Casus Ernesta Skalskiego - uzupełnienie
22.03.2007, 07:05
Uzupełnienie Ernesta Skalskiego do artykułu Grzegorza Majchrzaka
Artykuł p. Grzegorza Majchrzaka, oparty na dotyczących mnie materiałach w IPN, potwierdza to co opisałem w ”Rzeczpospolitej”, ale zawartość teczki skłania do dodatkowych paru uwag.
Generalna; trudno po wielu latach polemizować z nieznanymi mi wówczas esbeckimi notatkami, robionymi na bieżąco. Nie były to protokoły, które rozmówcy podpisują zaraz po przesłuchaniu. Parę rzeczy jednak pamiętam i chciałbym je sprostować czy tylko wyjaśnić.
Nie jestem pewien czy wiem kto był rezydentem SB w Kopenhadze w okresie mojego tam pobytu, w latach 1967-1968. Przez cały rok byłem coraz milej zaskoczony, że nikt mi nie przekazuje ”pozdrowień od Wareckiego z Krakowa” ! [O wymianie hasła i odzewu informował MSW „Erwin” w meldunku o nawiązaniu kontaktów E. Skalskim z 30 czerwca 1967 r. - G. Majchrzak] Zrobił to dopiero sekretarz ambasady - nie pamiętam nazwiska, ani tego bym z nim w ogóle wcześniej rozmawiał - przed samym moim wyjazdem z Danii, by w swobodnej atmosferze powiedzieć jak to towarzysz Gomułka da szkołę wichrzycielom. Był marzec 1968. Sporadyczne kontakty miewałem z kimś innym z ambasady, panem L. - nazwiska nie jestem całkiem pewien - który mnie spotkał na lotnisku przy pierwszym przybyciu. Być może to on był ”Erwinem”. Nigdy nawet nie napomknął, że ma coś wspólnego z SB, choć w raportach opisywał - jeśli to on - nasze rozmowy tak jak by to były kontakty agentów. Dziwnie z tym koliduje jego uwaga, że przez trzy miesiące nie udawało mu się nawiązać ze mną kontaktu. A to ambasada posłała mnie na uniwersytet ludowy w Haslev, 70 kilometrów od Kopenhagi, na tejże wyspie Zelandii. Zresztą często jeździłem stamtąd do Kopenhagi.
Nie pamiętam ani dziennikarki z NRD, ani dziennikarza z RFN. Nie miałem, przez cały czas, żadnych kontaktów z międzynarodowym klubem prasy - zrzeszają one w różnych krajach dziennikarzy zagranicznych i miejscowych zajmujących się sprawami międzynarodowymi - ani z żadną duńską organizacją dziennikarską. Pamiętam dwa wydarzenia, w których brałem udział jako dziennikarz. Wizyta ministra spraw zagranicznych PRL Adama Rapackiego, przy której obsługa dziennikarska była skromna oraz ślub i wesele ostatniej z trzech córek króla Fryderyka IX, Beatrice. Tu obstawa dziennikarska była duża i wtedy ewentualnie mogłem tych dziennikarzy spotkać. A na pewno nie miałem z nimi żadnych dłuższych kontaktów. Ale ”Erwin” wolał pominąć przypadkowy charakter okoliczności, w których mogło dojść do tych rozmów”. Nie pamiętam też ”wielu spotkań i rozmów, przy różnych okazjach - polskich imprez, przyjęć i itp.” Ambasada była - jest ? - na dalekim północnym przedmieściu, Hellerup. Nie miałem specjalnych powodów aby tam bywać. Nie pamiętam zaproszeń na imprezy. 22 lipca 1967 roku spędziłem w Polsce.
Z Grenlandii mogłem mieć tylko refleksje turystyczne i reporterskie. Dopiero teraz dowiedziałem, się że duńska wiza nie upoważniała - jeśli to prawda - do wjazdu na wyspę. Wtedy była to integralna część Danii jak Zelandia, Jutlandia czy Fionia. Wyjazd załatwiło mi biuro podróży, paszportów nikt nigdzie nie sprawdzał. ”Amerykańskie bazy wojskowe” - chodziło zapewne o stację radarową w Thule, setki kilometrów lodowej pustyni od miejsc, które zwiedzałem. SB coś tam wiedziała, ale nie chciała ustalić czegoś co żadną tajemnicą nie było. Uderza metoda pracy; do niczego się nie przyłożyć, natomiast nadawać znaczenie mało istotnym i przypadkowym faktom, obudowywać je daleko idącymi wnioskami.
Tak też mogło być z owym obiadem w 1970 roku. Przy kontaktach z lat 1966 i 1967 wymienia się nazwy lokali, w których miały one miejsce. Tym razem, jeśli rozmowa się faktycznie odbyła, pomięto fakt, że najprawdopodobniej było to w restauracji Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich przy ul. Foksal, gdzie najczęściej jadałem obiady, gdyż pracowałem obok, na Smolnej. W lokalu tym znałem prawie wszystkich, zawsze z kimś rozmawiałem. Nieraz byli to nieznajomi, przedstawieni przez kogoś przy stoliku. Mógł być i inspektor Szypulski. W SDP panowała bardzo luźna atmosfera, raczej nie były to ostrożne rozmowy. Mogłem mówić o wszystkim. Zresztą wszystkie informacje ode mnie, znajdujące się w teczce pochodzą z rozmów, o których nie wiedziałem, że były prowadzone z funkcjonariuszami MSW. Wiedziałem natomiast, że był nim Woźnica i z nim mówiłem szczególnie ostrożnie, ale o tych akurat rozmowach niczego w tej teczce nie ma. Nie miałem pojęcia, że mam nadawany i zabierany na przemian jakiś stały status. Że byłem ”Ren” dowiedziałem się dopiero teraz. Jak i to, że przekazywały mnie sobie różne instancje resortu. Dużo jałowego ruchu, przypadkowych posunięć, braku konsekwencji.
Nie mam nic przeciw temu by ktokolwiek czytał moją teczkę, lecz nikt kto nie jest zainteresowany nie będzie miał potrzebnej ku temu cierpliwości. Natomiast krzywdzi mnie opublikowanie informacji, że figuruję w jakimś spisie TW, bo może to sugerować, że nim byłem naprawdę. Nie miałbym więc nic przeciwko lustracji polegającej na wnikliwej analizie każdego z około 400 tysięcy Osobowych Źródeł Informacji, gdyby to było wykonalne. Ale też - jak pan Majchrzak - uważam, że żadnego nazwiska bez takiej analizy publikować nie wolno.
Ernest Skalski
* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter