do każdej nagranej ważnej osoby, by zweryfikować nagrania i spytać, czemu nie działa ochrona kontrwywiadowcza. Podkreślił, że np. szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz (również nagrany, mający w tej sprawie status pokrzywdzonego - PAP) odmówił rozmowy.
Także Nisztor w czasie przesłuchania przed sądem często zasłaniał się tajemnicą dziennikarską. Potwierdził, że to on dostarczył nagrania do "Wprost". Zaprzeczył, by pisał artykuły na zlecenia Falenty. Przyznał, że zna go od kilku lat i komunikował się z nim przed wybuchem afery - w związku z publikacjami dla "Pulsu Biznesu" nt. składów węgla. Zaprzeczył, pytany przez adwokatkę, by dostał za to wynagrodzenie od Falenty lub działał na jego zlecenie.
"Czy jest pan zarejestrowany przez CBA jako kontakt operacyjny o kryptonimie »Jelinek«?" - zapytała mecenas Leder-Salgueiro. "Nigdy nie współpracowałem z żadnymi służbami specjalnymi, a informacje zawarte w pytaniu są przedmiotem pozwów przeciw osobom, które je rozpowszechniają" – odparł Nisztor.
Przyznał, że "Wprost" było jedną z redakcji, do której się zwrócił o publikację taśm; wcześniej były to TVP i "Puls Biznesu". Powołał się na tajemnicę dziennikarską, pytany o weryfikację autentyczności nagrań.
Oskarżonymi w sprawie są: biznesmen Marek Falenta, dwaj kelnerzy i współpracownik Falenty.
(PAP, DR, 06.10.2016)