„Hen. Na północy Norwegii”
Ilona Wiśniewska
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2016
Kto czytał poprzednią książkę Ilony Wiśniewskiej – „Białe. Zimna wyspa Spitsbergen” – nie będzie zawiedziony. „Hen” w języku norweskim odnosi się do odległości, ale może znaczyć zarówno bardzo daleko, jak i blisko. Autorka znowu otwiera przed nami kawałek mało znanego świata, a wcale nie tak dalekiego. Tym razem jest to północ Norwegii, region Finnmark – gdzie tylko morze, wiatr, renifery i małe, wyludniające się miasteczka. A przede wszystkim historia, o której zapewne mało kto słyszał. Bo to nie jest ta Norwegia, którą znamy. Jak opisuje Wiśniewska, według zakorzenionego przez wieki w skandynawskiej mentalności mniemania cywilizacja kończyła się zaraz za kręgiem polarnym, dalej mieszkali już tylko „północni”. „Niby Norwegowie, ale mówiący innym dialektem, prostolinijni i przez to prymitywni”. To myślenie w innych częściach Norwegii przetrwało do dziś. W przeszłości jego efektem była norwegizacja ludności z tamtych terenów, co znaczyło niszczenie kultury rdzennych Saamów czy Kwenów. Autorka ma czas dla tych ludzi, potrafi czekać, aż sami zaczną mówić, i potrafi słuchać. Poznajemy opowieści dorosłych ludzi, którym szkoła i internat – w których na siłę wybijano im z głów tradycję przodków – ukradły dzieciństwo. Te historie naruszają obraz skandynawskiego raju i otwarcia na wielokulturowość.
W książce Wiśniewskiej jest jednak nie tylko wczoraj – jest i dzisiaj. A dzisiaj bycie Saamem to coraz częściej powód do dumy, choć także coraz więcej opuszczonych domów w całym regionie, po których hula lodowaty wiatr. Wiśniewska odkrywa codzienność życia na północy Norwegii, odwiedzając kolejne miejscowości, poznając ich mieszkańców. Bierze łopatę do odśnieżania i staje się jedną z nich, a oni oddają jej swoje historie. Czegóż więcej potrzeba reporterowi.
(07.09.2016)